| Czytelnia VIP

Grzaniec, karty i... bieg. Zima nasza, wiosna też!

dfsd
Kazimierz Górski (fot. PAP)
Tomasz Sowa

Bieganie po górach... do wymiotów. Treningi obwodowe w salach lub w siłowniach, po których zakwasy trzymały każdego kilka dni. Ale i zajęcia z piłką. Taktyka. Integracja. Różne są i były sposoby "ładowania akumulatorów" zimą...

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
Zostać... krakowskim królem, czyli każdy ma swoje Super Bowl

Czytaj też

Zawodnicy Kraków Kings (fot. Kraków Kings/Facebook)

Zostać... krakowskim królem, czyli każdy ma swoje Super Bowl

Dzisiaj przygotowania piłkarzy do rundy wiosennej niekoniecznie wiążą się ze śniegiem, z górami i mrozami. Akumulatory ładuje się w cieple. Najpopularniejszym miejscem ekstraklasowych obozów jest Turcja. Sporym wzięciem cieszą się również zgrupowania w Hiszpanii. W miarę pewna i słoneczna aura oraz dobrze przygotowane ośrodki pozwalają pracować w komfortowych warunkach i – a jakże by inaczej - przygotować najwyższą formę. A kiedyś zima kojarzyła się zupełnie inaczej...


Łączyć dyscypliny!

"Gdybyśmy chcieli sprecyzować znaczenie poszczególnych części składowych treningu piłkarza, to na pierwszem miejscu postawić należy tak zwany trening kondycyjny. Jest on fundamentem, od którego trzeba zaczynać pracę piłkarską. Przecie rzeczą najważniejszą jest, by gracze mieli dostateczną szybkość i wytrzymałość. Wówczas dopiero potrafią narzucić przeciwnikowi zawrotne tempo, względnie wytrzymać jego tempo. Cóż wartą będzie drużyna doskonale wyrobiona technicznie i taktycznie, jeśli nie wytrzyma ona wysiłku, jeśli nie starczy jej sił do ostatka" – pisał w 1930 roku redaktor "Stadjonu".

W dwudziestoleciu międzywojennym o kondycję i siłę faktycznie dbano zimą. W jej utrzymaniu, albo i poprawie, pomagać miały dyscypliny uprawiane w halach, bo o podgrzewanych murawach nie było mowy. I tak piłkarze grywali w koszykówkę, siatkówkę, piłkę ręczną lub uprawiali gimnastykę. Największym problemem był... brak stosownej liczby sal. Ale i z tych kłopotów działacze

potrafili wyjść obronną ręką. W 1930 roku pomysłowi z Warszawy połączyli zajęcia trzech klubów. "Legioniści", "Czarne Koszule" i gracze Warszawianki trzy razy w tygodniu spotykali się na wspólnej zaprawie. Animozje schodziły na dalszy plan...

Nie brakowało jednak graczy, którzy z murawy ruszali na śnieżne trasy, stoki i lodowe tafle. Wacław Kuchar, dla którego futbol był sportem numer jeden, chcąc utrzymać dobrą dyspozycję, próbował innych dyscyplin. Latem trenował lekkoatletykę. W "Przeglądzie Sportowym" mówił o tym tak (pisownia oryginalna):

"Lekkoatletykę pielęgnowałem o tyle, o ile potrzebna mi była jako zaprawa do piłki nożnej. Na serjo zabrałem się do niej dopiero w r. 1915. Rokowano mi w lekkiej atletyce b. dobre nadzieje. Nie chciałem puścić piłki, a pogodzić się te dwie rzeczy nic dały".

Późną jesienią, po pierwszych mrozach, wkładał Kuchar łyżwy i ścigał się po lodowych torach. Kilkukrotnie był najlepszym panczenistą kraju. A i hokej nie był mu obcy!

Paweł Gaszyński, autor serii "Zanim powstała liga" zauważa, że w zimowej przerwie (dawniej pomiędzy sezonami) część drużyn podchodziła do gry na zamarzniętych i ośnieżonych murawach tak, jak kadrowicze z 1921 – śnieg nie robił na nich wrażenia. Ale byli i tacy, którym przeszkadzał.

