W sobotę Niko Kovac po raz ostatni zasiądzie na ławce jako szkoleniowiec Eintrachtu Frankfurt, a los chciał, że dołoży wszelkich starań by pokonać zespół, który już za niespełna półtora miesiąca przejmie. To więc doskonała okazja do tego, by z jak najlepszej strony zaprezentować się przed przyszłymi pracodawcami. I jednocześnie rozwiać wątpliwości, które w głowach bawarskich kibiców kołaczą się nieprzerwanie od momentu nominacji Chorwata. Transmisja finału Pucharu Niemiec od 19:55 w TVP1, SPORT.TVP.PL i w aplikacji mobilnej.
Już dawno jakakolwiek decyzja działaczy Bayernu nie podzieliła środowiska tak radykalnie i nie wywołała tylu negatywnych komentarzy. Dotychczas Uli Hoeness rzadko bowiem prowokował sytuacje, w których pozyskanie nowego pracownika rodziło więcej pytań i zastrzeżeń niż odpowiedzi i pozytywów. Gdy jednak w połowie kwietnia świat dowiedział się o zatrudnieniu Kovaca w roli trenera mistrzów Niemiec, na 66-latka spadła fala krytyki, a znaczna część monachijskich kibiców z góry spisała ten projekt na porażkę.
Faktem jednak jest, że tak ryzykownej decyzji działacze nie podjęli już od dawna, ale i poniekąd sami się do niej zmusili. Gdy jesienią na bruku wylądował Carlo Ancelotti, Bawarczycy mieli dość szerokie pole manewru. Mogli zatrudnić Thomasa Tuchela, który wówczas przyjąłby pewnie propozycję bez mrugnięcia okiem. Mogli rozpocząć negocjacje z Julianem Nagelsmannem, który – choć uparcie trzyma się fuchy w Hoffenheim – z uwagi na przeszłość i rodzinę jest skazany na Monachium. Oczywiście, wybrali rozsądnie, bo Jupp Heynckes to gwarant jakości, ale jednocześnie zaniedbali przyszłość naiwnie licząc, że powracający z emerytury szkoleniowiec da się namawiać na pracę w nieskończoność.
Tym sposobem stanęli pod ścianą. Wiosną okazało się bowiem, że Tuchel poszukuje już mieszkania w Paryżu, Nagelsmann nie ma zamiaru opuszczać prowincjonalnego TSG, a Heynckesowi tęskno za emeryturą, odpoczynkiem, rodziną i ukochanym psem. Jako że Hoeness sam narzucił sobie pewne ograniczenia, chcąc zatrudnić koniecznie trenera niemieckojęzycznego, rynek brutalnie się zawęził i nawet pracujący wówczas w Lipsku Ralph Hassenhuettl uznał, że nie jest jeszcze gotowy na takie wyzwania. Konieczne stało się więc uruchomienie planu nie A, nie B, nie C, a nawet nie D. Kovac był bowiem co najwyżej planem E, wcześniej nie branym w ogóle pod uwagę.
Presja czasu ciążyła jednak na działaczach, więc bez zbędnych kalkulacji wpłacili ponad dwa miliony euro klauzuli na konto Eintrachtu i transfer stał się faktem. Nastroje wśród kibiców Bayernu były jednak dalekie od szampańskich, a i we Frankfurcie odebrano ten ruch z niesmakiem. – Fakt, że te informacje wyciekły do mediów bez naszej wiedzy, jest wysoce nieprofesjonalny i lekceważący –stwierdził wówczas dyrektor SGE, Fredi Bobić. Niemiec miał za złe, że sprawy potoczyły się tak szybko i poniekąd bez ich wiedzy.
