Jedna z najwspanialszych historii polskiego sportu zaczęła się od... najbardziej pechowego czwartego miejsca. 29 grudnia 2000 roku Adam Małysz był tuż za podium konkursu w Oberstdorfie, który otwierał 49. Turniej Czterech Skoczni. W tamto niezwykłe piątkowe popołudnie czterokrotnie bito rekord Schattenbergschanze.
Kibice byli wyjątkowo głodni skakania. Dodatnie temperatury sprawiły, że organizatorzy na początku sezon 2000/01 musieli odwoływać kolejne zawody. Z zaplanowanych dziewięciu konkursów przeprowadzono tylko cztery. Wszystkie na skoczni w Kuopio, bo jedynie tam nie brakowało śniegu. Wyniki nie przyniosły większych niespodzianek – w klasyfikacji generalnej prowadził Martin Schmitt, który chciał, jako pierwszy skoczek w historii, po raz trzeci z rzędu wywalczyć Kryształową Kulę. Niemcy liczyli, że w drodze po Puchar Świata wygra Turniej Czterech Skoczni, co nie udało mu się nigdy wcześniej.
Goldberger pod wrażeniem
Czwarty konkurs w Kuopio i pierwszy Turnieju Czterech Skoczni dzieliło 26 dni. To dużo, aby znaleźć lub stracić formę. Małysz zaczął sezon od wygranych kwalifikacji w Finlandii, po których został jednak zdyskwalifikowany za zbyt długie narty. W następnych dwóch startach było bez rewelacji – 26. i 11. miejsce. Forma poszła w górę podczas treningów w Ramsau. Skoki wiślanina podpatrywał Andreas Goldberger. Trzykrotny zwycięzca Pucharu Świata był pod wielkim wrażeniem. – On będzie wygrywał – powiedział dzwoniąc do menedżera Ediego Federera, a ten podpisał z 23-latkiem umowę i włączył do swojego teamu.
Małysz nie był wówczas postacią anonimową. Jeszcze jako nastolatek wygrał trzy konkursy Pucharu Świata. Zapowiadał się na dobrego skoczka, ale w pewnym momencie przestał odnosić sukcesy. Najgorzej było na igrzyskach w Nagano, gdzie konkursy kończył w szóstej dziesiątce. Stać go było – podobnie jak Roberta Mateję – na pojedyncze dobre próby. Polakom brakowało stabilizacji. Nic dziwnego, że później ich mottem stały się "dwa równe skoki".
Wygrane kwalifikacje
Trener Apoloniusz Tajner zapewniał w nielicznych wywiadach przed Turniejem Czterech Skoczni, że Małysza stać na udane występy. Potwierdzenie przyszło w kwalifikacjach, które padły łupem Polaka. Zwycięstwo dał mu skok na odległość 117 metrów. Dziś to nie do pomyślenia, ale punkt K (115 m) zdołał przekroczyć jeszcze tylko Masahiko Harada. Schmitt był trzeci ze stratą ponad 10 punktów, a w Oberstdorfie bardzo dużo mówiło się o jego 17-letnim rodaku. Joerg Ritzerfeld upadł na 58. metrze, po tym jak w powietrzu odpięła mu się narta. Wszystko skończyło się dla niego szczęśliwie – nie odniósł większych obrażeń.
W piątek pod Schattenbergschanze zjawiły się tłumy. Małysz – jako zwycięzca kwalifikacji – zamykał pierwszą serię. Wcześniej pucharowe punkty zapewnił sobie Wojciech Skupień, który pokonał w systemie KO Szwajcara Marco Steinauera. Rywalem wiślanina był z kolei Roberto Cecon. Doświadczony Włoch był wyżej w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, ale w Oberstdorfie skoczył słabo – 101 metrów. Zawodnik Tajnera nie miał kłopotów z wygraną, choć jego próba nie była idealna. Popełnił błąd na progu, ale i tak przekroczył punkt K o metr i zajmował szóstą lokatę.
Szokujący skok
Prowadził Martin Hoellwarth, który pobił rekord skoczni – 126 metrów. Drugi był Sven Hannawald, a trzeci Harada. Tuż za Japończykiem plasował się faworyt gospodarzy – Schmitt. Małysz tracił do podium niespełna osiem punktów. Wydawało się jednak, że zamiast atakować będzie musiał się bronić – chwilę przed jego próbą kapitalnie pofrunął Stefan Horngaher. 127,5 metra było drugim tego dnia rekordem.
W końcu przyszła kolej Małysza. Skoczył rewelacyjnie, uzyskując aż 132,5 metra. Odległość szokowała – przecież jeszcze dwie godziny wcześniej najdalszą próbą w dziejach Schattenbergschanze pozostawało 125 metrów Kristiana Brendena z 1996 roku. W dodatku tak kapitalny skok oddał Polak, który w ostatnich trzech sezonach głównie zawodził. Co więcej, w końcowej fazie musiał przyśpieszać lądowanie – spadał ze sporej wysokości i z trudem uniknął podpórki. Odbiło się to jednak na notach.
Wielki dzień Schmitta
Małysz miał wielkie powody do dumy, choć ostatecznie tego dnia został nieco przyćmiony przez Schmitta. Niemiec w drugiej serii skoczył pół metra dalej, a na dodatek dostał wyższe noty za styl (w końcówce nie musiał skracać lotu). Idol gospodarzy odniósł tego dnia 14. zwycięstwo w Pucharze Świata. Na podium stanęli jeszcze Japończycy – drugi był Noriaki Kasai, a trzeci Harada. Zdecydowały noty sędziowskie, gdyż uwzględniając tylko odległości, Polak przegrałby jedynie ze Schmittem.
Gorzej wypadli natomiast dwaj najlepsi zawodnicy z pierwszej serii. Hannawald spadł na piąte, a Hoellwarth dopiero na 15. miejsce. Trzy pozycje niżej skończył Skupień, dla którego był to jeden z lepszych startów w karierze. Ostatnią lokatę zajął natomiast Andreas Widhoelzl. Stało się więc jasne, że Austriak nie obroni tytułu sprzed roku. W gronie pretendentów zaczęto wymieniać Małysza. Nikt nie spodziewał się jednak, że już niedługo rozpocznie dominację na światowych skoczniach...