Trzeba być twardym. Bez odpowiedniego charakteru trudno osiągnąć cokolwiek w futbolu – tak często uważają trenerzy. Kiedy sportowiec cierpi psychicznie, to okazuje słabość? Wrażliwcom nikt w szatni nie będzie pomagał. Niektórzy nie dają więc rady. Jak choćby niechciany w Celcie Vigo Pione Sisto. Ale nie tylko on...
Czy najlepsi w futbolu to mają klawe życie? Czy to sybaryci żyjący w enklawach odgrodzeni od zwykłych ludzi? Utarło się, że tak jest i już. Jednak warto zauważyć, iż nawet takim bogaczom towarzyszą w życiu pewne obawy. Skoro były trener Juventusu Maurizio Sarri (nawiasem mówiąc, człowiek nie tylko ekscentryczny, ale też oschły i dosadny, bo lubi prozę Charlesa Bukowskiego) poprosił przed wznowieniem rywalizacji w Serie A o pomoc psychologa, to potwierdza, że głowa jest najważniejsza. Piłkarze Juventusu myśleli wtedy o kolejnym scudetto, byli w grze o triumf w Lidze Mistrzów, więc z pozoru nie było powodów do niepokoju. Pandemia miała jednak wpływ na psychikę każdego. Trenerów i piłkarzy.
W Anglii ciemnoskórzy zawodnicy protestowali przeciwko wznowieniu rozgrywek. N’ Golo Kante zrezygnował nawet z udziału w treningach bo usłyszał, że na koronawirusa szczególnie podatni są przedstawiciele mniejszości etnicznych. Frank Lampard pozwolił piłkarzowi na absencję. Ówczesny menedżer Watfordu Nigel Pearson również widział problem, a zatem naawet twardziel nie negował zagrożenia. Koronawirus wywołał obawy piłkarzy, uwypuklił to, co do tej pory było przez nich skrywane z obawy przed szyderstwami. Udało się na szczęście wrócić do gry i dokończyć ligowe zmagania. Piłkarze nie ucierpieli zanadto, ale… Josip Ilicić załamał się po tragedii doświadczonego przez pandemię Bergamo.
Koszmar Duńczyka
Duński skrzydłowy Pione Sisto rozstał się z Celtą Vigo. W klubie odetchnęli, żegnają go bez żalu. Po ogłoszeniu pandemii opuścił z dnia na dzień Hiszpanię i wrócił do rodzimego kraju. Zdecydował się na ten krok, gdy na Półwyspie Iberyjskim wprowadzono znaczne obostrzenia. Naciskany wrócił do klubu. Nałożono na niego karę, ale zaczął normalnie trenować z drużyną, ale w ostatniej fazie sezonu trener Oscar Garcia nie stawiał na niego. Musiał solidnie popracować, by oodzyskać optymalną formę fizyczną. Iago Aspas często go mobilizował, mówiąc, że to świetny piłkarz. Duńczyk nie był jednak zadowolony z pozycji w drużynie, zdecydował się więc na kolejny powrót do kraju.
Sezon 2019/20 na pewno nie należał do niego, ale i dwa poprzednie może wspominać równie niechętnie, bo krytykowano go stale. Duńczyk ma bowiem swój świat. Jego ekscentryzm zachęcił niektórych do kpin. Pewnie dlatego, że niewielu zna jego smutną historię. W wypowiedzi dla dziennika "Politiken" zdradził, że cierpiał na depresję już podczas finałów mistrzostw świata w Rosji.
Złe emocje się skumulowały, piłkarz czuł się tak, jakby był nikim. Zmiana statusu od obiecującego zawodnika do pośmiewiska nie trwała długo. Przed mundialem strzelił pierwszego gola w kadrze narodowej. Zaczął pisać nowy rozdział w karierze, ale ten gol doprowadził tylko do wzrostu oczekiwań. Nie dawał powoli rady, toczył walkę ze sobą. Zwierzał się, że media wymagały od niego zbyt wiele. Miał być dryblerem, ale nie udźwignął tego ciężaru. A kibice tak wiele sobie po nim obiecywali… A pierwsze odrzucenie miało miejsce w dzieciństwie, bo rodzice kolegów z klasy wytykali go palcami. Miał inny kolor skóry, więc nie mógł liczyć na akceptację.