"Na Śląsku i w okolicach Poznania grano non stop. Niesprzyjająca pora roku nie przeszkadzała w organizowaniu sparingów. W styczniu i lutym 1922 zorganizowano przykładowo kwalifikacje do Klasy A. Ale im bardziej na wschód kraju, tym przerwa zimowa i towarzysząca jej dezaktywacja piłkarska były dłuższe. Nie wiem, czy wynikało to z klimatu, czy może z nawyków nabytych przed rokiem 1918. Co ciekawe, dość ładnie częstotliwość zimowych gier łączy się z dawnymi granicami zaborów. Zachód kopał więcej i częściej w okresie "ładowania akumulatorów" – przekonuje Gaszyński.

Śnieg, ujemne temperatury i lód nie dla każdego piłkarza i trenera były przeszkodą. W listopadzie 1921 stojący na czele Wydziału Gier PZPN Józef Szkolnikowski i węgierski szkoleniowiec Cracovii Imre Pozsonyi rozpoczęli selekcję do historycznego, bo pierwszego meczu reprezentacji Polski. Przeciwnikiem była silna kadra węgierska. W ramach przygotowań rozegrano dwa mecze wewnętrzne - Team A z Teamem B. Piłkarze mieli też okazję zmierzyć się z reprezentacjami miast, a sparingpartnerami były drużyny z Bielska, Krakowa i Lwowa. I wszystkie te spotkania powołani kadrowicze wygrali. Ale nie o wynikach miała być mowa, bo ważniejsza była aura, która graczom nie sprzyjała! Zima, w całej swej okazałości, dopadła wówczas boiska. Szczególnie mocno dała się we znaki podczas spotkania z drużyną Krakowa. Pokryty białym puchem plac sprawiał duże kłopoty zespołom. Gracze powoli adoptowali się do tych warunków. Ale żaden nie zamierzał się poddać. Węgry przecież już czekały..

"W dwudziestoleciu międzywojennym nie możemy mówić o zgrupowaniach takich, jakie znamy obecnie. Trenerzy nie mieli do dyspozycji zawodowców, którzy utrzymują się z piłki. Futbol był wówczas, przynajmniej z założenia, amatorski. Każdy zawodnik gdzieś pracował, uczył się lub studiował. Skoszarowanie drużyny w jednym miejscu, tylko po to, by – przykładowo – biegać po górach, nie było powszechne. Z praktycznego punktu widzenia było też trudne, bo przecież pracodawca czy uczelnia musiałaby udzielić piłkarzowi kilku lub kilkunastodniowego urlopu" – zauważa Paweł Gaszyński.

Zostać... krakowskim królem, czyli każdy ma swoje Super Bowl

Czytaj też

Zawodnicy Kraków Kings (fot. Kraków Kings/Facebook)

Zostać... krakowskim królem, czyli każdy ma swoje Super Bowl

Futbol u stóp Zeusa. Mitologia Apollonu Litochoro

Czytaj też

(fot. Kronika Apollonu Litochoro autorstwa Sotiriosa Mastagasa)

Futbol u stóp Zeusa. Mitologia Apollonu Litochoro


Nie każdy był "zamordystą"

W 1964 roku w "Przeglądzie Sportowym" opublikowano modelowy plan zimowego "ładowania akumulatorów à la PRL". "Rzeszowska Stal rozpoczęła przygotowania do sezonu pod kierunkiem trenera Jana Wiśniewskiego, cztery razy w tygodniu przechodziła zaprawę zimową w doskonale wyposażonej sali ośrodka WKKFiT, by po dwóch tygodniach wyjść już na zajęcia w teren. Zimowa zaprawa w sali i na ośnieżonym boisku miała na celu wyrobienie odpowiedniej kondycji i wytrzymałości. Doskonaleniu tych walorów, jak również wyrobieniu szybkości, poświęcili "Stalowcy" następny okres przygotowań, tj. zgrupowanie dwutygodniowe w Kraśniku. Program "zajęć obozowych" ograniczał się do poprawienia kondycji, szybkości oraz wypróbowania systemu 4-2-4" – pisał redaktor.

