Jest w tej historii burmistrz, który zdaniem prasy kupował głosy za 200 pesos. Jest biznesmen z wizytówką z drukarki. Jest piłkarz, co oblał testy medyczne w Wiśle Kraków, bo nie zgodził się na zdjęcie koszulki. Przez rok od klubu do klubu krążyli po Polsce Meksykanie oferujący świetnych piłkarzy za darmo, gwarantujący wspaniałych sponsorów i świetlaną przyszłość. Ale jakoś dziwnym trafem nigdy nic z tego nie wyszło...
Arka Gdynia
Enrique Esqueda był całkiem niezłym graczem z ciekawą przeszłością i w Arce znalazł się dość niespodziewanie. Przysłał go Alberto Pacheco, który w ten sposób się przedstawił. Uwiarygodnił i wkupił w łaski. Otworzył sobie drzwi, a gdy przyszedł z kolejną propozycją, nie musiał nawet pukać. Ówczesny prezes Arki Wojciech Pertkiewicz stwierdził, że warto zaryzykować. Pacheco – młody, uśmiechnięty biznesmen mieszkający od kilku lat w Krakowie wzbudzał zaufanie. Umie opowiadać, roztaczać wizje. To ten typ, z którym szybko łapiesz nić, a po chwili czujesz, że znasz go od lat. Jest to jednak bardzo złudne i niebezpieczne.
Pomysł był szalony. Arka miała reklamować meksykańskie miasto Chignahuapan leżące w stanie Puebla. Chign… Co? Nikt w Gdyni nie zadał fundamentalnego w takiej sytuacji pytania: "po co?". Chignahuapan nie wyróżnia się niczym na tle setek innych miasteczek. Nie leży nad Zatoką Meksykańską czy nad wybrzeżem Pacyfiku, nie ma tu zabytków, a największą atrakcją – obok drewnianej figury Marii Dziewicy – zdają się być wodospady Quetzalapan. Na zdjęciach wyglądają bardzo fajnie, ale polecieć na drugi koniec świata, by zobaczyć wodospad? A właśnie, polecieć. W Chignahuapan nie ma lotniska. Trzeba udać się do Mexico City (z przesiadką, bo z Polski nie ma bezpośrednich lotów), a stamtąd wyruszyć w czterogodzinną wycieczkę autobusem. I już jesteśmy. Umowa miała ożywić turystykę w tym regionie, ale kto widząc reklamę mieściny leci tam nie zważając na nic? Co innego stolica stanu Puebla, czyli miasto o takiej samej nazwie, tam jest na co popatrzeć, ale Chignahuapan? Jedynym uzasadnieniem dziwnej promocji było to, że Meksykanie podczas mistrzostw świata U20 grali mecze w Gdyni, ale nadal tłumaczenie było bardzo pokrętne.
W Arce nie zaprzątano sobie jednak logiką głowy i uznano, że warto zaryzykować. 23 listopada 2018 ogłoszono nawiązanie współpracy. – Od dłuższego czasu pracowaliśmy nad umową ze stroną meksykańską, którą zapoczątkowaliśmy przy okazji kontraktu z Enrique Esquedą. Szukaliśmy także współpracy w innych obszarach niż sportowe, które przyniosłyby klubowi dodatkowe korzyści. Po długich negocjacjach udało nam się przekonać przedstawicieli miasta Chignahuapan. Umowę podpisaliśmy wczoraj w nocy naszego czasu – powiedział podczas konferencji prasowej prezes Arki, Wojciech Pertkiewicz. Poinformował, że wkrótce do Gdyni przyleci prezydent Chignahuapan. Umowa miała obowiązywać 1,5 roku. Arka w rundzie wiosennej sezonu 2018/19 grała z reklamą Chignahuapan na koszulkach. Nie otrzymała za to ani złotówki, ani euro, ani peso.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Zapowiedzi były szumne, ale na nich się skończyło. Wy swoją pracę wykonaliście, druga strona nie.
Wojciech Pertkiewicz: – Nie wiem czy nie wykonała. Od sierpnia nie jestem już w klubie. Domyślam się jednak, że nic się od tego czasu nie wydarzyło. Na początku wyglądało fajnie, umowę podpisaliśmy podczas łączenia na żywo z prezydentem Chignahuapan. Odebrałem kilka telefonów od meksykańskich dziennikarzy, którzy byli zdziwieni, że nawiązaliśmy współpracę właśnie z Chignahuapan. W ramach umowy dołączyło do nas dwóch zawodników, a miał być w tym też, a może przede wszystkim, element biznesowy.
– Jak pan uważa, dlaczego się nie udało? Łączenie wideo z prezydentem Chignahuapan uwiarygadniało ten projekt.
– Jak najbardziej, umowę podpisywaliśmy w grudniu, a w marcu mieliśmy jeszcze jedno łączenie przez komunikator wideo i rozmawialiśmy twarzą w twarz. Wyglądało to rozsądnie ale w którymś momencie kontakt się urwał.
– No, ale wy wywiązaliście się z umowy. Przez pół roku graliście z reklamami miasta na koszulkach. Nie próbowaliście wyegzekwować należnych pieniędzy?
– Umowa kończyła się po sezonie, a mnie nie ma w klubie od sierpnia. Jeszcze w lipcu uruchomiłem pewne kanały. Rozmawiałem na ten temat z ambasadą w Polsce i z przedstawicielami Polski w Meksyku. Nadałem temu pewien bieg, ale nie wiem, czy jest to kontynuowane, bo jak wspomniałem nie ma mnie w Arce od sierpnia.
