Bayern Monachium przez lata stanowił wzór zarządzania klubem piłkarskim – zarówno na płaszczyźnie sportowej, jak i finansowej. Działania kierownictwa charakteryzował porządek, przemyślane decyzje i planowanie z co najmniej kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Ostatnie miesiące były jednak na Allianz Arena nerwowe, a najbliższy sezon może wyznaczyć zupełnie nową drogę w rozwoju klubu.
Zaciąganie pożyczek, czerwone słupki w raportach finansowych, transfery dokonywane dzięki kredytom i budżety spinane rzutem na taśmę – to w piłkarskiej Europie codzienność. Wiele czołowych klubów beztrosko szarżuje na rynku, a Bayern jest wśród nich wyjątkiem. Podczas gdy PSG potrafiło kupić Neymara za ponad 200 milionów euro, Juventus Cristiano Ronaldo za ponad 100, a kluby angielskie i hiszpańskie są zdolne, by latem uszczuplić kasę o podobne sumy, monachijczycy grają, na własne życzenie, w innej lidze finansowej. Dość powiedzieć, że rekordem transferowym mistrzów Niemiec wciąż pozostaje pozyskanie Corentina Tolisso za… 41,5 miliona.
Rozsądna i wyważona polityka pozwoliła jednak Bawarczykom na to, by atmosfera w gabinecie księgowych regularnie dopisywała. Wedle wszelkich raportów finansowych Bayern rokrocznie jest na plusie. Konsekwentnie buduje swoją markę, podtrzymuje dominację na krajowym podwórku, ociera się o finał Ligi Mistrzów, a przy tym wciąż zarabia. Każdy rok rozliczeniowy kończy z zyskiem i tylko skąpstwo Uliego Hoenessa oraz chęć trzymania się własnych idei powstrzymuje klub przed spektakularnymi ruchami na rynku.
Jeszcze niespełna rok temu nic nie wskazywało, by w stolicy Bawarii miał się wkraść chaos i nerwowość. Niektórzy kibice nieśmiało utyskiwali nad sknerstwem działaczy, ale w kadrze zespołu i tak było wiele jakości, co pozwoliło zatuszować potrzeby wzmocnień choćby na skrzydłach. Z takimi decyzjami Hoeness więc się wstrzymał i nawet, gdy po fatalnym starcie sezonu pracę stracił Carlo Ancelotti, szybko udało się ugasić pożar zatrudniając Juppa Heynckesa. O raptownych ruchach nie było więc mowy.
Powracający z emerytury szkoleniowiec zaprowadził tak bardzo wyczekiwany spokój i równowagę. Prowadził drużynę od zwycięstwa do zwycięstwa, pozwolił zapomnieć o drobnych problemach kadrowych, a gdy zimą udało się za darmo zakontraktować Leona Goretzkę, piłkarza Schalke 04 i reprezentanta Niemiec, trudno było nie przyklasnąć ruchom działaczy. Wydawało się, że Bayern wciąż kroczy przed laty obraną drogą i wszystko idzie zgodnie z planem. Kierownictwo naiwnie jednak wierzyło, że wspomniany Heynckes ulegnie namowom i zdecyduje się, by jeszcze przez rok zasiadać co weekend na ławce trenerskiej i odpowiadać za zespół. Ten pozostał jednak nieugięty, a gdy postanowił, że wróci do rodziny i ukochanego owczarka niemieckiego, swoją decyzją otworzył puszkę Pandory rozkręcając spiralę nieszczęść.
Bayern nie był na to przygotowany – to pokazały kolejne tygodnie. Jeszcze we wrześniu klub był w stałym kontakcie z Thomas Tuchelem, ale do zatrudnienia młodego trenera nie był przekonany Hoeness. Entuzjastą takiego ruchu był z kolei Karl-Heinz Rummenigge, który w teorii dzieli władzę w klubie z byłym kolegą z boiska. Ale tylko w teorii, bo to do 66-latka należy kluczowe zdanie we wszystkich kwestiach. A skoro on postawił veto, to nie było wyboru.
