Thierry kibicował Bordeaux. Teraz klub dzieciństwa miał mu dać pierwszą trenerską szansę, ale przeszkodziło wyrachowanie. Nawet gdyby się dogadali, nie byłoby mowy o powrocie do korzeni. Przez 40 lat zbyt wiele się zmieniło. Francja nie jest domem Henry'ego. Bliżej mu do Londynu bądź… Katalonii.
Jako piłkarz osiągnął wszystko. Jego ”boss” (Henry mówi tak o Arsenie Wengerze do dziś) nazwał go ”Michaelem Jordanem futbolu”: – Brał piłkę na środku boiska, przechodził wszystkich i strzelał jak chciał. Miał wszystko, czego życzyłbyś sobie: wysoką inteligencję, szybkość, siłę. Potrzebował tylko 50 procent mocy wyskoku: mógłby fantastycznie grać także głową, ale niespecjalnie to lubił. I tak został rekordowym strzelcem Arsenalu. Era Messiego i Ronaldo postawiła wyniki Thierry'ego w innej perspektywie, ale dla angielskiej Premier League wciąż jest ”Królem” – prawdopodobnie najlepszym zagranicznym graczem w historii, trzykrotnym mistrzem i wciąż jedynym, który miał ponad 20 goli i 20 asyst w jednym sezonie.
W reprezentacji także brylował: mistrzostwo świata i Europy, tytuł najlepszego strzelca w historii Trójkolorowych, był kilka lat kapitanem. Jednak tytuł królewski nadany przez angielskich fanów nie ma znaczenia we Francji. Nad Sekwaną ”królem” zwą Michela Platiniego bądź Erica Cantonę, ale nigdy Henry'ego. Spośród mistrzów świata z 1998 bezwarunkową miłością kibiców cieszy się Zidane, a po niedawnym triumfie w Rosji jaśniejszym blaskiem świeci też gwiazda Didiera Deschampsa. Titi nigdy nie mógł liczyć w ojczyźnie na podobne uwielbienie – i to go bolało. Dlatego relacja z Francją, zwłaszcza z mediami, już u szczytu angielskich podbojów była chłodna.
Wręczony bilet
Na francuskiej ziemi Henry'ego nie definiuje 51 goli ani dwa finały mundialu, a przykra listopadowa noc na Stade de France. Drugi mecz barażowy o awans na mistrzostwa w RPA. Nijacy wybrańcy Raymonda Domenecha męczyli się z Irlandią – stan dwumeczu był remisowy, a tego wieczoru Wyspiarze prowadzili i grali lepiej. W 103. minucie Henry asystował przy decydującej bramce Williama Gallasa, ale zanim to zrobił, opanował piłkę ręką. Sędzia nie zauważył oszustwa i uznał gola, który dał awans wstydu. Thierry przyznał się natychmiast po meczu, ale było za późno.
– Nie jesteśmy sportowym narodem i nie gloryfikujemy piłkarzy jak inni. Spośród naszych posągu doczekał się tylko Zizou, a rzeźba przedstawia ”główkę” w Materazziego w finale mundialu. Ma pokazywać mroczną stronę Zidane'a. Nie jestem pewien, czy Henry doceniłby taką pamiątkę ”ręki” z Irlandią – pisał na zakończenie kariery Titiego londyński korespondent ”Le Parisien”, Julien Laurens. – Do dziś uważam, że każdy zachowałby się w tamtej sytuacji tak samo. Francuzi nie znają jednak kultury rywalizacji. Zwycięstwo za wszelką cenę? To nie w naszym stylu. Oszustwo dla wygranej? Tym bardziej. Dlatego ten incydent nigdy nie będzie mu wybaczony.
Skandal potwierdził, w jaki sposób Francja widziała Henry'ego wcześniej. Skrajnie pewny siebie, wymagający wobec kolegów (nawet najmłodszych karcił spojrzeniem za niecelne zagrania), zdystansowany – taki nigdy nie trafiał do rodaków. Zapracował też na opinię wyrachowanego aktora, który starannie waży słowa i każdym ruchem podkreśla nieskazitelny wizerunek. Wdzięk i elokwencja, którymi zachwycał brytyjskich dziennikarzy, w ojczyźnie były odbierane jako cynizm.