– Może pan zdradzić o jakich kwotach była mowa?
– Tajemnica zobowiązuje, ale nie były to drobne, jak dla Arki kwoty, ale też nie "kosmiczne". Rozsądne.
– Kto był pierwszą osobą z tamtej strony, z którą nawiązaliście kontakt. Czy to Alberto Pacheco?
– Tak. Rok wcześniej dzięki jego pomocy mieliśmy w drużynie Esquedę. I to na super warunkach. Trenera Leszka Ojrzyńskiego trzeba byłoby zapytać, dlaczego Enrique grał tak mało. Od zawodników słyszałem, że to fajny, pogodny facet, ale przede wszystkim, że to dobry piłkarz. Było to widać, gdy wychodził na boisko. Na koniec sezonu znalazł się bodaj w TOP 5 ligi, jeśli chodzi o stosunek bramek do minut na boisku. Trener chciał zawodnika o nieco innej charakterystyce, ale cena też jest ważnym parametrem. Po pół roku Enrique ruszył w świat, a w Indiach przywitano go po królewsku. Kilka goli tam strzelił, a i pewnie kwota była znacznie wyższa w kontrakcie niż w Gdyni.
To był dopiero początek współpracy i z tyłu głowy mieliśmy, że być może w dalszej perspektywie pojawią się ciekawsi piłkarze.
– Ten transfer uwiarygodnił Pacheco?
– Tak. Enrique trafił do nas na naprawdę dobrych warunkach. Gdy potem Pacheco przyszedł do nas z drugą propozycją podeszliśmy do tego z pozytywnym nastawieniem. I wspólnie doprowadziliśmy do kontaktu i podpisania umowy z Chignahuapan.
– Czy ktoś kogoś oszukał? A jeśli tak, to kto kogo?
– Nie wiem dlaczego rozmawiamy w sensacyjnym tonie. Umowa została zrealizowana ze strony klubu. Jeśli, powtarzam, jeśli jakaś strona się nie wywiązuje z umowy, to są narzędzia, by spór rozwiązać. Nieporozumienia czy opóźnienia zdarzają się w każdym biznesie.
– Trener Zbigniew Smółka mówi, że gdyby dziś powtórzyła się taka sytuacja, to nie wpuściłby ich na trening. Chavez od dwóch lat pozostawał bez klubu.
– Nikt nie zakładał, że oni wejdą do pierwszej drużyny. Przynajmniej z marszu. Mogli, ale nie były to kontrakty celowane w pierwszy zespół. To był element "rozruszania" projektu w Meksyku. Chavez miał umiejętności, co podkreślali też zawodnicy, CV miał niezłe. To był dopiero początek współpracy i z tyłu głowy mieliśmy, że być może w dalszej perspektywie pojawią się ciekawsi piłkarze. Chavez u nas jest postacią anonimową, ale w Meksyku jest znany. Po transferze Esquedy ruch na naszym Twitterze z drugiej strony Oceanu był duży, więc pewnie zyskaliśmy trochę kibiców oraz zainteresowania klubem i miastem. Podobnie miało być z Chavezem.
– Rozstaliście się za porozumieniem stron?
– Tak.
– No, ale przecież przez pół roku reklamowaliście ich za darmo. Inna sprawa, że to wirtualna strata, bo na to miejsce na koszulkach nie mieliście nikogo innego.
– O nie. Nikogo za darmo nie reklamowaliśmy. Warunki są zapisane w umowie, jak w umowie z każdym sponsorem lub reklamodawcą.
– To była umowa między Arką a miastem Chignahuapan?
– Tak.
– I w imieniu miasta podpisał ją Felipe Vallejo?
– Nie. W imieniu Chignahuapan podpisywał ją prezydent miasta Tirrado Saavedra. Stało się to podczas video łączenia. Ja podpisałem nasz egzemplarz, on ich. Pokazaliśmy sobie te umowy, podpisy zostały złożone przy świadkach.
– Moglibyście zdecydować się na proces windykacji.
– Nie wiem, co teraz dzieje się w tej kwestii. Być może temat jest już dawno zamknięty. Jako ciekawostkę dodam, że podczas rozmowy z ambasadą meksykańską usłyszałem, że kilkumiesięczne opóźnienie w ich realiach nie jest żadnym opóźnieniem.
Pertkiewicza nie ma już w klubie, nie ma także następcy Grzegorza Stańczuka, który przejął stery w Arce pod koniec sierpnia zeszłego roku. – Ciężko mi wypowiadać się o tej sprawie, gdyż nie ja ją prowadziłem. Mogę zatem odnieść się tylko do tego, jak idealnie powinno się to przeprowadzić. W przypadku takiej umowy należy się zabezpieczyć. Kontrahent powinien otrzymać np. siedem dni na wpłatę choćby połowy kwoty. Szczególnie, że mówimy o nieznanym partnerze. Wtedy minimalizujemy ryzyko – mówi Stańczuk. Jaki jest stan sprawy na dzisiaj? – Umowa została wypowiedziana po rundzie wiosennej sezonu 2018/19. Wysłaliśmy wezwanie do zapłaty – informuje rzecznik prasowy Arki, Tomasz Rybiński. Temat nie został więc zamknięty.