A dlaczego był to plan modelowy? Bo zawierał wszystkie elementy zimowej zaprawy: zajęcia w salach, w terenie, obóz i sparingi. Sześćdziesiąt lat temu trenerzy zakładali, że im ciężej przepracowana zima, tym więcej sił na wiosnę. Najczęściej drużyny rozpoczynały zajęcia na początku stycznia, właśnie od wizyt w salach gimnastycznych i w siłowniach, gdzie robiono niezliczone liczby skłonów, pompek oraz przysiadów. A jeśli magazyny sprzętu były trochę bogatsze, to do kolejnych serii dokładano ciężary, płotki i... co tam jeszcze było pod ręką.

W kultowej scenie filmu "Być jak Kazimierz Deyna" trener krzyczy w kierunku podopiecznych (o zgrozo – dzieci!): "U mnie się zap...dala. Kto nie zap...dala ten nie gra!". I taki obraz trenerów z tzw. "starej szkoły" pozostaje w oczach wielu kibiców. Uczciwie należy jednak przyznać, że trzydzieści, czterdzieści czy nawet pięćdziesiąt lat temu nie każdy trener był wyznawcą tak maksymalnego docierania zawodników. Takiego zahaczającego o granice możliwości. Pewnie, że zdarzali się i tacy, którzy na widok wymiotujących graczy zacierali ręce z radości, bo "słuszna robota została dobrze wykonana". I byli wręcz dumni z tego pomysłu na przygotowania. Grzegorz Lato, król strzelców mistrzostw świata z 1974 roku podkreśla, że nie należy jednak dawnych szkoleniowców tak generalizować:

"Panowie trenerzy różnie podchodzili do tych zimowych przygotowań. Pewnie, że trzeba było ciężko zasuwać, ale też niemożna wszystkiego spłycać i twierdzić, że dawniej od stycznia do marca tylko się biegało i przerzucało żelastwo. Nie! Nie brakowało zajęć z piłką przy nodze. W Mielcu na przykład była świetna hala. Graliśmy w niej mecze albo turnieje. A w futsalu, wiadomo, szlifuje się technikę. Tamtejsza Stal miała też bardzo dobre, przynajmniej jak na tamte czasy, boisko z żużlowym podłożem, dzięki czemu można było wyjść na trening stricte piłkarski. Nawet w lutym, a mówimy przecież o latach 60. i 70., w których próżno było szukać boisk ze sztuczną nawierzchnią. Prawda jest taka, że bieganie w futbolu jest ważne. Ale nawet najwytrzymalszy i najszybszy gracz nie poradzi sobie na trawie, jeśli na odpowiednim poziomie nie opanuje techniki oraz taktyki. Moi byli trenerzy, choćby pan Drygalski, dbali o te aspekty tak samo mocno, jak o siłę czy kondycję".

Ze schematu wyłamywał się Kazimierz Górski. Gdy w 1964 roku przekroczył progi stołecznej Gwardii wprowadził nowe metody szkoleniowe. Zadowoleni byli wszyscy. Ryszard Drzewiecki, związany z tym klubem, mówił o tym tak dla "Przeglądu Sportowego": "Nie będę ukrywał, że w Gwardii panuje uzasadniony optymizm. U jego podłoża leży wyjątkowo dobra atmosfera panująca w drużynie. Gdyby jeszcze udało się nam zainkasować punkty w pierwszych meczach ligowych z Arkonią i Wisłą Kraków... Ho, ho! Wówczas Gwardia mogłaby wypłynąć na wysoką falę... i pomyśleć o "Intertoto".

– Komu lub czemu przypisać tak wielką zmianę w nastrojach?

– Przede wszystkim trenerowi Górskiemu. Pod jego kierownictwem cały zespół ćwiczy z pełnym zadowoleniem. Dziś piłkarska zaprawa sprawia zawodnikom przyjemność.

– Czyżby dawniej było inaczej?

– Depresja, przejawy przygnębienia – oto nastrój w jakim kiedyś większość zawodników wychodziła na trening. Kazio Górski potrafi odrodzić w zawodnikach chęć do trenowania. Na nikogo nie patrzy przez palce, nie stosuje taryfy ulgowej. Zaprawa jest intensywna, jednak bogactwo, wielka różnorodność ćwiczeń nie męczy i nie nuży zawodników. Tak było na zgrupowaniu w Kowarach, tak jest i teraz".

