Nie ma pewności, że GKS Bełchatów będzie istniał w kolejnym sezonie. Klubu może nie być na szczeblu centralnym. Zaległości finansowe sięgają kilkuset tysięcy złotych – przyznaje Artur Derbin, trener beniaminka pierwszej ligi.
We wtorek piłkarze GKS-u Bełchatów zdecydowali się zaprotestować przeciwko opóźnieniom w wypłatach. "Mając na uwadze brak konkretów w kwestii uregulowania zaległych wynagrodzeń, podjęliśmy trudną decyzję o tym, że w środę 19 lutego nie będziemy uczestniczyć w treningu oraz bierzemy pod uwagę rezygnację z udziału w piątkowym sparingu z Radomiakiem Radom. Do czasu otrzymania choćby jednego zaległego wynagrodzenia nie weźmiemy także udziału w akcjach marketingowych. Oczekujemy na szybkie i klarowne decyzje w sprawie przyszłości drużyny oraz naszego klubu" – napisali gracze w oświadczeniu, które podpisał także sztab szkoleniowy.
Bełchatowska drużyna jest beniaminkiem pierwszej ligi. Po rundzie jesiennej GKS zajmuje trzynaste miejsce na zapleczu PKO Ekstraklasy z dorobkiem 24 punktów w 20 spotkaniach. Brunatni mają cztery "oczka" przewagi nad strefą spadkową. GKS świętował wicemistrzostwo Polski w sezonie 2006/2007. Siedem lat później spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej. Po sukcesach, w siedzibie klubu przy ulicy Sportowej pozostały pamiątkowe puchary, koszulki, zdjęcia i długi. Trener Artur Derbin przyznaje, że obecne zaległości wobec sztabu i zawodników sięgają kilkuset tysięcy złotych.
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Jak wygląda w tej chwili sytuacja w GKS-ie?
Artur Derbin: – Ostatnie pensje zawodnicy otrzymali za część października. Poprzednia pełna wypłata była latem. Czuję się odpowiedzialny za drużynę i dlatego jestem razem z nią. Cieszę się, że mamy przygotowane boiska, możemy jechać na sparing, ale brakuje podstawowych rzeczy. Nie ma suplementacji dla graczy. Fizjoterapeuci nie mają tejpów. Wszyscy starają się sobie pomóc. Pozostaje nam śmiech z całej sytuacji. W tej chwili wykorzystaliśmy już nasze możliwości. Nadszedł czas wystosowania apelu czy sygnału, który pokaże, że sytuacja w GKS-ie jest bardzo trudna. Nie ma odpowiedniego momentu na taki krok, ale trzeba było zdecydować się na strajk czy protest.
– Kłopoty finansowe nie są kwestią ostatniego tygodnia czy miesiąca?
– W listopadzie otrzymaliśmy informacje dotyczące wycofania się PGE. Spółka nie miała zamiaru dalej sponsorować klubu, choć wcześniej mieliśmy zapewnienia, że będzie inaczej. Otrzymywaliśmy deklaracje, politycy się za to brali, a po wyborach umowy już nie było. Klub był zaburzony pod względem finansowym, jeszcze przez zaszłości z czasów Ekstraklasy. GKS powoli, choć systematycznie, spłacał zaległości. Ostatecznie skończyliśmy rundę i wszystko miało się wyjaśnić po Bożym Narodzeniu. Nic takiego nie miało miejsca, ale mimo braku wynagrodzeń wróciliśmy do treningów. Długi wciąż się generowały. Pozostało sumowanie wypłat w głowie. Zanim doszło do obecnej sytuacji, odbyliśmy kilka spotkań, choćby w urzędzie miasta. Chcieliśmy wiedzieć, jaka będzie przyszłość klubu. Teraz wiemy, że nie rysuje się ona w kolorowych barwach.
– Jest bardzo źle?
– Jeśli nawet uda nam się dokończyć rundę wiosenną, to nie jest powiedziane, że potem GKS będzie wciąż istniał. Nie ma pewności, że będzie grał na szczeblu centralne w nowym sezonie. Miasto obiecywało nam doraźne środki, ale nic z tego nie wyszło. Wiemy, że w marcu do kasy mają wpłynąć pewne pieniądze, ale nie będą to kwoty gwarantujące funkcjonowanie klubu. Proszę mi wierzyć, że trudno pracować w takich warunkach. Po awansie do pierwszej ligi liczyliśmy, że będziemy się wspólnie rozwijać, ale w tej chwili nie jest to łatwe.
– W klubie jest ktoś, kto rozumie sytuację i szuka rozwiązań czy poza rozmowami niewiele wynika?
– Wzięliśmy sprawy w swoje ręce. Bez przerwy słyszeliśmy od prezesa, że są problemy, nie ma pieniędzy i trwają rozmowy. Zaczęliśmy sami aranżować spotkania z wysoko postawionymi ludźmi w Bełchatowie. Konkretów wciąż brak. Teraz uznaliśmy, że trzeba przedstawić sytuację osobom, które mają ten klub w sercu.
