Choć zmieniła się data rozpoczęcia igrzysk olimpijskich w Tokio, cel pozostaje niezmienny. Marcin Lewandowski mierzy w medal w Japonii. W rozmowie z TVPSPORT.PL zauważył jednak, że najważniejsza impreza czterolecia nie będzie równa dla wszystkich sportowców.
Filip Kołodziejski: – Mogę zająć kilka minut?
Marcin Lewandowski: – Tak. Akurat leżę na stole do masażu, ale proszę.
– Czyli zgrupowanie trwa?
– Siedzimy na obozie w Jakuszycach. To pierwsze, wprowadzające zgrupowanie. Dość krótkie, bo zaledwie dwa tygodnie, ale taki był plan. Po przerwie chcieliśmy wejść w rytm dwóch treningów dziennie. Potem mieliśmy "uciekać" do Kenii, ale dowiedziałem się, że jest zakaz wyjazdów na zagraniczne zgrupowania. Będziemy kombinować. Póki co jesteśmy w kraju. Pogoda jeszcze dopisuje. Jest ok.
– Przywykliście już do nowych realiów sanitarnych?
– Powoli. Dlatego wybrałem to miejsce i ten termin. Na początku listopada ma tutaj przyjechać duża grupa sportowców, głównie juniorów. Od razu powiedziałem, że w takich warunkach nie będę jechał na obóz. Taka decyzja podpasowała także Adamowi Kszczotowi oraz trenerowi Piotrowi Rostkowskiemu. Na tę chwilę jesteśmy praktycznie sami w Jakuszycach. To bardzo komfortowa sytuacja. Nie ma turystów i gości hotelowych. Wszystko jest dostosowane do nas. Pełen profesjonalizm, jak na obecne warunki na świecie.
– Jak układa się współpraca z trenerem Rostkowskim?
– Nie jest tajemnicą, że nadal współpracuję także z moim bratem – Tomaszem. Realizujemy jego plan razem z Adamem. Ciągle jesteśmy w kontakcie. Oczywiście, nie jest to idealny model treningu. Na odległość "papier przyjmie wszystko". Na takim poziomie sportowym nie powinno mieć to miejsca, ale radzimy sobie. Piotr nam pomaga, jest trenerem kadry. Właśnie on był naszą propozycją, by się tym zajął. To osoba, której ufamy. Znamy się bardzo długo. Pilnuje nas na miejscu. Tomasz też wszystko koordynuje zdalnie. Podejmuje decyzje, co mamy robić w zależności od pogody itp.. Piotr resztę układa, załatwia i dba o sprawy logistyczne. Wiedziałem od początku, że można na niego liczyć.
– Z Kszczotem dobrze się rozumiecie?
– Jak najbardziej. Teraz ma ze mną dobrze, bo mocno wychodzę z treningu wytrzymałościowego w pierwszym okresie. Adam się do mnie podłącza, obudowuje się ogólnym treningiem wytrzymałościowym. Bardzo mu to pasuje. Z kolei w późniejszym okresie do Adama będę się "podczepiał" pod treningi szybkości i dynamiki. Myślę, że będą z tego przede wszystkim plusy.
– Mimo wszystko jest tęsknota za wylotami do Kenii, Nowej Zelandii czy Austrii?
– Zdecydowanie. Już teraz mogę powiedzieć, że jeśli igrzyska w ogóle uda się przeprowadzić, to nie będą równe. Między innymi dlatego, że nie możemy się przygotowywać w warunkach, jakie dla nas są idealne. Wiadomo, że większość roku spędzałem za granicą na zgrupowaniach wysokogórskich. To była podstawa mojego treningu. Teraz zostało mi to odebrane. Nie wiem, jak długo to potrwa. Pewne jest, że straty już są. Na początku listopada miałem lecieć do Afryki i to nie wyjdzie. Mogę przygotować się jak najlepiej potrafię, w sytuacji którą mamy.
– Cel zostaje ten sam, ale zmienia się data?
– Od początku to podkreślałem. Przesunięcie igrzysk mnie "nie zabije". Mam olbrzymią motywację. Chce mi się biegać, zasuwać. Jestem zdrowy. Dodatkowy rok mnie nie przybije, tylko jeszcze bardziej napędzi. Dystans 1500 metrów mimo wszystko jest dla mnie nadal nowy. Uczę się. Kolejny dodatkowy sezon i praca w nim wykonana zostanie wykorzystana w 2021 roku.
– Czuł się pan kiedyś mocniejszy?
– Jestem na pewno najsilniejszy, jeśli chodzi o ten okres. Tak szybko jeszcze nie biegałem. Oczywiście, do najlepszej formy nadal bardzo daleko, choć w tym okresie jestem chyba najlepiej przygotowany, jak do tej pory. A przygoda ze sportem trwa już u mnie 15 lat! To dobry prognostyk.
