Gdyby o najciekawszą rywalizację w Hiszpanii zapytać fanów piłki nożnej z całego świata, większość zapewne wskazałaby mecze Realu Madryt z Barceloną. Mieszkańcy tego kraju nie mieliby jednak wątpliwości – najgorętsza atmosfera panuje podczas derbów Sewilli. W sobotni wieczór ekipy Sevilli i Betisu napiszą kolejny rozdział historii.
Historia rywalizacji jest równie żywiołowa jak flamenco, które wywodzi się z Andaluzji. Wykracza daleko poza sport, będąc przykładem starć środowisk z różnych płaszczyzn społecznych.
Iskra sprzed wieku
Stadion Sevilli, Estadio Sanchez Pizjuan, leży w dzielnicy Nervion – mieszczącej się w centrum miasta, w przeciwieństwie do obrzeży, gdzie znajduje się dom Betisu. Z historycznego punktu widzenia Rojiblancos od zawsze uchodzili za klub elit. Sympatycy Betisu należeli do klasy robotniczej. Sport był płaszczyzną, na której różnice społeczne eskalowały, zwłaszcza że władze miasta często faworyzowały Sevillę. W epoce międzywojennej zawiesiły ruch linii tramwajowej w niedziele, co było wymierzone w Betis. Był to w tamtym czasie jedyny środek komunikacji miejskiej, który pozwalał sympatykom klubu dostać się pod stadion. Po kilku dekadach granice te znacząco się zatarły, a miłość do którejś z drużyn nie musi być podyktowana przynależnością do danej klasy społecznej. Derby niejednokrotnie dzielą przyjaciół z pracy, szkoły, a nawet członków rodzin.
Jak w przypadku wielu rywalizacji, genezy należy doszukiwać się w odległych czasach. Punktem zapalnym było spotkanie, które zakończyło się najwyższą wygraną Sevilli w historii derbów. W 1918 roku Verdiblancos w meczu o puchar Andaluzji nie mogli skorzystać z usług dwóch czołowych graczy – Candy i Antoli. Odbywali w tym czasie obowiązkową służbę wojskową i nie zostali zwolnieni z koszar na mecz. Nie pomógł ani apel do króla Alfonso XIII, ani krajowej federacji. W proteście Betis wystawił drużynę młodzieżową, która została zmieciona z murawy, ulegając 0-22.
Pogrążenie rywala ważniejsze od zwycięstw
Celowe przegrane drużyn w NBA są powszechne i taktycznie uzasadnione, by uzyskać wyższy pick w najbliższym drafcie. Niezrozumiałe zasady na siatkarskich imprezach międzynarodowych często promują celowe przegrywanie spotkań. W piłce nożnej to zjawisko o wiele rzadsze, za którym musi stać niecodzienna motywacja. Jak wtedy, gdy klub chce pognębić rywala zza miedzy. Na finiszu sezonu 1977/78 zajmująca miejsce w środku tabeli Sevilla odpuściła spotkanie z Herculesem Alicante, co pozwoliło wygranym utrzymać się w najwyższej klasie rozgrywkowej kosztem Betisu. Wzbudziło to kontrowersje w całej Hiszpanii i wzniosło nienawiść pomiędzy kibicami obu klubów na wyższy poziom. "Complot de Alicante” ("spisek w Allicante”) wspominany jest przez sympatyków Betisu do dziś.
Nie jest to pojedynczy przypadek. W sezonie 1999/2000 pewna już degradacji Sevilla podejmowała walczący o utrzymanie z Betisem Real Oviedo. Gospodarze przegrali to spotkanie, przyczyniając się do tego, że lokalny rywal podzielił ich los, spadając do Segunda Division. Po końcowym gwizdku wśród fanów Sevilli zapanowała euforia, jakby właśnie utrzymali się w elicie.
Joaquin, który w sobotę zagra przeciwko Sevilli po raz 32. w karierze, twierdzi, że atmosfera związana z derbami nie przypomina niczego innego. – Nie odczułem czegoś takiego w żadnym klubie. Całe miasto zamiera. Jeśli jesteś fanem przegranej drużyny, czeka cię tydzień cierpienia i szyderstw w pracy i wśród znajomych – przekonuje kapitan drużyny. W zeszłym sezonie, gdy Betis wygrał 1:0, a Joaquin strzelił swojego drugiego gola przeciwko odwiecznemu rywalowi, powiedział, że może zakończyć karierę szczęśliwy. Po zwycięstwie 5:3 na terenie Sevilli, kapitan zapowiadał prawdziwą fiestę. – Nikt nie zazna dziś odpoczynku. Jeśli ktokolwiek wróci do domu przed piątą rano, zostanie ukarany.
Tragedia, która złagodziła obyczaje
Gorąca atmosfera na trybunach wielokrotnie wymknęła się spod kontroli służb porządkowych. W 2002 roku kibice obrzucający się racami wywołali pożar krzesełek. Pół roku później jeden z fanów wdarł się na murawę i zaatakował bramkarza Betisu, Toniego Pratsa. Sympatycy rywali nie pozostali dłużni – obrażeń doznał pracownik ochrony stadionu Sevilli, a podczas przeszukiwań u kibiców gości znaleziono race, łańcuchy i noże. W 2007 roku w meczu rozgrywek Pucharu Króla trafiony butelką w głowę został Juande Ramos, co odbiło się szerokim echem. Trener tracił na chwilę przytomność, a arbiter przerwał spotkanie. W wyniku tego wybryku Estadio Benito Villamarin zamknięty na trzy mecze.
Waśnie pomiędzy fanami przycichły sierpniu 2007 roku po śmierci 22-letniego piłkarza Sevilli, Antonio Puerty. Tragedia zjednoczyła kibiców, zawodników i działaczy. Telewizyjne kamery uchwyciły prezesów obu klubów, Jose Marię del Nido i Manuela Ruiza de Loperę, którzy utonęli w uścisku. Był to obrazek o tyle ujmujący, że panowie nie przepadali za sobą. Kibice obu drużyn zapomnieli o konfliktach, jednocząc się na ulicach i oddając hołd zmarłemu piłkarzowi. Dziesiątki tysięcy mieszkańców wzięły udział w uroczystościach pogrzebowych.
Ogień wciąż płonie
Mniejsza liczba ekscesów nie osłabiła pasji, jaka towarzyszy derbom. Odczucia kibiców podzielają piłkarze, trenerzy i działacze. Antonio Adan powiedział kilka lat temu, że w Sewilli kibicuje się Betisowi, lub ewentualnie "drugiemu klubowi z miasta". Gdy Coca-Cola zaczęła sponsorować Betis, klub wymógł na kompanii, by na potrzeby reklam na stadionie zrezygnowała z koloru czerwonego. Żądanie to spotkało się ze zgodą, co było dopiero drugim takim przypadkiem w historii zaangażowania firmy w sport. Pierwszym była jej współpraca z Boca Juniors. Argentyński klub nie wyobrażał sobie, by na jego stadionie zagościła czerwień, kojarzona z River Plate.
Dla fanów obu ekip sobotnie spotkanie będzie miało wagę większą niż mecze Realu z Barceloną lub Atletico. Sevilla walczy o miejsce dające im awans do Ligi Mistrzów w przyszłym sezonie. Betis wciąż ma szansę na grę w Lidze Europy. Mecz z pewnością przyciągnie kibiców z całej Hiszpanii. W końcu to te derby określa się mianem "Gran".