A skąd lawina krytyki, którą przygnieciony został Hoeness? Wynika z faktu, że zatrudnia trenera niesprawdzonego. Przede wszystkim – niesprawdzonego w europejskich pucharach, bowiem Kovac nie słyszał z wysokości ławki trenerskiej ani hymnu Ligi Europejskiej, ani tym bardziej Ligi Mistrzów. Generalnie jednak nie jest zbyt doświadczonym szkoleniowcem – Commerzbank-Arena to jego pierwsze miejsce pracy w piłce klubowej. Wcześniej przez dwa lata był selekcjonerem drużyny narodowej, terminował także wśród juniorów Salzburga. Nijak jednak nie da się porównać presji panującej w Austrii czy nawet we Frankfurcie z tą, z którą skonfrontuje się w Monachium.
W stolicy Bawarii nie podołał Carlo Ancelotti. Niedosyt pozostawił po sobie Pep Guardiola. Czy więc jest szansa, że da sobie radę szkoleniowiec, który w momencie wejścia do szatni pełnej gwiazd i utytułowanych piłkarzy, będzie miał w dorobku ledwo 91 spotkań w roli trenera pierwszej drużyny?
W trakcie powitalnej konferencji w Eintrachcie, Chorwat wypalił: – Taktyka nie jest istotna. Potrzeba jej dopiero wówczas, gdy czegoś brakuje. Kluczowe jest jednak serce do gry, bo gdy piłkarze się angażują to nieważne, czy gra się jednym, czy dwoma napastnikami. Zamydlił oczy kibicom i dziennikarzom i rzeczywiście każdy uwierzył wówczas, że walczący o utrzymanie zespół będzie lustrzanym odbiciem Kovaca-piłkarza. Bazującym na determinacji, waleczności i zaciętości, a na margines odsuwający strategię czy taktyczne niuanse.
W pierwszej fazie jego pracy ta teoria się sprawdzała, ale z czasem Kovac najwidoczniej uznał, że będąc na bakier z trendami będzie też na bakier z wynikami. Niepostrzeżenie Eintracht przeszedł metamorfozę, a zmiany ustawienia w trakcie meczów, poszukiwanie nowych pozycji dla poszczególnych piłkarzy i taktyczna dyscyplina wymieszana z elatycznością stały się nieodłącznym elementem frankfurckiego zespołu. Kovac rozwinął się w błyskawicznym tempie i z zespołu w gruncie rzeczy przeciętnego wycisnął maksimum – najpierw utrzymując go w lidze, a potem doprowadzając do dwóch finałów Pucharu Niemiec i zakotwiczając wśród ligowej śmietanki.
46-latkowi zarzuca się jednak, że w Eintrachcie osiągał dobre wyniki, bo grę oparł na organizacji gry w defensywie, a przecież Bayern od zawsze utożsamiany jest z atakiem, rozrywką efektowną dla oka, często wręcz miażdżeniem rywala. I rzeczywiście, może być to pewien problem, ale można na to spojrzeć również z drugiej strony – czy jeśli Kovac rzeczywiście jest tak pojętnym uczniem na jakiego wygląda i błyskawicznie chłonie taktyczne nowinki, to nie będzie potrafił stworzyć w Monachium czegoś innego niż we Frankfurcie? Wspominany Tuchel przecież, pracując jeszcze w Mainz, również musiał stawiać w pierwszej kolejności na to, by goli nie tracić, a dopiero potem mógł myśleć o ich strzelaniu. W Dortmundzie jednak stworzył maszynę do uprzykrzania życia bramkarzom, a zamaszyste ataki Borussii oglądało się z największą przyjemnością. Oczywiście możemy mówić o innej skali talentu szkoleniowego, ale na pewno nie ma podstaw, by 46-latka już na starcie szufladkować i skreślać.