Lata mijały. Teraz Sisto wyznaje, że ostatni mundial był przeżyciem traumatycznym. To smutne i zastanawiające, że turniej, który dla każdego piłkarza powinien być nobilitacją, ukoronowaniem kariery, stał się życiowym dramatem Duńczyka. A to jeszcze nie był koniec kłopotów. Trudności zaczęły się piętrzyć. Problemy fizyczne i towarzyszące piłkarzowi wrażerie rozpadającego się ciała tylko wzmagały ból. Ścięgna Achillesa były w coraz gorszym stanie, powoli stawał się wrakiem człowieka. Nic więc dziwnegi, że depresja go przytłoczyła.
Piłkarz może zdołałby wyjść na prostą po mundialu, ale do końca sezonu 2019/20 miał wspomniany problem z regularną grą. Gdy w meczu przeciwko Villarealowi zmienił Rafinhę, to szamotał się na boisku. Trener Oscar Garcia niespecjalnie mu ufał. Po tym meczu nawet nie mieścił się w kadrze zespołu. A Celta coraz częściej jawiła się jako drużyna chimeryczna. Iago Aspas przestał być jedyną nadzieją fanów zespołu z Galicji, bo Rafinha przypominał sobie, że potrafi nieźle grać w piłkę. Walka o utrzymanie nie pozwolała jednak na eksperymenty w składzie i odrodzenie Sisto. Pione nie był już mile widziany, a wybrykami kwestionował przydatność w klubie. Trener miał go już serdecznie dość.
Licznymi przypadkami niesubordynacji zraził do siebie Oscara Garcię. Zbyt wiele razy zapominał, że warto czasami pomyśleć. To łączy go z Ousmanem Dembele , choć akurat Francuz zarywał noce, by obsesyjnie bawić się grami, więc wściekli byli wszyscy związani z Barcą. Na Francuzie nie robiło to jednak wrażenia. Sisto też nie był szczególnie rozważny, ale miał znacznie trudniej niż inni, musiał bowiem znosić ból, o którym krytykujący go, nie wiedzieli. Fiodor Smołow (w sezonie 2019/20 był wypożyczony do Celty, teraz jest w Lokomotivie Moskwa), też w czasie pandemii złamał zasady kwarantanny, ale w ostatniej kolejce LaLiga strzelił gola Barcelonie. To była swoista rehabilitacja. A zatem można naprawiać błędy. Sisto był pewnie już wtedy myślami poza Hiszpanią. To ciekawe, że nie licząc kontuzjowanych, był jedynym w drużynie, który nie zagrał w przedsezonowych sparingach. Nie był jednak zainteresowany przenosinami do Anglii, tylko Dania wchodziła w grę. Nowym jego klubem jest FC Midtjylland.
Transfer jest o tyle ciekawy, że to właśnie ten duński klub był ostatnim przystankiem przed wyjazdem do Hiszpanii. Złożona natura Sisto niestety znowu się ujawniła i transakcję komplikowały nowe żądania. Piłkarz zażyczył sobie bowiem, by do kontraktu wpisano odpowiednią kwotę odstępnego, więc negocjatorzy zwątpili i w pewnym momencie rozmowy nie gwarantowały pomyślnego zakończenia.
Skąd ta bardzo złożona osobowość gracza? Może jest taka dlatego, że Pione nie wychowywał się w ojczyźnie, czyli w Sudanie Południowym, bo tam toczyła się wojna. Urodził się w Ugandzie, rodzina po dwóch miesiącach przeniosła się z nim do Danii. Emigranci nie zapomnieli jednak o zwyczajach.
Twitter zarzucono ostatnio filmikami z prezentacji piłkarza w FC Midtjylland. Rodzice Sisto zdecydowali się na tradycyjny sudański taniec, który przypomina plemienne rytuały. Postanowili akurat tak okazać radość po transferze do Midtjylland. Ten rytuał ma go też uchronić przed złem.Traditionen tro �� pic.twitter.com/19Sajm2kjY
— FC Midtjylland (@fcmidtjylland) September 7, 2020
Barcelońska gehenna
Andre Gomes dzisiaj jest piłkarzem Evertonu. Swego czasu miał niefart, dlatego do dziś wszystkim przychodzi tak łatwo nazywanie go pechowcem. W Barcelonie nie sprostał oczekiwaniom. Nie on jeden. Było takich wielu. Oczywiście, że sytuacja Gomesa była inna, presja przytłoczyła go do tego stopnia, iż na boisku nie potrafił zrobić nic. Trenerzy wystawiali go na różnych pozycjach. Grał jako ofensywny pomocnik, był również nieco cofniętym graczem drugiej linii – szukano mu ciągle miejsca na boisku. A jeśli piłkarz nie potrafi się zebrać sam, to nawet nieprzeciętne umiejętności nie pozwolą mu wyjść na prostą.