Futbol u stóp Zeusa. Mitologia Apollonu Litochoro

Czytaj też

(fot. Kronika Apollonu Litochoro autorstwa Sotiriosa Mastagasa)

Futbol u stóp Zeusa. Mitologia Apollonu Litochoro

Wojownikiem się jest, a nie bywa. Urodziny polskiego twardziela

Czytaj też

Karol Bielecki (fot. Getty Images)

Wojownikiem się jest, a nie bywa. Urodziny polskiego twardziela


Z góry na dół

Po treningu w ciaśniejszych i ogrzewanych pomieszczeniach przychodził czas wyjścia na świeże powietrze.

"Zimą przemierzaliśmy płaskie, leśne ścieżki. Ale nie jednostajnym tempem. Jaki sens w piłce miałby taki bieg? Trenerzy wprowadzali szybsze przebieżki albo biegi interwałowe. Pomiędzy kolejnymi seriami zdarzały się - w ramach odpoczynku - jakieś ćwiczenia gimnastyczne. Lekko nie było" - wspomina Lato.

Kluby organizowały też dłuższe zgrupowania. Najczęściej w górach. Uznaniem cieszyło się Zakopane. Ligowców widywano też w Karpaczu, Wiśle, Szczyrku, Ustrzykach Dolnych i innych górskich miasteczkach i wioskach. Niektóre kluby miały nawet własne ośrodki, choćby Szombierki Bytom w Wiśle.

"Treningi w wyżej położonych miejscach, w których powietrze jest rzadsze, miały sprawić, że gdy już zjedziemy do siebie, na dół, nasza wytrzymałość wzrośnie" – wspominał Grzegorz Lato.

Ale i nadmorskie tereny miały wzięcie. W zasadzie było nieważne gdzie "ładowano akumulatory", a ważne jak. Tak się utarło, że przez wiele lat najważniejszym elementem tej części przygotowań były wielokilometrowe biegi. Wojciech Borecki, przed laty piłkarz Włókniarza Białystok, a później trener m.in. ŁKS-u Łódź oraz GKS-u Katowice na pytanie o przerwę zimowej uśmiecha się:

"Większość piłkarzy tego okresu nie lubiła! Przynajmniej, jeśli spojrzymy na to od strony treningowej. W czasach, kiedy byłem zawodnikiem trenowaliśmy dwa, czasami nawet trzy razy dziennie.

I po paru dniach obozu było widać, kto już jest zajechany, a komu jeszcze można dołożyć. O co chodzi z tym dokładaniem? A no przykładowo, gdy ktoś od szczytu do szczytu biegał przyzwoicie, to trener zwiększał mu liczbę kilometrów. Pamiętam też, że biegałem w takich specjalnych, wypchanych ołowiem kamizelkach. Nie zwracano szczególnie dużej uwagi na naturalne predyspozycje zawodników. Jeden przecież mógł biec jak maratończyk, drugi był silny jak tur, a trzeci... myślał na boisku. W czasie "ładowania akumulatorów" wszyscy byli jednak traktowani tak samo".

Modelowe przygotowanie do wiosny w drugiej połowie XX wieku nie byłoby kompletne bez meczów kontrolnych. Te rozgrywano na miejscu, w trakcie obozów, ustalając terminy albo z uznanymi zespołami, które przebywały blisko także na obozach, albo z lokalnymi drużynami. Ale bywało i tak, że klubowi decydenci wysyłali chłopców za granicę. Na początku 1968 liderująca Legia pojechała do Jugosławii, by zagrać kilka sparingów. W jednym z nich wygrała z Vardarem Skopje 4:2. W pozostałych dwukrotnie triumfowała (po 1:0), ale raz przegrała. Na podobny ruch zdecydowano się wówczas w Krakowie – Wisła pojechała do NRD i na Węgry. Kto nie przekraczał granicy, ten grał w kraju. Piłkarze krążyli więc po Polsce, mierząc się ze sobą. Nie zawsze na głównych boiskach. Jeśli aura nie sprzyjała, to grano na obiektach treningowych. Wszystko po to, by oszczędzić infrastrukturę. Ale nadrzędny cel był jasny i dla wszystkich ten sam – jak najlepsze miejsce w ligowej tabeli!


