| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Plaga kontuzji na dzień dobry, nerwowy debiut Rafała Janickiego, dziurawa defensywa, a atak bez polotu. Wisła Kraków w kiepskim stylu rozpoczęła sezon. Teraz najwięcej pracy przed... klubowymi lekarzami.
″Gole, gole. Więcej goli″. To w skrócie dewiza trenera Wisły Macieja Stolarczyka. W poprzednim sezonie krakowianie strzelili 67. Żadna inna drużyna nawet nie zbliżyła się do tego wyniku. Drugi pod względem skuteczności Piast Gliwice zdobył o 10 bramek mniej. Oczywiście, Wisła straciła też 63 bramki (mniej tylko od spadkowiczów – Miedzi Legnica i Zagłębia Sosnowiec), ale nie ma dymu bez ognia. Tu był prosty mechanizm przyczynowo-skutkowy. Wisła miała za słaby zespół, by atakować tak zdecydowanie bez konsekwencji w tyłach. Kto myślał, że podobną Wisłę zobaczy u progu nowego sezonu, szybko musiał zweryfikować swoje oczekiwania. Przez 90 minut Biała Gwiazda oddała tylko cztery celne strzały. Fakt, że stworzyła kilka sytuacji, najlepsze miał Krzysztof Drzazga (dwa razy świetnie zatrzymał go Matus Putnocky), ale to ma się nijak do ofensywnego rozmachu w poprzednim sezonie.
Osamotniony Brożek
Dlaczego tak się stało? Po pierwsze, Wisła przystąpiła do sezonu rozmontowana kadrowo. Pierwsza kolejka, a trener Stolarczyk już nerwowo musiał się rozglądać po szatni szukając kandydatów do gry. Kto zdrów i doświadczony – ten miał miejsce w składzie. Gdy nie może skorzystać z Vukana Savićevicia – jest to dla niego spory problem. Gdy brakuje mu Vullneta Bashy – problem jest bardzo duży. Gdy nie ma obu – w środku pola powstaje wielka wyrwa, a w Wiśle nie ma piłkarzy, którzy byliby w stanie ją załatać. Co gorsza, niewiele wskazuje, by Savićević i Basha byli gotowi do gry w kolejnym meczu, a to samo tyczy się Jakuba Błaszczykowskiego i Łukasza Burligi.
Od pierwszej minuty w meczu ze Śląskiem zagrało czterech nowych piłkarzy i trzech zawodników, którzy w poprzednim sezonie grali mało lub w ogóle (Brożek, Buchalik, Wojtkowski). Maciej Sadlok zagrał z lewej strony defensywy, choć cały poprzedni sezon spędził na stoperze. To spora przebudowa, która musiała odbić się na grze zespołu. Do tego doszło nowe ustawienie. Wisła zagra w systemie 4-3-3, choć raczej można by opisać je jako 4-3-2-1. Na szpicy zagrał Paweł Brożek, który w przodzie był niemal całkowicie osamotniony. Gdy już zdołał przejąć piłkę, nie miał jej do nikogo zagrać.
– Potrzebujemy trochę czasu, by dostosować się do tego systemu. W ustawieniu 4-4-2 wiedzieliśmy, kto za co odpowiada, a w polu karnym było nas więcej. W nowym ustawieniu za mało nas włącza się do akcji ofensywnych, stąd mało – jak na Wisłę – sytuacji podbramkowych – komentuje Brożek.
Faceci po przejściach
Warto przyjrzeć się, kogo Wisłą wzięła w tym oknie transferowym. Michał Mak i Rafał Janicki to doświadczeni piłkarze, ale od dłuższego czasu zdają się być na fali opadającej. W przypadku Maka ostatni sezon rozegrany niemal od deski do deski przydarzył się pięć lat temu, jeszcze w GKS Bełchatów. Potem Lechia trzykrotnie żegnała go bez żalu, brutalnie odbił się od drugoligowej Arminii Bielefeld, w Śląsku Wrocław mu nie poszło z powodu kontuzji. W poprzednim sezonie wreszcie pograł w Lechii nieco więcej, ale i tak nie ustawiła się po niego kolejka chętnych. Rafał Janicki miał niezły pierwszy sezon w Lechu Poznań, ale drugi był już zupełnie nieudany. David Niepsuj to piłkarz kojarzony głównie z kontuzjami, jego też nikt na siłę w Szczecinie nie zatrzymywał. Do tego dorzućmy Silvę Rochę, który w 2015 zdobył wicemistrzostwo Świata U-20, a potem musiał pogodzić się z trzecioligową rzeczywistością.
