{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Wisła psuje się od... bramki

Wisła Kraków pikuje i wszystko wskazuje na to, że pikować będzie nadal. W klubowej kasie, zamiast dźwięku uderzających o siebie monet, słychać brzęczenie muchy. Jest problem z pensjami, jest problem z drużyną...
Nie ma elementu, do którego nie można by się przyczepić. I chociaż szydercze hasła kibiców Białej Gwiazdy skupiają się na osobie Daniela Sikorskiego, to my bierzemy pod lupę pozycję zawodnika dokładnie po drugiej stronie boiska, czyli bramkarza. Pozycji, z którą Wisła miała przecież problemy od czasów prehistorycznych.
Ostatni był Dolha
Pamiętacie? Grał w Wiśle kiedyś taki Rumun, Emilian Dolha. Zaliczył, co prawda, tylko dwadzieścia występów, wpuszczając po drodze parę kuriozalnych goli, ale jego prywatny bilans interwencji udanych i bramkarskich kiksów sklasyfikowalibyśmy jako plusowy.
Sięgamy pamięcią i nie możemy przypomnieć sobie, aby ktoś po nim, aż do Sergeia Pareiki, prezentował podobny, nazwijmy to pre-międzynarodowy poziom. Zawodnika, którego moglibyśmy postawić na półkę dla przyzwoitych, europejskich średniaków drugiego sortu. Kogoś, kogo nazwisko kojarzy ktokolwiek niemający dostępu do polskiej telewizji satelitarnej.
Niestety, na myśl przychodzą wyłącznie średniacy, ale polscy. Tacy, którzy reprezentację oglądali co najwyżej w TVP, z perspektywy wygodnej kanapy albo znaleźli się w niej nawet nie na pięć, a na pół minuty.
Tak jak na przykład Mariusz Pawełek. Flagowa postać wiślackiej myśli bramkarskiej, zakładającej, że golkiper to nie czołowa postać jedenastki, a jedynie jej uzupełnienie. Błędy? Zdarzają się każdemu, jasne. Sęk w tym, że wystawiając bramkarza słabego, prawdopodobieństwo ich seryjnego popełniania zatrważająco wzrasta.

A kto był przed Dolhą? Wytężamy szare komórki i przypominamy sobie Artura Sarnata. Solidnego, ale nie oszałamiającego. Później był jeszcze Angelo Hugues, którego ściągnięto w kwiecie wieku, ale niestety już oldbojskiego. Współtworzył co prawda wielką drużynę Henryka Kasperczaka, aczkolwiek był jej najsłabszym ogniwem.
Adam Piekutowski, Radosław Majdan, Marcin Juszczyk czy wspomniany już Pawełek... To też nie było to. Wisła zdobywała mistrzostwa i stawiała w swoich gablotach puchary Polski mając w składzie bramkarzy pięćdziesięcioprocentowych. Raz byli i spisywali się świetnie, innym razem jakby nie było ich wcale.
Testy na chybił-trafił
Przez wiślackie obiekty w ostatnich latach przewinęły się tabuny bramkarzy. Wszystkich, jak leci, odsyłano do domów. Był Brazylijczyk, był Fin, Szwed... Przewinął się też Czech z drugiej ligi, a nawet Australijczyk, który przez całą swoją karierę ani razu nie przebił się do podstawowej jedenastki. Ba, szczęścia szukano nawet w Indonezji... Nieprzeczesane pozostały chyba tylko Grenlandia i Wyspy Vanuatu.
Wisła imponowała zaawansowaną technologicznie siecią skautingu opierająca się albo na filmach z youtube, albo na poradach życzliwych menedżerów. No bo jak inaczej?
Jeden z wiślackich wynalazków był jednak wyjątkowo oryginalny. Ivana Trabalika sprowadzono z myślą o godnym zastąpieniu Sarnata. Spisywał się fatalnie, a jedyne czym się wsławił, to postura. Ponad dwa metry wzrostu, 110 kg wagi i zwrotność kołującego Dreamlinera.
Przygaszony Pareiko i rezerwowy z czwartej ligi
Koniec sezonu 2010/11. Wisła Kraków zdobywa mistrzostwo Polski. Styl w jakim tego dokonuje na kolana co prawda nie powala, ale czempionów rozliczać nie wypada. To były pierwsze i właściwie ostatnie bardzo udane miesiące estońskiego bramkarza. Potem też zdarzało bronić mu się nieprzeciętnie, ale świetne występy coraz częściej zaczął przeplatać takimi, o których wolałby zapomnieć. Dokładnie jak jego poprzednicy. Utonął w szarej masie.
Ostatnio w bramce zastąpił go Michał Miśkiewicz, który do Wisły przyszedł z Milanu. Prawda jest taka, że jego przygoda z tym klubem skończyła się na kilku treningach z pierwszą drużyną. Przenosząc się do Włoch, musiał marzyć o grze w Serie A. Tymczasem zwiedził trzy ligi. Pierwszą, trzecią i czwartą. Nigdzie nie podnosił się z ławki rezerwowych.
Kojarzycie Lukę Babbiniego? My też nie, ale Miśkiewicz i owszem. Chłopak rok od niego starszy, posadził go na ławce w czwartoligowym Crociati Noceto. Dziś jest rezerwowym w... piątoligowym Lucchese.
Skupmy się. Miśkiewicz, który wczoraj grzał ławę we włoskiej czwartej lidze, dziś stoi między słupkami jednego z naszych największych klubów. Może i dobrze rokuje. Może wykształci się z niego naprawdę solidny golkiper, czego mu szczerze życzymy. Na dziś fakty jednak nieco go obciążają.
Wiślackie wyrzuty sumienia
W Krakowie warunki do szkolenia młodzieży mają, mówiąc lekko, niezbyt komfortowe. Mimo przeciwności losu, na owianych sławą klepiskach, jakimś cudem wykiełkowało dwóch obiecujących dziś golkiperów. Dariusz Trela i Filip Kurto ze swojego gniazda zostali jednak wypchnięci. Wisła postawiła na nich krzyżyk. Ich talenty doceniono za to gdzie indziej.
Pierwszemu miejsce do rozwoju dał Piast Gliwice. Po awansie do Ekstraklasy okazało się, że chłopak dysponuje nieprzeciętnym refleksem. Można śmiało powiedzieć, że jest teraz wyróżniającym się bramkarzem całej ligi.
Kurto z kolei za darmo podebrała Wiśle holenderska Roda Kerkrade. Wróć, podebrała to złe słowo. Ona go przygarnęła, bo w Krakowie nikt nie wiązał z nim większych nadziei. Tam z miejsca wskoczył do pierwszego składu. Przypadek?
W kraju tulipanów na piłce raczej się znają. Warsztat młodych talentów mają przecież jeden z najsolidniejszych w Europie. To jak? W dużo lepszej Eredivisie jest dla niego miejsce, a dla Wisły okazał się za słaby?
Tam potrafili zaufać jego umiejętnościom. Przytrafiają mu się wpadki. Zdarza mu się nawet wpuścić cztery bramki, ale ciągle gra i zbiera doświadczenie. Nie w Młodej Ekstraklasie, a w meczach przeciwko PSV Eindhoven czy Ajaksowi Amsterdam.
Cóż. Było, minęło, ale na przyszłość, zamiast grzebania na futbolowych wysypiskach, polecamy zrobić kilka kroków i poprzyglądać się własnym juniorom.
Takie proste, a takie trudne. A jak już koniecznie kogoś z zagranicy, to – na Boga – nie z Indonezji czy Azerbejdżanu.
Czytaj także: Kasperczak: w Wiśle brakuje drużyny