Jeszcze w zeszłym roku polska ambasada, powiadomiona przez Pertkiewicza, wysłała zapytanie w tej sprawie do Ministerstwa Sprawa Zagranicznych Meksyku, ale do dziś nie otrzymała odpowiedzi. W tym tygodniu, po mailu od TVPSPORT.PL, prośba została ponowiona, ale także pozostała bez sygnału zwrotnego. "Niekończąca się mañana"? Zapytałem o to w meksykańskiej ambasadzie w Polsce. Odpowiedź była krótka. – Nie mamy wiedzy o porozumieniu między klubami piłkarskimi i też nikt w tej sprawie się z nami nie kontaktował – napisała Zofia Ziółkowska, II sekretarz ds. dyplomacji publicznej, kulturalnej i naukowej. Nasze zapytanie zostało bez odpowiedzi ze strony meksykańskiego miasta.
Rogelio Chavez i Augustin Baran
To właśnie oni pojawili się w Gdyni w ramach meksykańskiego kontraktu. Rogelio Chavez miał jeden występ w reprezentacji Meksyku. W 2014 roku strzelił gola, który był nominowany do bramki roku, a przegrał tylko z trafieniem Zlatana Ibrahimovicia, ale to akurat nic nie mówi o jego klasie. W Cruz Azul rozegrał 238 spotkań ligowych i awizowano go jako środkowego obrońcę. CV niezłe, ale haczyk był w datach. Zanim trafił do Arki, 34-letni Chavez pozostawał przez dwa lata bez klubu. O Augustinie Baranie było wiadomo znacznie mniej. 25-letni Urugwajczyk z polskim paszportem miał być ofensywnym pomocnikiem, miał kilka występów w reprezentacji U17.
Zbigniew Smółka nie chce dziś rozwodzić się nad umiejętnościami graczy. – Wolałbym odciąć się od tej historii. Dziś bym ich nie wziął. Ten Chavez umiał sporo, ale fizycznie był zapuszczony. Baran fizycznie wyglądał OK, choć nie był piłkarzem na miarę Ekstraklasy – ucina.
A jak zapamiętali ich piłkarze Arki? – Widać było, że Chavez ma za sobą fajną karierę, w poprzednich klubach zarabiał naprawdę grubo. Lubił się z tym obnosić. Codziennie przychodził w innych butach, z różnymi zegarkami wartymi po 10 – 20 tysięcy złotych, wyperfumowany, jakby wylał na siebie pół flakonu. Na treningach wyglądał dobrze, ale na początku trenerzy nie wiedzieli nawet, że jest defensywnym pomocnikiem. Nie traktowali go poważnie i czuł się oszukany, bo liczył, że będzie normalnie brany pod uwagę, a tak nie było – mówi jeden z nich.
– A ten drugi gość to bez historii i zupełnie nie wiem, jak się tu znalazł. Chavez też nie wiedział. Chyba przyjechał po to, by podpalać mu cygara. Szybko wylądował w rezerwach i był tym mocno rozgoryczony, bo menago mówił mu co innego, gdy wciskał go do Arki – dodaje. Anonimowo, bo w Arce teraz taka sytuacja, że każdy boi się odezwać. A Chavez nawet nie ma pojęcia, gdzie jeszcze był oferowany, ale o tym będzie później.
Javier Tirado Saavedra
Piszę do znajomego z Meksyku, by zapytać o prezydenta Chignahuapan i o to, jak tam została odebrana współpraca z Arką. I jak się okazuje, została przyjęta z zaskoczeniem. W pierwszych tekstach pisano przede wszystkim o tym, czego nie wiadomo. Kontrakt nazwano "dziwnym", a nawet "mrocznym", a doniesienia z Polski przyjęto z wielkim zaskoczeniem. Zapachniało wyprowadzaniem publicznych pieniędzy, co w Meksyku nie jest czymś wyjątkowym. Sprawą natychmiast zajęła się redakcja "Intolerancia Diario", czyli 32-stronicowego tabloidu wydawanego w Puebli zajmującego się przede wszystkim nadużyciami władzy. Po liczbie stron widać, że mają sporo materiału. Dziennikarz natychmiast udał się do magistratu, by "wpaść" na prezydenta lub sekretarza generalnego, Angelę Vegę. Nie udało się. Czekali cztery godziny tylko po to, by magistrat w końcu potwierdził zawarcie umowy bez jakichkolwiek szczegółów.
Na łamach dziennika głos zabrała radna Morena Emilio Maurer Espinosa. – Prezydent ma milion ważniejszych spraw do załatwienia w regionie i nie jest to sponsorowanie nieznanego tutaj klubu. Pieniądze powinny zostać wydane na szkolenie lokalnej młodzieży. Nigdy nie słyszałam, by ktoś z Meksyku sponsorował polski klub – komentowała decyzję prezydenta.
Meksykanie przyjrzeli się także Albertowi Pacheco. Odnaleźli jego profil na Instagramie (gentleman.from.Mexico.in.Poland – dziś już nie istnieje) i na portalu e-Consulta. Stąd dowiedzieli się, że pracował w urzędzie miasta Amozoc i był ″dyrektorem innowacji w kanadyjskiej firmie″. Dzień później dziennikarze "Intolerancia Diario" dodzwonili się do Pacheco. Powiedział im, że biznesmeni z Polski już wkrótce zaczną inwestować w stanie Puebla, a przede wszystkim w Chignahuapan. Zapewnił także, że pieniądze na sponsorowanie Arki nie będą pochodziły ze środków publicznych, a z konsorcjum kilku firm. Pouczył rodaków, że Polacy powinni być stawiani za wzór, bo w ciągu 30 lat – od upadku komunizmu – Polska stała się świetnie prosperującym rynkiem. Powiedział wiele rzeczy.