Rysa na ideale
– Czułem, że im więcej dowiaduję się o Thierrym, tym mniej mnie uwodzi. Mój podziw dla osiągnięć nie malał, ale czułem, że odkochuję się w napastniku, przez którego niegdyś złamałem dziennikarską etykietę i z krzykiem wyskoczyłem z miejsca w loży prasowej na Santiago Bernabeu – pisał o chłodnym obrazie Henry'ego Philippe Auclair– Działo się coś odwrotnego niż z Erikiem Cantoną, który w trakcie pracy nad biografią mnie oczarował, choć wcześniej odrzucała mnie jego agresja. Nagle zrozumiałem, że mimo paskudnej reputacji Cantona jest człowiekiem lubianym i na swój sposób godnym uwielbienia.
Henry w wyobrażeniu angielskim jest inny. Wybrany najlepszym piłkarzem w historii Arsenalu, doczekał się za życia statui przed stadionem. Dawni rywale rozpływają się do dziś nad jego klasą. Kiedy kilka dni temu Alan Shearer zasugerował, że najlepszym obcokrajowcem w dziejach Premier League nie jest już Francuz, a Kun Aguero, Thierry'ego bronił dawny kapitan reprezentacji Anglii Stuart Pearce: – Jako 40-latek miałem wrócić do Premier League, ale jedna myśl zmusiła mnie do przejścia na emeryturę: myśl, że musiałbym się zmierzyć z kimś takim jak Henry. Jest jedyny w swoim rodzaju.
Wizerunek na Wyspach wzmocnił podejmując tuż po zakończeniu kariery posadę eksperta Sky Sports. Trafne analizy i kultura wypowiedzi zbierały pochwały widzów, choć nadszarpnęły królewski status u fanów Arsenalu. W pewnym momencie godził telewizję z pracą w klubie, gdzie robił trenerską licencję szkoląc najmłodszych Kanonierów. Kiedy chciał podnieść kategorię uprawnień i trenować drużynę U18, Arsene Wenger postawił mu ultimatum: albo telewizja, albo trenerka. Król Highbury wybrał studio TV.
Wybierając pasję
Koniec końców starszy Francuz miał rację. Kolejne licencje Henry zdobywał w Walijskim Związku Piłki Nożnej, gdzie zaprzyjaźnił się z Roberto Martinezem. Gdy Hiszpan dostał pracę jako selekcjoner Belgów, zaproponował mu funkcję drugiego asystenta – wówczas Thierry zrezygnował ze Sky Sports i zniknął z mediów. W nowej pracy spisał się doskonale: Martinez i zawodnicy chwalili bez końca jego wpływ na historyczny występ Belgów w finałach MŚ.
Michy Batshuayi pół-żartem tweetował: – Nawet rodziców tak [jak Henry'ego] nie słuchałem. Romelu Lukaku opowiadał: – Pomógł mi ze wszystkim: czuciem gry, sztuczkami, strzałami, ustawieniem, strzelaniem goli z niczego. Jestem dzięki niemu dwa razy lepszy. Napastnik podkreślał też pasję mentora: – Rozmawiamy o wszystkim. To chyba jedyny facet na świecie, który ogląda więcej piłki ode mnie. Siadamy i gawędzimy nawet o drugiej Bundeslidze.
Komentując na gorąco sprawę przejścia Henry'ego do Bordeaux, Wenger mówił o dawnym uczniu: – Thierry jest wystarczająco inteligentny i ma potrzebne umiejętności. W tym zawodzie stajemy jednak przed egzystencjalnym pytaniem: czy jesteśmy gotowi poświęcić mu życie? Wtedy zapowiadało się jeszcze, że Titi zostanie trenerem Żyrondystów. Koniec końców Arsene słusznie zwątpił w jego determinację.