Chorwackiemu następcy Heynckesa zarzuca się również, że może nie zapanować nad piłkarzami, których ego sięga Jowisza, a którzy potrafili zbuntować się nawet przed Ancelottim. Nie bez kozery jednak Kovac uznawany jest za "charakterniaka". W reprezentacji współpracował z Luką Modriciem, Ivanem Rakiticiem czy niepokornym Mario Mandzukiciem. Prawdziwy popisał dał jednak w Bundeslidze, kiedy bez trudu zapanował nad istnym tyglem narodowościowym. Tylko w tym sezonie szatnię Orłów dzielili choćby: Fin, Niemiec, Meksykanin, Argentyńczyk, Francuz, Holender, Izraelczyk, Amerykanin, Hiszpan, Szwajcar, Japończyk, Ghańczyk, Bośniak, Serb, Kameruńczyk i Szwed. Po prostu kocioł. – Jeżeli piłkarzy z tylu krajów potrafisz przekonać do tego, by szli za tobą w ogień, to znaczy że masz niesamowite możliwości – skomentował kiedyś Ottmar Hitzfeld.
Kovac znakomicie poradził sobie również z Kevinem-Princem Boatengiem, którego mało który szkoleniowiec potrafił ujarzmić. 31-latek bez wątpienia ma ogromne umiejętności, ale nie kryje się nawet z tym, że potrafi je wykorzystać dopiero wtedy, gdy nawiąże specyficzną relację ze szkoleniowcem. W Eintrachie niespodziewanie przeżył eksplozję formy, a w wywiadach chętnie opowiadał o znakomitych relacjach z Kovacem, z którym dogadał się bez mrugnięcia okiem.
Nie dziwi jednak, że Chorwat potrafi okiełznać nie tylko międzynarodową szatnię, ale i najbardziej niepokorne jej elementy. Kovac sam bowiem wie najlepiej, co to znaczy mieć korzenie sięgające kilku krajów. Na świat przyszedł w Berlinie, ale reprezentował barwy Chorwacji. A mógł jeszcze zdecydować się na Bośnię i Hercegowinę, bowiem stamtąd pochodzą jego rodzice. Sam też od małego wychowywał się w trudnych warunkach, a do wszystkiego, co osiągnął, doszedł sam. Dorastał na stołecznych przedmieściach, w dzielnicy Wedding, skąd pochodzą również... bracia Boateng. Wszyscy trzej zresztą w dzieciństwie kopali piłkę na tym samym betonowym boisku.
Berliński dziennikarz Sven Goldmann, który regularnie zajmuje się tematem Kovaca, w jednym z artykułów podkreślał jak twarde charaktery wykuwają się w tamtej biednej dzielnicy. Narodziły się tam bowiem nie tylko gwiazdy braci Kovaców (bo przecież i Roberta) oraz Boatengów, ale i Thomas Haessler spędzał na legendarnym placu całe popołudnia. W latach młodzieńczych z przyszłym szkoleniowcem Bayernu grał nawet w zespole Manuel Graefe, aktualnie bundesligowy sędzia. – Z rodzeństwa lepszy technicznie był Robert, natomiast Niko już wtedy był liderem, strategiem i mocniejszym charakterem. Po meczach często szliśmy do domu, a on zostawał, obijał mur i ćwiczył rzuty wolne oraz strzały z dystansu. Miał obsesję doskonałości – stwierdził.
Jego kariera zaczęła się jednak... przypadkiem. Pewnego dnia trener młodzieży Rapide Wedding zatrzymał się na trawniku nieopodal i zaczął przyglądać się dwójce niskich chłopców, którzy we dwóch zabawiali się ze starszymi kolegami. Zaprosił ich na trening. Najpierw była Hertha Zehlendorf, a potem już ta poważniejsza – BSC.
Na Bayern był jednak skazany, bowiem już od małego nad jego łóżkiem wisiał plakat Karl-Heniza Rummenigge, idola małego Niko. Już wtedy nie bał się opowiadać mamie, że kiedyś będzie taki jak idol i zagra dla monachijskiej publiki. Dopiął swego w 2001 roku. – Wiedziałem z kim mam do czynienia. Lata wcześniej, gdy grałem jeszcze w Karlsruher, występowaliśmy na turnieju halowym w Berlinie. Rzadko trafia się na tak zadziornych zawodników, zwłaszcza w wieku juniorskim, nie dawał mi żyć – opowiadał po latach Mehmet Scholl, legenda bawarskiego klubu.
