Były małe marzenia: stawanie na dwie nogi, płynne chodzenie, trucht, trening siłowy – mówiła w rozmowie z TVPSPORT.PL Anna Kiełbasińska, która od kilku miesięcy zmagała się z poważnym urazem. Po złamaniu "Aniołek Matusińskiego" nie dawał sobie szans na szybki powrót do sportu. Wiele wskazuje jednak na to, że już niebawem pojawi się podczas zawodów na bieżni.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Co w głowie siedzi?
Anna Kiełbasińska: – O Boże... Nie ukrywam, że najbliższy start będzie jedną z najbardziej szalonych rzeczy w życiu, które wykonam. Sytuacja jest dość "śliska". Jestem cztery miesiące po operacji. Z reguły dopiero po pięciu miesiącach wraca się do pełnej sprawności, a ja już biegam. Przez trzy miesiące wykonywałam trening zastępczy. Uważam, że był świetnie dobrany. Jestem pod wrażeniem. Nie wiem jednak, jakie to będzie miało przełożenie na bezpośrednie bieganie. Po pierwszych, wstępnych treningach widzę, że jest nieźle. Bardzo obiecująco. Mimo wszystko jest mało czasu. Przydałyby się jeszcze dwa tygodnie na ćwiczenia, ale ich nie ma. Gdy ludzie dowiadywali się, co chcę zrobić, byli w szoku. Z drugiej strony... mam za chwilę 31 lat, to raczej moja ostatnia szansa, żeby załapać się do składu, który powalczy o medal olimpijski. Walczę o to od trzech lat. Na pewno nie odpuszczę. Za dużo poświęciłam.
– Powrotny start to mistrzostwa Polski w Poznaniu?
– Tak. To będzie szalone! Sama nie wiem, co będę sobie myślała, gdy pojawię się w blokach. Kiedy nie wiesz na co cię stać, to trudno reagować. Będę mądrzejsza po kolejnych treningach. Może być beznadziejnie, średnio lub dobrze.
– Pierwszej wersji nie przyjmujemy...
– Też staram się tego nie robić. To sport. Wiem, przez co przeszłam. Jeśli przebiegnę ten dystans, to już będzie wielki sukces. Kibiców zazwyczaj interesują tylko wielkie wyniki, ale mało kto wie, jaką drogę się przebywa po kontuzjach. Wszystko, co przeżyłam, w jakiś sposób mnie kształtuje. Nie chciałabym tego cofnąć. Droga, którą pokonałam była dla mnie bardzo wartościowa. Teraz może być już tylko lepiej. Nawet, jeśli nie wyjdzie, to moje życie się na tym nie kończy.
– Trener Aleksander Matusiński bardzo panią zachwalał.
– W takim razie bardzo mi miło. Samej siebie oceniać nie będę, ale odkąd otworzyłam oczy po operacji, jestem dobrej myśli. Kość zrosła się w rekordowym tempie. Po dwóch miesiącach zrobiliśmy tomografię. Wszystko było w porządku. Ewenement. Miałam oczywiście lepsze i gorsze chwile, ale je przetrwałam. Trochę chaotycznie o tym opowiadam. To dla mnie trudny temat.
– Najtrudniejszy moment w karierze?
– Zdecydowanie. Kiedyś też miałam urazy, ale teraz sobie myślę, że to nie były kontuzje. Eliminowały mnie w mniejszym lub większym stopniu z rywalizacji. To nie było nic poważnego. Przez ostatnie trzy miesiące w ogóle nie biegałam, teraz mam porównanie, jak było trudno. Pierwszy raz przeżyłam coś takiego. Były małe marzenia: stawanie na dwie nogi, płynne chodzenie, trucht, trening siłowy na nogi. Chodziłam na bieżnię antygrawitacyjną i pracowałam w wodzie. Rozkręcałam się z każdym treningiem. Cieszy mnie w tym momencie każda jednostka. Czuję się tak, jakbym wygrała mistrzostwo Polski.
– Kiedy był moment przełomowy?
– Cały ostatni miesiąc taki był. Pojechałam na zgrupowanie do Zakopanego. Wykonałam dobry trening z trenerem Matusińskim. Realizowałam własny plan. Po ćwiczeniach dostałam stanu zapalnego w stawie skokowym stopy pooperacyjnej przez ogromne obciążenia. Przez tydzień w górach nie zrobiłam więcej treningów. Bardzo mnie bolało. Byłam załamana. Porozmawiałam z trenerem, podkreśliłam, że to, co chcemy zrobić jest szalone. Mam świadomość kurczącego się czasu. Jeśli się uda będę super szczęśliwa. Jeśli nie i tak jestem już z siebie bardzo zadowolona. Przeszłam ogromna drogę. Rozwinęłam się.
