| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Arka Gdynia w poniedziałek spadła z PKO Ekstraklasy. Klub z Trójmiasta po czterech lata żegna się z najwyższym poziomem rozgrywkowym w kraju. – Błędy popełniono wcześniej. Do bałaganu doprowadzili poprzedni właściciele – przekonuje w rozmowie z TVPSPORT.PL Michał Nalepa, pomocnik zespołu.
Maciej Rafalski, TVPSPORT.PL: – Liczyłeś na to, że Górnik Zabrze pomoże Arce i pokona Wisłę Płock? Czy byłeś już pogodzony ze spadkiem?
Michał Nalepa: – Od dłuższego czasu brałem pod uwagę spadek. Ostatnie miesiące w klubie były bardzo trudne, nie tylko pod względem sportowym. W trakcie przerwy w rozgrywkach spowodowanej koronawirusem przyszłość Arki stanęła pod znakiem zapytania. Były duże problemy finansowe. Poprzedni właściciele (Dominik i Włodzimierz Midakowie - przyp.red.) doprowadzili do bałaganu i widać było, że nie dzieje się dobrze. Sprawy organizacyjne musiały przełożyć się na wyniki. W tym roku spadały trzy drużyny, co też nam nie pomogło. Oczywiście, to dla nas żadne usprawiedliwienie, bo na boisku powinniśmy zrobić więcej. Przyczyn spadku jest jednak wiele.
– Kiedy zaczęły się kłopoty Arki? Odnoszę wrażenie, że wszystko, co dobre, skończyło się w momencie odejścia Leszka Ojrzyńskiego.
– Do tego zmierzam. Zdobyliśmy Puchar Polski, graliśmy w europejskich pucharach, utrzymywaliśmy się w lidze... Jak na potencjał drużyny i możliwości finansowe klubu to były bardzo dobre wyniki. Nad wszystkim czuwał prezes Wojciech Pertkiewicz. Niestety klub trafił w nieodpowiednie ręce. Nie chcę zrzucać wszystkiego na właścicieli, bo uważam, że duży wpływ na ich decyzje mieli też ludzie, którzy im podpowiadali. Wszyscy widzimy jednak, jaki jest efekt. Odejście Ojrzyńskiego sprawiło, że wszystko posypało się jak domek z kart.
– Jak uzasadniano zwolnienie Ojrzyńskiego?
– Dla nas to było totalnie niezrozumiałe. Okazało się jednak, że jego odejście było pewne już przed finałem Pucharu Polski. Wybraliśmy się nawet na rozmowę z działaczami, ale to nic nie dało. Nowe władze chciały, by Arka grała atrakcyjniejszą piłkę, a ówczesny szkoleniowiec rzekomo tego nie gwarantował. Wjechali "z buta". Szkoda tylko, że zrobili to w sposób, który zniszczył naprawdę dobrą drużynę. W polskiej piłce już parę razy zdarzyło się, że kiedy ktoś chciał na siłę naprawiać coś, co funkcjonowało, kończyło się kataklizmem. Tak stało się właśnie w Gdyni.
– Co odróżniało Ojrzyńskiego od pozostałych szkoleniowców?
– Miał wyjątkowy kontakt z szatnią. Był świetnym motywatorem, jego przekaz trafiał do piłkarzy. Potrafił solidnie skrzyczeć, ale często robił to tak, że było to dodatkową mobilizacją. Kiedy ktoś mu podpadał, miał bardzo ciężko. Takich przypadków było jednak niewiele. Większość z nas żyła z nim bardzo dobrze. Mamy kontakt do dzisiaj. Ostatnio trener przechodził przez trudne chwile i również chcieliśmy okazać mu wsparcie.
– Ojrzyńskiego zastąpił Zbigniew Smółka. Trener bez doświadczenia w Ekstraklasie. Jego odejście było zupełnym absurdem. W kwietniu minionego roku, w dniu derbów Trójmiasta ogłoszono jego zwolnienie, ale... poprowadził on Arkę w tamtym spotkaniu.
– Właśnie. I jak tutaj miało być dobrze? Ta sytuacja najlepiej pokazuje, jaka "amatorka" działa się w Arce. Działacze nie zdawali chyba sobie sprawy, jak ważny dla drużyny i kibiców jest mecz z Lechią. Właściciele klubów niekoniecznie muszą znać się na futbolu, ale powinni otaczać się ludźmi, którzy mają o nim pojęcie. Trener na odprawie powiedział nam, że to jego ostatnie spotkanie. I tak długo wytrzymał, miał za sobą serię porażek, a potem w jednym z wywiadów sam przyznał, że Ekstraklasa go przerosła.
– Wspomniałeś o problemach organizacyjnych. Klub miał zaległości finansowe wobec piłkarzy. Gdy do Arki przyszedł Michał Kołakowski, zobowiązania zostały uregulowane?
– Tak. Po przyjściu do klubu prezes rozmawiał z nami o tym, że celem jest utrzymanie. Widać było, że chce nas zmobilizować i że mocno mu zależy. Na pewno wiedział jednak, w jakiej sytuacji jest klub i musiał mieć plan na wypadek degradacji. Paradoksalnie, to może pomóc Arce. Być może krok po kroku uda się znów zbudować stabilny klub, który będzie funkcjonował na zdrowych zasadach. To, co działo się w ostatnim czasie, powinno być nauczką na przyszłość. Innym problemem jest infrastruktura. Zimą, poza sztucznym boiskiem, nie ma miejsca, gdzie moglibyśmy trenować. W przeszłości zwracał już na to uwagę trener Ojrzyński, ale sprawa nie została rozwiązana. Absolutnie nie twierdzę, że spadliśmy z tego powodu, ale zimą warunki do pracy nie należały do łatwych.