Wydeptany szlak
Choć dla Francuzów nie jest ”tym jedynym”, jego zatrudnienie w Bordeaux wciąż byłoby dla Ligue 1 znakomite. Przynajmniej na początku zaszłości poszłyby na bok. – Owszem, w 2010 Henry czuł się bardzo zawiedziony brakiem wsparcia ze strony federacji i mediów. Od tamtej pory właściwie się we Francji nie udzielał – wspomina w rozmowie ze sport.tvp.pl znany m.in. z francuskiej stacji beIN Sports Matt Spiro. – To nie znaczy, że nie mógł liczyć na godne powitanie. Wciąż jest szanowaną postacią i dziennikarze wiedzą, że jego obecność byłaby cenna dla ligi. Daliby mu uczciwą szansę i nie stroniliby od pochwał, gdyby zasłużył. Z drugiej strony obawiałem się, że jeśli sprawy nie potoczyłyby się dobrze, szybko doszłoby do napięć między Thierrym a mediami..
Bordeaux to dobra furtka do trenerki. W 2007 podjął tam pierwszą pracę inny mistrz świata z 1998, Laurent Blanc. W trzy lata doprowadził zespół do mistrzostwa i ćwierćfinału Ligi Mistrzów, a stamtąd trafił na stanowisko selekcjonera. Willy'emu Sagnolowi nie poszło tak dobrze – utrzymał posadę przez niecałe dwa lata, a gdy tracił pracę, zespół był na 14. miejscu. Zanim Bordeaux zdecydowało się na Sagnola, próbowało zatrudnić Zidane'a, wówczas asystującego Carlo Ancelottiemu w Realu. Thierry zostanie podobną anegdotą, choć jej puenta jest na razie tajemnicą.
Niepewność i twarde żądania Henry'ego można zrozumieć. Miał trafić na Matmut Atlantique w złym momencie. Jego poprzednik Gus Poyet został zwolniony z hukiem, którego echo będzie odpowiadać jeszcze przez długie tygodnie. Trener stracił pracę, bo po meczu eliminacyjnym Ligi Europy przed dziennikarzami zaatakował szefów za sprzedaż Gaetana Laborde'a – wbrew jego życzeniom i za jego plecami. Urugwajczyk słynie z awanturniczej natury, ale ten konflikt wystawia klubowi wyjątkowo złe świadectwo. W dodatku Girondins są w trakcie zmian właścicielskich: Amerykanie, którzy oferowali pracę, wciąż oficjalnie nie przejęli klubu.
Na głęboką wodę
Zdaniem Matta Spiro zerowe doświadczenie Thierry'ego nie musiało być balastem i nie jest oczywiste, że sprawdzony ligowy trener byłby lepszym rozwiązaniem: – To byłby dobry wybór. Każda zmiana trenera niesie ryzyko, a ściągnięcie kogoś takiego jak on służyłoby za dowód sporych ambicji klubu, pomimo szeregu niewiadomych. Ostatecznie Amerykanie uznali, że zapłacenie żółtodziobowi 200 tysięcy euro miesięcznej pensji (prawie dwa razy więcej niż Poyetowi) to nie ambicja, a szaleństwo.
– Bordeaux poprzedni sezon ukończyło na szóstym miejscu, więc punktem wyjścia do oceny trenera będzie ta pozycja – ocenia Spiro. – Może czekałoby go więcej wyrozumiałości, bo zespół stracił Malcoma i nie sprowadził uznanych piłkarzy, a w dodatku Thierry dołączyłby już po starcie sezonu. Przypuszczam, że oceny byłyby złe, gdyby zespół nie skończył w górnej połowie tabeli. Drużyna wymaga teraz wiele pracy.
Sprzedaż klubu i mało czasu do zamknięcia okna transferowego sprawiły, że nowy szkoleniowiec nie mógł mieć dużego wpływu na kadrę. Henry pozostał niewzruszony okolicznościami. Według relacji prasy, miał od przyszłych szefów zażądać od trzech do pięciu nowych graczy. Oprócz dużego kontraktu i transferów zażyczył sobie opłacenia przeprowadzki całej rodziny. O ustępstwach nie chciał słyszeć.