Namawiałem zawodników, by byli cierpliwi. Żaden z graczy nie wysłał pisma o rozwiązanie kontraktu do PZPN-u. Pojawiały się propozycje, ale wszyscy piłkarze chcieli grać o jak najlepszy wynik z GKS-em. Sytuacja stała się bardzo uciążliwa. Trzeba uświadomić wszystkim, jak to wygląda. W środę nie wyjdziemy na boisko w ramach protestu licząc, że wszystko się unormuje. Towarzyszy nam bardziej obawa, że nawet po utrzymaniu w lidze, jako beniaminek i zespół z małym budżetem, nie będzie potem klubu na poziomie centralnym w Bełchatowie.
– A co dzieje się choćby z kwotami transferowymi? Zimą Dawid Kocyła trafił do Wisły Płock.
– Nie jesteśmy w tym momencie tak stabilnym klubem, by sprzedawać graczy za większe pieniądze. Kwestie umów i menedżerów to inny temat. Ale chcieliśmy stawiać na młodzieżowców. W ten sposób awansowaliśmy, a przy tym wygraliśmy w drugiej lidze w klasyfikacji Pro Junior System. Wszystko się jednak wyczerpało i bez firmy, która zostałaby sponsorem strategicznym, będzie bardzo, bardzo trudno. Dało się przez pewien czas bez tego funkcjonować, ale milion od Polskiego Związku Piłki Nożnej też musiał się wyczerpać.
Trzech naszych młodzieżowców gra obecnie w Ekstraklasie. Kolejny odszedł do Cagliari. Inny gracz zdecydował się na Podbeskidzie. Bełchatów to dobre miejsce do rozwoju juniorów. Pokazaliśmy, że niewielkim nakładem finansowym można awansować do pierwszej ligi i dawać w niej emocje kibicom. Teraz… sprawa się skomplikowała.
– Jak widzi pan kolejne tygodnie lub miesiące? Spodziewa się pan, że zawodnicy będą chcieli odchodzić?
– Mam w drużynie bardzo ambitnych zawodników. Sam jestem pozytywnie nastawiony do życia i nie marudzę. Nie zamierzam nikomu niczego obiecywać, jeśli nie byłbym w stanie dotrzymać słowa. Niestety takie sytuacje przytrafiały nam się po rozmowach z władzami miasta w Bełchatowie. Chcemy grać w rundzie wiosennej w pierwszej lidze, choć czeka nas niemiłosierny bój. Wierzę, że pod względem sportowym stać nas na utrzymanie się w rozgrywkach. Pozostają nam wątpliwości czy klub będzie istniał w nowym sezonie.
– Nie ma obaw o wycofanie drużyny w trakcie rundy?
– Jak wspominałem, klub będzie miał pewne wpływy. Nie będą to jednak pieniądze, które w pełni zabezpieczą wszelkie potrzeby. Trzeba opłacić ZUS, Urząd Skarbowy… Możemy teraz pomarzyć o wyjeździe na mecz dzień przed spotkaniem. Będziemy musieli liczyć się z przejechaniem 400 kilometrów do Suwałk tego samego dnia, na który zostanie zaplanowana rywalizacja na boisku. Nie ma opcji, by liczyć na zakwaterowanie.
– GKS zalega piłkarzom i sztabowi okołu kilkuset tysięcy złotych?
– Tak, choć nie będę mówił o konkretnej kwocie. W stosunku do zawodników i trenerów mowa o kilkuset tysiącach złotych. Mowa mniej więcej o czterech miesiącach zadłużenia.
– Jedynym pocieszeniem jest fakt, że jak jest źle na kontach, to na ogół atmosfera w szatni jest dość dobra?
– Polacy słyną z tego, że potrafią zjednoczyć się w trudnych momentach. Podobnie jest u nas. W ostatnim czasie mieliśmy kilka przykładów, choćby Stomil Olsztyn. Teraz mogą patrzeć tam z optymizmem w przyszłość, bo klub ma nowego inwestora. Nie chcielibyśmy wycierpieć się tyle co Stomil. Nie mam nic przeciwko, żeby znalazł się też sponsor dla GKS-u, by nasze drogi były ostatecznie podobne. Jest trudno w obecnej sytuacji. Pracujemy, choć nie wiemy, co czeka nas kolejnego dnia. Nie możemy planować przyszłości i rozwoju. Na pewno dostaliśmy materiał do nauki, nowe życiowe doświadczenia. Prawda jest taka, że na takim poziomie rozgrywkowym, takie sytuacje nie powinny mieć miejsca.
18:30
Galatasaray
16:00
Genclerbirligi
18:30
Kasimpasa
18:30
Alanyaspor
16:00
Konyaspor
16:00
Goztepe
18:30
İstanbul Başakşehir
18:30
Besiktas
18:30
Kocaelispor
18:30
Fatih Karagumruk