– W głowie tylko walka o medal?
– Oczywiście! Jestem obecnym medalistą mistrzostw świata. Bieg był najszybszy w historii MŚ. To nie krążek z przypadku. Zasłużyłem na niego. Zapracowałem na niego bardzo mocną i stabilną dyspozycją. W historycznym finale wziąłem ten medal. Dlaczego tego nie powtórzyć podczas igrzysk?
– 1000 m, 1500 m, 2000 m, bieg na milę... wszędzie pana rekordy kraju.
– Nie poprzestanę na tym. Nadal będę walczył o kolejne rekordy. Być może na jeszcze dłuższych dystansach. Taki jest mój cel. Nie ukrywam tego. Po to robię "koński" trening, by łamać następne bariery.
– Które dystanse jeszcze w planach?
– 10000 m to za dużo. Nie ma się co oszukiwać. Nie chciałbym tego próbować. Zaatakuję jednak rekord Polski na 3000 m, może na 5000 m. Najpierw myślę o tym pierwszym.
– To będzie się wiązało ze zmianami w przygotowaniach?
– Na pewno pojawią się zmiany. M.in. dlatego, że nie można wyjeżdżać za granicę. To olbrzymi kłopot. Lukę trzeba będzie zastąpić. Być może okaże się tak, że gdy wszyscy wyjadą ze stolicy trenować gdzieś indziej, ja tam wrócę. Tam być może będę miał zorganizowane dobre warunki do przygotowań. Dużo ewentualności biorę pod uwagę.
– W Jakuszycach śpi pan w namiocie. Dlaczego?
– Imitacja. Symuluję warunki hipoksji. Do namiotu jest podłączony specjalny agregat, który przetwarza inne ciśnienie. Osiągam dzięki temu wysokość, na której byłbym podczas zgrupowań. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Zrobię wszystko, by kolejny sezon był sezonem mojego życia. Ze względu na symulację takich warunków pojawił się właśnie pomysł treningów w Warszawie. Tam być może będę miał warunki, gdzie można trenować "na wysokości". Muszę kombinować.
– 175 kilometrów zrobionych w tydzień to maksimum możliwości?
– Zobaczymy. W tym tygodniu na pewno będzie ich mniej. Muszę delikatnie odpocząć przez jeden dzień. Przy takim kilometrażu wystarczy jedno wolne popołudnie i średnia spada. Dalej pozostaje na dużej objętości. W tym okresie przygotowań, to u mnie podstawa. Większość kilometrów jest biegana na wysokich prędkościach. Nie robię żadnych rozbiegać. Są to biegi progresywne, zabawy biegowe, biegi ciągłe. Mało jest "pustych" kilometrów.
– Nudy nie ma?
– Nie ma na to czasu. Ciągle ciężki trening. Regeneracja i krótkie drzemki. Ćwiczymy dość żywo. W moim wieku regeneracje jest już bardziej zaburzona. Zaburza ją między innymi spanie w specjalnym namiocie. To też potęguję zmęczenie.
– Zmęczenie przeszkodzi w walce o medale w hali?
– Bardzo mocno chcę się do tego przygotować. Sezony halowe w moim wykonaniu było bardzo fajne, z sukcesami. Nigdy mocno się do tego nie szykowaliśmy. Ten rok będzie moim pierwszym, gdzie chcę się bardzo mocno na tym skupić. Być może to moje ostatnie HME, a do tego rozgrywane w Polsce. Będę bronił tytułu w Toruniu. Mam też dla kibiców niespodziankę. Jeszcze jej nie zdradzę.
– Dobry sposób na przetarcie przed Tokio?
– Nie ma dla mnie większego znaczenia czy igrzyska będą, czy nie. Do startów w hali ostro się szykuję. Na tę chwilę, to mój najważniejszy cel, krótkowzroczny.
– Czyli w 2021 roku dwa złota do gabloty?
– Nie obraziłbym się!
– Czuć na plecach oddech młodzieży?
– Nie boję się tego. Tacy zawodnicy są, byli i będą. Taka jest kolej rzeczy, ale teraz mam cele zdecydowanie ważniejsze, niż wygrywanie na własnym podwórku. Chcę zdobywać medale na arenach międzynarodowych. To numer jeden w mojej głowie.
– Do zakończenia kariery coraz bliżej. Myślał pan o tym, by zostać w sporcie i szkolić tę zdolną młodzież?
– Nie. To nie moja bajka. Nie wiąże planów z takim stanowiskiem. Nie wiadomo, co los przyniesie. Będę jednak robił tak, by nie być trenerem.