Od pierwszoligowej bańki do kopania na boisku dzielonym z juniorami. W ciągu sześciu lat Krystian Pieczara przeszedł w Polonii Warszawa krętą drogę. Jeden z kapitanów i najlepszy strzelec ostatniej dekady przy Konwiktorskiej szczerze mówi o życiu człowieka z "czarnym" sercem. Gdzie kibice płacą pensję, ludzie z "góry" są trenerami, a piłkarze… masochistami.
Maciej Piasecki, TVPSPORT.PL: – Zimą 2014 roku odszedłeś z pierwszoligowego Chrobrego Głogów do trzecioligowej Polonii Warszawa. Na Konwiktorskiej zakotwiczyłeś na dobre i złe. Z perspektywy czasu, to była słuszna decyzja?
Krystian Pieczara:– Głogów to dla mnie trochę wyrzut sumienia. Mogłem zostać i bardziej zaistnieć na poziomie pierwszoligowym, do tego w klubie był trener, który niedługo później zdobył wicemistrzostwo kraju w Białymstoku. Będąc w Chrobrym nie byłem jednak zadowolony z tego, że nie gram u Ireneusza Mamrota. Trener miał w kadrze zaufanych zawodników, z którymi pracował od czasów trzecioligowych. Oni odpłacali się za wiarę swoją dobrą grą. Dzisiaj wiem, że szkoleniowiec podejmował słuszne decyzje i był sprawiedliwy. Pewnie trzeba było wykazać się większą cierpliwością.
– Ale ktoś namówił Krystiana Pieczarę na Warszawę.
– Polonia powoli się odradzała. Akurat awansowała z czwartej do trzeciej ligi, wyglądało na to, że w klubie zaczyna się układać. Właścicielem był MKS, który wychowywał coraz to zdolniejsze roczniki młodych piłkarzy. Skusiła mnie perspektywa odbudowy Polonii, a dodatkowo myślałem, że w Głogowie doszedłem do ściany i będę trzecim-czwartym wyborem w ataku dla trenera Mamrota. Do tego moja ówczesna dziewczyna, obecnie żona Magda, studiowała w Warszawie.
– Prędzej czy później w historii mężczyzny musi pojawić się kobieta.
– Decydując się na Polonię zrozumiałem, że chcę coś zbudować w jednym miejscu, zaistnieć w dużym klubie, a taka okazja nadarzyła w Warszawie. Bez pałętania się po kolejnych miastach. Chciałem dać Polonii jak najwięcej, w końcu ruszyłem z pierwszej do trzeciej ligi. Życiowo też było ważne, że Magda była blisko. W Polonii zakładano, że po jednym awansie przyjdą kolejne, docelowo mieliśmy szybko wejść za ekstraklasowe zaplecze. Utrzymaliśmy się w trzeciej lidze i MKS sprzedał klub w ręce spółki akcyjnej.
– I zaczęły się problemy.
– Jest w tym sporo prawdy. Na początek wymieniono dwudziestu zawodników. Ostała się piątka z poprzedniego sezonu, w tym ja. Wyglądało to bardzo dobrze, choć było w tym trochę nadmuchanego PR. Za czasów panowania MKS organizacyjnie było bowiem podobnie, na solidnym poziomie, ale brakowało wyniku sportowego. Z tego względu co chwilę mieliśmy wymienianego trenera. Ludzie ze spółki akcyjnej robili już jednak rekonesans, szukali zawodników, dogadywali transfery na nowy sezon. Stworzono odpowiednie warunki i drużynę, w której piłkarze dobrze się ze sobą dogadywali. Poczuliśmy, że organizacyjnie jest już w Polonii ekstraklasowo. Pojechaliśmy nawet na obóz na Cypr. Trenowaliśmy na głównej płycie na Konwiktorskiej, mieliśmy w sztabie pięciu trenerów, każdy jakoś związany z
Polonią. Pierwszym był Igor Gołaszewski, a prezesem klubu został były selekcjoner, Jerzy Engel. Po pierwszej rundzie mieliśmy sporą stratę lidera. Odkuliśmy się jednak w rewanżach i na dwie kolejki przed końcem zagwarantowaliśmy sobie grę w barażach o awans od drugiej ligi.