Powiedział choćby, że "ci z polskim kapitałem to dziś jedni z największych globalnych inwestorów", a Polacy "dywersyfikują swój kapitał w świecie". Przekonywał, że nasz rynek to świetne okno na Europę wschodnią i centralną, więc zapewnia dostęp do "ponad 600 milionów potencjalnych klientów", a nasi przedsiębiorcy szukają "schematów współpracy, by zainwestować na terytorium Meksyku". Mój Boże, zabrzmiało to jakby Polacy szykowali się do globalnej inwazji mającej na celu zasypanie świata złotówkami.
Dodał także, że polscy partnerzy są lepsi od tych z Ameryki, Niemiec czy Anglii, bo w przeciwieństwie do nich nie żądają wszystkiego z góry, a raczej są gotowi sami coś zbudować. A do tego proponują lepsze warunki pracy. Stwierdził, że prezydent Chignahuapan promuje ponad 10 projektów działających w największych polskich miastach. Wreszcie Pacheco zapewnił, że w 1,5 roku trafi z Polski do Meksyku minimum 10 milionów dolarów, a polscy biznesmeni będą inwestować w szkółki dla młodych meksykańskich piłkarzy. Makaron nawinięty. Barilla zawstydzona.
Choć fakt, w tym samym czasie w Polsce trwa popularyzowanie inwestowania w Meksyku. W maju 2018 roku polska edycja Business Insider w artykule "Meksyk bramą dla polskich towarów i inwestycji za oceanem" cytuje Gerardo Gutiérreza Candianiego (szefa Federalnego Urzędu ds. Rozwoju Specjalnych Stref Ekonomicznych Meksyku), który zapewnia, że postrzegają nasz kraj jako strategicznego sojusznika i bramę dla naszych inwestycji w Europie Środkowo-Wschodniej. Pacheco próbuje wpisać się w ten trend.
Ale wróćmy jeszcze do señor Javiera Tirado Saavedry. Umowę z Arką podpisał zaraz po wyborach samorządowych. W 2018 zwyciężył jako lider koalicji "Chignahuapan al Frente" złożonej z czterech ugrupowań. Wkrótce po wyborach wyszło na jaw, że Saavedra… kupował głosy za 200 pesos (około 40 złotych). Sklepy sieci Vammer (należące do Manuela Estrady Floresa, który był zaangażowany w kampanię wyborczą Saavedry) wydrukowały setki voucherów z przeznaczeniem dla wyborców przyszłego prezydenta. "Ważne nie jest to, że się obiecało, ale to, że się wykonało" - widniało na voucherach przypominając właścicielom, by po zakupach nie zapomnieli o oddaniu głosu na Saavedrę.
Prasa nagłośniła sprawę i… nie wydarzyło się nic. Dziś Saavedra nadal jest prezydentem. Jak to możliwe? – Korupcja w Meksyku zawsze mnie zadziwia. A im mniejsze miasto tym łatwiej zamieść to wszystko pod dywan – tłumaczy znajomy z kraju Azteków.
Wisła Kraków
Pierwszy kontakt z Wisłą był latem 2018 roku. Przyszło ich dwóch – Alberto Pacheco i jeszcze ktoś. Do klubu weszli prosto z ulicy, bez zapowiedzi. Zaproponowali kilku podstarzałych piłkarzy, ale nie trafili na podatny grunt i na tym się skończyło. Wrócili pod koniec roku.
To był moment, gdy Wisłę łatwo było podejść. Stała sobie taka, sama, bezbronna. Był początek listopada 2018. Marzena Sarapata wciąż była prezesem, ale wiedziała już, że prowadzi klub wprost ku przepaści i od pewnego czasu w tajemnicy romansowała już z Vanną Ly i jego ludźmi. Wiedziała, że musi uciekać. Na początku listopada, zanim Sarapata i jej zaufani pojechali do Zurychu oddać klub w lepkie ręce, na stadionie Wisły pojawił się Janusz Kozioł. Doradca prezydenta Krakowa ds. sportu przywiózł propozycję współpracy z meksykańskim regionem Puebla. On też miał informacje, że w styczniu 2019 do Krakowa przyjedzie jeden z burmistrzów (czy chodziło o Saavedrę?). Według wstępnych informacji Meksykanie mieli zapłacić za roczną umowę 1,5 mln złotych. Początkowo jawiło się to jak niezła okazja, biorąc pod uwagę ówczesną sytuację klubu.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – W listopadzie 2018 roku przekazał pan Wiśle propozycję współpracy. Jak do tego doszło?
Janusz Kozioł, doradca prezydenta Krakowa ds. sportu: – Podczas wizyty w Meksyku, gdzie promowaliśmy kandydaturę Krakowa do organizacji mistrzostw świata w Amp Futbolu, spotkałem się z przedstawicielami gubernatora stanu Puebla. Byli zainteresowani szeroką współpracą z Polską, a Wisła miała być jednym z punktów tej współpracy. Chodziło o promocję regionu Puebla i turystyki pielgrzymkowej, ale też o współpracę między szkołami wyższymi. Otrzymałem od nich ofertę dla Wisły, którą przekazałem na ręce Marzeny Sarapaty, ale z tego co wiem w klubie nie byli nią zainteresowani.
– W ramach umowy mieli trafić do Wisły meksykańscy piłkarze.
– W trakcie rozmów był taki pomysł, ale przynajmniej na tamtym etapie nie był to warunek konieczny.
– Z Polski pilotował to Alberto Pacheco.
– Zanim pojechałem do Meksyku, Urząd Miasta Krakowa otrzymał propozycję współpracy od Izby Polsko-Meksykańskiej i za tą ofertą stał Pacheco.
