Przejdź do pełnej wersji artykułu

"Sprinterzy finiszują w amoku. Hamulec oznacza porażkę". Dlaczego sprinty w kolarstwie są tak niebezpieczne?

/ fot. Gettyimages fot. Gettyimages

Podczas gdy Fabio Jakobsen w stanie śpiączki przebywa w szpitalu w Sosnowcu, karawana Tour de Pologne jedzie dalej. Czy walka o zwycięstwo w etapach sprinterskich musi prowadzić aż do takich wypadków? – Sprinterzy finiszują w amoku i bardzo często analizują wyścig dopiero po mecie. Dopiero wtedy widzą, jak niebezpiecznie pojechali – przyznaje Bartosz Huzarski, były kolarz i ekspert TVP Sport.

Zobacz też:Skrucha sprawcy dramatu w TdP. "Nie mogę znaleźć słów"

Czytaj też:

Fatalna kraksa na 1. etapie Tour de Pologne. Dyrektor reprezentacji Polski mówi o wielkie żądzy zwycięstwa (fot. PAP)

Tour de Pologne. Marek Leśniewski, dyrektor reprezentacji Polski: nastały okrutne czasy w kolarstwie

Wielkie kolarskie święto, które wystartowało dokładnie w rocznicę tragicznej śmierci Bjorga Lambrechta, miało zakończyć się zupełnie inaczej. W świątyni sprintu, Katowicach, podczas jednego z najszybszych finiszów w całym kalendarzu UCI, doszło do koszmarnego wypadku. Walczący o zwycięstwo Dylan Groenewegen (Team Jumbo-Visma) staranował rodaka Fabio Jakobsena (Deceuninck-Quick Step), który z wielkim impetem wpadł na barierki, staranował także sędziego odpowiedzialnego za pomiar czasu. Wszystko wyglądało dramatycznie. Na szczęście stan zdrowia Holendra został ustabilizowany. Jakobsen przebywa w stanie śpiączki, a lekarze spróbują wybudzać go w piątek. Rodzina kolarza jest już w drodze do Sosnowca.

Czy dało się uniknąć takiego wypadku? Co sprawia, że sprinty są tak niebezpieczne? Co można by zmienić, by kraksy przed metą nie kończyły się aż takimi konsekwencjami? O to wszystko zapytaliśmy byłego zawodowego kolarza World Touru i eksperta TVP Sport, Bartosza Huzarskiego.

Jakub Pobożniak, TVPSPORT.PL: – Czy środowy sprint bardzo różnił się od typowego?
Bartosz Huzarski: – Sprint do ostatnich metrów był ułożony i bardzo bezpieczny. Nic nienormalnego nie miało miejsca. Były jak zawsze delikatne przepychanki, czasem dzieje się jeszcze więcej. Ostatnie 150 metrów było niezgodne z przepisami, niezgodne z ogólnie przyjętymi zasadami. Dylan Groenewegen zmienił tor jazdy, zaczął finiszować mniej więcej na środku prawego pasa, a skończył przy barierkach. Trzeba też dodać, że droga trochę była wyprofilowana w tamtą stronę, niemniej kolarz wiedział, że z prawej strony wjeżdża mu przeciwnik i chciał go przymknąć do barierek. Takie rzeczy się zdarzały, ale to zawsze się piętnuje. Z drugiej strony sprinterzy finiszują w amoku i bardzo często analizują wyścig dopiero po mecie, oglądając wideo. Dopiero wtedy dociera do nich to jak jechali.


