Pandemia koronawirusa wstrzymała wszystkie rozgrywki piłkarskie w Europie za wyjątkiem ligi białoruskiej. Kibice w napięciu oczekują na powrót idoli na boiska, ale może się to okazać niemożliwe. Wówczas o tytułach mistrzowskich będą decydować lokalne federacje. I może dojść do ciekawych sytuacji – mistrzem wcale nie będzie musiał zostać lider.
Przez lata większość europejskich rozgrywek rywalizowała tzw. systemem mecz-rewanż. Obecnie wiele z nich celem uatrakcyjnienia zmagań zaczyna sezon od rundy zasadniczej, by kończyć ligę podziałem na grupy. Według analityków finansowych taki system przynosi większe zyski. W zawieszonym przez koronawirusa sezonie takie rozwiązanie może też mieć inną korzyść – sprawiedliwsze wyłonienie mistrza.
We wszystkich ligach, w których kluby grają po dwa spotkania, nic nie jest jasne. Poza absolutną przewagą Liverpoolu w Premier League. Zapas punktowy wcale może nie wystarczyć, jeśli władze ligi zdecydują się uznać sezon na nierozegrany, lub nie przyznać tytułu. W Anglii kluby mają do rozegrania dziewięć spotkań. I o ile kwestia mistrzostwa nie miałaby szans się zmienić, o tyle w strefie spadkowej mogłoby dojść do olbrzymich przetasowań.
Tak wielkich problemów nie ma w ligach, które grają systemem podziału na grupy po określonej liczbie spotkań. I o ile w Polsce nie udało się skończyć rundy zasadniczej, o tyle w Europie jest osiem krajów, w których już zdążono podzielić ligę na dwie części. To Austria, Cypr, Gibraltar, Grecja, Rumunia, Słowacja, Ukraina i Walia.
Obalony hegemon
Najlepszą, choć zaskakującą sytuację mają w Tipico Bundeslidze. W dwunastozespołowej lidze austriackiej piłkarze zdążyli rozegrać dokładnie 22 mecze – a więc całą rundę zasadniczą. Po dwóch spotkaniach systemem każdy z każdym miało dojść do podziału na grupy i – znanego z Ekstraklasy – podziału punktów. Na razie liga została jednak wstrzymana we właściwym momencie. Liderem jest LASK Linz, który na mistrzowski tytuł czeka aż 55 lat. Piłkarze z Górnej Austrii zdetronizowali hegemona – Red Bull Salzburg, który po odejściu Erlinga Haalanda i Takumi Minamino zaczął przegrywać na potęgę. Zespół Valeriena Ismaela ma aż sześć oczek przewagi nad salzburczykami. Władze ligi na początku zastanawiały się... nad dograniem sezonu w zamkniętym ośrodku, obecnie coraz częściej pojawia się opcja zakończenia sezonu.
Podobna sytuacja ma miejsce na Cyprze. Na Wyspie Afrodyty zakończono rozgrywki zasadnicze, w których toczył się... wyścig żółwi. Liderem przez większość zmagań był Anorthosis Famagusta, który w ostatnich pięciu spotkaniach zdobył tylko cztery punkty i w ostatniej rozegranej kolejce spadł na drugie miejsce kosztem Omonii Nikozja. Ekipa ze stolicy nie zdobyła tytułu od jedenastu lat. Wygranie trofeum byłoby o tyle ciekawe, że zadecydowałaby o nim... bramka zdobyta na wyjeździe. I to bramka samobójcza. W lidze cypryjskiej w przypadku równej liczby punktów decydują mecze bezpośrednie. W Famaguście było 0:0, w Nikozji 1:0 dla Omonii po kuriozalnym golu do własnej bramki napastnika Michala Durisa.
Podobnie jak Europa FC niepokonany w swej lidze jest Olympiakos Pireus. Przewaga 44-krotnego mistrza Grecji nad drugim PAOK-iem Saloniki to czternaście punktów. Byłoby ich siedem, gdyby nie kara za nieprawidłowości w klubie. To właśnie ujemne oczka zadecydowałyby także o spadkach. Z ligą z hukiem pożegnałby się Panonios, który przez decyzje władz ma tylko jedenaście punktów. Cudownie utrzymałaby się z kolei Skoda Xanthi. Zespół, który na początku sezonu pod wodzą byłego trenera Wisły Kraków, Kiko Ramireza był nawet liderem Super League, został ukarany stratą dwunastu oczek. Dzięki świetnemu początkowi sezonu były klub Emmanuela Olisadebe utrzymałby się w lidze z przewagą zaledwie punktu nad Panetolikosem.
Thank you guys!
— Gonçalo Feio (@FeioGoncalo) November 30, 2019
Obrigado malta!
Gracias chicos!
merci les gars!
хвала момци
ευχαριστώ παιδιά
Y un agradecimiento especial al Mister @enkikos por todo!
A special thanks to Mister Kiko Ramorez, for everything! pic.twitter.com/XS7W96hTR7
Wicelider mistrzem? Takie rzeczy tylko na wyspach!
Jasno i klarownie jest także na Ukrainie i Słowacji. Szachtar Donieck co prawda zepsuł sobie statystyki notując porażkę z Worsklą Połtawa, lecz nadal prowadzi z olbrzymią przewagą nad Dynamem Kijów Tomasza Kędziory. W strefie spadkowej są Karpaty Lwów, które nie wygrały ostatnich piętnastu spotkań. Na Słowacji jubileuszowy dziesiąty tytuł zdobyłby Slovan Bratysława, spadłyby zaś Pohronie, którego zawodnicy na wiosnę nie zdobyli nawet bramki. Świadkami najciekawszej i najbardziej bezprecedensowej sytuacji możemy być jednak na Wyspach Brytyjskich.
Liga walijska, Cymru Premier nie jest zbyt często wspominana w Polsce i to pomimo tego, że jedną z jej gwiazd jest Polak, Adrian Cieślewicz. To właśnie jego drużyna, The New Saints, może okazać się największym beneficjentem przedwczesnego zakończenia sezonu przez koronawirusa. Klub z miasta Llansantffraid-ym-Mechain zakończył rundę zasadniczą z czterema punktami przewagi nad najgroźniejszym rywalem, Connah’s Quay Nomads FC. O takim ułożeniu w tabeli zadecydował ostatni mecz między dwoma zespołami – wygrany przez TNS 2:1. Po nim klub polskiego pomocnika spoczął na laurach i w grupie mistrzowskiej zainkasował tylko dwa oczka, podczas gdy rywal zdobył ich aż dziesięć!
Na pięć kolejek przed końcem ligi to Nomadzi są o cztery punkty przed TNS. Jednak, ze względu na nierozegranie wszystkich spotkań w rundzie mistrzowskiej w Cymru Premier mistrzem może zostać... wicelider. Jeden z wariantów zakończenia rozgrywek zakłada przyjęcie wyników z rundy zasadniczej. I przez to może dojść do historycznego paradoksu.
Jeśli pandemia koronawirusa zacznie gasnąć w maju, istnieje szansa na dogranie sezonu 2019/2020 we wszystkich europejskich krajach grających systemem jesień-wiosna. Późniejsze terminy są jak na razie zablokowane przez UEFA, która wymaga, by rozgrywki skończyły się wraz z ostatnim dniem czerwca. Jeśli nie uda zmieścić się w terminie, mistrzostwa mogą zostać przyznane przy "zielonym stoliku". A wtedy okaże się, czy niektórym zespołom po prostu nie jest dane cieszyć się z mistrzostwa.