– Da się mentalnie przygotować na takie momenty?
– Nie. Trzeba to po prostu przeżyć. Cały czas pracuję z psychologiem – Małgorzatą Bęben. Jest moim aniołem stróżem. Wyciągnęła mnie z trudnych chwil. Czuję, że sytuacja się polepszyła. Lekarz pomógł mi doprowadzić stopę do sprawności. To super rozwój. Liczę, że nie będzie źle. Mam dodatkową nadzieję. Ciało nie jest w fatalnym stanie. Trzeba je przyzwyczaić do specjalistycznej pracy na zakwaszeniu.
– Były osoby, które pomagały w każdej chwili?
– Oj, tak. Miałam mnóstwo takich ludzi wokół. Dzięki nim wytrwałam. Wiele zawdzięczam Uli Bhebhe Gdy okazało się, że mam mocno rozwaloną kość zwątpiłam w przyszłość. Zaczęłam szukać innych rozwiązań. Myślałam, że dla mnie to koniec sportu. Płakałam, ale jednocześnie szukałam rozwiązania sytuacji. W hotelu zdzwoniłam się z trenerki. Uspokoił mnie. Wymieniła wszystkie moje zalety, zmotywowała. Dodała, że damy radę, że jest już plan na Tokio. Poczułam wewnętrzny spokój. Czułam, iż ktoś jest ze mną i damy radę. Dlatego walczymy dalej! Nie mogę zapomnieć o rodzinie i najbliższych. Musiałabym wymieniać i wymieniać, żeby nikogo nie pominąć. Rehabilitantki i lekarze też przyczynili się do szybszego powrotu. Rodzina nie opuściła mnie nawet na chwilę.
– "Aniołki" też się kontaktowały?
– Sztafeta niby istnieje beze mnie, ale chciałabym do niej wrócić. Dziewczyny od razu się do mnie odezwały na różnych komunikatorach. Utrzymujemy kontakt. Pytają, jak leci. Przez pewien moment niemal każda z nas przechodziła kłopoty zdrowotne. Mamy ten sam cel i wychodzimy na prostą z podobnych problemów. Taka sytuacja nas jednoczy.
– Lekcja pokory sportowej i życiowej?
– Trudno stwierdzić. Większość z doświadczonych biegaczek z naszego grona miały już okazję zmagać się z kłopotami. Od wielu miesięcy leciałyśmy w sztafecie od zwycięstwa do zwycięstwa. Gdy pojawił się najważniejszy moment okazało się, że dodatkowy rok nie jest pomocny. Bardziej przeszkodą. Wygląda jednak na to, że wychodzimy na prostą.
– Młodzież napiera? Będziecie już schodzić z bieżni?
– Nie chcemy schodzić! Nie powiedziałyśmy ostatniego słowa. Ja na pewno nie. Jestem do tego przekonana. Już w hali czułam, że mogę biegać bardzo szybko. Kontuzja mnie zatrzymała. Zmieniłam trenera, żeby biegać lepiej. Zaczęło to działać. Mamy już trochę lat na karku, ale nadal chcemy walczyć o czołowe miejsca. Dobrze, że jest młodzież. U nas nie będzie trzeba chyba czekać na zmianę pokoleniową. Już jest kontynuacja. W tym momencie Natalia Kaczmarek jest filarem sztafety. Jest bardzo mocna. Dla nas, borykających się z problemami, to motywujące. Gdy słyszałyśmy, że każda z osobna ma kłopoty, zaczęłyśmy w ogóle się zastanawiać czy drużyna da radę. Na szczęście tak było. Młodzież biega już na wysokim poziomie.
– Olimpijski medal dla "Aniołków" to temat tabu?
– Nie. My już nawet o tym nie rozmawiamy. To oczywista kwestia. Wiemy, o co walczymy. Nie bierzemy medalu za gwarant, ale wiemy, że to nasz wspólny cel.
– W głowie są już plany na pozasportowe życie? Może praca w roli ekspertki?
– Niestety, nie dam rady przeżyć z samego bycia ekspertem. Na pewno chcę jeszcze rok biegać. Trener znalazł nowy przepis na mnie. Nawet, jeśli igrzyska nie wypalą, będę kontynuowała karierę. Dla własnej satysfakcji. W strefie, poza sportową karierą, będę chciała korzystać z zaproszeń do studia lekkoatletycznego. Mam dostęp do informacji, jak wygląda sport za granicą, ile jest możliwości. Z wielu nie korzystamy. Nie mamy pełnej świadomości. Chciałabym przekazywać sportowcom, co mogą zrobić, żeby mieć z tego korzyść i jeszcze lepsze wyniki.