Marzenie o najwyższej górze świata wyznacza cel dla tysięcy miłośników wspinaczki. Mount Everest może być jednak równie niebezpieczny, co pociągający. Na górze zginęło już ponad 300 osób.
Zdobył K2. "Myślałem, czy za cenę szczytu stracić palce"
Chęć do pokonywania największych przeciwności towarzyszyła człowiekowi od dekad. Już od późnych lat XIX wieku Mount Everest, najwyższa góra świata, fascynowała kolejnych himalaistów. W 1885 roku Clinton Thomas Dent powiedział, że zdobycie jej jest możliwe. Na drodze stanęły jednak niedostatecznie rozwinięty sprzęt i brak wiedzy, który przez kolejne lata pochłaniał życia śmiałków. Obecnie lista ofiar zamknięta jest na 304 osobach.
Otwiera ją siedmiu Nepalczyków, którzy zginęli w lawinie poniżej North Col. Nie brakuje również polskich nazwisk. Najbardziej tragiczna w skutkach była wyprawa z maja 1989 roku. Mirosław Dąsal, Mirosław Gardzielewski, Andrzej Heinrich, Wacław Otręba i Eugeniusz Chrobak zginęli z powodu lawiny lub w następstwie urazów. Wszystko wydarzyło się na 7200 metrach.
Turystyka wspinaczkowa Everestu
Wyprawy komercyjne na Mount Everest stały się dochodowym biznesem. Nic dziwnego — utrzymują się z niego przedstawiciele nepalskich rodzin, którzy zmęczeni byli nie tak dochodową pracą tragarzy górskich. Bilans wiosny 2019? W górę powędrowało około tysiąca osób. Coraz mniej dziwią więc kolejki, które ustawiają się bezpośrednio przed szczytem. To nie kilku, ale dziesiątki, a nawet setki wspinaczy.
Jaki to problem? Nie tylko jest to niebezpieczne ze względu na to, że nieostrożność czy pech jednego ze wspinaczy może pociągnąć za sobą kolejne istnienia. Nawet nie dlatego, że większa liczba osób i naruszenie struktury śniegu oraz lodu mogą przyczynić się do zwiększenia prawdopodobieństwa spadku lawiny. Aż tak poważnym problemem nie wydają się również odmrożenia, na które wspinający są narażeni, kiedy stoją w stuosobowej kolejce, gdy temperatura spada do minus czterdziestu stopni. Największym zmartwieniem jest kwestia tlenu, który w zdecydowanej większości wypraw komercyjnych jest naturalną pomocą przy zdobywaniu kolejnych szczytów.
Ile butli potrzeba? Przeciętnie w obozie trzecim agencje składują około 70-80 butli dla klientów.
Himalaiści wskazują, że w strefie śmierci, czyli na wysokości 8000 metrów, niekiedy Szerpowie przynoszą im po osiem ważących cztery kilogramy każda. To ma wystarczyć na atak szczytowy nawet przy założeniu niewielkich opóźnień wynikających z tłumów chcących osiągnąć jeden cel. Niestety, nie zawsze to wystarcza.
Zimny wiatr, tłumy i świadomość, że kiedy zdobędzie się szczyt idąc w jednej linii, trzeba jeszcze zejść przeciskając się między zmierzającymi na wierzchołek. Kolejne godziny zwłoki, to kolejne butle tlenu, które trzeba systematycznie wymieniać. Co zrobić, jeśli go zabraknie? Za wszelką cenę schodzić w niższe partie góry i prosić wspinaczy o pomoc. W innym przypadku niezaaklimatyzowane do warunków strefy śmierci ciało zacznie się buntować. Z powodu małej ilości tlenu w powietrzu pojawi się choroba wysokościowa, skrajne wyczerpanie organizmu, a w konsekwencji możliwa śmierć.
Wspomniał o nim między innymi Janusz Gołąb, jednak przy okazji wyprawy na K2. — Siedzieliśmy w obozie trzecim, na 7350 metrach. Rano zobaczyliśmy, że jeden z Szerpów schodzi z góry. Był sam, co nas zaciekawiło, bo zazwyczaj nie decydują się na samotne wyprawy, lecz kierują osobami, które wykupiły ich usługi. Zapytaliśmy się go, gdzie jest jego klient. Powiedział, że to klientka, i że umarła. Koledzy wyszli do obozu czwartego. Po godzinie dotarli do kobiety. Siedziała w śniegu, wyglądała bardzo źle, ale po prostu była mocno niedotleniona i żyła. Trzeba było wymienić butlę, czego prawdopodobnie jej przewodnik nie potrafił zrobić tak, jak obsługiwać zaworu — powiedział himalaista.
