W sierpniu minie 20 lat odkąd francuska akademia piłkarska Clairefontaine otworzyła podwoje przed telewizyjnymi kamerami. 16-odcinkowy serial śledził losy 800 chłopców z roczników 1986 i 1987. Wśród nich – dwóch przyszłych reprezentantów Francji. Zagranica zna tylko jeden fragment "A la Clairefontaine": bójkę Abou Diaby'ego i Hatema Ben Arfy.
W sprzeczkę przed kamerami uwikłali się dwaj najlepsi z setek kandydatów na piłkarzy, którzy trafili do słynnej szkółki w tamtym naborze. Jedyni, jacy wyrośli na reprezentantów Francji. Zamiast stać się przykładami szkoleniowego sukcesu, uosabiają niespełnione nadzieje.
Diaby i Ben Arfa to twarze klęski roczników '86 i '87 – dwóch drużyn młodzieżowych mistrzów Europy, którzy mieli potem ozłocić pierwszą kadrę. Ostatecznie drugą złotą gwiazdkę za mistrzostwo świata wywalczyło dopiero następne pokolenie, a nazwiska talentów z "klasy 86/87" to lista wyrzutów sumienia. Jeremy Menez, Samir Nasri, Yohan Cabaye, Yoann Gourcuff, nawet Karim Benzema – wszyscy mogą mieć poczucie, że nie wykorzystali możliwości. Najczęściej przez kontuzje i złe wybory. Duet rozrabiaków z Clairefontaine przegrał jednak najwięcej.
Mają podobne korzenie. Wychowali się w ubogich przedmieściach Paryża, w rodzinach imigrantów. Z domów wynieśli jednak różne podejście do życia. – Cokolwiek los przyniesie, trzeba umieć się z tym pogodzić. Rodzice uczyli mnie, by zawsze zachowywać pokorę. Bez względu na to, czy wszystko idzie po mojej myśli. Tak udało mi się przetrwać najtrudniejsze chwile – wspominał Abou Diaby w "France Football" pod koniec kariery. – Mama była moim wzorem. Jej odwaga, determinacja. Z jej wsparciem przetrwałem najgorsze. Hatem Ben Arfa, syn reprezentanta Tunezji Kamela, też chętnie opowiadał początkowo o rodzinnym domu: – Tam wszystko jest tunezyjskie. Przytulne. Ciągle odczuwam więź. Tunezyjczycy żyją chwilą i niczym nie przejmują się zbyt długo. Po latach zmienił jednak ton: – Ojciec nie umiał okazać miłości. Brakowało mi ciepła. Stąd we mnie frustracja i brak szacunku do autorytetów.
Wieczne dziecko
Hatema, jako nastolatka, próbowały podebrać z Lyonu m.in. Ajax i Arsenal. Doradca prezesa OL, Bernard Lacombe, rozpływał się nad talentem chłopca: – Kiedy pierwszy raz zobaczyłem go w Clairefontaine, natychmiast przykuł moją uwagę. To jeden z najzdolniejszych, jakich kiedykolwiek mieliśmy. Wtórował mu ówczesny trener seniorów, Gerard Houlier, który namaścił go na następcę sprzedanego za wielkie pieniądze Florenta Maloudy: – Wierzę w Hatema tak, jak wierzyłem w Benzemę. Ma w sobie coś szczególnego. Kocha futbol i czerpie z niego wielką radość, ale nie boi się też ciężkiej pracy. Niewielu późniejszych szefów Ben Arfy podpisałoby się pod tymi słowami. Houlier niezupełnie się mylił. Przepowiadał, że skrzydłowy wydorośleje dopiero w wieku 24 lat. Rzeczywiście, jeden z najlepszych okresów gry przytrafił mu się niedługo po 24. urodzinach, w Newcastle. Mówiono wtedy, że "wreszcie się zmienił".