Karty, narodziny syna i oszustwa – sposoby na przetrwanie

Założenia to jedno. Rzeczywistość nie zawsze wyglądała... idealne. Wyjazd na obóz wiązał się bowiem nie tylko z harówką, po której pot lał się strumieniami. Piłkarze, skoszarowani w ośrodkach lub zamknięci w hotelowych pokojach musieli po treningach się czymś zająć. Były karty. Były żarty i... oszukiwanie trenera.

"W wolnym czasie grało się w remika albo 3-5-8. Jeśli mieliśmy zgodę trenera, to wychodziliśmy do kawiarni. Ale wszystko w granicach rozsądku. Byliśmy przecież dorosłymi facetami. Zdawaliśmy sobie sprawę po co pracujemy i o co toczy się gra. Trenerzy nam ufali i traktowali poważnie. No, ale jeśli już ktoś coś przeskrobał, to taryfy ulgowej nie było" - opowiada Lato.

Prócz potu w czasie wielu zgrupowań lał się też alkohol. Wojciech Kowalczyk w biografii "Kowal – prawdziwa historia" opisał pewną sytuację z obozu Legii:

"Pewnego dnia pojawiło się hasło - "Julek ma syna!". No to co z takim fantem zrobić? Oczywiście opić! Szast, prast, Julek szybko zorganizował zapasy zimowe i zaczęło się typowo polskie opijanie potomstwa. Śmiechy, jaja, w końcu patrzymy - Zbyszek Mandziejewicz usnął. - Coś się chyba Mandzia dawno nie golił... - wymamrotał masażysta. Wkrótce wrócił z maszynką do golenia i Zbyszkowi starannie pielęgnowane wąsy ogolił, przy asyście Marka Jóźwiaka i Leszka Pisza. Rano patrzymy, a jakiś typ schodzi na śniadanie. Z twarzy podobny do nikogo, nie najmłodszy. Halo, co jest? Nowego piłkarza kupili? Obcym wstęp wzbroniony! - Ja wam durnie, dam wzbroniony - wypalił wkurzony Mandzia. A Leszek go tylko podpuszczał: - Ale głupio wyglądasz bez tych wąsów, ja bym swoich nigdy nie ogolił! Po co żeś to zrobił? - śmiał się. - Lepiej, żebyś na treningu koło mnie nie przebiegał, bo ci nogi urwę! - burknął gołowąs. No i rzeczywiście Piszczyk później już tylko koło Mandziejewicza skakał, bo bał się normalnie przebiegać".

Jeden, chcący pozostać anonimowym zawodnikiem z niższych lig opowiada, jak zazwyczaj kończyły się treningi pomiędzy styczniem a marcem.

"Kiedy skończyłem szesnaście lat, zimą przesunięto mnie na treningi pierwszego zespołu. Byłem jednym z młodszych w zespole. A wiadomo, młody musiał zrobić dwa razy więcej, by przekonać do siebie kolegów i trenera. Raz seniorzy ze sztabem zabrali nas na górską eskapadę. Mnie i dwóch lub trzech kolegów z juniorskim statusem. Ale byliśmy dumni! Myśleliśmy, że już "ocieramy się" o wielki futbolowy świat. Że zaraz wybiegniemy na ligowe boiska! Trener dał wszystkim takie małe dzienniczki i kazał wybiec na szczyt, wejść do schroniska, poprosić o przybicie pieczątki – to miał być dowód, że byliśmy na górze – i zbiec z powrotem. Nic trudnego! Ruszyliśmy. Parę minut później okazało się, że gdy tylko szkoleniowiec zniknął z pola widzenia, bo nie pobiegł z nami, starszyzna zatrzymała się i przekazała nam, młodym, wszystkie dzienniki. Później kazała biec do schroniska, a sama urządziła mały odpoczynek. Co mieliśmy zrobić? Zabraliśmy co dano, pobiegliśmy i wróciliśmy z wypełnionym kompletem. Chyba dobrze się spisaliśmy, bo później "starzy" traktowali nas jak swoich. A po treningach i morderczych "stacyjkach" brali do okolicznych barów. Nie tylko na ciepłą herbatę".

