| Piłka nożna / Betclic 1 Liga
Mecz Arki Gdynia z Wisłą Kraków zakończył się remisem 2:2 i porażką zespołu sędziowskiego. Żaden z bardzo doświadczonych arbitrów, włącznie z dwoma sędziami VAR, nie zauważył, że Wiśle ewidentnie należał się rzut karny. Tymczasem Kolegium Sędziów nie zmienia w swojej polityce kadrowej zupełnie nic istotnego, konsekwentnie mimo kolejnych poważnych błędów...
Piłkarze Wisły domagali się rożnego… zamiast karnego
W 20. minucie, przy wyniku 1:0, podczas wykonywania rzutu rożnego, w polu karnym Arki było 17 zawodników obu drużyn. Większość z nich znajdowała się bliżej bramki lub w okolicy punktu karnego. Po odbiciu głową przez Filipa Kocabę piłka poleciała w górę i zaczęła spadać blisko linii początkowej pola karnego. Tam, wewnątrz pola karnego, Bartosz Jaroch starał się przyjąć piłkę na piersi, lecz uniemożliwił mu to Tornike Gaprindaszwili. Zawodnik Arki odbił ją łokciem lub okolicą łokcia w taki sposób, że nie spadła na murawę pomiędzy zawodnikami, lecz opuściła pole karne i poleciała w kierunku środka boiska.
W tym momencie jedynym zawodnikiem Wisły, który najwyraźniej dostrzegł zagranie piłki ręką, zasygnalizował je i domagał się rzutu karnego, był Wiktor Biedrzycki. Pozostali zawodnicy grali jakby nic się nie stało. Po chwili Rafał Mikulec oddał strzał, lecz niecelny. Wtedy czterech piłkarzy Wisły, włącznie z Bartoszem Jarochem, podniosło ręce domagając się rzutu… rożnego.
Oczywiście: piłkarze nie są od sędziowania, lecz od grania, ale ta sytuacja pokazuje, jak ważne dla oceny przewinień lub potencjalnych przewinień jest lub może być ustawienia na boisku i kąt widzenia. W tej sytuacji z 17 osób przebywających w polu karnym najwyraźniej tylko jeden Biedrzycki miał odpowiedni kąt widzenia, patrzył w kierunku Jarocha i Gaprindaszwiliego i prawidłowo ocenił, że zawodnik Arki ręką podniesioną, w pozycji nienaturalnej, zrobił ruch do piłki i ją odbił.
Akcja zakończyła się rzutem… od bramki. Dlaczego? Otóż żaden z sześciu sędziów zatrudnionych do pracy w tym meczu nie zauważył zagrania piłki ręką czy też żaden z sześciu sędziów nie ocenił prawidłowo kontaktu piłki z ręką. To nie jest błąd tylko arbitra głównego – to jest porażka całego zespołu sędziowskiego.
Porażka całego zespołu sędziowskiego
Nie lubię zrzędzić przypominając, jak to było w moich czasach, bo czytelnicy i widzowie oczekują przede wszystkim rzetelnej oceny merytorycznej. Jednak w przypadku tej sytuacji muszę stwierdzić, że w zespołach sędziowskich, których byłem członkiem, taka sytuacja uznana zostałaby za niedopuszczalną. Z połowy tysiąca meczów w Ekstraklasie, które sędziowałem w ciągu 27 lat, ogromną większość przeżyłem już w czasach, gdy każdy mecz był pokazywany w telewizji. W zespołach sędziowskich obowiązywała często powtarzana zasada: "Panowie, nie może zdarzyć się sytuacja, że cały stadion coś widzi, widać to w telewizji już w pierwszym ujęciu, tylko nie widzi tego żaden z nas".
Dlatego, gdy będąc sędzią asystentem widziałem przewinienie obrońcy, faul czy zagranie piłki ręką w polu karnym, krzyczałem: "Karny!". Sędzia główny miał jasną i stanowczą podpowiedź. Mógł skorzystać, mógł nie skorzystać, ale nie mógł mieć pretensji, że nikt mu w danej sytuacji nie pomógł. Gdy widziałem zdarzenie, ale nie byłem pewien czy należy je zakwalifikować jako przewinienie i przerwać grę, mówiłem tylko: "Faul w ataku", "Faul w obronie", albo na przykład "Ręka obrońcy". Sędzia główny nie dostawał wtedy stanowczej i mocnej rekomendacji, lecz dostawał jasny bodziec, impuls, który mógł uwzględnić oceniając to, co sam widział, lub ewentualnie uwzględniając również inne bodźce czy sygnały.