– W tym sezonie Arka miała trzech trenerów. Sezon zaczynał Jacek Zieliński, zastąpił go Aleksandar Rogić, a w końcówce Arkę prowadzi Ireneusz Mamrot. Te zmiany też miały wpływ na porażki?
– Żal mi każdego z nich, bo zostali wrzuceni na minę i muszą wpisać sobie do CV spadek. Gdy pierwsi dwaj zostali zwolnieni, przyznawali w rozmowach, że nie wszystkie decyzje były podejmowane za ich zgodą. Mam tutaj na myśli transfery niektórych zawodników. Degradacja to efekt błędów, które popełniono znacznie wcześniej. Nie byliśmy ślepi, widzieliśmy wiele rzeczy. Wiemy też, że byli zawodnicy, którzy chodzili i narzekali chociażby na pracę trenera Zielińskiego. Ktoś mógł narzekać, ale dlaczego słuchano tych skarg? Zieliński to nie jest trenerski "ogórek" tylko człowiek, który dużo osiągnął w polskiej piłce. W normalnych warunkach tacy piłkarze powinni zostać wyrzuceni z gabinetu. Uważam, że zwolniono go szybko. Zaczynaliśmy rozumieć jego pomysł na grę. Wysoka porażka w Płocku przesądziła jednak o jego przyszłości. Większość z nas w niego wierzyła. Rogić w pewnym momencie poddał się. Wiedział, że nie zdobył liczby punktów, na którą umówił się z szefami. Do tego miał też inną wizję budowy drużyny.
– Który moment sezonu był przełomowy?
– Myślę, że spotkanie z Lechią rozegrane po wznowieniu rozgrywek. Dwukrotnie obejmowaliśmy prowadzenie, wygrywaliśmy na kilka minut przed końcem, a ostatecznie zostaliśmy z niczym (Arka przegrała 3:4 - przyp.red.). Zwycięstwo dałoby nam niesamowitego "kopa", ale stało się inaczej. Kluczem było to, że nie potrafiliśmy ustabilizować formy. Po dobrym meczu przychodził jeden albo dwa fatalne. I tak na zmianę.
– Jesteś zawodnikiem Arki od kilkunastu lat, więc ten spadek jest chyba dla ciebie szczególnie bolesny.
– Na mecze Arki przychodziłem od dziecka. Wcześniej byłem w drużynie, gdy awansowaliśmy do Ekstraklasy i wiem, ile wysiłku nas to kosztowało. Wcale nie byliśmy najbogatsi, ani nie mieliśmy wielkiego potencjału w drużynie. Zadecydowała ciężka praca i charakter. Szkoda, że teraz ten wysiłek został zaprzepaszczony. Mam nadzieję, że w klubie wyciągną wnioski i zrobią wszystko, by klub jak najszybciej wrócił do Ekstraklasy. Arka i jej fani na to zasługują.
– Brzmi trochę tak, jakbyś żegnał się z Arką. Być może wpadłeś w oko kilku ekstraklasowym klubom, bo w tym sezonie byłeś wyróżniającą się postacią zespołu.
– W żadnym wypadku nie żegnam się z klubem. Mam ważny kontrakt i nigdzie nie odchodzę. Wiadomo, że po spadku w kontrakcie pojawią się pewne zmiany, ale w tej chwili nie zastanawiam się nad przyszłością. Nie chcę oceniać tego, jak grałem, bo Arka spadła. Jakimś wyznacznikiem mojej roli w drużynie jest jednak to, że w ostatnich latach grałem praktycznie u każdego trenera, który był w klubie.
– Niedawno rozmawiałem z Bogusławem Kaczmarkiem. Powiedział, że dużym problemem Arki jest zbyt mała liczba zawodników z regionu, którzy utożsamialiby się z klubem. Zgodzisz się z tym?
– To też miało wpływ. Wcześniej w drużynie było więcej osób z okolicy albo po prostu Polaków. Równowaga została zachwiana. Uważam, ze nasze kluby nie potrzebują wielu obcokrajowców, bo nie każdy z nich podnosi poziom drużyny. Oczywiście, są także pozytywne przykłady, jak Pavels Steinbors. Im więcej jest jednak w drużynie Polaków, tym lepiej. To wpływa na atmosferę i poczucie jedności.
– Ireneusz Mamrot to trener, który powinien zostać w klubie na kolejny sezon? Pomoże w powrocie Arki do Ekstraklasy?
– Bez dwóch zdań. Jeśli dostanie czas, będą efekty. Może kibice w Gdyni nie zobaczą "tiki-taki", ale będzie to futbol przyjemny i skuteczny. Jeszcze nie przyswoiliśmy sobie jego pomysłów, wielu założeń nie realizowaliśmy, ale z czasem powinno być coraz lepiej. Potrzebuje jednak kredytu zaufania, by zbudować drużynę po swojemu.
– Jaką Arkę zobaczymy w ostatnich meczach sezonu?
– Chcemy pożegnać się z Ekstraklasą w jak najlepszy sposób. Szkoda mi kibiców, którzy byli z nami. Chciałbym, by fani zapamiętali ten zespół takim, jakim był w najlepszym okresie kadencji Ojrzyńskiego – ambitnym i walczącym do ostatniej minuty. Zejdziemy z boiska z podniesionymi głowami.
Następne