Wojownikiem się jest, a nie bywa. Urodziny polskiego twardziela

Czytaj też

Karol Bielecki (fot. Getty Images)

Wojownikiem się jest, a nie bywa. Urodziny polskiego twardziela

Mistrz został... pastorem. Po co nawrócił się legendarny pięściarz?

Czytaj też

George Foreman (fot. Getty)

Mistrz został... pastorem. Po co nawrócił się legendarny pięściarz?

W czołowych zespołach w trakcie tych przedwiosennych przygotowań nie brakowało sposobów, by nieco oszukać trenera. W latach 90. niektóre sztaby dostały cacko – zegarki kontrolujące tętno. W stołecznej Legii wręczano je zawodnikom przed biegowymi wyzwaniami. "Monitoring" trzeba było więc obejść. Dariusz Czykier wpadł na pomysł, by w trakcie picia piwa... robić przysiady i podskakiwać. Tętno było dość wysokie, a trener zadowolony... Podczas "ładowania akumulatorów" szkoleniowcy mieli również możliwość obserwacji podopiecznych. I nie, nie były to tylko analizy boiskowe. Na przełomie 1980 i 1981 roku Antoni Piechniczek, niedługo po objęciu stanowiska selekcjonera reprezentacji Polski, otrzymał propozycję rozegrania gier kontrolnych w Japonii. Odmówił.

"Zamiast do Japonii wolałem ściągnąć piłkarzy na obóz do Karpacza. Już w styczniu miałem doskonałą okazję, żeby się przyjrzeć nowym podopiecznym, żebyśmy poznali się nawzajem.

Miałem ich wtedy przez całą dobę. Obserwowałem, jak zachowują się przy stole, w czasie wolnym. Na treningach interesowałem się ich poziomem motywacji i umiejętnością znoszenia wysiłku i stresu. To była dla mnie doskonała lekcja. Bez tego obozu nie byłoby drużyny, która wywalczyła awans do Hiszpanii" – wspominał w biografii napisanej przez Pawła Czado i Beatę Żurek.

Każdy sposób dobry, jeśli przyniesie sukces? Kilka dni temu Zbigniew Boniek - były piłkarz, a później prezes PZPN – zamieścił wpis na platformie X (pisownia oryginalna): "Kiedyś to w lutym były ferie, teleranek, 4 pancerni i pies, potem obozy zimowe (zawsze w kraju), sparingi w ciężkich warunkach, gierki na treningach na kasę. Byli piłkarze, kluby i wyniki…🔝⚽️ Dzisiaj nadepniesz komuś na stopę, przez przypadek dotkniesz kogoś łokciem i grajkom się film urywa. Nie do wiary. Nie wstyd wam chłopaki?".

Wpis był szeroko komentowany. Część internautów zauważyła, że wytyka współczesnym piłkarzom brak charakteru. A ten, jak nic innego, miała kształtować m.in. ciężka praca zimą. Grzegorz Lato: "Patrząc na rozwój technologiczny, to w Polsce poszliśmy do przodu również pod kątem przygotowań. Tej pracy z piłką jest teraz jeszcze więcej. Ale z drugiej strony nie mamy materiału ludzkiego. W latach 60., 70. i 80. polskie kluby odnosiły sukcesy w Europie, weźmy choćby Górnik Zabrze, czy Legię. Reprezentacja dwa razy została trzecią drużyną globu. To nie były jednorazowe wyskoki. Te sukcesy z czegoś wynikały i rozciągnęły się w czasie. Do Polski przyjeżdżali wtedy szkoleniowcy z ZSRR i podglądali, jak pracujemy na treningach. Zimą również. Bo widać nasz sposób był skuteczny".

A Wojciech Borecki uważa, że współczesne "ładowanie akumulatorów" prowadzone jest już w dobrym kierunku.

