Olimpijski finał na 100 metrów w Paryżu od prawie roku kojarzy się z imponującym finiszem Noaha Lylesa. W igrzyskach sprzed 100 lat została napisana inna historia. Najlepszy sprinter tamtego czasu, Eric Liddell, nie wystąpił na królewskim dystansie ponieważ... biegi eliminacyjne zaplanowano na niedzielę.
Ten zapomniany nieco Szkot urodził się w 1902 roku w... chińskim Tiencinie. Był synem misjonarzy międzywyznaniowego Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego. Do Wielkiej Brytanii przyjechał w wieku sześciu lat, by ze starszym bratem uczęszczać do szkoły w stolicy Anglii.
Był obdarzony niecodziennym talentem sportowym. Grał w rugby i krykieta, poprawiał swą szybkość. Gdy w 1920 zaczął studiować nauki ścisłe na Uniwersytecie w Edynburgu stał się znany jako najszybszy człowiek w Szkocji. Wygrywał i bił rekordy w biegach na 100, 200, 220 i 440 jardów. To dało mu prawo reprezentowania Wielkiej Brytanii na arenie międzynarodowej i w igrzyskach olimpijskich.
Postawa sportowca
Historię Liddella przedstawia oscarowy film "Rydwany ognia". W kontrze do losów Harolda Abrahamsa, innego olimpijskiego sprintera z Wysp. Abrahams biegał dla siebie, a Liddell od najmłodszych lat miał inną perspektywę. Pewnego razu w szkole zwrócił uwagę dyrektorowi, aby nie jeździł rowerem po dziedzińcu, ponieważ wszyscy w tym miejscu są równi. Nawet on nie może być wyjątkiem.
Ronald Campbell, późniejszy trener i pułkownik wspominał, że podczas akademickich mistrzostw lekkoatletycznych w 1923 roku zawodnicy losowali tory i miejsca startowe. Liddellowi, zdecydowanemu faworytowi, przypadł wewnętrzny, który sprzyja dobrym wynikom. Odstąpił go jednak dużo mniej doświadczonemu Campbellowi i ustawił się na torze zewnętrznym. – Nadal z dumą mówię, że biegłem wtedy przeciwko Liddellowi – wyznał Campbell.
Liddell znany był z hojności i poczucia sprawiedliwości, a te cechy potwierdzał czynami. Od wczesnych lat promował sport. Widział w nim szansę na lepsze zdrowie i ściślejszą współpracę między ludźmi. Twierdził, że rywalizacja dała mu wiele życiowych lekcji. Był także abstynentem.
Jak często przyznawał, biegał dla większej chwały Boga. Wiara była dla niego sensem i fundamentem życia. – Wszyscy jesteśmy misjonarzami. Gdziekolwiek idziemy, albo zbliżamy ludzi do Chrystusa, albo ich oddalamy – mówił. Nie wstydził się publicznych wystąpień, podczas których ewangelizował. – Był całkowicie pozbawiony próżności – mówił jeden z jego nauczycieli.
Gdy kończył studia musiał podjąć najważniejszą decyzję w życiu. Biegać czy spełnić obietnicę daną rodzinie i zostać misjonarzem? Zbliżające się igrzyska olimpijskie w Paryżu sprawiły, że postawił na biegi. Ale tylko chwilowo. Tuż po nich miał powrócić do Chin.
Tłumacząc tę decyzję rodzinie, miał powiedzieć: – Wierzę, że Bóg wyznaczył mi cel, ale zarazem obdarzył szybkością. Gdy biegnę, czuję, że żyję.
W "Rydwanach ognia" o feralnym terminarzu paryskich igrzysk dowiaduje się przypadkowo, wchodząc na pokład statku płynącego przez kanał La Manche. W rzeczywistości już kilka miesięcy wcześniej wiedział, że eliminacje jego ulubionej dyscypliny wyznaczono na niedzielę. Był pewny, że nie może wystąpić, ponieważ było to niezgodne z wolą Boga, który niedzielę przeznaczył na odpoczynek.
Latający Szkot
Podziwiany za szybkość i łatwość pokonywania kolejnych metrów zyskał przydomek The Flying Scotsman. Ale jednocześnie drwiono z jego charakterystycznego stylu biegania. Na ostatnich metrach otwierał szeroko usta i odchylał głowę do góry. Zauważyli to też twórcy filmu. Wcielający się w Liddella Ian Charleson naśladował jego kroki i ułożenie ciała.