Sędziowie różnie traktowali takie podpowiedzi. Z około 40 sędziów głównych Ekstraklasy, z którymi na przestrzeni wielu lat miałem okazję współpracować na tym szczeblu, jedni korzystali z moich podpowiedzi bardzo chętnie lub chętnie, nieliczni niechętnie. Jedni potrzebowali pomocy częściej, inni rzadziej. Tak się składa, że ci chętni sędziowali na przykład w Lidze Mistrzów oraz inne mecze międzynarodowe i międzypaństwowe.
W połowie tysiąca meczów radziłem sobie z kolegami bez systemu VAR. Dopiero w ostatnich moich meczach w Ekstraklasie zaczęliśmy ten system testować.
Po blisko dziewięciu latach używania systemu VAR w Polsce, w meczu Arka – Wisła, żaden z czterech sędziów pracujących na boisku lub w jego pobliżu nie przyczynił się do podyktowania rzutu karnego po ewidentnym zagraniu piłki ręką przez Tornike Gaprindaszwiliego. Nie pomógł nawet VAR… VAR to nie jest jedna samotna osoba – to dwóch sędziów wideo.
Tacy doświadczeni sędziowie z plakietkami FIFA...
Meczów Arki z Wisłą też sędziowałem kilka. To były zwykle ciężkie lub trudne spotkania, gdyż obie drużyny mobilizowały się do nich zwykle jakoś szczególnie. Nie byłem więc zdziwiony, że Kolegium Sędziów do prowadzenia hitowego spotkania Betclic I ligi wyznaczyło zespół sędziowski w składzie: Paweł Raczkowski, Adam Kupsik, Michał Pierściński, Łukasz Ostrowski oraz sędziowie wideo Piotr Rzucidło i Tomasz Listkiewicz.
Raczkowski, Kupsik i Listkiewicz to sędziowie z dużym doświadczeniem w Lidze Mistrzów i innych imprezach FIFA lub UEFA. Ostrowski to bardzo dobry sędzia, choć niedoceniany. Rzucidło to nowy sędzia główny Ekstraklasy, a Pierściński to doświadczony sędzia asystent. Brak rzutu karnego nie jest tylko błędem jednego czy drugiego, lecz każdego z nich.
Jeden był za blisko, drugi daleko, trzeci chyba zajęty...
Dlaczego nie było rzutu karnego? Raczkowski był najbliżej zdarzenia, ale to nie zawsze sprzyja podjęciu najlepszej decyzji. Najważniejszy dla jej podjęcia jest bowiem ogląd sytuacji, który często jest lepszy z dystansu, z odpowiedniego kąta. Będąc tak blisko sytuacji Raczkowski mógł odnieść wrażenie, że Gaprindaszwili miał tę rękę przy ciele, lub że wystawił rękę jako zderzak w kontakcie z Jarochem i wtedy, gdy Gaprindaszwili zbliżał się do rywala, piłka bez jego wiedzy spadła mu na rękę. Przy innych interpretacjach, które obowiązywały w niedalekiej przeszłości, taka interpretacja mogłaby przejść. Ale nie przy obecnej.
Dlaczego nie zareagował skutecznie Kupsik, Pierściński czy Ostrowski? Ten ostatni w tym samym momencie mógł być zajęty kontrolą zachowania osób będących w strefach technicznych. To ostatnio stwarza bardzo duży problem, więc sędziego technicznego najłatwiej w tej sytuacji zrozumieć. Jeśli jednak widział rękę, powinien w tej sprawie się odezwać.
Od Kupsika i Pierścińskiego można było oczekiwać więcej. Kupsik kontrolował linię spalonego, ale w kącie widzenie miał Gaprindaszwiliego i kątem oka powinien widzieć, że piłka spadła i odbiła się nienaturalnie w kierunku środka boiska. On mógłby pomóc, gdyby to dostrzegł, chyba że akurat zawęził pole swojej koncentracji do linii spalonego. Pierściński potencjalnie mógł to zdarzenie widzieć najlepiej. Wprawdzie był najdalej, blisko linii środkowej, ale miał dobry kąt widzenia i… spokój. Na jego połowie boiska w tym czasie nic się nie działo, więc powinien był asekurować sędziego głównego obserwując zdarzenia na drugim polu karnym.