"Piłkarze są na bieżąco monitorowani. Badany jest ich poziom zmęczenia. Obserwują ich klubowi lekarze. Bo proszę zobaczyć, że dzisiejszy futbol jest dużo szybszy. Wymaga doskonałego przygotowania motorycznego, a ono samo się nie zrobi. Potrzeba pracy. Dawniej ocena tego typu aspektów bardzo często wystawiana była na podstawie intuicji i nosa trenera, który jednakowoż pozbawiony był odpowiednich narzędzi. Wiedza i rozwój, dobrze wykorzystane, mogą tylko pomóc polskiej piłce".

Piłkarz niższych lig:

"Jeszcze dziesięć, dwadzieścia lat temu zespoły mocno integrowały się. Nierzadko po każdym treningu chodzono wspólnie do pubu. Zimą, na obozie, siadało się przy grzańcu i rozmawiało do nocy. Tak się budowało relacje. Potem piłkarze-koledzy daliby się za siebie pokroić na murawie. Dziś, nawet w seniorskiej piłce, zawodnicy są jakby pod kloszem. Przynajmniej taka panuje opinia. Zastępuje im się zaspy, mrozy i śnieg ciepłem, słońcem i pięknymi boiskami. I jest to duża zmiana. Twierdzę, że dobra, bo z tym wszystkim przyszedł profesjonalizm i większa świadomość graczy. Jeśli jeszcze przyniesie dobre wyniki reprezentacji czy klubów, to przez lata powinna być jedyną, słuszną drogą. Z drugiej strony twierdzenie, że podejście do zimowych przygotowań współczesnych trenerów jest łagodniejsze, jest mocno nietrafione. Może jest inne, ale równie wymagające. U Dana Petrescu czy Diego Simeone piłkarze po treningach też przecież wymiotowali...". Akumulator zimą można przecież naładować i niskim, i wysokim prądem. Wszystko jest kwestią narzędzi oraz... czasu.

Mistrz został... pastorem. Po co nawrócił się legendarny pięściarz?

Czytaj też

George Foreman (fot. Getty)

Mistrz został... pastorem. Po co nawrócił się legendarny pięściarz?

Najnowsze
Legia rozpocznie eliminacje LE od 2. rundy? To możliwy scenariusz!
Legia rozpocznie eliminacje LE od 2. rundy? To możliwy scenariusz!
Wojciech Frączek
Wojciech Frączek
| Piłka nożna / Liga Europy 
Ruben Vinagre (fot. PAP/Leszek Szymański)
Koszmarny wypadek na torze. Nie żyje dwóch motocyklistów
Owen Jenner (fot. Getty)
Koszmarny wypadek na torze. Nie żyje dwóch motocyklistów
| Motorowe / Motocykle 
Barcelona z Realem po raz ostatni w sezonie. Kiedy ligowe El Clasico?
El Clasico 2025: Kiedy mecz FC Barcelona – Real Madryt w La Liga?
Barcelona z Realem po raz ostatni w sezonie. Kiedy ligowe El Clasico?
| Piłka nożna / Hiszpania 
Szwarga gościem Magazynu Betclic 1 Ligi. Transmisja dziś w TVP!
Magazyn Betclic 1 Ligi. Transmisja online na żywo w TVP Sport (6.05.2025) – fot. Getty Images
transmisja
Szwarga gościem Magazynu Betclic 1 Ligi. Transmisja dziś w TVP!
| Piłka nożna / Betclic 1 Liga 
Kłopoty reprezentanta Meksyku. Czeka go kara więzenia
Rodrigo Huescas (fot. Getty Images)
Kłopoty reprezentanta Meksyku. Czeka go kara więzenia
| Piłka nożna / Inne ligi 
Świetne wieści przed hitem LM! Barca bliska porozumienia z gwiazdą
Lamine Yamal i Robert Lewandowski (fot. Getty)
Świetne wieści przed hitem LM! Barca bliska porozumienia z gwiazdą
| Piłka nożna / Hiszpania 
Maj w TVP Sport: sprawdź, co pokażemy!
Maj w TVP Sport: sprawdź, co pokażemy! (fot. Getty)
Maj w TVP Sport: sprawdź, co pokażemy!
| Inne 
Do góry