Taka pozycja Latającego Szkota nie była przypadkiem. Nie tylko bowiem na bieżni spoglądał ku górze. A im mocniej odchylał głowę i otwierał usta, tym szybciej biegł. Powietrze chwytał może dodatkowo... ramionami? "The Guardian" nazwał go najbrzydszym biegaczem. A mimo to, kto jeśli nie Eric Liddell spełniał grecki ideał kalokagatii?
Igrzyska w Paryżu
W niedzielę 6 lipca 1924 roku, kiedy na stadionie w Colombes sprinterzy rywalizowali w eliminacjach na 100 metrów Eric Liddell głosił kazanie w innej części aglomeracji. W igrzyskach jednak wystąpił – na dystansach 200 i 400 metrów.
Jego wyniki nie były już tak przekonujące, jak na 100 metrów. 400 biegał w czasie 49,60. Pewnie dlatego lekceważyli go Amerykanie, jak zawsze faworyci tej konkurencji. A relacje europejsko-amerykańskie w tamtym czasie były napięte, bo polityka ostro wkroczyła do Paryża. Pojawiły się silne nastroje antyamerykańskie.
Tuż przed startem finału Liddell zaskoczył. Przywitał się z Horatio Fitchem, sprinterem ze Stanów Zjednoczonych, łagodząc napięcia. Później powiedział: – Nie zapominajmy, że nie biegam dla Szkocji. Igrzyska olimpijskie nie są zmaganiami między narodami, mieliśmy już ich wystarczająco. Dał wyraz prawdziwego olimpizmu.
Liddell nie zaczął biegu najlepiej, ale gdy odchylił głowę, otworzył usta i spojrzał w niebo – przyspieszył. Wpadł na metę jako pierwszy… 47,60! Rekord globu! Dwie sekundy szybciej niż wynosił jego przedolimpijski rekord życiowy. Jeden z najbardziej popularnych atletów tamtych igrzysk dał wielką radość sportowemu światu i zapisał się w dziejach. A pytany jak to zrobił, odpowiedział: – Pierwsze 200 metrów pobiegłem tak szybko, jak mogłem. Kolejne 200 metrów, z Bożą pomocą, pobiegłem szybciej.
Zanim ruszył miał otrzymać karteczkę od swoich masażystów. A na niej werset z Księgi Samuela. "Tych bowiem, którzy Mnie szanują, szanuję i Ja…".
W biegu na 200 metrów zdobył brązowy medal. Wycofał się ze sztafety 4x400, bo również biegano w niedzielę. Brytyjczycy dotarli wtedy na metę jako trzeci.
Misja w Chinach i śmierć
Po złotym medalu olimpijskim i ukończeniu studiów przeniósł się do Chin. Niektórzy, z racji jego miejsca urodzenia, wskazywali zwycięstwo Liddella jako pierwszy sukces olimpijski Państwa Środka. A on zajął się nauczaniem w chrześcijańskiej szkole dla zamożnych chińskich dzieci. Nie rozstał się ze sportem. Nadal trochę rywalizował, ale przede wszystkim szkolił miejscową młodzież, oczywiście w duchu swoich wartości. Tam też poznał żonę, kanadyjską misjonarkę Florence Mackenzie, z którą miał potem trzy córki.
II wojna światowa nie oszczędziła Chin, które w 1941 roku zostały zaatakowane przez Japonię. Rodzina Erica musiała się rozstać. Florence wyjechała z córkami do Kanady, a Liddell wkrótce trafił do obozu. Tam kontynuował misję, ale zdrowie nie pozwoliło mu cieszyć się z kresu wojny. 21 lutego 1945 roku napisał list do żony, w którym skarżył się na załamanie nerwowe i przepracowanie. Tego samego dnia zmarł. Miał guza mózgu, ale o tym nie wiedział.
Jeden ze współwięźniów zapewniał, że Eric Liddell był najbardziej chrześcijańską osobą, jaką spotkał. "Nigdy nie słyszałem, aby powiedział złe słowo na kogoś innego".
* * *
W 2025 roku kalendarz sportowy jest napięty. W Niedzielę Wielkanocną piłkarze zagrają w lidze hiszpańskiej i lidze angielskiej, koszykarze w NBA, tenisiści zmierzą się w finale turniejów w Barcelonie i Monachium, a kolarze pojadą w klasycznym wyścigu Amstel Gold Race. Nie będzie tylko meczów w... Ekstraklasie.