Christian Eriksen ze wszczepionym kardiowerterem-defibrylatorem (ICD) będzie miał problem z powrotem do zawodowego futbolu. Może będzie uprawiał sport rekreacyjnie, ale do piłki na tym poziomie już nie wróci – tłumaczy TVPSPORT.PL prof. dr hab. nauk medycznych Łukasz Małek, kierownik Poradni Kardiologii Sportowej w Narodowym Instytucie Kardiologii w Warszawie.
Rafał Majchrzak, TVPSPORT.PL: – Znamy już oficjalną decyzję, którą przekazał lekarz kadry, Morten Boesen. Eriksen będzie miał wszczepiony kardiowerter-defibrylator. Wyjaśniono, że to urządzenie konieczne po zawale z powodu nieprawidłowości w rytmie pracy serca. Co taki stan oznacza dla samego zawodnika?
Prof. Łukasz Małek: – Wyjaśnijmy kilka kwestii na początek. Eriksen raczej nie miał zawału serca, to mało prawdopodobne. Gdyby faktycznie go miał, nie wszczepiałoby się tak szybko defibrylatora. Nie wiem, kto powtarza tego typu wiadomości. Doszło do zatrzymania krążenia z powodu choroby zaburzającej rytm pracy serca, powodującej groźne arytmie.
Jakiej? Nie znamy szczegółów. Nie wiemy, czy to była choroba genetyczna kanałów czy mięśnia sercowego. Jeśli taki problem występuje i występuje ryzyko zatrzymania krążenia lub już do niego doszło, jak w tym wypadku, wszczepia się właśnie ICD, czyli kardiowerter-defibrylator. ICD to skrót angielski, oznacza "implantable cardioverter-defibrillator". Gdyby doszło znów do przykrej sytuacji w trakcie treningu lub poza nim, w życiu codziennym, to wtedy takie urządzenie wewnątrz organizmu wykona wstrząs, jaki Eriksen otrzymał z zewnętrznego defibrylatora w sobotnim meczu. Ale czy będzie grał w piłkę? Nie, Christian Eriksen nie będzie z ICD uprawiał zawodowego sportu. Może pójdzie na rower w celach rekreacyjnych, ale karierę profesjonalnego piłkarza raczej zakończy.
– Poważny i stanowczy osąd sytuacji.
– Ważne, że udało się zawodnika skutecznie reanimować. Udało się przywrócić funkcje życiowe. Ma młody organizm, udało się to zrobić na tyle szybko, że odzyskał przytomność i chyba bez większych komplikacji neurologicznych. Szansa, że wróci do normalnego funkcjonowania jest duża. Trzeba go jednak zabezpieczyć na przyszłość. ICD ma pomóc w sytuacjach, gdy będzie spał, pójdzie na zakupy. Wtedy nie będzie wokół niego sztabu medycznego, który od razu ruszy z pomocą. Wówczas to urządzenie go uratuje. A wszczepia się je rutynowo, w wielu sytuacjach kardiologicznych. To ono wykona wstrząs, samo go zreanimuje.
– Spotkał się pan w swojej praktyce zawodowej z bardzo dużą liczbą przypadków takich, jak Eriksena? Pytam konkretnie o to przez pryzmat młodego wieku.
– Zdarzają się, oczywiście. Choroby kardiologiczne nie wybierają. Dominują choroby nabyte, które są związane z nieprawidłowym stylem życia albo z podeszłym wiekiem. Ale zdarzają się też choroby wrodzone, genetycznie uwarunkowane czy choroby zapalne mięśnia. Pojawiają się one wtedy u młodszych osób. Tak jak w dużej części populacji, tak również u sportowców, coś takiego może się zdarzyć.
Przy aktywności sportowej, serce jest bardziej narażone, bo pracuje przy większym obciążeniu, intensywniej. Ja na co dzień jestem kardiologiem sportowym, wykonuję okresowe badania u zawodowych sportowców. Wychwytuję potencjalnie niebezpieczne choroby, by nie dochodziło do takich zdarzeń w trakcie spotkań. Czasem zalecamy ograniczenie aktywności. Czasem potrzebne jest stosowanie leków lub wszczepienie ICD. Zawsze monitorujemy okresowo sytuację i odpowiednio reagujemy.
