| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Nad Łazienkowską zawisły czarne chmury po dwóch porażkach Legii Warszawa z rzędu. Przerwa na mecze reprezentacji może być dla mistrzów Polski niczym podanie tlenu.
Legia Warszawa stał się pewnego rodzaju społecznym fenomenem dla kibiców. Rzadko się zdarza, by szkoleniowiec, który raptem miesiąc temu zdobył mistrzostwo kraju, był odsądzany do czci i wiary, a przez wielu wręcz wykopywany ze stanowisko. Ale to Legia Warszawa, gdzie dzieją się niesamowite rzeczy.
Warszawianie mieli moment na powstanie po przegranej z Omonią. Reakcja Legii oczekiwana była w rywalizacji z Jagiellonią Białystok. Pierwsza połowa spotkania była w wykonaniu legionistów bardzo słaba. W grze brakowało wielu aspektów. Obie bramki dla gości padły po olbrzymich błędach stołecznych defensorów. Nie funkcjonował środek pola. Skład złożony ze zmienników zawodził. Wielu dublerów pokazało, że nie jest w formie, która pozwala im na walkę o występy w pierwszym składzie.
Mecz z Jagiellonią pozwolił ocenić kilka kwestii w grze Legii. Od początku sezonu warszawianie mają problem z wykańczaniem akcji i nie inaczej było w sobotę, kiedy Wojskowi oddali 26 strzałów, z których dziewięć było celnych. W defensywie piłkarze popełniają zbyt wiele indywidualnych błędów. Z tego powodu Jagiellonia strzeliła dwa gole. Paradoksalnie, według InStat Index środkowi obrońcy Legii byli praktycznie najlepsi na boisku. Najwyższy współczynnik uzyskał broniący niczym natchniony golkiper gości Pavels Steinbors (322). Zaraz za nim znaleźli się Artur Jędrzejczyk (309) oraz William Remy (303). Statystyki wskazywały też, że warszawianie nie mają problemów motorycznych, bo wskaźniki obu drużyn w kwestii sprintów i szybkiego biegu są do siebie zbliżone. Białostoczanie przebiegli ogółem pięć kilometrów więcej. Ale spotkanie z Jagiellonią nie może być pełną odpowiedzią, bo sumarycznie, nie był w pełni miarodajny. W pierwszej połowie mistrzowie Polski unikali (znowu) wysokiego pressingu, który przynosił efekt w poprzednim sezonie.
To może być sugestia w kwestii aktualnego poziomu przygotowania fizycznego, choć nie musi. Do wysokiego pressingu potrzebne jest wręcz perfekcyjne zadbanie o motorykę, bo bez tego nie da się wytrzymać takiej intensywności. Rok temu Łukasz Bortnik zadbał o to w Legii wręcz perfekcyjnie. Na dziś mowa o wielu poszlakach. Ostatnie przygotowania, jak i okres wstrzymanej gry w pandemii koronawirusa był eksperymentem. Wiele można się domyślać, ale nie wszystko wciąż w pełni wiadomo. I tak samo jest z Legią, która w drugiej połowie sobotniego meczu miała wiele miejsca i z chęcią z tego korzystała.
Momentami trudno było pozbyć się wrażenia, że Legia za często chce korzystać z jednego schematu w ofensywie – dośrodkowań w kierunku Tomasa Pekharta. Ożywienie w poczynania warszawian regularnie wnosi Luquinhas. Brazylijczyk przyśpiesza grę i regularnie sprawia problemy rywalom. W najbliższych tygodniach stołeczna drużyna musi popracować nad grą ofensywną, bo to jeden z problematycznych aspektów w grze Wojskowych.
Jeśli temat zmiany trenera poważnie zaistnieje w głowach osób zarządzających Legię, pozostanie też pytanie: co dalej? Vuković to trener, który pasuje do projektu tworzonego w Warszawie. Zdobył mistrzostwo, promuje też młodych zawodników. A kto mógłby go zastąpić? Doświadczenia Wojskowych z Romeo Jozakiem, Deanem Klafuriciem czy Ricardo Sa Pinto są dalekie od ideału. Nie były to wybory, które pozwalały czynić Legii postępy.