Zanim rozbłysnął w Premier League, zagrał we Francji pod okiem kilku fachowców: Paula Le Guena, Houliera, Alaina Perrina, Erica Geretsa i Didiera Deschampsa. Wyłączając pierwszego, historia zawsze się powtarzała. Najpierw zachwyt nad talentem i fantazją chłopca, a zaraz potem rozczarowanie lekkomyślnością. W Lyonie Perrin wywołał zamieszanie odsyłając go na ławkę w meczu z Manchesterem United. – Kiedy z niego rezygnuję, to nie tylko z powodu zaniedbań w obronie. W ataku też jest zbyt samolubny. Nadużywa indywidualnych akcji i traci mnóstwo piłek – tłumaczył. Ben Arfa ewakuował się Z OL do Olympique Marsylia i już trzy miesiące po transferze zebrał publiczną burę nowego szefa, Erica Geretsa: – Miewa wzloty i upadki, ale te drugie częściej. Jak na piłkarza, którego nazywamy nadzieją francuskiej piłki, pokazuje bardzo mało.
Potem było jeszcze gorzej. We francuskim klasyku OM-PSG Hatem odmówił wejścia z ławki, oburzony pominięciem w jedenastce. Gerets nie ukrywał złości. Już odchodząc z Marsylii mówił: – Mam nadzieję, że jeszcze się rozwinie, ale czasem doprowadzał mnie do szału. Deschamps też szybko się nim zmęczył. Przez większość rocznej współpracy trwali w stanie zimnej wojny, a na koniec przyszły selekcjoner bez żalu wypożyczył Hatema do Premier League.
Ekspres Paryż-Londyn
Gdy Ben Arfa dotarł na Wyspy, kariera Abou Diaby'ego dobiegała końca – choć w 2010 roku nie wiedział jeszcze, że ostatni sezon bez kontuzji ma już za sobą. Po wyjściu z Clairefontaine nie trafił jak Hatem do dużego klubu. Przez chwilę grał w akademii PSG, ale do podpisania zawodowej umowy nie doszło, bo dział HR zbyt późno wysłał rodzicom niezbędny list intencyjny. Chłopak wylądował w Auxerre, słynącym z wychowania znakomitych graczy.
O rok młodszy od Ben Arfy zadebiutował w tym samym czasie, ale był wprowadzany znacznie ostrożniej – jego pierwszy i drugi występ dzieliło pół roku. Już wtedy zdrowie zawodziło. Pechowo dla niego, po sezonie opuścił Auxerre trener Guy Roux, który prowadził drużynę przez 44 lata. Następca, Jacques Santini, od początku nie widział dla niego miejsca, a drobne urazy pomocnika tylko go zniechęciły. – Przez kontuzje musiałem przestać na niego stawiać. Wielkie oferty z Anglii zawróciły mu w głowie. Chyba dlatego nie wkładał dość wysiłku w powrót do formy.
Wtedy pierwszy i ostatni raz jakikolwiek trener skrytykował Diaby'ego za brak zaangażowania. Santini go nie chciał, ale w europejskich klubach wielbicieli talentu nadal nie brakowało. Ostatecznie wybierał między Arsenalem a Chelsea. Po Auxerre klub innego długowiecznego francuskiego trenera był oczywistym wyborem. Przez kolejne 9 lat Arsene Wenger bronił Abou jak syna za każdym razem, gdy rosnące grono sfrustrowanych fanów żądało odstawienia wiecznie kontuzjowanego.
Początek końca
Drobne kłopoty z kontuzjami przerodziły się w koszmar 1 maja 2006, ledwie cztery miesiące po transferze. Brutalny wślizg obrońcy Sunderlandu, Dana Smitha, roztrzaskał kostkę Abou. Lekarze mieli obawy, że nie będzie już w stanie uprawiać sportu. Po trzech zabiegach i ośmiu miesiącach rehabilitacji wrócił do gry, ale kontuzja naznaczyła już resztę kariery. – Kiedy to się stało, nie płakałem. Byłem wściekły. Czułem, że ten faul był celowy. Miał mi zrobić krzywdę. To się po prostu wie. Moja prawa kostka straciła wtedy sprawność. Musiałem nadrabiać kosztem reszty ciała, co prowadziło do następnych kontuzji.