– W dwumeczu z Górnikiem Wałbrzych trafiłeś, dając remis 1:1 na terenie rywala. Później rewanż i cztery tysiące ludzi na trybunach przy Konwiktorskiej…
– To były szczególne chwile, czuło się, że robimy coś dużego, a przecież dalej była to tylko trzecia liga… Byłem mocno spięty, chyba nigdy później się tak nie denerwowałem, jak przed rewanżem z Górnikiem. Pamiętam, że jeszcze przed meczem dokręcałem wkręt w bucie i rozciąłem palca. Krew się leje, ja nie mogę tego zatamować… Później okazało się, że zapodziałem gdzieś ochraniacze. Te meczowe przygotowania wyglądały trochę jak w koszmarach. Z niczym nie możesz zdążyć, niczego zrobić, dużo nerwów mnie to kosztowało. Wygraliśmy 1:0, miałem dwie dobre sytuacje, ale ich nie wykorzystałem. Gol zdobyty w Wałbrzychu okazał się być cenny i sezon skończyłem jako najlepszy strzelec Polonii.
– Byłeś już wtedy kapitanem?
– To delikatna sprawa. Sztab szkoleniowy robił wiele dziwnych akcji z rolą kapitana w Polonii. Było nas czterech i nosiliśmy opaskę na zmianę. Przez większość czasu kapitanem (wciąż nim jest) był Grzegorz Wojdyga. Ja byłem jego zastępcą, później doszedł jeszcze Bartek Wiśniewski, Piotrek Kosiorowski i Rafał Kosiec. To było dziwne o tyle, że kogo innego wybierała drużyna, a kto inny dostawał opaskę od sztabu szkoleniowego. Trenerzy mieli swoje psychologiczne zagrywki, nie jednemu odebrali chęci do tego, żeby dalej trwać w drużynie.
– Nie brzmi to dobrze. Awansowaliście jednak i czytałem, że budżet Polonii był najwyższy w drugiej lidze. Cztery miliony złotych.
– Super, prawda?
– Potwierdzasz?
– Ta kwota mogła być budżetem całego klubu. Wiem, że w tamtym okresie każdy mecz kosztował dziesięć tysięcy złotych, a treningi sześć. Do tego dolicz sobie dwa obozy i kilka innych kwestii, a ta kwota faktycznie urośnie. Budżet klubu mógł być duży, ale pieniądze przeznaczone na pensje piłkarzy nie były zawrotne. Tych czterech milionów nie odczuliśmy na kontach bankowych, nie było też paczek z gotówką w szatni.
– Był za to spadek do trzeciej ligi. Dlaczego ta bańka pękła?
– Było wiele powodów… Mieliśmy kilku ważnych piłkarzy, którzy po awansie do drugiej ligi zostali z urzędu skreśleni. Odebrano im ochotę do grania. To spowodowało, że w Polonii złamano kręgosłup zespołu. Byłem później w ŁKS Łódź, teraz jestem w Stali Rzeszów i z perspektywy czasu mam przekonanie, że personalnie mieliśmy mocny zespół. Najgorsze było to, że zaczęto odstawiać ludzi nie za kwestie sportowe. Nie chcę też zabrzmieć tak, że powinno się trzymać kogokolwiek za zasługi. Ale skoro na treningu piłkarz wygląda bardzo dobrze, ale nagle zostaje wyrzucony z podstawowego składu, a nawet meczowej osiemnastki, to coś jest nie tak. Później znowu dostaje szanse, strzela gole i ponownie ląduje na trybunach. Właściwie z kolejki na kolejkę takich sytuacji było coraz więcej.
– Byłeś jednym z takich przypadków?