– A klubom sportowym lub trenującym indywidualnie zawodnikom zdarza się ten aspekt zaniedbywać?
– Na obecnym wysokim poziomie rozwoju infrastruktury sportowej? Raczej nie. Rutynowe badania i testy medyczne mają zapobiegać tego typu problemom. Przechodzą je kompleksowo. Mogą badać się też dodatkowo. Natomiast w niższych ligach, na poziomie półprofesjonalnym lub amatorskim dobrze to nie wygląda, to jest sprawa oczywista.
Często te badania traktuje się po macoszemu, defibrylatorów na meczach nie ma, przymyka się oko na problemy. W tym kierunku dużo jest do zmiany. Ale na szczęście UEFA, FIFA czy MKOl zabezpieczają takie sytuacje. Nie dopuszczają do organizacji imprezy, jeśli nie będzie odpowiedniego wsparcia medycznego. Certyfikacja zdrowotna zawodników to również coś, na co kładą nacisk. Tak powinno być wszędzie.
– Czyli Eriksen miał szczęście w nieszczęściu?
– Tak, poniekąd dobrze, że stało się to na boisku, w meczu takiej rangi. Ta sama sytuacja mogła wystąpić w życiu codziennym bez szybkiej pomocy z zewnątrz. To było jego szczęście. Każdy był przygotowany, akcja odbyła się dość sprawnie.
– Pan akurat uprawia sport, uczestniczył w wielu imprezach biegowych i maratonach. Gdzie, pana zdaniem, jest granica, jeśli chodzi o tego typu problemy? Myśli pan, że to ryzyko jest większe przy profesjonalnym sporcie w każdym przypadku?
– Może być większe, ale nie musi. To nie znaczy, że nie należy uprawiać sportu. Przede wszystkim nie należy lekceważyć niepokojących objawów. Nie wiadomo, czy Eriksen nie miał wcześniej takowych. Może ich nie zgłaszał. Był drobiazgowo badany, tak mówili lekarze z Tottenhamu i Interu. Być może w ostatnich tygodniach czy miesiącach zmagał się z jakimś problemem, ale to tylko przypuszczenia, miejmy na uwadze ten fakt. Jeśli mamy wrażenie, że coś nam dolega, po prostu idziemy na kontrolne badania.
Większość tych rzeczy udaje się wtedy wychwycić. Ale też żadna diagnostyka nie jest stuprocentową ochroną. Tak jak będą się zdarzać wypadki lotnicze, tak jest też i tutaj. Tysiące ludzi grają w piłkę, ale wciąż jednak przypadki podobne do Eriksena są rzadkością. Udaje się wiele spraw wychwycić przed nieszczęściem. Tutaj się nie udało, ale to nie znaczy, że sport jest niezdrowy. Nie możemy po prostu wszystkiego przewidzieć. Dlatego zabezpieczajmy imprezy masowe, aby akcje reanimacyjne były po prostu lepiej i szybciej przeprowadzane.
– Pytam o to dlatego, że wiele razy spotykałem się z tezą, że "profesjonalny sport to pierwszy krok do kalectwa". Wielu ludzi nie ryzykuje, widzi negatywne przypadki, słyszą ich historie i to bardziej działa na psychikę niż przykłady pozytywne.
– Działają na wyobraźnię, bo smutne historie przedostają się do mediów. To jest co prawda izolowany przypadek, ale przecież piłkarze pokroju Eriksena są traktowani jak herosi. Myślimy, że nic się nie może wydarzyć, a tymczasem na boisku traci przytomność młoda osoba. W skali roku takich przypadków jednak ciągle wychwytujemy mało. Mówimy o jednym na 50 000 przypadków przez 12 miesięcy.
Dużo rzadziej taki problem dotknie zawodowego sportowca niż przeciętnego człowieka. Sami widzimy, jak częstą dolegliwością są choroby układy krążenia w naszej populacji. To się zdarza dużo częściej, ale o tym nie mówimy. Bo to są sytuacje z życia codziennego, które takiego zainteresowania nie wzbudzą. Wciąż niemniej, zawodowi sportowcy żyją średnio dłużej niż mediana populacyjna. Sport raczej nie obciąża, on potrafi mieć dobry efekt i życie wydłużać.
Komentarz:
Mateusz Borek, Kazimierz Węgrzyn