Po tamtym złamaniu zdołał jednak się pozbierać i rozwinąć. Praca z Renaudem Longuevrem, trenerem francuskich lekkoatletów, wzmocniła go na tyle, że wydawał się mieć problemy za sobą. Rozegrał 40 meczów w sezonie. – Zagrałem w jednym, drugim, trzecim meczu z rzędu i w końcu czułem, że organizm przestał stawiać opór. Było cudownie. Sezon 2010/11 zaczynał się świetnie... Ale we wrześniu pojechaliśmy do Boltonu. Znów oberwałem. Kolejny wślizg od tyłu. Od tamtej pory kontuzje dręczyły mnie przez cały sezon. Doszły problemy mięśniowe, których nie miewałem często.
Od feralnego faulu Paula Robinsona z Boltonu nie odzyskał już pełni zdrowia. Przez 5 lat zagrał w Arsenalu jeszcze 38 razy. Kiedy w 2012 wyglądało na to, że wszystko OK, zerwał więzadło krzyżowe. Przez pobyt w Londynie miał 42 kontuzje. Po zwolnieniu z Arsenalu próbował jeszcze przez dwa lata wrócić do zawodowej gry w barwach Marsylii, ale wybiegł na boisko ledwie pięć razy.
Chroniczne problemy mogły przekreślić karierę już dekadę temu, lecz kolejni trenerzy widzieli w nim wielki talent. Trwał przy nim nie tylko Wenger, ale też selekcjonerzy reprezentacji. Raymond Domenech, Laurent Blanc, Didier Deschamps – wszyscy musieli się tłumaczyć z powołań "człowieka-szklanki". Domenech dopasowywał do niego formację trójkolorowych, Blanc widział w nim "dziesiątkę kadry na lata", a przyszły trener mistrzów świata nazywał "pomocnikiem kompletnym". To Diaby zdobył pierwszą bramkę Francuzów za kadencji Deschampsa. Pierwszy mecz selekcjonera był ostatnim Abou. – Ten chłopak to dar niebios dla każdego trenera i miłośnika piłki. W pełni sił potrafi minąć pięciu jednym dryblingiem. Niestety, jego nogi są kruche jak zapałki połączone kroplą kleju – pisał wtedy we "France Football" Guy Roux.
Chwilo, trwaj
Ben Arfę nieszczęście podobne do tych Abou spotkało raz – także kilka miesięcy po przejściu do Premier League. Wślizg Nigela de Jong z Manchesteru City połamał mu nogę w dwóch miejscach. Na powrót czekał rok, ale Sroki obdarzyły go ogromnym kredytem zaufania i wykupiły z Marsylii. Kontuzja nie oznaczała trwałej niezdolności. Grał zachwycająco. Trzymał formę jak nigdy dotąd. Jedna z jego bramek – popisowy rajd w meczu z Blackburn w Pucharze Anglii – doczekała się nawet nominacji do Nagrody im. Ferenca Puskasa.
Podkreślał wtedy, jak bardzo się zmienił: – Zrobiłem w karierze kilka okropnych rzeczy. Drażniłem ludzi arogancją, zawodziłem wszystkich wokół. Nie uznawałem autorytetów. Wciąż nie lubię siadać na ławce, ale nie szukam już zwarcia z trenerem, bo wiem, że nie mogę wygrać. Podporządkowuję się, choć na boisku nie zapominam o własnej filozofii żywiołowej gry. Ale z menedżerem Newcastle też się w końcu pokłócił.
Kiedy Pardew zmienił styl gry Srok na bardziej zachowawczy, dla nonszalanckiego skrzydłowego zaczęło brakować miejsca. W szatni ponoć stale dochodziło do sprzeczek. W dodatku Hatem stawił się z nadwagą na zgrupowaniu przed sezonem 2014/15. Grawitacja okazała się bezlitosna – ściągnęła go na dno tabeli, do walczącego o utrzymanie Hull. Przygoda skończyła się po pół roku, kiedy trener Steve Bruce przyznał na konferencji, że... nie ma pojęcia gdzie piłkarz jest. Hull przerwało wypożyczenie, a Newcastle – zerwało kontrakt.
