Zmartwychwstanie to wielkie słowo. Zwłaszcza dla chrześcijan. W sporcie też znamy historie, kiedy wydawało się, że pustka i śmierć wygrywają, a potem był wielki triumf. Również na lekkoatletycznej bieżni...
Amsterdam, 31 lipca 1928 roku. Na stadionie cisza. Tylko syk wiatru w mikrofonach sędziów. Na starcie stało osiem kobiet. Wśród nich Betty Robinson, pochodząca z Chicago. Blond włosy, niebieskie oczy. W "Stadjonie" nazwą ją potem "dobrze zbudowaną sprinterką". A ona miała wtedy szesnaście lat. Była dopiero na początku drogi. I był to jej trzeci wyścig w życiu…
W eliminacjach pobiegła lekko i szybko. W półfinale jeszcze szybciej. W finale - bez strachu. Ruszyła jak błyskawica, utrzymała tempo i przebiegła 100 metrów w 12,2 sekundy. Rekord świata i złoty medal! Ależ to była historia! Pierwsza kobieta, która wygrała olimpijski sprint.
Kanadyjczycy jednak protestowali. Ich zawodniczka, Fanny Rosenfeld, też była bardzo szybka. Uważali, że to ona była pierwsza. Ale sędziowie pozostali pewni, że to Betty wygrała. I nikt już tego nie zmienił. Z dnia na dzień stała się gwiazdą. Ameryka oszalała na jej punkcie. Gazety pisały o "ślicznej, nieznanej dziewczynie z Chicago", a ludzie powtarzali, że biegła jakby miała skrzydła. Była młoda, szybka, uśmiechnięta. Miała przed sobą wszystko.
Czerwiec 1931 roku. Upalny dzień. Zbyt gorący, żeby trenować. Betty postanawia się schłodzić. Trenerzy zabraniali pływania, więc poprosiła kuzyna, by zabrał ją na krótki lot samolotem. Latała z nim już wcześniej. Lubiła to, bo w powietrzu czuła wolność.
Wystartowali spokojnie. Ale silnik zgasł, zanim wznieśli się wystarczająco wysoko i samolot z ogromną siłą runął w bagna. Huk był przeogromny. Słyszalny w okolicy. Pewnie dlatego ludzie szybko dotarli na miejsce. Znaleźli dwa ciała. Tak im się zdawało, bo Betty wyglądała jak martwa. Mężczyzna, który wyciągnął ją z wraku, zapakował ją do bagażnika i ruszył do zakładu pogrzebowego. Tam dowiedział się, że dziewczyna... żyje!
Do szpitala trafiła w stanie krytycznym. Połamana noga. Zmiażdżone biodro. Uszkodzona ręka i organy wewnętrzne. Nikt nie mówił już o sporcie. Szeptano o cudzie.
Przeżyła. Po jedenastu tygodniach opuściła szpital na wózku. I uparła się, że znów zacznie biegać. Nikt jej nie wierzył. Nawet lekarze pukali się w czoła, gdy tylko wspominała o bieżni... A ona wiedziała, że jeśli będzie trzeba, to nauczy się chodzić od nowa. I później znów będzie biegać. Jej wnuczka dopiero po latach powiedziała o niej:
Rehabilitacja była koszmarem. Godziny ćwiczeń. Ból i towarzyszące wątpliwości. Upokorzenia. Betty się nie zatrzymała. Pracowała każdego dnia. Nie zdążyła jeszcze na igrzyska w 1932 roku. Ale się nie poddała. Cztery lata później, w 1936 roku, znów była w reprezentacji USA. Nie tak szybka jak kiedyś. Ale gotowa. Trenerzy dali jej miejsce w sztafecie 4x100 metrów. Miała pobiec na trzeciej zmianie. Kluczowej.
Finał. Stadion w Berlinie. Niemki prowadzą. Biegną jak maszyny. Betty rusza. Robi wszystko idealnie. Przekazuje pałeczkę Helen Stephens – aktualnej mistrzyni olimpijskiej, tej która pokonała Staszkę Walasiewiczównę. Zmieniana wystrzeliwuje jak pocisk. A Niemki? Gubią pałeczkę, co wiąże się z dyskwalifikacją. Amerykanki wygrywają. A Betty Robinson, kobieta, którą kiedyś uznano za martwą, która miała nie chodzić zostaje dwukrotną mistrzynią olimpijską!