– W Meksyku wiedzieli o tej ofercie?
– Tak. Wiedzieli o istnieniu tej izby i zapewniali, że Pacheco dostał pewne dokumenty umożliwiające mu reprezentowanie meksykańskiej strony.
– Skończyło się tak, że nigdzie nie doszli do porozumienia.
– Nie wiem, dlaczego. Z tamtej strony w sprawę zaangażowana była niemała grupa. Byli w tym gronie także biznesmeni, m.in. właściciel fabryk, który chciał wejść na europejski rynek. Ale miasto, przynajmniej w tę ofertę sportową, nie mogło się angażować.
Pośrednikiem miał być Pacheco i drugie podejście rozpoczął od próby wprowadzenia do zespołu 23-letniego Mauricio Moreno. Dla niego to był cel numer jeden. Być może dlatego, że Mauricio jest chrześniakiem gubernatora. W klubie chcieli, by to było po bożemu – najpierw umowa sponsoringowa, potem kolejne kroki. W końcu stanęło na innym rozwiązaniu. Wisła miała wziąć Moreno na testy, by sponsor z Meksyku zobaczył, że sprawa jest poważna. W takim wypadku, po zaliczeniu testów, podpisanie kontraktu z 23-latkiem byłoby równocześnie z podpisaniem umowy sponsorskiej.
Temat upadł, bo Moreno nie zaliczył testów medycznych. – To była historia jak z filmu. Ten chłopak przyszedł na testy pod wpływem narkotyków. Nikt nie miał wątpliwości, że jest na haju, bo nie zgodził się na zdjęcie koszulki, więc o żadnych testach nie było mowy. Po wyjściu z gabinetu usiadł pod drzewem, zdjął but i wpatrywał się weń przez dobre dziesięć minut – opisuje jeden z ówczesnych pracowników klubu. Moreno przebywał trochę w Krakowie, widziany był, jak żongluje piłką na Rynku Głównym. Potem Pacheco próbował wcisnąć go do Arki i Hutnika Kraków.
Nawet po tej historii Pacheco miał jeszcze jedną szansę. Na stadionie był widywany regularnie, zazwyczaj w strefie sky-boksów. Na początku 2019 roku wrócił z tematem zatrudnienia "big star z Mexico", Carlosa Penii. Miał ciekawe CV i historię, w której było chyba wszystko, łącznie z odwykiem alkoholowym. Pacheco zapewniał, że Pena ma trzy oferty z Turcji, jedną z MLS, ale zapragnął grać w Wiśle. Fakt, na pierwszy rzut oka 28-latek wyglądał na takiego, który po adaptacji, powinien w naszej lidze sobie poradzić.
Pod koniec lutego został przywieziony do Krakowa nie wiedząc jeszcze, że zostanie jedną z ofiar tej historii. Pacheco znów dobija się do Wisły, znów pojawia się temat szerokiej współpracy, Wisła ma reklamować cały region Puebla. Krakowski klub jest już po przewrocie, za sterami stoi Rafał Wisłocki i na początku zeszłego roku spotyka się z Meksykanami w lobby jednego z krakowskich hoteli.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: – Wiem, że się spotkaliście. Czy wiedzieliście, kim byli ci goście?
Rafał Wisłocki: – Panowie byli awizowani przez Janusza Kozioła, więc bez wahania spotkaliśmy się, by porozmawiać o współpracy Wisła – region Puebla.
– Jaka była ich propozycja?
– Dość szeroka i poza świadczeniami marketingowymi chodziło też o organizowanie obozów w Meksyku i Polsce, współpracę dotyczącą szkolenia młodzieży itd. Panowie polecali też zawodników, którzy w ich mniemaniu mieliby być wzmocnieniem Wisły. Od tego chcieli zacząć współpracę.
– Meksykanie proponowali 1,5 mln zł. Czy tak?
– Propozycja była wyższa, ale z racji pośrednictwa oczekiwali wysokiego procentu od transakcji, co uznaliśmy za nieopłacalne dla klubu
– Próbowali wcisnąć do drużyny Mauricio Enrique Moreno. Jak się prezentował zdaniem sztabu szkoleniowego?
– Moreno był zawodnikiem, który z pewnością nie mógłby zaistnieć w zespole Wisły. Mamy dużo zdolniejszych juniorów w zespole U18 wobec czego szybko z niego zrezygnowaliśmy
– Był też temat Penii, który wylądował w Tychach.
– Pena z pewnością miał ciekawe CV, ale mieliśmy wątpliwości co do jego formy sportowej. Panowie "agenci" oczekiwali podpisania kontraktu bardzo szybko i bez testów. To spotęgowało nasze wątpliwości wobec tej transakcji.
Wisłocki nie mógł mówić o szczegółach kontraktu, ale udało się ustalić dwa fakty. Po pierwsze – w przypadku kolejnego transferu danego zawodnika Wisła miała dzielić się zyskiem pół na pół z Pacheco. Po drugie – ta wysoka prowizja wynosiła… pięćdziesiąt procent. No, to trudno nazwać prowizją. I równie trudno nazwać tę umowę sponsoringiem.
To spotkanie zamknęło drzwi do Wisły. Ale gdy jedne drzwi się zamykają…
GKS Tychy
W marcu 2019 Pena trafia do GKS Tychy. Lokalna prasa jest dość entuzjastyczna. Ani słowa o ciemnej przeszłości, ani o tym, że Meksykanin "przywozi" o kilka kilogramów ciała za dużo. Prezes GKS Grzegorz Bednarski mówi: – Zawodnika o takim potencjale i umiejętnościach w naszym klubie jeszcze nie było. Meksykanie wchodzą na grubo. Prezydent Tychów podpisuje list intencyjny z władzami Puebli, szykowany jest wyjazd urzędników do Meksyku.