– Na pewno nie miałem dużego kredytu zaufania. Byłem dosyć skuteczny, drużyna walczyła o utrzymanie, ale trzy-cztery ostatnie mecze ligowe, to były dla mnie głównie wyjazdy na wycieczki. Pamiętam, że strzeliłem gola w meczu Radomiakiem i liczyłem, że to będzie dla mnie przełamanie i zyskam w oczach sztabu. Niestety skończyło się klasycznie, rozpocząłem na ławce i wszedłem na kwadrans z Rozwojem Katowice. Popełniłem tam błąd, nie wykorzystując jednej z sytuacji przy prowadzeniu 1:0, które dawało nam pewne utrzymanie. W ostatniej minucie rywale wyrównali i wina spadła na mnie. Następnego dnia po meczu przyszedł do szatni człowiek, który był wtedy mocny na górze i właściwie wskazał mnie palcem, że to moja wina, że takim wynikiem skończył się mecz. Ostatecznie spadliśmy i wiedziałem, że w klubie zostaje ten sam trener i nie mam czego szukać w Polonii… Tak szczerze, po tamtym sezonie zacząłem się zastanawiać, czy chcę grać jeszcze w piłkę. Posypało się u mnie również poza boiskiem.
– Nieszczęścia chodzą parami… Duet ojciec i syn o nazwisku Engel, jak wyglądała ich działalność w tamtej Polonii?
– Były selekcjoner nie angażował się specjalnie w sprawy sportowe, raczej był osobą odpowiedzialną za reprezentowanie klubu w mediach. Sporadycznie pojawiał się na treningach, ale myślę, że nie do końca mógł znieść oglądanie drugoligowców, kiedy przed chwilą prowadził reprezentację naszego kraju. Co do działalności syna selekcjonera, to nie chciałbym zbyt wiele na ten temat mówić. Koniec końców spadliśmy z ligi mając zespół, który miał potencjał by z niej awansować.
– Nie widząc dla siebie szans po spadku, odszedłeś na pół roku do ŁKS Łódź, żeby ponownie… wrócić na Konwiktorską.
– Zgadza się, choć to były już inne struktury i zarządzający ludzie, niż ci w drugiej lidze. Pojawił się też trener Krzysztof Chrobak. Podpisałem kontrakt na pół roku, miałem dostawać właściwie tylko tyle, żeby się utrzymać w Warszawie. Dodatkowo zacząłem pracować jako trener od przygotowania motorycznego z dzieciakami. W tym temacie pomagałem również przy zespole seniorów. Część mojej pensji pokrywali jednak kibice…
– Słucham?
– Właśnie tak. Dzięki nim tak właściwie mój powrót doszedł do skutku. Kibice Polonii zrzucali się na moją miesięczną pensję chcąc, żebym grał dla klubu, wierząc we mnie. To było coś niezwykłego. Będę im za to zawsze wdzięczny i mam nadzieję, że przyjdzie czas, żeby odwdzięczyć się sportowym sukcesem z ukochanym klubem. Nie przypominam sobie, żeby kibice kiedykolwiek stanęli nie po naszej stronie. Zdarzało się mnóstwo pozytywnych
gestów. Pamiętam zrzutki dla chłopaków, którzy odnosili poważne kontuzje. Klubu nie było stać, a leczenie i rehabilitacje trzeba było opłacać. Jak dobrze pamiętam kibice Polonii wsparli tak Grześka Wojdygę i Michała Oświęcimkę. Bywały bardzo trudne momenty. Klub nie wypłacał mi kwoty na którą umówiliśmy się w kontrakcie. Wtedy właśnie kibice, wiedząc jaka jest sytuacja, pojawiali się ze wsparciem. Mówiąc wprost, gdyby nie oni, nie miałbym pewnie za co jeść. Dlatego jak słyszę, że oni są teraz źli, bo czegoś tam nie zrobili, albo coś powiedzieli, bądź napisali, to chce mi się śmiać. Każdy ma jakieś powody swoich działań. Może czasami nie są to do końca racjonalne zachowania, ale ja o kibicach Polonii nie powiem złego słowa.
– Podobno w tym sezonie nie było nawet boiska, na którym moglibyście trenować?