Gomes przyznawał, że gra w Barcelonie była dla niego piekłem. Wymagał od siebie coraz więcej, a pobyt w Katalonii był naznaczony strachem przed popełnieniem błędu. To sprawiło, że okazał się bezużyteczny. Przyznał się, że bał się nawet wychodzić z domu. Luis Figo starał się co prawda przekonywać w mediach, że musi sobie sam poradzić z presją. A Gomes nie potrafił. Rodak chyba wiedział, o czym mówi. W końcu swego czasu został okrzyknięty przez kibiców Barcelony zdrajcą.
Zdeprymowany w Barcelonie odetchnął w Evertonie, jednak w Anglii problemy również go nie omijały. W jednym z meczów sezonu 2019/20 sfaulował go brutalnie Koreańczyk Son. Oznaczało to kilkumeczową przerwę. Rywal nie zrobił mu krzywdy celowo. Zdaje się jednak, że jakieś fatum ciąży nad Portugalczykiem. Nie radzi sobie przed wszystkim z presją. Można mu tylko współczuć, ale w świecie piłki przeważają gruboskórni, którzy taką nieumiejętność radzenia z presją kwitują tylko śmiechem lub wzruszeniem ramion.
Barcelona jest klubem, w którym niejeden miał problemy mentalne. Gdy Philippe Coutinho odchodził z Liverpoolu, to Juergen Klopp mówił mu, że w The Reds był kimś, natomiast na Camp Nou będzie jednym z wielu. Brazylijczyk się o tym boleśnie przekonał. W kolejnym sezonie postara się być może uratować karierę. Barcelona jawi się wielu jak ziemia obiecana, jednak raj szybko może zmienić się w piekło.
Jose Mourinho stwierdził swego czasu, że piłkarze zarabiający grube miliony nie mogą odczuwać presji. Ta może bowiem towarzyszyć rodzicom, którzy nie mają pieniędzy, by nakarmić dzieci. Wydaje się, że trywializował, a te słowa są dość populistyczne. Na pewno podobają się wielu, którzy po porażkach zarzucają piłkarzom brak zaangażowania. Nie można wszakże tak generalizować. Przykładanie do wszystkich jednej miary jest niewskazane. Zespół nie ma jednej osobowości, drużyna to grupa ludzi różnych charakterologicznie. Niby truizm, ale zdaje się, że nie wszyscy to rozumieją. Zresztą akurat od Jose Mourinho nie możemy wiele wymagać. Kiedy Portugalczyk był trenerem Realu, to Pedro Leon był przez niego upokarzany. Trener znalazł sobie ofiarę i dokuczał zawodnikowi na konferencjach prasowych. Kpił, że były gracz Getafe nie jest Maradoną, nie widząc w tym nic złego. A napastnik Watfordu Troy Deeney stwierdził kiedyś, że presja w piłce to niepoważny temat, wszak presję może odczuwać matka, która pracuje na kilku etatach. Takie myślenie zaklina trochę rzeczywistość, jest pełne uproszczeń.
Problemy geniusza
Wielcy często mają słabości. Andres Iniesta walczył z depresją w sezonie 2009/10, gdy miał już status jednej z największych postaci w świecie piłki. Śmierć przyjaciela, gracza Espanyolu Daniego Jarque wstrząsnęła zawodnikiem Barcy. Piłkarz nie mógł się pogodzić ze stratą przyjaciela.
Z czasem przełamał lęk i zyskał uznanie prawie całej Hiszpanii. Gdy strzelił gola w finale mistrzostw świata w RPA, Hiszpania na moment się zjednoczyła, a Iniesta stał się nawet mediatorem między zwaśnionymi stronami. Nagle przestano rozgrzebywać rany, była krótka jedność. Iniesta też jednak często cierpiał, co tylko potwierdza, że wielkość na boisku i wysokość zarobków nie są lekarstwem na ból psychiczny.