A jednak i tu nie wychodzi. Pena nie debiutuje w drużynie, a współpraca między miastami kończy się po podpisaniu wspomnianego listu.
Mateusz Miga, TVPSPORT: – Z kim miał pan pierwszy kontakt ze strony meksykańskiej?
Grzegorz Bednarski, ówczesny prezes GKS: – Z Alberto Pacheco.
– I jakie wizje roztaczał przed wami?
– Bardzo szerokie. Z czasem się okazało, że słowa nie miały pokrycia w rzeczywistości. Mianował się ambasadorem Puebli, a nim nie był. Pewnym potwierdzeniem słów był przyjazd pana Acosty. Odbyliśmy spotkanie w szerszym gronie i po dyskusji powstał wstępny plan ewentualnej współpracy, został także podpisany list intencyjny między rejonem Puebla a miastem Tychy. Współpraca miała być nie tylko na poziomie sportowym, ale też na ekonomicznym, kulturalnym, planowano wymianę studentów i pracowników.
– Kto to jest Acosta?
– Luis Gonzalez Acosta to radny stanu Puebla i przewodniczący komisji rozwoju. Był odpowiedzialny za nawiązywanie tego typu współpracy i promowanie Puebli, głównie w Europie, bo to mocno turystyczny rejon. Rozmawiałem także wtedy z prezesem Arki panem Wojtkiem Pertkiewiczem i potwierdził, że podpisali z Meksykanami umowę, ale o szczegółach nie mógł mówić.
– Byliście w stanie sprawdzić, czy to faktycznie radny Acosta?
– Tak, sprawdziliśmy go. Zweryfikowaliśmy, że to realny gość, widzieliśmy go na zdjęciach u boku pani gubernator Puebli, Claudii Riviery. Stojąc twarzą w twarz nie miałem wątpliwości, że to ten sam mężczyzna.
– To gdzie było coś nie tak? Kto kogo próbował oszukać?
– Mnie się wydaje, że Pacheco. On bardzo dążył do nawiązania tej współpracy, mimo braku potrzebnych pełnomocnictw, bo chyba liczył na profity z tego tytułu. Nie bardzo widziałem możliwość współpracy z takim człowiekiem, potem jednak przyjechał pan Acosta i siedliśmy do rozmów. Rozmawialiśmy o GKS w wymiarze społecznym, marketingowym, wizerunkowym i sportowym. Potem miała nastąpić rewizyta w Meksyku, ale nie wiem, dlaczego do niej nie doszło, bo mnie nie było już w klubie.
– Znał pan Pacheco wcześniej?
– Nie. Po prostu zadzwonił i porozmawialiśmy. Z natury jestem optymistą, ale w kwestiach biznesowych bardzo ostrożny. W pewnym momencie Pacheco został wyłączony z rozmów na życzenie pana Acosty i zaczęliśmy rozmawiać bezpośrednio. Mieliśmy wideokonferencję, planowaliśmy wizytę w Meksyku, łączyliśmy się z pracującymi w jego departamencie. Krok po kroku, to zdawało się mieć sens. Dlaczego nic z tego nie wyszło? To już pytanie nie do mnie.
– Wydawało się, że Pena – mimo problemów – powinien poradzić sobie w I lidze.
– On nie grał, bo strona meksykańska za późno przesłała certyfikat i nie zdążyliśmy go zarejestrować. Gdyby certyfikat dotarł w terminie to pewnie Pena miałby kilka występów w rundzie wiosennej. Klub był zabezpieczony. GKS płacił tylko niewielką część pensji, ogromna większość miała być pokrywana przez stronę meksykańską, ale miało się tak stać dopiero po podpisaniu umowy sponsorskiej. Zakładano, że ten transfer będzie częścią przybliżania naszych miast. Miał być magnesem, uzasadnieniem, dlaczego mieliśmy promować Pueblę.
No, ale nie był. Latem wyjechał z Tychów i już nie wrócił. Jeśli Meksykanie mu nie płacili, to w Polsce musiał się wyżywić za 3 tysiące złotych miesięcznie. Dla piłkarza z taką przeszłością to było bardzo twarde lądowanie. W grudniu do Tychów dotarła informacja, że podpisał kontrakt z meksykańskim klubem Correcaminos de la UAT. Zaskoczenie, bo przecież wciąż miał ważną umowę z GKS. Ostatecznie kluby doszły do porozumienia i GKS otrzymał za transfer Penii kilkanaście tysięcy euro. Z finansowego punktu widzenia, wyszli na tej transakcji na minimalny plus, bo zawodnika dostali za darmo.
A co ze współpracą pomiędzy miastami? – Jeśli chodzi o gospodarczą, to w dalszym ciągu oczekujemy na ofertę z Meksyku dotyczącą konkretnych partnerów. Do tej pory taka oferta do nas nie dotarła, nie doszło więc do planowej wizyty tyskich przedsiębiorców i samorządowców w tamtym kraju. Dodajmy, że misję gospodarczą planował zorganizować klub – mówi TVPSPORT.PL rzecznik prasowa Urzędu Miasta Tychy Ewa Grudniok. Z Acostą nie udało nam się skontaktować telefonicznie, a na maila nie odpisał.
Hutnik Kraków
11 kwietnia 2019 roku Pacheco pisze.
"Czy wiesz, czy jest klub z drugiej lub trzeciej ligi na sprzedaż?"