– Było bardzo źle. W rundzie jesiennej tego sezonu trenowaliśmy na połówce "Sahary", czyli sztucznego boiska za terenem głównej płyty. Trudno jest zrobić zajęcia taktyczne na połowie, mając dodatkowo dwa roczniki małolatów pół metra za linią środkową. Piłka wylatuje, jest chaos, wyglądało to źle. Zabrano nam radość z treningu… Gdybyś stanął z boku i to zobaczył, stwierdziłbyś, że jesteśmy wariatami. Robią to za darmo, w warunkach mocno średnich, a przychodził mecz i robiliśmy wszystko, żeby nie przynosić Polonii Warszawa wstydu. Kontuzje leczone na własną rękę, najstarsi zawodnicy dbali o dodatkowe zajęcia z trenerem przygotowania motorycznego. Każdemu zależało na tym, żeby jak najlepiej podejść do swoich obowiązków.
– Masz żal do obecnych władz Polonii?
– Do obecnego wiceprezesa i pani prezes nie mam żadnych pretensji. Głównym problemem w Polonii jest system właścicielski. Akcjonariat w tym kształcie to problem. Życzę Polonii, żeby to się wyprostowało.
– Kiedy zdecydowałeś, że odchodzisz z Konwiktorskiej?
– Po zakończeniu rundy jesiennej pojawiła się nowa nadzieja, że pojawią się jakieś pieniądze dla nas. Może nie było mowy o regularnym płaceniu, ale wpływy raz na dwa miesiące – to już jest coś, z czym można sobie poradzić. Skończyło się na słowach. Do myślenia dało mi odejście trenera Chrobaka. Ten człowiek miał w sobie bardzo dużo cierpliwości. My piłkarze nie mieliśmy jej aż tyle i jeśli u trenera przelała się czara goryczy i odszedł, wiadomo było, że jest naprawdę źle. Skoro zaległości sięgają siedmiu-ośmiu miesięcy, to nie można mieć do nikogo pretensji. Do tego Maciej Krzyształowicz, trener bramkarzy, który odszedł do Pogoni Siedlce. Słysząc to podjąłem ostateczną decyzję. Co ciekawe ze Stalą Rzeszów rozmawiałem już dużo wcześniej, ale odmawiałem im przynajmniej trzykrotnie.
– Chwilę później o Polonii zrobiło się głośno.
– Jeszcze miesiąc wcześniej nie było nawet pół dobrego sygnału w sprawie przyszłości. Panował głównie chaos. Do wyboru było coraz większe amatorstwo albo pozostanie gdzieś na powierzchni, w profesjonalnym wydaniu. To nie było łatwe. Wyjazd z miasta w którym spędziłem ostatnie sześć lat, do tego od dziewięciu miesięcy jestem ojcem i to też sporo
zmieniło w moim życiu. Nie chcąc odchodzić z Polonii wymyśliłem jeszcze jedno rozwiązanie, zanim zdecydowałem się na transfer do Rzeszowa...
– Co to było?
– Wykombinowałem, że zostanę trenerem przygotowania motorycznego na pełen etat. Na tym będę zarabiał i grał dla Polonii, dopóki sytuacja się nie poprawi. Zaplanowałem sobie taki tydzień uderzeniowy. Wyliczyłem liczbę treningów, które muszę wykonać, żeby spokojnie się utrzymać. Wystarczył jeden pełny tydzień. Zrozumiałem, że nie ma to żadnego sensu, fizycznie jest to nie do wykonania. Perspektywa pozostania w Polonii, która mogła się w każdej chwili się wycofać, została bez trenera, piłkarze zaczęli odchodzić – to było dla mnie za dużo. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że przy młodym, zdziesiątkowanym składzie, jeździlibyśmy tydzień w tydzień na mecze nie po to, żeby wygrywać. Kolejne kolejki byłyby walką o zachowanie twarzy. Zahaczało to o masochizm.
– Myślisz, że uda się uratować, a następnie odbudować Polonię?
