Hiszpan Juan Carlos Ferrero postanowił zakończyć karierę po tym sezonie. Jego oficjalne pożegnanie z zawodowym tenisem nastąpi podczas halowego turnieju ATP na twardych kortach w Walencji (pula nagród 1 424 850 euro), zaplanowanym w dniach 21-28 października.
– Będzie mi brakowało przede wszystkim rywalizacji. Dla sportowca jest ona
chlebem powszednim. Wypełnienie pustki, jaka pojawi się po zakończeniu
przygody z tenisem, na pewno okaże się zadaniem trudnym do wykonania –
powiedział odchodzący na tenisową emeryturę Hiszpan.
– Kończący się rok był dla mnie ciężki. Decyzja o porzuceniu świata, w którym
spędziło się 6-7 lat, jest zawsze skomplikowana. Tego rodzaju myśli pojawiają
się, kiedy nie ma się już takiej ambicji jak kiedyś – dodał.
32-letni Ferrero, nazywany ze względu na szczupłą sylwetkę ”Komarem”,
rozpoczął karierę w 1998 roku. We wrześniu 2003 r. został liderem rankingu
ATP World Tour, detronizując Amerykanina Andy'ego Roddicka (pożegnał się w
tym miesiącu podczas US Open), trzy miesiące po jedynym w karierze triumfie w
Wielkim Szlemie - na kortach ziemnych im. Rolanda Garrosa w Paryżu.
– Wiktoria w Wielkim Szlemie, a także dotarcie na szczyt rankingu to
niezapomniane momenty w całej mojej karierze – podkreślił. Drugim największym jego indywidualnym sukcesem było dwukrotne zwycięstwo w
turnieju ATP Masters 1000 na ”ziemi” w Monte Carlo, w latach 2002-03, a także
jedna wygrana w imprezie tej samej rangi (ustępującej tylko wielkoszlemowym)
na tej samej nawierzchni w Rzymie w 2001 r.
W 2000 roku został bohaterem hiszpańskiej reprezentacji startującej w
rozgrywkach o Puchar Davisa, gdy w Barcelonie poprowadził ją do zdobycia
pierwszego trofeum w historii tego kraju. Zdobył trzeci i decydujący punkt na
3:1 w finale przeciwko Australii.
– To niezapomniany turniej dla wszystkich Hiszpanów. Byłem wtedy bardzo młody
i powoli docierało do mnie, jak wiele wtedy osiągnęliśmy – wspomniał.
Ma w dorobku 15 turniejowych zwycięstw, między 1999 a 2011 rokiem, ale z dość
długą przerwą miedzy październikiem 2003 (Walencja) a kwietniem 2009 r.
(Casablanca). W tym okresie zmagał się z kilkoma przewlekłymi kontuzjami, a
liczne przerwy i niezbyt udane powroty do gry sprawiły, że na dobre wypadł z
czołowej dziesiątki rankingu.
Czasów, w których walczył z urazami, nie wspomina najlepiej. Podkreśla
jednak, że są one wpisane w życie sportowca. – Kontuzje były nieodłączną
częścią mojej kariery. Nie da się ich uniknąć ani kontrolować – wyjaśnił.
Mimo to wciąż grał w tenisa i się nie poddawał, a ostatni sukces w cyklu ATP
odnotował w lipcu 2011 roku w Stuttgarcie. Jeszcze jako utalentowany junior
dwukrotnie wystąpił w challengerze Pekao Szczecin Open. Grał także w sopockim
turnieju ATP - Orange Prokom Open.
– Niektórzy próbowali mnie namawiać, abym nie odchodził jeszcze na emeryturę.
Widzieli moje tegoroczne mecze i przekonywali, że wciąż mogę być bardzo
dobry. Ja jednak wiem już, ile mam lat i jakie procesy zachodzą w moim
organizmie. Bardzo trudno jest utrzymać się na szczycie przez dłuższy czas. A
kiedy forma nie jest już tak wysoka jak kiedyś, zwyczajnie brakuje motywacji – tłumaczył swoją decyzję.
W sumie zarobił na korcie blisko 14 milionów dolarów.
Czytaj również: Taszkient: Urszula Radwańska w ćwierćfinale