| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa
Trafiłem do Stali, bo byłem tutaj potrzebny. Chcę utrzymać Ekstraklasę w Mielscu. Kolejnym krokiem jest mecz z Legią i lubię takie wyzwania. Staram się zaszczepić piłkarzom wiarę w sukces – przyznaje w rozmowie z TVPSPORT.PL Leszek Ojrzyński, szkoleniowiec beniaminka rozgrywek.
Piotr Kamieniecki, TVPSPORT.PL: – Czekanie na pracę męczyło? Pojawiały się tematy Widzewa czy Motoru. Nie spieszył się pan z powrotem na ławkę?
Leszek Ojrzyński: – Czekałem na odpowiednie oferty. Rozmawiałem z wymienionymi klubami, ale też z tymi, których nazwy nie padały w mediach. Ze Stalą Mielec szybko doszliśmy do porozumienia. Samolot mi pasował i już dzień później byłem w Polsce. Wtedy mogliśmy potwierdzić wszystkie ustalenia. Podjąłem się misji, by ratować Ekstraklasę dla Mielca. Po raz kolejny… To już szósty raz, szósty klub, który stawia przede mną takie cele. Zmiany mają na celu pozostanie w lidze, choć teraz wracam do pracy po najdłuższym rozbracie z ławką trenerską. Byłem gotów już wcześniej, ale tu były konkrety.
– Nie było myśli, że znów trzeba ratować, że projekt nie ma w sobie długofalowości?
– Tak to już bywa. Nie mogę nawet myśleć o górnej ósemki, bo wróciłem do ligi, która jest nieco inna. Nie ma podziału na grupy, a spadnie tylko jeden zespół. Byłem świadomy, że wielu zmian może nie być. Nie można wybrzydzać, a przyznaję, że byłem stęskniony za pracą. Czułem, że jestem potrzebny w Stali. Zawsze fajnie byłoby pracować w klubie, który ma wielkie aspiracje, ale na razie nie było mi to dane. Co będzie dalej? Zobaczymy, ale trzeba się skupić na tym, by wraz z drużyną pokazać się z dobrej strony. Walczymy o pozostanie w Ekstraklasie.
– Przez ostatnie miesiące przebywał pan w Liverpoolu. Ma pan poczucie, że wraca do Polski jako lepszy trener?
– Każdy dzień rozwija. Pewne zaobserwowane rzeczy można spróbować wykorzystać w pracy. Zdecydowałem się na rozbrat z ligowym futbolem, bo miałem na głowie inne zmartwienia. Co innego kłębiło się w głowie… Z czasem człowiek zaczął tęsknić, bo piłka jest też miłością i pasją. Sądzę, że jestem lepszym trenerem, ale muszę to spożytkować w nowym miejscu. Powielanie niektórych rzeczy nie ma sensu. Często mówimy o wyborze, który trzeba dopasować do środków i możliwości drużyny. Robienie niektórych rzeczy nie ma sensu, gdy nie ma wielkiego czasu na naukę. Do tego dochodzą momenty, w których nie ma gdzie trenować. Kluczowa jest realizacja celów, a dopiero później można sukcesywnie starać się poprawiać pewne rzeczy. Sam doświadczyłem tego, że można zostać pozamiatanym, dlatego dobór środków jest bardzo istotny.
– Od czego zaczął pan pracę w Mielcu? Kluczowe było zdiagnozowanie problemów?
– Trzeba było zajrzeć w przeszłość. Każdy zawodnik ma czystą kartę u nowego trenera i zgadzam się z tym wyświechtanym powiedzeniem. To zawsze nowy etap, który może motywować graczy. Czasami trzeba zmienić decyzje, tak było choćby z Kościelnym, którego przestawiliśmy ze środka na prawą obronę. Trzeba próbować i dostosowywać środki do możliwości i dyspozycji piłkarzy. Do tego dochodzi chęć oszukania i ogrania przeciwników. Niektóre aspekty wdraża się od razu, z innym działa to wolniej, ale sądzę, że po dalekim wyjeździe w Pucharze Polski jest zbyt mało czasu na pracę. Trzeba skupiać się na analizach i rozmowach z zawodnikami.
– Ma pan poczucie postępu w Stali? Od pana zatrudnienia minął blisko miesiąc.
– Nie lubię oceniać swojej pracy. Jestem od tego, by po ostatniej kolejce Stal mogła cieszyć się z utrzymania. Wiem co zrobiliśmy dobrze, a co jeszcze kuleje. W piątek zagramy z Legią Warszawa, a to zawsze oznacza wysoko zawieszoną poprzeczkę. Lubię takie wyzwania, a graczom wpajamy chęć rywalizacji z tak trudnymi rywalami.
– Z Legią miał pan dobry bilans, a przy tym to zawsze okazja do sentymentów.
– Nie przegrywam z Legią, gdy prowadzę drużyny na własnym terenie. Trzeba pamiętać, że to głównie statystyki i wspomnienia. Chce się aż rywalizować z warszawianami na swoim stadionie. Na wyjazdach bywało gorzej, ale udało się wywalczyć Superpuchar przy Łazienkowskiej. Legia to największy klub w Polsce. Zawsze ma szeroką kadrę i wysoki budżet, a to przekłada się na tabelę. Wojskowi przewodzą w lidze i doskonale dają sobie w niej radę.
– Jaki jest sposób na Legię Warszawa prowadzoną przez trenera Michniewicza?
– Luquinhas, Pekhart, Kapustka, Wszołek… To zawodnicy, których możemy nazwać czołowymi w Ekstraklasie. Nawet jeśli Legii nie wychodzi gra zespołowa, to są piłkarze, którzy swoimi akcjami są w stanie przesądzić o wyniku spotkania. Jest źle? Brazylijczyk wywalczy rzut karny po solowej akcji. Przestój? Ktoś zagra na głowę Czecha. To duże atuty, a prowadzenie takich drużyn jest wielką przyjemnością. Indywidualności mogą decydować o wynikach i są one mocno dostrzegalne w stołecznej drużynie. Sam jestem ciekaw piątkowego meczu, bo będzie to ciekawe doświadczenie. Trzeba przy tym wierzyć w końcowy sukces.
– W składzie Stali nie brakuje byłych legionistów: Żyry, Tomasiewicza czy Zjawińskiego. Jest pan w grupie trenerów, którzy wierzą, że gracze przeciwko swoim poprzednim zespołom są w stanie wykrzesać z siebie jeszcze więcej?
– Sądzę, że można dostrzec taki atut, choć mierzyłbym to raptem w kilku procentach. Gdyby nie było takich dodatkowych emocji, to w umowach wypożyczeń nie byłoby zapisów zabraniających gry przeciwko macierzystym zespołom. To normalne, da się zrozumieć takie zapisy.
– Mecz z Legią zakończy rok dla Stali. Co dalej? Planujecie już wzmocnienia drużyny?
– Mam pewne życzenia, priorytety, ale jest jeszcze za wcześnie, by o tym rozmawiać. 4 stycznia polecimy na obóz do Turcji. Ostatnim etapem przygotowań będzie praca na własnych obiektach. Oby pogoda dopisywała, bo nie mamy boiska treningowego z podgrzewaną murawą. Chciałbym uniknąć ćwiczeń na sztucznej trawie, bo to zawsze będzie dodatkowym problemem przed rywalizacją ze Śląskiem. Tak wyglądają problemy mniejszych klubów. Początki rundy wiosennej potrafią być problematyczne.