– Wygląda na to, że człowiek, który chce zainwestować w Polonię, jest rzeczywiście poważny. Na dzisiaj klub jest mi winien pieniądze, podobnie z innymi chłopakami. Tutaj nic się nie zmieniło. To przykre, ale życie nauczyło mnie, żeby nie patrzeć za daleko w przyszłość. Cieszę się, że o Polonii zaczęło się mówić dobrze po długich latach, gdzie pod adresem klubu padały głównie negatywne hasła. Trzeba jednak pamiętać o tym, że nawet mając duże pieniądze, budowa czegoś dużego w sporcie jest procesem. Drużyna, społeczność, odbudowa zaufania wśród kibiców… To nie potrwa miesiąc czy dwa. Potrzeba czasu, dużo cierpliwości. Ja nie popadam w hurraoptymizm, poczekałbym na konkretne działania. Jedno jest pewne, miejsce Polonii jest w ekstraklasie i tego jej życzę.
– Kibice wrócą na trybuny?
– Jestem przekonany, że kibiców Polonii jest bardzo dużo, nie tylko w Warszawie, ale rozsianych po całej Polsce. Wiele osób zaczepiało mnie w różnych miejscach stolicy. Zdarzało mi się zrobić z kimś zdjęcie na drugim końcu miasta, zostałem gdzieś rozpoznany, a nie jestem przecież żadną wielką gwiazdą. Po prostu grałem ładnych kilka lat w Polonii. Ale ludzie się interesowali, wiedzieli dobrze, kto gra, w której lidze i jak wyglądają ostatnie wyniki klubu z Konwiktorskiej. Wiele osób nie obnosi się z kibicowaniem Polonii, bo nie chce dostać od ludzi z Legii w "czapkę" w mieście. Prozaiczny powód, ale jednak. Kibice Polonii wielokrotnie udowadniali, że potrafią się zmobilizować. Nie zdziwię się jeśli przy dobrym ułożeniu organizacyjnym, kibice Polonii zaczną znowu licznie przychodzić na mecze. Ostatnio bywało z tym różnie, ale tak szczerze, to ja im się zupełnie nie dziwię. Dziwne było, że nic się nie wydarzyło złego, patrząc na to, na jakim poziomie jest obecnie klub…
– Były kapitan Polonii uciekał w Warszawie przed kibicami Legii?
– Nie było takich sytuacji. Choć zdarzyło się, że kibice Legii rozbili mi samochód. Powybijane okna, pourywane lusterka… Legioniści przeprowadzili "desant" w wigilię któregoś roku, wpadając na tereny Polonii, ja miałem akurat auto zaparkowane pod klubem i skończyło się mało przyjemnie. Fizycznie nikt mnie nigdy nie zaczepił. Do wyzwisk się przyzwyczaiłem, głównie na meczach zaprzyjaźnionych z legionistami klubów.
– Zapytany o sportowe marzenie, jeszcze będąc w Warszawie, odpowiedziałeś: chciałbym zagrać z Polonią w ekstraklasie. Podtrzymujesz?
– Tak, tu się nic nie zmienia. Wiem, że Konwiktorska jest moim miejscem na ziemi. Myślałem, że historia z Polonią poukłada się trochę inaczej… Daj Boże z tą ekstraklasą jeszcze w roli piłkarza, w jakiejś tam przyszłości. Wydawać by się mogło, że sami decydujemy o swoim życiu, ale różnie to bywa w praktyce. Zobaczymy. Niezależnie w jakiej roli, chciałbym przeżyć powrót ekstraklasy na Konwiktorskiej.
Krystian Pieczara – urodzony 12 kwietnia 1989 roku w Bełchatowie. Pozycja na boisku: napastnik. Wychowanek bełchatowskiego GKS, w barwach którego w sezonie 2009/10 debiutował w ekstraklasie. Dotychczasowe kluby: GKS Bełchatów, Dolcan Ząbki, Chojniczanka Chojnice, Kolejarz Stróże, Znicz Pruszków, Chrobry Głogów, MKS Polonia Warszawa, ŁKS Łódź, Polonia Warszawa, Stal Rzeszów (od zimy 2020 roku). W barwach warszawskiej Polonii spędził łącznie ponad sześć lat, stając się jednym z najlepszych strzelców w historii ligowych rozgrywek (180 meczów/81 goli).
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (982 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.