– Pragnienie zwycięstwa aż tak przesłania zdrowy rozsądek?
– Nie umiem pojąć, dlaczego Groenewegen zrobił coś takiego. Nie ścigam się już jakiś czas, a z kolarstwa zrezygnowałem, gdy wkraczało ono w taki korporacyjny styl bycia. Jest walka za wszelką cenę, do lamusa odchodzą takie rzeczy jak szacunek do starszego kolegi czy inne niepisane zasady. Teraz wszyscy zasłaniamy się regulaminami, punktami. Kiedyś poza regulaminem były dodatkowe rzeczy, które pozwalały czerpać przyjemność w określony sposób. Teraz jest walka od samego początku do samego końca. Tutaj finisz był dramatyczny. Sam fakt, że Jakobsenowi spadł kask w momencie uderzenia w barierki świadczy o skali wypadku. Dzięki Bogu, raport zdrowotny z rana jest dość optymistyczny, ale i tak na pewno czekać go będzie długa przerwa od jazdy na rowerze. Ja sam długo bym się zastanawiał, czy wrócić po czymś takim do uprawiania sportu.

– W peletonie pojawiły się głosy, że sprint w Katowicach jest zbyt niebezpieczny. Jazda w dół, z prędkością 80 kilometrów na godzinę i walka o zwycięstwo są spektakularne, ale czy nie stawia się widowiskowości nad bezpieczeństwo?
– Szczerze mówiąc, nigdy nie lubiłem tego finiszu. Kiedyś wypowiedziałem się na temat tej mety w sposób krytyczny, lecz wtedy sytuacja była nieco inna, bo było mokro, a na ostatnim zakręcie był rozlany jakiś olej. Było ślisko. Sprinterzy patrzą na to inaczej. Oni przyjeżdżając na ten wyścig wiedzą, że mają dwie-trzy szanse, żeby odnieść zwycięstwo. Gdyby Fabio Jakobsen odpuścił dwie sekundy wcześniej albo Groenewegen jechał zgodnie z ogólnie przyjętymi normami, to przejechalibyśmy ten finisz, mieli tego samego bądź innego zwycięzcę i wszyscy znowu by mówili, że mamy piękny etap w świątyni sprintu. Łatwo się to ocenia po wydarzeniach, które zaszły.

– Nie zmieniałby pan profilu finiszu w Katowicach?
– Poprowadzenie mety z góry, ale na dobrej, prostej i szybkiej drodze, którą poprzedza kilka zakrętów i sekcja pod górkę, sprawia, że nie mamy do czynienia z masowym sprintem dwustu kolarzy, lecz walką skumulowanej grupy około dwudziestu-czterdziestu osób, która między sobą rozgrywa sprawy zwycięstwa etapowego. Cała reszta myśli tylko o tym, żeby bezpiecznie dojechać do mety. Tak samo było zawsze ze mną na tym etapie. Do momentu, do którego musiałem być skupiony, żeby nic nie stracić, jechałem na maksa, potem "puszczałem korbę" i uważałem, żeby się nie wywrócić.


Stała się tragedia, dlatego wszyscy mówią, że jest to niefajny sprint. Jego widowiskowość jest jednak ogromna. Trochę racji ma jednak Simon Geschke. Czy naprawdę tak bardzo musimy podkręcać ten potencjometr widowiskowości? Czy to faktycznie jest potrzebne? Same sprinty są niebezpieczne. Teraz też nie było wiadomo, jak po dłuższej przerwie zareagują kolarze, jaką mają presję, jakie są wytyczne zespołów. To było nie do przewidzenia. Teraz słychać głosy, że wreszcie się doigrali. Ja bym z takimi ocenami poczekał. Sprint w Katowicach to tradycja tego wyścigu i każdy kto tu przyjeżdża wie, że jest na tym etapie bardzo szybko i może być bardzo niebezpiecznie.

– Nie ma innego sposobu zabezpieczenia trasy niż takie barierki? Nie ma nic bezpieczniejszego, żadnej alternatywy?

– Są barierki i są barierki. Jedna składa się z trzech elementów – dwóch nóg i elementu stałego plus banneru reklamowego. Drugie są cięższe, gorsze do przewożenia i rozładowywania, ale z jednego elementu nie do rozerwania. To monolit, płyty reklamowe są wtopione na stałe. Nawet na tym etapie Tour de France, na którym Peter Sagan przewrócił Marca Cavendisha, Cavendish się po tych barierkach prześlizgnął. W Katowicach widzieliśmy pogrom.