Wnioski urlopowe
Skazany na półroczną przerwę, wylądował w Nicei, ale na grę musiał przez przepisy poczekać do czerwca. Było warto – Orlęta są jedynym klubem, który nie może żałować ani minuty współpracy z Ben Arfą. Claude Puel, z którym minął się w Lyonie, zrobił z niego klejnot drużyny. Mógł wszystko, nie musiał nic. 17 goli i 6 asyst w 34 meczach wywindowało zespół na 4. miejsce. Stary znajomy Deschamps musiał przywrócić cudownie odrodzonego do reprezentacji. Pominął go jednak w powołaniach na Euro 2016, co wywołało w kraju kontrowersje, a nawet posądzono selekcjonera o rasizm. Zamiast na turnieju, lato upłynęło Ben Arfie na negocjacjach. Zdecydował, że nie zostanie w klubie, który tak mu pomógł.
Znów zły wybór. W PSG zasadniczego Unaia Emery'ego, w otoczeniu większych gwiazd, Ben Arfa nie mógł liczyć na przywileje. Szybko stało się jasne, że ściągnięto go "dla zasady" i trener nie ma na niego pomysłu. Grał niewiele, a nowy szef regularnie strofował go za samolubność. – Przestań uważać się za Messiego. Nie jesteś tak dobry – miał mówić. Hatem pokazał swą najgorszą twarz. Opuścił się w treningach. Dawał się przyłapać na jedzeniu kebabów na klubowym parkingu. W szatni miał zwyczaj przedrzeźniać kiepsko władającego francuskim Emery'ego, a po klęsce z Barceloną ponoć się odgryzł: – Nie przeszedłbyś ćwierćfinału Ligi Mistrzów nawet z najlepszym składem świata.
Skończyło się ponad rocznym zesłaniem do rezerw. W kwietniu 2018 umieścił na Instagramie zdjęcie z tortem ozdobionym urodzinową świeczką, podpisane "wszystkiego najlepszego dla mnie, to już rok w kredensie!". Wliczając banicję w PSG, od stycznia 2015 stracił 18 miesięcy gry. W tym samym czasie Abou Diaby, który do Ligue 1 wrócił równo z Ben Arfą, prowadził ostatnią walkę o powrót na boisko. – Po odejściu z Marsylii [w 2017] dałem sobie jeszcze rok. Od lat było mi ciężko, ale tym razem szło trudniej niż myślałem i postanowiłem powiedzieć "dość". Przez pryzmat jego cierpień jeszcze trudniej zrozumieć Ben Arfę.
Kiedy Abou wywieszał białą flagę, jego dawny sparingpartner z Clairefontaine cieszył się kolejnym lądowaniem na czterech łapach – tym razem w Rennes. Szczęście go nie opuszcza: ledwie się pojawił, Bretończycy wygrali pierwsze trofeum od prawie 40 lat. W dodatku wydarli je poprzednim szefom Hatema. Po wygranym w karnych finale Pucharu Francji HBA popłakał się ze szczęścia. W niewiele z 14 tytułów zebranych w seniorskiej karierze miał tak duży wkład.
Na papierze ten dorobek wypada znacznie lepiej niż kończącego bez laurów Diaby'ego, ale ich historie to dwie strony tego samego medalu. Pokazują, jak dużą rolę odgrywa w sporcie szczęście, i jakie niebezpieczeństwa czyhają na młodych piłkarzy o niepodważalnym talencie. To opowieści, które warto mieć w pamięci choćby przed najbliższymi Mistrzostwami Świata U20 – i sięgać do nich, nim w myślach namaści się którąś z gwiazdek na przyszłego zdobywcę Złotej Piłki.