To brzmi jak zapowiedź nowych problemów. Odpowiadam, że nie mam pojęcia, ale na chłopski rozum – znając polską piłkę – to każdy klub jest na sprzedaż.
"Szukamy klubu na sprzedaż, bez względu na poziom rozgrywek, bo od nowego sezonu nie będzie już limitu obcokrajowców, prawda? Preferujemy klub w dobrym mieście, więc próbuję uzyskać informacje na temat Hutnika Kraków".
Tu nasza korespondencja się urywa. Nie odpisałem, ale Pacheco zaczął działać. Jeszcze tego samego dnia wysyła maila do Artura Trębacza, prezesa Hutnika. Na wstępie zaznacza, że jest "reprezentantem meksykańskiego rządu w Polsce" i dalej pisze: "Od ponad roku pracujemy z różnymi klubami piłkarskimi w Polsce, w międzyczasie udało nam się uzyskać rożnego rodzaju pomoce oparte na sponsoringu oraz ustabilizowaną współpracę opartą na bazie realnych planów/celów, wliczając to wspaniałe miasto jakim jest Kraków".
Dalej opisuje nieudane podejście do Wisły i transfer Penii do GKS Tychy. Opisuje go jako "meksykańską super gwiazdę". W końcu przechodzi do konkretów:
"Jednakże nawiązując konkretnie do naszej propozycji - plany oraz zamiary meksykańskich firm oraz rządu chcą iść dalej, chcą wyjść poza granice jedynie sponsoringu. Chcemy stworzyć tzw. "top project", który będzie oparty na najwyższym poziomie poczynając od zawodników poprzez osoby zarządzające marketingiem, strukturą działań na rzecz klubu, finansami. Chcemy, aby piramida działań klubu Hutnik była najlepszej jakości na każdej płaszczyźnie boiskowej jak i poza. Wobec tego, zwracam się do Państwa z propozycja zostania współwłaścicielem i wykupieniem klubu." (pisownia oryginalna)
– Pan Pacheco dopytywał, mówił, że podoba mu się Kraków i tu chce inwestować. Dla mnie jednak to od początku było podejrzane. Pytał, za ile można kupić nasze akcje. Nie sprawdził nawet, jaką mamy formę prawną, bo my jesteśmy stowarzyszeniem, więc o akcjach nie ma mowy – wspomina dzisiaj Trębacz. – Próbował też wywrzeć presję czasu, mówił, że już jutro jedzie do mocodawców, zapewniał, że chodzi o przedstawicieli rządu. Było to szyte grubymi nićmi. Oczywiście, prowadziliśmy z nim korespondencję, bo pojawiła się pewna nadzieja na lepsze jutro, ale było to na tyle niewiarygodne i nieprawdopodobne, że w pewnym momencie się to urwało. A konkretnie urwało się, gdy zaczęliśmy pytać o szczegóły i chcieliśmy się spotkać. Oni ciągle dążyli do tego, by ustalić, ile kosztują nasze akcje, o spotkaniu nie myśleli – dodaje.
Historia korespondencji jest bardzo krótka, bo to raptem kilka maili, a łańcuszek kończy się po propozycji Trębacza, by spotkać się osobiście. W ten sposób przepada wielka szansa na budowę wielkiego klubu.
"Chcemy rozwijać ogromną i całkowita drużynę będąca nieustannie na szlaku zwycięskim. Wobec czego istnieje szansa na zakup klubu lub akcji?" – pisał Pacheco do Trębacza 12 kwietnia. Jeszcze tego samego dnia:
Dwa dni później pada propozycja spotkania i korespondencja się urywa.
Garbarnia Kraków
Zastanawiam się, gdzie jeszcze Pacheco trafił z ofertą. Dzwonię do GKS Katowice. – A wie pan, że chyba byli u nas? Pamiętam, że zadzwonił pan z ochrony informując, że pod bramą stoją dwaj obcokrajowcy i mają jakieś propozycje. Rozmawiałam z nimi przez telefon, bo nie było mnie tego dnia w klubie, a dyrektor sportowy też był nieobecny. Nic więcej z tego nie wyszło – słyszę. To pasuje mi do stylu działania Pacheco.
Podejmuję jeszcze jedną próbę. Duże miasto, a klub niekoniecznie z Ekstraklasy? Dzwonię do wiceprezesa Garbarni Kraków, Marka Siedlarza. Trafiony. Byli tu już latem 2018 roku (zanim podpisali kontrakt w Arce) i przyszli wprost z ulicy. W swoim stylu. Ich bronią miała być przebojowość, uśmiech, umiejętność wkupywania się w łaski, no i ten egzotyczny pierwiastek.
Mateusz Miga, TVPSPORT.PL: Jak u was rozpoczęła się ta sprawa?
Marek Siedlarz, wiceprezes Garbarni:– Panowie odwiedzili nas pod koniec czerwca 2018, a potem przysyłali różne propozycje drogą mailową lub SMS-ową. Składali kolejne oferty, ale my na nie nie odpowiadaliśmy. Nie rokowało to dobrze.
– Co was odstraszyło?
– Brak realności przedsięwzięcia. Władze Meksyku i lokalne miałyby być zainteresowane promocją ich miasta w Polsce, w Krakowie poprzez Garbarnię? No jaki może być sens takiego przedsięwzięcia, jaka jego efektywność?
– Chodziło tylko o współpracę czy też o przejęcie klubu?