Temat Tuchela powrócił jednak jak bumerang, gdy oczywistym stało się, że Heynckes przejdzie (po raz drugi) na emeryturę już tego lata. Z tym że wówczas okazało się, że 44-latek nie jest już zainteresowany pracą na Allianz-Arena, bo zdążył porozumieć się z innym, zagranicznym klubem (jak się wkrótce okazało – z PSG). Wówczas działacze z Bawarii skierowali wzrok na innych młodych i zdolnych szkoleniowców z Bundesligi. Ralph Hasenhuettl uznał jednak, że nie jest jeszcze gotowy na taką pracę. Podobnie jak Julian Nagelsmann, który pewnie prędzej czy później trafi do Monachium, ale na razie woli zbierać doświadczenie w miejscu, któremu nie towarzyszy tak wielka presja (i dlatego za rok obejmie RB Lipsk). Ostatecznie wybrano więc Niko Kovaca, który był dopiero czwartą, może nawet piątą opcją.
Już to pokazuje, że Bawarczycy w pewnym momencie się pogubili i stracili panowanie nad sytuacją. Dotychczas specjalizowali się bowiem w ogłaszaniu poważnych decyzji ze sporym wyprzedzeniem. Robert Lewandowski już w styczniu został ogłoszony jako przyszły pracownik Bayernu. Podobnie zresztą jak Pep Guardiola i Carlo Ancelotti. Takich przykładów było oczywiście więcej, bo przecież Sebastian Rudy i Niklas Suele także zimą zostali "klepnięci" przez mistrzów Niemiec.
Co więcej – wydawało się, że skoro zastrzyk świeżości zafunduje Kovac, to jest to idealna okazja do tego, by przeprowadzić w klubie rewolucję. Ewidentnie bowiem coraz mniejszy wpływ na wyniki drużyny mieli choćby Arjen Robben i Franck Ribery, którzy z sezonu na sezon wykręcali coraz gorsze liczby, a wygasające wraz z końcem czerwca umowy obu zawodników wydawały się być idealnym momentem do rozstania. Legendarny duet stanął przed szansą na to, by po latach spędzonych w Monachium powiedzieć "pas" i ustąpić pola młodszy kolegom.
Kierownictwo klubu zdecydowało się jednak opóźnić przewrót w szatni – Holender z Francuzem otrzymali nowe, obowiązuję do 2019 roku umowy, na co można dwojako spojrzeć. Bawarczycy od lata bazowali na grze skrzydłami, a wiekowi i coraz mniej efektywni piłkarze w tych sektorach raczej nie pomogą osiągną sukcesu w Europie. To świadczy też o braku pełnego zaufania do Kovaca, bo nie jest tajemnicą że to dopiero następnego lata planowano zatrudnić kogoś, kto w stu procentach spełniałby oczekiwania zarządu. A razem z nim – dokonać zapewne poważnych wzmocnień.
Jeśli więc eksperyment związany z zatrudnieniem Chorwata w klubie zakończy się fiaskiem, Bayern może wkroczyć na nową drogę rozwoju klubu. Być może ta ścieżka sprawi, że monachijczycy zaczną śmielej poczynać sobie na rynku transferowym, bo tego zaczyna wymagać konkurencja. Opowieści o tym, że klub nie potrzebuje dużo wydawać, by radzić sobie z rywalami są piękne i romantyczne, ale wkrótce mogą nie mieć pokrycia z rzeczywistością. Piłkarska Europa powoli ucieka mistrzom Niemiec i bez głośnych ruchów na rynku może być wkrótce piekielnie ciężko skrócić do niej dystans. Być może w końcu dojdzie też do tego, że władzą podzieli się Hoeness, który ma za sobą dość niefortunny czas. W dużej mierze to jego kontrowersyjne pomysły sprawiają, że Bayern jest przed startem kolejnego sezonu jedną, wielką zagadką.
Bawarczycy stoją na rozstaju dróg. Wyniki osiągane w najbliższym sezonie mogą w dużej mierze determinować to, co wydarzy się w kolejnych latach. I wcale nie jest powiedziane, że mistrzowie Niemiec potrzebują teraz tego, by Kovac doskonale poradził sobie w roli szkoleniowca, a Robben z Riberym zagrali dobry sezon. Być może to właśnie wstrząs jest potrzebny, by zaprowadzić zmiany, które sprawią że Bayern trafi na ścieżkę nowoczesnego zarządzania i odważniejszej polityki, co pozwali skutecznej walczyć na Starym Kontynencie.
Następne