Niemal równocześnie trenerską karierę zaczął na południu Francji inny uczeń Wengera – Patrick Vieira. Jako kapitan Arsenalu i reprezentacji zwalniał Henry'ego z obowiązków lidera – w obu drużynach Thierry przejmował opaskę dopiero po odejściu starszego kolegi. Zdaniem Spiro, Vieira także teraz pozostałby o krok przed Titim: – Spodziewam się, że przynajmniej początkowo Patrick poradzi sobie lepiej. Nicea to dobrze prowadzony klub, w którym wszystko jest już poukładane, pomimo utraty kilku piłkarzy i kiepskiego startu.
Może właśnie przejścia kolegi sprawiły, że Henry nie chciał podjąć tej pracy za wszelką cenę. Może gdy zobaczył, jak w czasie jego rozmów z Bordeaux drużyna Vieiry przegrywa 0:4 z Dijon, zrozumiał, że piłkarski talent na ławce trenerskiej nie znaczy nic. Trener Thierry nie zdobędzie bramek, a po meczu nie ominie dziennikarzy dryblingiem. Ani się przed nimi przed nimi nie ukryje, jak w trakcie Euro 2000. Musiałby uczyć się od zera. Na oczach rodaków, który znają tylko jego dumną, zwycięską twarz.
Skrótem na szczyt?
Wydawało się, że wątek samodzielnej pracy Henry'ego został na jakiś czas zamknięty. Na początku października hiszpański agent i ekspert telewizyjny Jota Jordi podał jednak, że Francuz jest kandydatem na trenera... Barcelony. Wszystko wskazuje, że plotka nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością – inni reporterzy sugerują nawet, że obecny szkoleniowiec, Ernesto Valverde, mimo ostatnich wyników jest bliższy przedłużenia niż zerwania umowy.
Hiszpański dziennikarz na bieżąco relacjonujący sprawy Barcy, Rafael Hernandez, przyznaje jednak w rozmowie ze SPORT.TVP.PL, że zatrudnienie Henry'ego nie jest wykluczone: – Wydaje mi się, że to możliwe, choć tylko w wyjątkowych okolicznościach. Na przykład gdyby klub nie potrafił znaleźć odpowiedniego kandydata w takiej sytuacji jak teraz, w środku sezonu. Zarząd będzie szukał kogoś, kto pracował już tam, a Henry spełnia ten warunek. Za to jego brak doświadczenia sprawia, że Barcelona musiałaby się gęsto tłumaczyć. Sam miałbym mieszane uczucia. Choćby dlatego, że obecni szefowie klubu nie są znani z rozsądnych decyzji. Mają przecież lepsze opcje, jak na przykład Quique Setien z Betisu.
Z rozmowy z Hernandezem wynika, że – inaczej niż w przypadku francuskim – relacje z otoczeniem działałyby w stolicy Katalonii na korzyść Henry'ego: – Jednym z powodów, dla których zatrudnienie Thierry'ego miałoby sens jest to, że zna klub od podszewki. Znakomicie się czuł w Hiszpanii i wciąż jest tu uwielbiany. Spotkałby się z miłym przyjęciem i ze strony zawodników, i kibiców. Rozumie też styl gry Barcelony, jak mało który piłkarz.
Reporter podkreśla, że rozważania o zwolnieniu Valverde, a co dopiero o powrocie Titiego, są zdecydowanie przedwczesne: – Dymisje trenerów w trakcie sezonu to w Barcelonie rzadkość. Sprawy musiałyby się potoczyć naprawdę źle. Drużyna musiałaby pod koniec roku stracić tytuł z pola widzenia, kiepsko wypaść w Lidze Mistrzów i wysłuchać gwizdów Camp Nou. Potrzebna byłaby też pewnie skarga graczy do kierownictwa. Wtedy zarząd mógłby sięgnąć po tak drastyczne środki.
Wydaje się, że zamieszanie wokół pierwszej pracy trenera Henry'ego nie ucichnie szybko. Trudno sobie przypomnieć eks-piłkarza bez szkoleniowego doświadczenia, któremu towarzyszyłoby tak wiele pogłosek z tak wielkimi klubowymi markami. Jeśli w każdej plotce tkwi ziarnko prawdy, to rychłe zatrudnienie legendarnego Francuza w poważnym klubie jest nieuniknione. Być może jeszcze w tym sezonie Bordeaux przekona się, jak wiele straciło.
Eryk Delinger