Na boisku diabeł, poza nim – niezwykle religijny człowiek. Sam Kovac nie ukrywa, że jest refleksyjnym typem, lubi nostalgicznie odpoczywać w domu i myśleć o sensie życia. Często się modli, regularnie chodzi do kościoła. Inspiruje się filozofią. W przeszłości czytał dużo Galileusza. Jedna z jego dewiz życiowych jest myślą włoskiego fizyka. "Nie możesz człowieka niczego nauczyć. Możesz mu tylko pomóc odnaleźć to w sobie" – zwykł mawiać.
Być może właśnie dlatego ukierunkowuje swoich zawodników i pokazuje im, jak w pełni wykorzystać potencjał. Nie tylko ten piłkarski, ale i wolicjonalny. – Mój ojciec był stolarzem, a matka sprzątaczką. Ciężko harowali byśmy mieli za co żyć. Wychowałem się w kulcie pracy i walki o swoje. Dlatego tworzę z moich zawodników wojowników – powiedział.
Być może to właśnie ten aspekt przechyli szalę na korzyść Kovaca. Bayern od dawna jest fenomenalny piłkarsko, ma w zespole wybitne indywidualności, potrafi skontrować, ale i rozmontować rywala atakiem pozycyjnym, błyszczeć i zachwycać. Być może nieudane próby podboju Europy wynikały jednak z charakteru? Oczywiście żadnemu z wybitnych szkoleniowców nie można odmówić mentalności, ale może to typ bałkańskiego wojownika wychowanego nie na boiskach La Masii, a na berlińskim betonie pośród żwiru i kamieni pchnie Bawarczyków na zwycięskie tory LM?
Kovac będzie dopiero trzecim byłym piłkarzem Bayernu, który będzie trenerem tego zespołu (po Juergenie Klinsmannie i Franzie Beckenbauerze). Także trzecim Chorwatem za sterami drużyny (po Zlatko Cajkovskim i Branko Zebecu). – Podobnie jak Heynckes, ma w sobie DNA Bayernu. Nie pracował tu nigdy jako trener, ale był piłkarzem, poznał specyfikę środowiska – stwierdził Scholl. – Bayern mogą prowadzić tylko silne charaktery, a on taki ma. Jest charyzmatyczny, ma niesamowitą pasję, żyje tym, co się dzieje na boisku razem z drużyną – dodał natomiast Lothar Matthaeus. A poza tym... jest przesiąknięty bawarskim stylem. O Tuchelu żartobliwie mówiono, że nie nadaje się do współpracy z Hoenessem, bo jest weganinem i stroni od alkoholu. Kovac zaś tak komentował współpracę z Bobiciem we Frankfurcie: – Pijemy piwo nie tylko po zwycięstwach, ponieważ zawsze pijemy piwo. Trudno o lepszą wizytówkę przed wielbiącym złoty trunek środowiskiem.
Początki nie będą dla Chorwata proste. Ma dość mocną reputację w Bundeslidze, ale obejmie za moment zespół, który... gra przecież w innej lidze. Dla Bayernu mistrzostwo Niemiec to obowiązek, rzecz w zupełności naturalna. Pytanie jednak, jak poradzi sobie w Europie. Nie wizytował nigdy Camp Nou, Santiago Bernabeu czy Old Trafford. Nie toczył bojów taktycznych w dwumeczach decydujących o awansie, nie zna też smaku rywalizacji w grupie. Obawy wobec 46-latka są słuszne, bo ten eksperyment może się skończyć spektakularnym fiaskiem. Jest jednak garść argumentów za tym, że Kovacowi na Allianz Arena zwyczajnie się uda. A przynajmniej za tym, by dać mu szansę, czas i obdarzyć go zaufaniem.
Transmisja finału Pucharu Niemiec w sobotę od 19:55 w TVP1, SPORT.TVP.PL i w aplikacji mobilnej. Mecz skomentuje Dariusz Szpakowski.