Nie jest jednak tak, że te barierki są złe. To są konstrukcje zaprojektowane po to, by wytrzymywały pewne obciążenia, ale nie wszystkie. Pewne jesteśmy w stanie przewidzieć, pewnych nie. Może gdyby kąt był inny, te barierki zachowałyby się jak te na Tour de France. Warto wyciągnąć jednak wnioski i szczególnie na takich finiszach pomyśleć nad pompowanymi bandami, ekranami czy nawet rozwiązaniami z Tour de France. Są też pewne wytyczne UCI. Stalowa brama na mecie jest zupełnie niepotrzebna, kiedyś były to dmuchane bramy, ale zmieniły się przepisy. Ciężko jest zabezpieczyć całą trasę. W zeszłym roku po śmiertelnym wypadku Bjorga Lambrechta wszyscy mówili, że wyścig był źle zabezpieczony. Nie możemy jednak zabezpieczać całej trasy, każdego drzewa czy przepustu. Barierki na finiszu rozleciały się w drobny mak i to pokazało ich słabość. Myślę, że ostatnich paręset metrów powinno być zabezpieczone barierą, której nie da się tak łatwo przesunąć.

– Spodziewa się pan dodatkowych konsekwencji wobec Dylana Groenewegena?
– Były głosy, że sprawa zostanie oddana do sądu. Konsekwencje powinny zostać wyciągnięte przez UCI i powinny być nieco bardziej drastyczne niż zwykle. Myślę, że największą konsekwencją dla Groenewegena będzie taki lincz i ostracyzm w środowisku. Nie ma przyzwolenia na coś takiego. Jest coraz mniej szacunku między zawodnikami i widać to w różnych tweetach czy postach na Facebooku, że zdarzają się sytuacje, w których ktoś przegnie.


Dylan przegiął, nie wiem czy świadomie, czy nieświadomie, bo w ferworze walki pewne rzeczy robimy odruchowo. On finiszował z bardzo daleka, Jakobsen siedział mu na kole i miał świetną pozycję do finiszu. W pewnym momencie widać, jak Jakobsen przestaje pedałować, bo ma dużo większą energię kinetyczną od Groenewegena, który pedałował na maksa. Jakobsen zauważył odpowiednio wcześniej, że nie ma szans się przebić i wygrać etap, więc puścił korby, ale Groenewegen i tak go docisnął.

– Myśli pan, że coś się zmieni w sprintach po takim wydarzeniu, czy dalej będziemy świadkami rywalizacji za wszelką cenę?
– Myślę, że na krótko jakiś wniosek zostanie wyciągnięty. Niemniej, zwycięzca jest zwycięzcą, zapisuje się w historii. Sprinter jest sprinterem i użycie przez niego hamulców na ostatnich pięciuset metrach jest równoznaczne z porażką. Nie wiem, gdzie sprinterzy mają granice, sam nigdy nim nie byłem i bardzo się z tego cieszę. Wiem jaki duży jest to dla nich stres. Dziś wszyscy będą mówili, że trzeba zwolnić i się szanować, ale mam nadzieję, że taki wniosek zostanie wyciągnięty na dłużej.

– Jak trudno jest peletonowi jechać dzień po takim wypadku?
– Po tym wypadku nie powinno się wiele dziać. Raport ze szpitala jest dość dobry, winny jest znaleziony i wykluczony. Dużo gorzej było w zeszłym roku, gdy mieliśmy przypadek śmiertelny. W środę wszyscy czekali na raport, a że jest on dość pozytywny, myślę, że ściganie będzie normalne. Będzie jednak dużo bezpieczniej – z grona sprinterów, którzy do nas przyjechali, kilku wyeliminowało się wczoraj. Będą duże zmiany, finisz nie będzie tak agresywny, bo grono sprinterów się zmieniło. Na pewno będzie bezpieczniej.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także