– Początkowo chodziło tylko o współpracę, sponsoring i oferowanie zawodników, których mielibyśmy mieć za darmo, a w ostatniej korespondencji pojawiła się propozycja sprzedaży akcji lub całego klubu. Nawet nie pytałem o szczegóły. W tej podstawowej ofercie chodziło o to, by gmina lub jakieś meksykańskie miasto było naszym sponsorem. W zamian za te środki, o ile dobrze pamiętam 1,5 mln złotych, mieli promować u nas swoich zawodników. Nie widzieliśmy realnych przesłanek, by to miało sprawdzić się w praktyce i w pewnym momencie przestaliśmy czytać z powagą kolejne wiadomości. Jest skala absurdu, która zniechęca do dalszych rozmów.
– Tym, który się z panem kontaktował był Alberto Pacheco?
– Dostałem od nich dwie wizytówki – na jednej było napisane to nazwisko, a na drugiej Raul Govea. Było to wydrukowane na tekturce, nie było nawet adresu siedziby. Można było sobie zadać więcej trudu. Trudno było to z góry zlekceważyć, ale po dłuższej rozmowie można było wywnioskować, że realność jest żadna.
Kogo oferowali Garbarni? Na pierwszy rzut Rogelio Chaveza (znamy się z Arki) oraz pół Fina, pół Azera, Aliego Hajizadeha. Później nadchodzi propozycja, której nikt nie powinien odrzucić, a już tytuł maila "Player from LA LIGA for free" powinien postawić całą Garbarnię na nogi. Tym bardziej, że hiszpański klub był gotów pokrywać niemal całą pensję Davida Izazoli. No tak, gracz La Liga. Izazola podpisał na początku 2018 roku kontrakt z Salamancą, ale już po pół roku musiał odejść, a potem próbował sił w drugiej lidze indyjskiej i Albanii. Dziś, w wieku 28 lat, nie jest już piłkarzem.
Pacheco przysyła do Siedlarza kolejne maile, przeplatane SMS-ami z pytaniami, czy widział najnowszą propozycję. W końcu pyta wprost, czy można kupić klub lub akcje i – podobnie jak w Hutniku – próbuje stworzyć presję czasu. Pisze o grupie biznesmenów, którzy w przyszłym tygodniu przyjeżdżają do Polski z konkretnymi planami i pomysłami. ″Ciągle wierzę, że wspólnie zrobimy coś dobrego″ – zapewnia. Proponuje wszystko: zawodników, sponsora technicznego ("Znacznie lepszego niż tego, którego macie obecnie"), sponsorów na koszulki, spodenki, rękawy i bannery, a także "agreements of collaboration with mexican governments". Czasem pisze w środku nocy polskiego czasu i tłumaczy się: "I am sorry for the time, but as you know, in Mexico is still yesterday". Musi być zdesperowany, bo już czuje, że projekt "MexpolSport" jest niewykonalny.
Alberto Pacheco
Trochę jakby zniknął. Nie ma go już pod polskim numerem telefonu, nie odpisuje na maile. Jedno konto na Instagramie zniknęło, ale wciąż aktywne jest drugie. Pacheco pisze tam o sobie: "Otwieram drzwi polskim i meksykańskim prawdziwym talentom". Kiedyś był tu bardzo aktywny, teraz ostatnia fotka wpadła w marcu 2018. Na jednej z meksykańskich stron można znaleźć jeszcze bloga, wciąż jest bardzo aktywny i można odnieść wrażenie, że wrócił do ojczyzny, a właśnie w czwartek dał duży wpis na temat pobytu Penii w Polsce.
Oczywiście, nie ma sobie nic do zarzucenia. To nie jego wina, że Pena spędził kilka miesięcy w Polsce nie mając szans na grę. Miało być pięknie. W Wiśle Pena wraz z Jakubem Błaszczykowskim miał stworzyć "najbardziej utalentowany i medialny duet w polskim futbolu", a Wisła była ponoć nawet gotowa, by przekazać prawa do nazwy stadionu, aby pokryć ten transfer. "Polska prasa była podekscytowana mając tak znanego gracza o krok od podpisania kontraktu. Każdego dnia wylewali rzeki atramentu spekulując na temat warunków kontraktu wzywając klub do finalizacji kontraktu. Mój telefon wciąż dzwonił i ciągle padały pytania o poufne informacje" – napisał Pacheco 23 stycznia. Przyznaję, że ze dwa razy zapytałem go, jak się sprawy mają. Podziękował też Penii, że nie robił grymasów, gdy w Polsce musiał spać w hostelach i jeść w przeciętnych restauracjach. Ale to przecież on zgotował mu ten los, próbując wcisnąć go do klubów z drugiego końca świata, które go nie chciały.
On chyba wniosków nie wyciągnął, ale my powinniśmy to zrobić. Co nam mówi historia Pacheco i nieudanych kontraktów polsko-meksykańskich? To podobna lekcja do tej, którą dał nam Vanna Ly. Uważajmy na tych z drugiego końca świata, nawet jeśli twierdzą, że stoi za nimi meksykański rząd (albo rodzina królewska). I tu także trudno ustalić, kto kogo chciał oszukać. Czy były tu złe intencje? A może tylko zwykła nieudolność sprawiła, że te wszystkie propozycje skończyły w piachu.
PS
Po kilku dniach Pacheco odpisał na maila, udzielił nawet obszernych odpowiedzi na wysłane pytania, stwierdził jednak, że nie może być cytowany, o co miał go poprosić jego obecny szef, jeden z ministrów meksykańskiego rządu. Pacheco zapewnił, że meksykańskie pieniądze jeszcze w polskiej piłce się pojawią i to całkiem niedługo.