13 marca zmarł Marvin Hagler (62-3-2, 52 KO) – jeden z ostatnich naprawdę wielkich mistrzów boksu. Jego drogi bywały kręte i nieoczywiste, ale przeważnie wybierał je sam. W złotym okresie kariery czuł się powszechnie niedoceniany, dlatego... zmienił imię sądowo. Kolejnymi występami potwierdził, że ten pomysł miał więcej sensu niż mogło się wydawać. Odszedł jednak niespełniony i obrażony na boks, który w najważniejszym momencie po raz kolejny go zdradził.
– Na starcie już trzy rzeczy działają na twoją niekorzyść. Jesteś czarny, jesteś mańkutem i jesteś naprawdę dobry – usłyszał w młodości od Joego Fraziera. Kwestie rasowe od początku miały ogromny wpływ na życie Haglera. Jako 13-latek był świadkiem protestów w Newark, które wpisały się w burzliwy czas "długiego, gorącego lata" 1967 roku. W rodzinnej miejscowości Marvina ludzie wyszli na ulice po brutalnym ataku policjantów na czarnoskórego taksówkarza, ale sytuacja była bardziej złożona.
Miasto zmieniło się po wojnie przede wszystkim pod względem demograficznym. Najbogatsi biali wyjechali z centrum na przedmieścia, a ich miejsce zajęli czarnoskórzy, którzy nie mogli liczyć na dobre perspektywy zawodowe. Pogarszająca się sytuacja ekonomiczna doprowadzała do tarć, a kwestie rasowe cały czas były najważniejsze. Doszło do tego, że zdominowane przez czarnoskórych Newark było zarządzane wyłącznie przez białych.
Od 12 lipca 1967 roku przez pięć dni było jak w piekle. Zginęło 26 osób, ponad 700 odniosło obrażenia, a blisko półtora tysiąca trafiło do aresztu. Straty oceniono na ponad 10 milionów dolarów – przeliczając na nasze realia to kwota siedem razy wyższa. Hagler walczył więc od najmłodszych lat, początkowo na ulicy. Zamieszki przeraziły matkę, która postanowiła przeprowadzić się z szóstką dzieci do Massachusetts.
– Nie było nam łatwo w New Jersey. Zawsze był jakiś chuligan, z którym musiałem się bić. Zamieszki, bieda, getto... matka uznała, że lepsza przyszłość czeka na nas w innym miejscu i miała rację – opowiadał po latach. Ida Mae Hagler ponownie wyszła za mąż w Brockton, ale wobec dzieci miała nadal wymagania. Każda z pociech musiała ukończyć szkołę średnią – dopiero z takim kapitałem mogły robić to, na co miały ochotę.
– Ciężko jest wstawać o szóstej rano, gdy śpisz w jedwabnej piżamie – ten cytat też przypisuje się Haglerowi, ale on w rozmowie z Przemysławem Osiakiem z "Przeglądu Sportowego" zapewniał, że nigdy tak nie powiedział. Trudno się dziwić, że połączono go z tymi słowami, bo doskonale pasują do jego charakteru. W najlepszych latach stawiał na "destrukcję i zniszczenie", jak przyznał przed walką z Hearnsem. Do rywali czuł niechęć, jeśli nie odrazę. – Tylko sędzia dzieli mnie od zabicia ich – przekonywał. Przed walką nie podawał przeciwnikom ręki – traktował ich jak największe zagrożenie.
Inaczej traktował najbliższych. Do końca kariery pozostał wierny braciom Petronellim, którzy wcześniej nie zaistnieli na mistrzowskim poziomie. Gdy Marvin zaczął zarabiać miliony, to bracia nieśmiało próbowali przekonać go, że zgodzą się na niższe "sztywne" kwoty zamiast udziałów procentowych – by więcej pieniędzy zostawić pięściarzowi. Hagler poczuł się dotknięty – powiedział, że udział procentowy pozostanie bez zmian, a jeśli będą nalegali na niższe zarobki, to po prostu ich zwolni.
Nigdy tego nie zrobił. Do końca pozostał wierny własnemu kodeksowi. Miał szereg wielkich walk, które będą inspirujące nawet za 50 lat – jak choćby jedyna w swoim rodzaju "Wojna" z Hearnsem. Ringowy styl "Cudownego Marvina" to płynne zmienianie pozycji, mądre wywieranie presji i umiejętne podkręcanie tempa. Magazyn "The Ring" uznał go na początku XXI czwartym najlepszym pięściarzem w historii wagi średniej i jednym z dwudziestu najlepszych bez podziału na kategorie wagowe. A według "Boxing Illustrated" był najlepszym pięściarzem lat osiemdziesiątych.
Były mistrz zmarł w wieku 64 lat. Zasłabł w domu i nie odzyskał przytomności. Po kilku godzinach, podczas gali grupy Matchroom, pożegnał go w pięknym stylu Michael Buffer. – Zacznijcie liczyć do dziesięciu, na pewno wstanie – tak żegnany był też Stanley Ketchel, wielki mistrz kategorii średniej, który rozdawał karty na początku XX wieku. Te słowa idealnie pasują do Haglera, który zapisał się w historii boksu jako jeden z najtwardszych, bo nigdy nie znalazł się na deskach po ciosie rywala. Oficjalnie liczony był tylko raz – po potknięciu.