Najbardziej zawiedli sędziowie wideo
Skoro zawiedli sędziowie na murawie, powinien interweniować VAR. Dla sędziów wideo nie widać żadnego usprawiedliwienia. Chyba że zabrakło prądu, wyłączyły im się monitory i nie widzieli tego, co było widać wyraźnie w transmisji telewizyjnej na TVP Sport. A widać było wyraźnie, że Wiśle Kraków ewidentnie należał się rzut karny.
Indywidualne błędy sędziowskie zdarzają się i tego nie da się uniknąć. Jednak tak poważny błąd całego zespołu tak bardzo doświadczonych sędziów musi dawać do myślenia: co dzieje się z polskimi sędziami, że w najgorszym od co najmniej dekady sezonie nadal sędziują tak jakby rekord liczby błędów chcieli pobijać co kolejkę, niczym Armand Duplandis rekordy świata w skoku o tyczce w czasie kolejnych mitingów.
Kto stoi za błędami? Mikulski, Kulesza, Garbowski...
Co się dzieje? Kolegium Sędziów uparcie prowadzi swoją kadrową politykę sędziowską "po trupach" kolejnych klubów. W tej kolejce, jak zwykle, wyznaczyło sędziów do pracy w dwóch meczach, znowu muszą jeździć po Polsce setki kilometrów lub sporo ponad tysiąc i mogą piłkarzom zazdrościć powodów do narzekań, że ci grają co trzy dni, czasem u siebie, a czasem na wyjeździe. Sędziowie mecze mają codziennie lub co dwa dni i wszystkie na wyjeździe. Sędziowie z Gdyni wyjechali i jeszcze w ten weekend będą mieli kolejne mecze – w Ekstraklasie...
Za taki system obsadzania sędziów bezpośrednio i jednoosobowo odpowiada przewodniczący Kolegium Sędziów PZPN Tomasz Mikulski oraz pośrednio odpowiadają osoby z zarządu PZPN, które pozwalają mu na takie zarządzanie sędziami. W pierwszej kolejności jest to prezes PZPN Cezary Kulesza, w drugiej kolejności – Tomasz Garbowski, który "z ramienia" zarządu PZPN rzekomo miał kontrolować działania Kolegium Sędziów, a tymczasem jest tylko jego koleżeńskim rzecznikiem. Nic pozytywnego z jego ”kontrolowania” nie wynika. Widać to co tydzień, czasem co trzy dni, a czasem codziennie.
Najwyraźniej w tym gronie nikt nie rozumie, że lekceważenie przyczyn błędów prowadzi do następnych błędów.
Kolejne błędy nie są niespodzianką, są spodziewane
Przy takim zarządzaniu sędziami, kolejne bulwersujące błędy nie powinny nikogo zaskakiwać. Pisaliśmy o tym wielokrotnie, również w tym sezonie, na przykład już we wrześniu w artykule, który ukazał się pod tytułami "Kolejne proste błędy sędziów Ekstraklasy nie są przypadkowe…" i "Sędziowanie w Ekstraklasie? Szczęście, że piłkarze nie grają codziennie…". Napisaliśmy w nim między innymi: ”Takie proste i dziwne błędy, jakie sędziowie popełnili w weekendowych meczach PKO BP Ekstraklasy, nie są dziełem przypadku. Nie są też wynikiem złego wyszkolenia ani złych intencji. To dowody formy arbitrów wynikającej ze zbyt wielu aktywności sędziów zawodowych i braku świeżości w czasie meczów Ekstraklasy.”.
Co ważnego się wtedy stało? Sędziowie zaczęli słyszeć częstsze sugestie, że z niektórymi krytykami lepiej nie rozmawiać. Niektórzy sędziowie przekazali nam to wprost, uzasadniając w ten sposób niechęć do udzielenia wypowiedzi lub wywiadu do publikacji. Milczenie nie rozwiązuje problemów, tylko coraz bardziej utrudnia ich zrozumienie.