Chciałoby się zacytować Sokratesa. Greka, nie Brazylijczyka. Tego, który wie, że nic nie wie. Zawodnicy zrobili to, co musieli, zdobyli trzy punkty. To, że bramki padną, było oczywiste. Tym bardziej, że graliśmy z zespołem, dla którego szczytem marzeń będzie przedostatnie miejsce w grupie, nawet jeśli ich selekcjoner Allen Bula mówi o barażach.
Ten trener pasuje do drużyny amatorów. Do policjantów, strażaków, spedytora i przedstawicieli kilku innych tradycyjnych zawodów doszedł kabareciarz. Całkiem zabawny.
Dobrze, że bramek padło aż tyle, bo początkowo niewiele na to wskazywało. Oczywiście, pojawiały się wątpliwości przed tym spotkaniem, ale to nic innego jak tradycyjne polskie szydzenie z kadry. W przeciwieństwie do Gibraltaru, mamy realne szanse na drugie miejsce w tej dość przeciętnej grupie. Pierwsze jest zarezerwowane dla mistrzów świata. Wygraną trzeba więc o tyle docenić, że zawsze można się łudzić, iż któryś z rywali straci z Gibraltarem punkty. Poza tym, "da nam pewność siebie" i tak dalej, i tak dalej. Wszyscy znamy te teksty po wygranych z przeciwnikami z najniższej półki.
Z takim właśnie zespołem można było jednak oczekiwać co najmniej kilkunastu akcji zagrażających bramce. Pierwsza połowa nie była katastrofą, ponieważ strzeliliśmy gola. Ale to tyle. Brakowało pomysłu, interesujących akcji, poszukiwania przestrzeni dzięki grze na jeden lub dwa kontakty. Na szczęście, dwanaście minut drugiej połowy zmieniło obraz. Gospodarze chcieli zaryzykować, więc Polacy zastosowali swoją tradycyjną broń – wyjście szybkim atakiem.
Nie potrafiliśmy przerwać linii obronnej Gibraltaru, więc ta
przerwała się sama. Nie można też naszym zarzucić braku "mentalności zwycięzców", co przecież wielokrotnie podnoszono, gdy mieliśmy problemy z drużynami pokroju tego przeciwnika.
Od pewnego momentu oglądaliśmy mecz do jednej bramki i tak powinno być. Może to trochę wielkopańskie spojrzenie z wysokości siódmego piętra, ale trudno narzekać i szukać dziury w całym. Nie ma też sensu ekscytowanie się wygraną z tym przeciwnikiem.
Jeśli chodzi o skład i ustawienie, to wiele miesięcy poszukiwań, eksperymentów i testów nowego selekcjonera, a właściwie nic się nie zmieniło. Przez rok Adam Nawałka nie znalazł zawodnika, który dawałby nową jakość. Wystąpił Paweł Olkowski, który wcześniej wyróżniał się w lidze, ale było to spowodowane nieobecnością Łukasza Piszczka. Grał Arkadiusz Milik, który miał się pojawić i to przepowiadano od lat. Mamy poczucie straconego roku. Nawałka chciał mieć autorską kadrę i jest ona... autorska. Tyle, że Waldemara Fornalika.
Czekaliśmy na ten mecz, bo miał przekonać społeczeństwo, że wybraniec prezesa jest kimś więcej niż przyzwoitym ligowym trenerem z Zabrza. Kimś więcej niż wygodnym dla szefa PZPN selekcjonerem. To przekonywanie trochę potrwa, choć krok został zrobiony.
Nieźle wypadł Robert Lewandowski, dla którego każdy mecz w kadrze narodowej jest wyzwaniem. Próbował rozgrywać (bo brakuje nam ofensywnego pomocnika), strzelił co miał strzelić, a nawet trochę więcej. Opłacało się wydać 20 euro za bilet, żeby zobaczyć jego występ w Faro. Niewielu skorzystało z tej możliwości, ich problem. Gracz Bayernu na tle obrońców przeciwnika wyglądał dokładnie tak jak powinien wyglądać jeden z najlepszych środkowych napastników świata na tle amatorów, którzy zrywają się z pracy, żeby zdążyć na trening.
Jeśli chodzi o minusy, to brakowało na pewno większego wsparcia Pawła Olkowskiego. Trudno zastąpić Łukasza Piszczka, który zawsze szuka skrzydłowego i jest zagrożeniem. Boczny obrońca, który stwarza zagrożenie, to skarb, ale w dzisiejszej piłce to już prawie standard. Poza tym, widać brak gry ligowej Mateusza Klicha, który ma szansę być ważną postacią
drużyny, ale na razie nie jest.
Do tego doszła głupia żółta kartka, dla niego i Kamila Glika. W takich meczach nie powinno się łapać kartek, nie ma sensu łopatologicznie wyjaśniać dlaczego.
Wciąż są wątpliwości co do pary stoperów. Nie dlatego, że zagrali słabo, bo trudno wypaść słabo w takim spotkaniu. Tyle, że z drużynami technicznymi, grającymi szybko w środku, z tymi dwoma silnymi, ale mało zwrotnymi zawodnikami, możemy mieć poważne kłopoty. Już to przerabialiśmy. Plusem jest zagrożenie ze strony obu pod bramką przeciwnika po stałych fragmentach gry. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
Co będzie? Gdy pojawią się Piszczek i Kuba Błaszczykowski, wrócimy pewnie do starego ustawienia. Na lewą stronę pomocy mamy dwóch dobrych kandydatów. Kamil Grosicki był z Gibraltarem wyjątkowo efektywny, ale i Maciej Rybus, choć mimo okazji gola nie strzelił, to jednak dwa razy asystował, miał kilka dobrych podań. Ciekawi sposób wykorzystania Arkadiusza Milika. Nic w Faro nie wniósł, ale w Górniku też miał początkowo ciężką sytuację. Adam Nawałka stawiał na niego tak długo, aż zaczął odgrywać najważniejszą rolę w drużynie z Zabrza. Wbrew szydercom. Milik to człowiek Nawałki i ten o tym wie.
Zawodnicy zrobili, co zrobić mieli, teraz zaczynają się schody. Przy pełnych stadionach, z przeciwnikami, którzy do walki dodadzą to, czego nie mieli piłkarze Allena Buli – umiejętności.
Marek Wawrzynowski