Czwarte miejsce wioślarskiej czwórki podwójnej mężczyzn na igrzyskach w Rio de Janeiro zostało przyćmione przez medale kobiecych osad. Trener Aleksander Wojciechowski przypomniał, że "dominatorzy" drogę na szczyt też zaczęli od miejsca tuż za podium olimpijskim.
Dla polskiego wioślarstwa igrzyska w Rio de Janeiro były bardzo udane. Złożyły się na to nie tylko medale – złoty dwójki podwójnej (Magdalena Fularczyk-Kozłowska, Natalia Madaj) i brązowy czwórki podwójnej (Maria Springwald, Monika Ciaciuch, Joanna Leszczyńska i Agnieszka Kobus), ale również występy innych osad, które także dopłynęły do finału. Tuż za podium znalazła się męska czwórka podwójna. Mateusz Biskup, Wiktor Chabel, Dariusz Radosz i Mirosław Ziętarski dzielnie walczyli o brązowy medal, ale zabrakło niespełna 1,5 sekundy.
To duży sukces tej osady, która budowana była praktycznie od nowa. Po igrzyskach w Londynie dwaj najstarsi "dominatorzy" Adam Korol i Marek Kolbowicz zakończyli karierę, później uczynił to Michał Jeliński. Pozostał za to szkoleniowiec Wojciechowski, który wysoko ocenił start w Rio de Janeiro.
– Przed igrzyskami ten wynik byłby rewelacyjny, robiliśmy krok po kroku, wygraliśmy z wieloma osadami. Do Niemców (złotych medalistów – przyp. red.) straciliśmy sporo, ale dystans do innych rywali zmniejszyliśmy z sześciu sekund do dwóch-trzech. Ja jestem zadowolony, bo założenia były takie, żeby znaleźć się w szóstce. Natomiast zawodnicy bardzo to przeżyli, byli rozżaleni po tym czwartym miejscu. Znam to uczucie, bo sam przez to przechodziłem – powiedział.
Trener przypomniał historię sprzed 12 lat, kiedy to na igrzyskach w Atenach czwórka podwójna przypłynęła na czwartym miejscu, a do podium zabrakło jej zaledwie 0,08 sekundy.
– Jest pewne podobieństwo, choć wtedy jechaliśmy na igrzyska już jako doświadczona osada, która była jednym z faworytów. Kto wie, jakby się to potoczyło dalej, gdybyśmy wtedy zdobyli medal. Po tych igrzyskach dokonaliśmy zmian w osadzie, do Adama Korola i Marka Kolbowicza dołączyli Michał Jeliński i Konrad Wasielewski. Historia może się powtórzyć, ci obecni zawodnicy wciąż mają potencjał i co najważniejsze, wszyscy deklarują to "pociągnąć" do kolejnych igrzysk. Potrzeba jej przede wszystkim technicznego zgrania, bo tak naprawdę w tym składzie pływamy dopiero drugi rok – wyjaśnił.
Jak dodał Wojciechowski, w składzie może dojść do zmian, bowiem nie brakuje młodych następców. – W Rotterdamie rozgrywane są obecnie młodzieżowe mistrzostwa świata i czwórka podwójna awansowała do finału. Z niecierpliwością czekam na ich wynik. Być może z tego grona, pojawią się kolejni zawodnicy – podkreślił.
Doświadczony szkoleniowiec póki co nie wie, czy będzie kontynuował swoją pracę z kadrą. Decyzję podejmie pod koniec roku. – Wkraczam w wiek emerytalny, niedługo skończę 67 lat i muszę pewne rzeczy przemyśleć. Moja praca na pewno też musi być oceniona, mamy jeszcze w tym roku wybory w związku – tłumaczył Wojciechowski, który z wioślarstwem związany jest nieprzerwanie od 1967 roku, kiedy to w poznańskim Trytonie rozpoczął zawodniczą karierę. Funkcję trenera kadry pełni już od 20 lat.
O wakacjach na razie nie myśli, bo wioślarzy czekają kolejne starty. Za tydzień na poznańskiej Malcie rozegrane zostaną akademickie mistrzostwa świata, w październiku są mistrzostwa Polski i jesienne regaty kwalifikacyjne. – Na razie nigdzie się nie wybieram, a jak człowiek spędza 200 dni na zawodach i zgrupowaniach, to najchętniej czas spędza w domu. Tu mi się najlepiej wypoczywa, a przy okazji trzeba trochę podleczyć zdrowie – podsumował Wojciechowski.