Mount Everest się odsłania
Odważnych, dla których Mount Everst był ostatnim przystankiem w drodze w górę, było wielu. Zwłoki niektórych tam pozostały. O ile sam koszt wejścia na Everest dla pojedynczej osoby to kwoty rzędu 30-45 tysięcy dolarów, to sprowadzanie martwych ciał ze szczytu jest nawet dwukrotnie droższe. Przede wszystkim w wielu przypadkach problemem jest identyfikacja zwłok, bezpieczne dotarcie służb i transport, którego koszta w zależności od państwa mogą się różnić. Samo znoszenie ciała z góry nawet na krótkim fragmencie również sprawia kłopoty. Wszystko dlatego, że zamarznięte może ważyć nawet do 150 kilogramów.
Coraz większym kłopotem dla lokalnych władz jest postępujące globalne ocieplenie, które odkrywa kolejne partie Mount Everestu. Wcześniej zwłoki śmiałków przykrywała warstwa śniegu i lodu. Obecnie, kiedy temperatura jest coraz wyższa, coraz więcej z nich wychodzi na światło dzienne. Chińskie służby w 2019 roku zaczęły znosić w dół zwłoki z północnej części góry. Najczęściej były to te z ostatnich lat. Te starsze, które przez dekady były pogrzebane, zostają nadal odsłonięte.
Zdobył K2. "Myślałem, czy za cenę szczytu stracić palce"
Wanda Rutkiewicz. Reportaż "Ślady na śniegu"
Wanda Rutkiewicz. Reportaż "Ślady na śniegu"
Zielone buty i inni. Szlakiem ciał Mount Everestu
Niektóre z ciał pozostają jednak znamienne dla Mount Everestu. Najsłynniejsze z nich, które dla wielu stanowiło jeden ze szlaków na drodze, to "Green Boots", czyli "Zielone Buty", znajdujące się na głównej trasie grzbietu północno-wschodniego na wysokości około 8500 metrów.
Przez lata pozostawało ono niezidentyfikowane, mimo że po raz pierwszy świat dowiedział się o jego istnieniu 21 maja 2001 roku dzięki Pierrowi Paperonowi. Szerpowie mieli mu powiedzieć, że było to ciało chińskiego himalaisty, który wspinał się tą samą trasą kilka miesięcy wcześniej.
Obecnie uważa się, że należy do indyjskiego wspinacza Tsewanga Paljora. 10 maja 1996 roku wspomniany himalaista razem z Lancem Naikiem Dorje i Tsewangiem Samanią wpadli w zamieć tuż przed szczytem. Mimo że reszta zespołu odmówiła dalszego wchodzenia w górę, wspomniana trójka udała się na wierzchołek. Górę udało się zdobyć. Informacja z tym komunikatem była ostatnią, który od nich usłyszano. Żadnemu z nich nie udało się wrócić do obozu na wysokości 8300 metrów.
Z zielonymi butami związana jest również tragedia brytyjskiego himalaisty, Davida Sharpa. W 2006 roku zamierzał zdobyć Mount Everest bez tlenu razem z Asian Trekking. Wyprawa miała ograniczone koszta, więc dużą część trudności organizacyjnych wziął na siebie. Nie wiadomo, czy udało mu się dojść na szczyt. Wziął ze sobą bardzo ograniczoną ilość tlenu — tylko w celu ratowania życia w razie wypadku. 14 maja zaczął zejście bardzo późno. Fatalne warunki atmosferyczne i jedna z najzimniejszych nocy na górze w sezonie zmusiły go do biwaku pod nawisem skalnym znanym jako Jaskinia Zielonych Butów. Nie pomógł mu nikt i to nie tylko dlatego, że nie zgłosił wcześniej chęci zdobycia szczytu, i w dużej mierze wspinał się sam. Prawdopodobnie minęło go wielu innych wspinaczy — około czterdziestu. Przeszli obojętnie, ponieważ sądzili, że to kolejne zwłoki w drodze na wierzchołek. W tym czasie Sharp umierał w powodu wychłodzenia organizmu, braku tlenu i wycieńczenia wielodniowym wysiłkiem.
Zielone Buty na Mount Evereście
Opowieść o Śpiącej Królewnie
Miłości do gór uczyła się od ojca, który zabrał ją w góry Kolorado, gdy miała sześć lat. Francys Arsentiev, zawodu księgowa, z charakteru pogodna osoba, w której towarzystwie chciał przebywać każdy. Poślubiła Siergieja Arsentiewa i z nim chciała zdobywać wszystkie życiowe szczyty — także ten Mount Everestu. W maju 1998 roku przybyli do base campu. Ich tempo było spore — 17 maja byli w ABC (Advance Base Camp — przyp.red.), by dwa dni później znaleźć się na wysokości 8200 metrów. Atak szczytowy miał nastąpić 20 maja. Niestety, zawiodły ich czołówki i musieli zawrócić.
22 maja mieli ostatnią szansę na osiągnięcie celu. Wycieńczenie minionych dni i, jak się okazało, zbyt mała aklimatyzacja spowodowały, że ich tempo było znacznie poniżej oczekiwań. Weszli na szczyt, ale zmuszeni byli spędzić kolejną noc w strefie śmierci. Rozdzielili się. Siergiej zszedł do obozu kolejnego ranka i zobaczył, że jego żony w nim nie ma. Wyruszył na jej poszukiwanie.