Potem wiodło się spokojniej. Życie wróciło do zwykłego rytmu. Nie szukała rozgłosu. Przecież nie musiała już niczego udowadniać. Miała sportowe i – być może – życiowe zmartwychwstanie. Zmarła w 1999 roku w wieku 88 lat...
Elkhart to małe miasteczko pośrodku równin Kansas. Bez wielkich budynków i rozległych parków. Przeciętna prowincja, ale zamieszkana przez ludzi sumiennych i pracowitych. Od dziecka przyzwyczajonych do obowiązków. Do ciężkiej roboty. Do milczenia przy trudnościach. Cunninghamowie dokładnie wpasowywali się w ten schemat. Ojciec Clint ciągle był w drodze. Wiercił studnie, często znikał na wiele dni. Matka pilnowała domu, wychowywała dzieci i dorabiała, gdzie tylko się dało. Luksusów nie mieli…
4 sierpnia 1909 roku rodzina znów się powiększyła. Kolejny syn Glenn, bo tak dostał na imię, dorastał razem ze starszym bratem, Floydem. Chłopcy dzielili wszystko: pokój, zabawki, czas i pracę. Od najmłodszych lat pomagali w miejscowej szkole. Palili w piecu, sprzątali sale, przygotowywali klasy zanim pojawili się uczniowie. Tak upływał dzień za dniem. Bez narzekań. Próbowali odciążyć rodziców. Ale pewnego dnia monotonia się skończyła.
Luty 1916. Był zimny ranek. Glenn i Floyd znów pojawili się pierwsi w szkole. Przygotowali drewno. Sięgnęli po puszkę z naftą. A potem polali kłody. Rutyna? Nie, bo Floyd, niechcący, upuścił zapałkę w miejscu, gdzie wcześniej rozlało się paliwo. W jednej chwili wybuchł ogień. Płomienie zamknęły im drogę ucieczki.
Krzyki chłopców rozdarły ciszę poranka. Usłyszała ich siostra Letha. Była niedaleko. Bez zastanowienia pobiegła do klasy. Otworzyła drzwi z impetem i wpadła do środka. Płomienie były wszędzie, ale udało się jej wyciągnąć braci. Pobiegła po pomoc. Kiedy wróciła Floyd już umierał, a Glenn leżał nieprzytomny. Ale oddychał. Tliła się tylko nadzieja…
Zabrano go do szpitala. Nogi miał poważnie poparzone. Lekarze dawali mu niewielkie szanse na przeżycie. Powiedzieli, że trzeba amputować. Matka kategorycznie odmówiła. Błagała o czas. Ciągle wierzyła, że da się wszystko uratować. Nie tylko życie. Ale i nogi. Bo matki tak mają. Kochają i wierzą do końca…
Zaczęła się walka. Miesiące cierpienia. Glenn leżał w łóżku, nie mógł się ruszać. Każdy dotyk był męczarnią. Rodzice co dzień masowali mu nogi. A kiedy nie mogli, to robił to sam – zaciskając zęby z bólu. Ćwiczył. Zmuszał ciało do ruchu. Centymetr po centymetrze. Powtórzenie po powtórzeniu. I tak wracał do życia i sprawności.
Lato 1919. Glenn łapie się ogrodzenia. Z całych sił. Nogi drżą. Ale staje. Robi krok. Ból jest ogromny. Potem kolejny krok. Grymas na twarzy mówi wszystko. Ale nie poddaje się. Każdego dnia powtarza czynność. Teraz to jest już rutyna. Chodzenie boli. Ale zauważa coś dziwnego – kiedy biegnie jest mu lepiej. Truchta więc coraz częściej…
Bieganie staje dla niego ratunkiem. Formą terapii. W szkole średniej zostaje królem bieżni. Wyścig za wyścigiem – wygrywa wszystko. W ostatnim biegu licealnym bije rekord kraju. Mila w 4:24,7. Chłopak, który miał nie chodzić staje się jednym z najszybszych nastolatków w Ameryce. Trener Brutus Hamilton – olimpijczyk, medalista – dostrzega ten drzemiący talent. Bierze go pod skrzydła. Glenn trenuje ciężko. Zakwasy i obolałe mięśnie to nic przy tym, co przeżył.
