Sylwia Jaśkowiec w lutym 2015 roku zdobyła z Justyną Kowalczyk brązowy medal mistrzostw świata w sprincie drużynowym. Niedługo potem zaczął się koszmar – kolejne operacje i dwa stracone sezony. Dziś 30-letnia biegaczka, pomimo dalszych problemów zdrowotnych, walczy o powrót do formy. – Przygotowania nie są idealne, ale mimo wszystko mam nadzieję, że będę gotowa na najważniejsze starty – stwierdziła Jaśkowiec.
– Po raz ostatni wystartowała pani w zawodach Pucharu Świata 15 marca 2015 roku. Co działo się od tego momentu?
– Wspomniana data to bieg w Oslo, który ukończyłam na 28. miejscu. Potem rozpoczął się kolejny sezon przygotowawczy. W jego drugiej części startowałam w nartorolkowych mistrzostwach Czech, w uphillu na dystansie 12 kilometrów, który wygrałam. Był to jednak ostatni bieg tych przygotowań, bo musiałam przejść operację ścięgna strzałkowego krótkiego. Po niej straciłam właściwie cały sezon. Zdążyłam przygotować się jedynie do mistrzostw Polski w Jakuszycach (odbyły się w marcu 2016 roku – przyp. red.), z których wróciłam z trzema złotymi medalami.
Kolejny okres przygotowawczy rozpoczęłam na dużym "głodzie" rywalizacji, ale na jednym z letnich obozów zerwałam więzadło krzyżowe przednie i uszkodziłam łąkotkę. Uraz na dobre wyeliminował mnie z mistrzostw świata w Lahti. Przeszłam dwie operacje i rehabilitację. To był mój Mount Everest.
– Jak dziś wygląda sytuacja z pani zdrowiem?
– Nadal jest "pod górkę", ale wierzę, że jeszcze będę się nim cieszyć. Jestem w cyklu treningowym, choć z powodu kolana musiałam zrezygnować z ulubionego biegania oraz ważnych imitacji skakanych. To trudne, dlatego, że marszobiegi po górach świetnie wpływały na moją kondycję i zawsze były przyjemną odskocznią od tego, co na dole. Teraz buduję dyspozycję startową korzystając głównie z nartorolek, nart, roweru i siłowni. Niestety, ze względu na to, że staw kolanowy łatwo ulega przeciążeniu, mój trening bywa bardzo monotonny. Często polega głównie na bezkroku, akcentującym pracę tylko kończyn górnych. Przygotowania nie są zatem idealne, ale mimo wszystko mam nadzieję, że będę gotowa na najważniejsze starty.
– W trakcie przerwy pojawiały się myśli, by rzucić narty?
– Po wypadku z 2010 roku (podczas treningu na nartorolkach biegaczka, unikając zderzenia z autobusem, wpadła do rowu łamiąc kość łokciową i ramienną – przyp. red.) i walki, jaką stoczyłam wtedy o powrót do sportu, dziś mam w sobie więcej równowagi wewnętrznej. Emocji w sporcie nie brakuje, zwłaszcza, gdy nie idzie lub walczy się o odzyskanie formy. Wtedy bardzo przydaje się zrównoważony stan ducha. Mnie bardzo pomaga wiara i modlitwa, adoracja Najświętszego Sakramentu, a także studiowanie Pisma Świętego.
Na treningach czy zawodach bywają bardzo ciężkie momenty. Gdy wszystko boli i krzyczy w środku, gdy przychodzą momenty słabości lub po prostu w życiu piętrzą się kolejne problemy, przypominam sobie słowa Psalmu 126: "Którzy we łzach sieją, żąć będą w radości". Wówczas przychodzi siła z wewnątrz i człowiek walczy. A dopóki walczy, jest zwycięzcą. W moim niezbędniku sportowca jest tez podręcznik do nauki cierpliwości, pogoda ducha na każdy czas i przekonanie zaczerpnięte z Pisma Świętego, że "wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia".
– Brak startów przez tak długi czas sprawił, że nie może pani liczyć na stypendium przyznawane za wyniki sportowe. Ma jednak pani zapewnione środki na przygotowania do igrzysk.
– Korzystam ze stypendium Solidarności Olimpijskiej, przyznawanego przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Zostałam zgłoszona przez Polski Związek Narciarski, podanie zostało przyjęte przez Polski Komitet Olimpijski i przesłane do MKOL, który rozpatrzył je pozytywnie. Stypendium jest przeznaczone wyłącznie na koszty związane z treningiem, zakwaterowaniem podczas zgrupowań, konsultacjami naukowymi, wynagrodzeniem trenera, czy badaniami lekarskimi.
– Przez kontuzję nie ma pani także FIS-punktów, uprawniających do startów w Pucharze Świata. Czy ma pani już plan startów, podczas których można by je zdobyć?
– Tak, obejmuje zawody FIS, w których muszę wywalczyć wspomniane punkty. Rozpocznę sezon od zawodów we włoskiej Santa Catarinie na początku grudnia. Po tych startach będzie wiadomo, czy wystąpię w Pucharze Świata w Davos, czy może w Pucharze Kontynentalnym w St. Ulrich.
– Na start w inauguracyjnych zawodach PŚ – w Ruce – nie ma żadnych szans?
– Odpuściłam Skandynawię na rzecz treningów w Ramsau oraz Livigno na wysokości 1800 m n.p.m. Zdecydowałam się na obóz wysokogórski, by lepiej przygotować się do zawodów w Santa Catarinie, która jest położona na tej samej wysokości.
– W 2015 roku zdobyła Pani z Justyną Kowalczyk brąz mistrzostw świata w Falun w sprincie drużynowym stylem dowolnym. W Pjongczangu ta konkurencja będzie rozgrywana także "łyżwą", a Justyna Kowalczyk w wywiadach podkreśla, że na panią liczy.
– To miło ze strony Justyny. Każda dodatkowa motywacja jest dla sportowca ważna.
– Od tego sezonu kadrą kobiet zajmuje się Mariusz Hluchnik. Jak układa się współpraca?
– Z Mariuszem znamy się jeszcze z czasów szkolnych. W naszych kontaktach dominuje bardziej dialog koleżeński, niż trenerski. To pozytywna postać w naszej drużynie i pomocna. Trenerem odpowiedzialnym za przygotowanie planu treningowego jest Janusz Krężelok, a trener Hluchnik dba o szczegóły i realizację przez zawodniczki zleconych zadań.
– Niedawno pojawiły się informacje o planowanych zmianach w najważniejszych imprezach. Z programu ma zniknąć sprint stylem klasycznym, a do sprintu stylem dowolnym mają zostać wprowadzone elementy xc crossu. Co pani sądzi o tym pomyśle?
– Z moją naturą i zdrowiem sprzed siedmiu lat, czyli zanim dopadły mnie kontuzje, zacierałabym ręce. Wydaje się, że takie zawody gwarantowałyby dużo dobrego widowiska sportowego.
– Jakie są pani cele przed nowym sezonem?
– Liczą się tylko igrzyska olimpijskie.
Rozmawiał Piotr Meissner
Follow @TwitterDev