Francys Arsentiev jeszcze 23 maja trafiła na uzbecki zespół, który przeniósł ją tak daleko w dół, jak tylko pozwalały mu na to zasoby tlenu. Tego samego dnia grupa pod wieczór miała spotkać Siergieja. Kobietę znaleziono 24 maja w tym samym miejscu, w którym ją pozostawiono poprzedniego dnia. W pobliżu były też czekan i lina Siergieja. Himalaistki nie udało się uratować. W chwili rozpoczęcia akcji przez Iana Woodalla i Cathy O’Dowd, umarła. Jej ciało nazywa się "Śpiącą Królewną". W 1999 roku odkryto zwłoki jej męża niżej na zboczu góry. Zginął ratując żonę.
Francys Arsentiev
Ten, któremu musiało się udać
George Mallory był cudownym dzieckiem gór. Wspinał się od wczesnych lat. Na swoim koncie miał Mont Blanc, Mont Maudit czy Pillar Rock. W Himalaje udawał się od lat 20. XX wieku. Dlaczego chciał się zdobyć na Mount Everest? — Bo tam jest — powiedział kiedyś. Gór była jednak nie do przejścia. Złe warunki, nieznane szlaki i braki sprzętowe uniemożliwiały jej zdobycie. W wieku 37 lat Mallory czuł, że to jego ostatnia szansa. 8 czerwca 1924 wraz z Andrew Irvinem podjęli próbę wejścia na szczyt Everestu z Przełęczy Północnej. Chwilowe pojawienie się prześwitu umożliwiło zaobserwowanie ich sylwetek w miejscu, które wzięto za Drugi Uskok. Do dziś nie wiadomo czy dotarli wyżej. Zginęli.
75 lat później zidentyfikowano ciało Mallory’ego. Zachowane zostało w dobrym stanie. Zwłoki leżały głową do podłoża, zdradzając przyczynę zgonu — upadek i uderzenie o wystające skały. Ciała jego kompana nigdy nie znaleziono.
George Mallory i Andrew Irvin (fot. Getty)
Hannelore Schmatz nie da się nie zauważyć
Każdy, kto wspina się na Mount Everest drogą południową, nie może nie zauważyć Hannelore Schmatz.
— To już niedaleko. Nie mogę uciec przed złowrogą strażą. Około 100 metrów nad obozem IV siedzi oparta o swój plecak, jakby robiąc sobie krótką przerwę. Kobieta z szeroko otwartymi oczami i falującymi włosami przy każdym podmuchu. To zwłoki Hannelore Schmatz, żony przywódcy niemieckiej ekspedycji z 1979 roku. Weszła na szczyt, ale zmarła podczas schodzenia. Jednak wydaje mi się, że mija mnie wzrokiem — napisała Lenę Gammelgaard, która zdobyła szczyt.
W 1979 roku Schmatz zdobyła Everest. Zmarła na wysokości 8300 metrów tuż po tym jak pożegnała towarzysza podróży, Raya Geneta, który odszedł dwieście metrów wyżej. Sungdare Sherpa, jeden z jej przewodników, pozostał przy jej ciele, przez co stracił większość palców u rąk i nóg.
Szaleniec, któremu miał wystarczyć różaniec
Maurice Wilson był żołnierzem i pilotem. Nie lubił, gdy coś go ograniczało. Wychodził z założenia, że wszystko jest możliwe dzięki wsparciu Boga i modlitwy. Nieobce były mu idee postu, który miał go odprowadzić do sukcesu i dać przewagę nad Georgem Mallorym i Andrew Irvinem. Określał wspinaczkę na Everest mianem pracy, do której został przydzielony. Niestety, bez sukcesu.
Większość informacji na temat jego wyprawy pochodzi z dziennika, z którym został znaleziony. Był niedoświadczony, zgubił się na lodowcu Rongbuk i później przyznał, że pokonała go pogoda. Po drodze skręcił kostkę, odniósł kilka poważniejszych ran. To go jednak nie powstrzymało. Wyruszył w górę ponownie. Mimo że nie robił tak dużych postępów jak towarzyszący mu Szerpowie, upierał się, by wejść na Mount Everest. Wyruszył 29 maja 1934 roku. Nie wrócił. Rok później znaleziono jego zwłoki leżące na boku i otoczone resztkami namiotu. Został pochowany w pobliskiej szczelinie. Prawdopodobnie zmarł z głodu lub wycieńczenia.
To jednak nie wszystkie tragiczne historie, którymi usiane jest zbocze Everestu. Do najbardziej znanych przypadków należą również Marco Siffrefi (snowboardzista), Yasuko Namba (zostawiona na samotną śmierć w 1996 roku) czy też Peter Kinloch (zmarł w skutek hipotermii).
"Okiem redakcji". Bohaterowie ostatnich dni, czyli kim są zdobywcy K2 zimą?
"Okiem redakcji". Bohaterowie ostatnich dni, czyli kim są zdobywcy K2 zimą?