Rok 1934. Princeton. Glenn Cunningham ustanawia rekord świata na milę – 4:06,8. Rok później w nowojorskiej hali poprawia rekord świata na 1500 metrów – 3:50,5. Odradza się w sposób niewiarygodny! A kulminacja przychodzi w 1936 roku, w Berlinie, podczas igrzysk olimpijskich. Tam zdobywa srebrny medal na 1500 metrów. Tysiące ludzi biją mu brawo. Tylko on wie, że największe zwycięstwo odniósł wiele lat wcześniej. W ciszy, w bólu, w codziennej walce o krok. Tam przy ogrodzeniu, gdy uczył się chodzić od nowa.
Po zakończeniu kariery nie odcina się od świata. Broni doktorat z wychowania fizycznego. Zakłada ośrodek dla dzieci z trudnych rodzin. Pomaga. Umiera w marcu 1988 roku. A mógł przecież dużo wcześniej…
Rok 1983. Sebastian Coe jest cieniem samego siebie. Zmęczenie, mononukleoza, zagadkowy ból mięśni. Ciało odmawia posłuszeństwa. Nawet ojciec i jednocześnie trener – Peter Coe – był bezradny.
– Los Angeles 1984 wydawało się dalej niż kiedykolwiek – wspominał później Coe.
Przyszła diagnoza. Tokoplazmoza. Choroba wyssała z niego życie. Leżał w szpitalu, chudy, osłabiony. Lekarstw nie przyjmował, bo... częściej je zwracał. Wydawało się, że kariera biegacza, w przykrych okolicznościach, kończy się. Ale w USA Brytyjczyk poznał Joe Newtona – legendarnego trenera z York High School. To spotkanie zmieniło jego los.
Newton nie był zwykłym szkoleniowcem. Miał cechy dobrego motywatora. To przy nim Coe poczuł, że ponownie może startować w zawodach. W styczniu 1984 roku zaczął znów pracować na bieżni. Zaczął powoli, bazując na 14 latach treningów z ojcem. Ale musiał udowodnić, że zasługuje na miejsce w reprezentacji olimpijskiej. Marzył mu się start na 800 i 1500 metrów.
Rywale nie czekali. Cram, Ovett, młody Elliot – wszyscy byli "w gazie". A Coe trenował z dzieciakami z lokalnego klubu. Przegrywał nawet w pokazowych biegach. Media go pogrzebały. Kibice szydzili. "Nie zasługuje, by jechać" – pisano.
Presja rosła. Wtedy podjął decyzję, że wyjedzie z Anglii. Musiał odciąć się od hałasu. Ba, nawet od ojca! Wylądował w Chicago, u Newtona. Tam, z dala od kamer, trenował w ciszy. Rankiem biegał po pustej bieżni. Po południu siłownia, regeneracja, długie przebieżki po polu golfowym. Nikt nie wiedział, że szykuje się do jednego z największych powrotów w historii. Był znowu gotów.
Sprawdzian. 20 x 200 metrów. 25 sekund każde powtórzenie, z minimalną przerwą. Przeszedł. – Wiedziałem, że mogę to zrobić – mówił.
Zbliżały się igrzyska, a rywale? Elliot złamał kość stopy. Cram ledwo się trzymał. Ovett złapał wirusa. A Coe milczał. I czekał.
W finale 800 metrów zdobył srebro. Przegrał z Brazylijczykiem Cruzem, ale wrócił do gry. Odwieczny rywal Ovett zajął ostatnie miejsce i trafił do szpitala. Coe przytulił go i rzucił do niego: "Jesteśmy za starzy, żeby igrać z ogniem".
Ale to był dopiero początek. Finał 1500 metrów to był ten jego moment! Spokojny start. Tempo rosło. Przyspieszył na 500 metrów przed metą. A na ostatniej prostej był nie do zatrzymania. Wpadł na metę z palcem w górze. 3:32.53 – rekord olimpijski.
Złoto. Obronił tytuł. Pierwszy w historii. Krzyknął w stronę dziennikarzy: "Kto powiedział, że jestem skończony?! Teraz uwierzcie!".
Życie zna o wiele więcej takich przykładów, ale nawet te trzy wystarczają by napisać, że sportowiec też może powstać z martwych. Trzeba tylko wiary i nadziei…
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (991 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.