Na deser powrót Denysa Bałaniuka, który poprzedni sezon spędził na wypożyczeniu w Arsenale Kijów. Stolarczyk miał już okazję by mu się przyjrzeć rok temu. Wtedy zrezygnował z Ukraińca i dał zgodę na wypożyczenie. Na Ukrainie Bałaniuk też wiele nie pograł, a do tego uważa, że został oszukany przez agenta, który jest równocześnie jednym z właścicieli klubu. Ten agent do dobry znajomy Bałaniuka z dawnych czasów, a podobno zostawił piłkarza bez środków do życia. Dziś 22-letni napastnik wie, że stoi przed ostatnią szansą. Jest zdeterminowany. Stolarczyk też, dlatego dał mu szansę występu w końcówce meczu ze Śląskiem.
W skrócie – Wisła wzięła (kolejnych!) ludzi po przejściach. I to nie dziwi, bo gdyby byli na fali wznoszącej – pewnie wylądowaliby gdzie indziej. Do Krakowa trafili głównie dzięki staraniom Macieja Stolarczyka. To trener był najbardziej zdeterminowany, by wzmocnić zespół. Wydzwaniał do kandydatów do gry w Wiśle, namawiał ich do przenosin do Krakowa. Szukając wzmocnień znów musiał zawierzyć sam sobie. Musiał uwierzyć, że po raz kolejny będzie w stanie odbudować piłkarza. Pytanie, jaka będzie skuteczność? Czy zdoła odbudować wszystkich czterech? To zakrawałoby na cud. Stolarczyk w przeszłości pokazał jednak, że potrafi odbudowując choćby Dawida Korta, Rafała Pietrzaka czy Lukasa Klemenza.
Ukryty potencjał
Trudno pozytywnie ocenić ich debiuty. Kilka razy błysnął Jean Carlos Silva, w drugiej połowie zgasł. Rafał Janicki może i miał dobre momenty, ale kibicom w pamięci pozostanie inny obrazek. Zaraz na początku spotkania – stojąc tuż przed bramką – nie trafił w piłkę z czego wynikło ogromne zamieszanie. Sytuację uratował Lukas Klemenz. Maciej Stolarczyk postawił na parę Janicki – Klemenz, bo tak to sobie układał od początku, ale w tej sytuacji chyba grzechem byłoby trzymanie Marcina Wasilewskiego na ławce rezerwowych.
Inna sprawa to metryka. W pierwszej kolejce Stolarczyk musiał zawierzyć wiarusom – 35-letniemu Rafałowi Boguskiemu i o rok starszemu Pawłowi Brożkowi. Ten ostatni przed sezonem długo zastanawiał się, czy podpisać nowy kontrakt. Pewnie widział się raczej w roli jokera, tymczasem już w pierwszym dniu sezonu rozegrał pełne spotkanie. W poprzednim sezonie tylko raz przebywał na boisku przez 90 minut. Wspomniany Wasilewski tuż po zakończeniu bieżącego sezonu będzie obchodził czterdzieste urodziny.
Wisła wciąż ma niezły potencjał, który jednak przebywa w dużej mierze w gabinetach lekarskich. To zespół złożony w dużej mierze z zawodników po przejściach, niemal wszyscy mają swoje problemy zdrowotne. Już w poprzednim sezonie Stolarczyk łapał się za głowę, gdy dostawał raport medyczny. W tym sezonie urazów miało być mniej. M.in. po to zatrudniono w klubie kolejnego specjalistę od przygotowania fizycznego, Leszka Dyję. Na razie nic się jednak nie zmieniło.
Na plus na pewno warto zapisać kibiców. Na meczu ze Śląskiem pojawiło się 14 tysięcy fanów i jest to zapowiedź kolejnego sezonu z dobrą frekwencją. Tym razem trzeba będzie się jednak napracować, by tego nie zepsuć, bo mecz z wrocławianami nie był dobrą zachętą, by za dwa tygodnie znów odwiedzić stadion.