Jeśli ktoś poklepuje po ramieniu, udaje kolegę, a tydzień później zwalnia, to chyba jest nieszczery, prawda? – mówi Paweł Zagumny o byciu prezesem Polskiej Ligi Siatkówki. W TVPSPORT.PL mówi o spokoju, kibicowaniu dzieciom i relacjach z Sebastianem Świderskim. Mistrz świata z 2014 roku, w poniedziałek 18 października, skończył 44 lata.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Co robi pan teraz w życiu?
Paweł Zagumny:– Robię drobne rzeczy związane ze swoja akademią i organizacją eventów. We wrześniu pomagałem przy organizacji jednogwiazdkowego World Tour w Wilanowie. W europejskiej federacji CEV też mam swoje miejsce. Staram się wywiązywać ze swoich obowiązków najlepiej jak potrafię.
– Widzi się pan w organizacji takich drobnych rzeczy?
– Robię to, co robię i na tym etapie życia mi to wystarcza. Może nie są to wielkie wyzwania, ale czymś w życiu trzeba się zajmować. Mam więcej spokoju i wszystko mogę robić po swojemu.
Stephane Antiga: medal? W przypadku kolejnego zespołu ta ambicja się nie zmieni
– Nie tęskni pan za wielkim światem?
– Nie, na razie nie tęsknię. Nie nudzę się za bardzo, więc nie ma we mnie takich emocji. Może gdyby nic dookoła się nie działo, to bym to poczuł, ale póki co mi to nie grozi. Czasami pojawia się telewizja, pojadę na mecz, by posłuchać, co w trawie piszczy, ale trzymam się na uboczu. Spotkałem na swojej drodze wielu nieszczerych ludzi, więc wziąłem na wstrzymanie.
– Nieszczerych?
– Jeśli ktoś poklepuje po ramieniu, udaje kolegę, a tydzień później zwalnia, to chyba jest nieszczery, prawda?
– Jakie były plusy sprawowania roli prezesa?
– Nowe ciekawe wyzwanie, bycie w centrum uwagi, zarządzanie dość ważną instytucją dla polskiej siatkówki. Było jednak przy tym dużo nerwów i niepotrzebnych emocji. Czasami nie była to praca lekka, łatwa i przyjemna.
– Lubi pan być w centrum uwagi?
– Nie do końca, ale instytucja, w której pracowałem, była w centrum uwagi. Podejmowanie decyzji, które miały wpływ pośredni lub bezpośredni na kształt i funkcjonowanie ligi w bardzo trudnym czasie, dawało satysfakcję. Było dużo trudnych tematów, ponieważ moja praca zaczęła się w trudnym okresie, w którym brakowało sponsorów i pieniędzy. Trzeba było odwołać Puchar Polski w marcu 2020 roku, później przywrócić rozgrywki do funkcjonowania. Ale było też dużo innych wymagających spraw.
– Wspomniał pan o niepotrzebnych emocjach. Skąd one się brały?
– Mając w organizacji kilkanaście klubów i trzy ligi, wiadomo że każdy ciągnie w swoją stronę i nigdy nikomu się nie dogodzi. Kiedy podejmowało się decyzję na rzecz jednego podmiotu, to drugi od razu był niezadowolony. Czasami nie udało się dojść do kompromisów ze wszystkimi. Stąd brało się całe mnóstwo negatywnych emocji.
Tajemnicze spotkanie Vitala Heynena i Sebastiana Świderskiego. W sprawie kadry?
– To była walka o władzę?
– Z czymś takim bezpośrednio się nie spotkałem. Nominacja na prezesa była dla mnie niespodzianką. Nie byłem przygotowany, nie była to gra polityczna tak, jak to miało miejsce przy wyborze prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej. W moim przypadku dużo mniejsze, zamknięte grono w potrzebie chwili podjęło taką, a nie inną decyzję.
– Czyli nie był pan wypchnięty na to stanowisko przez Jacka Kasprzyka?
– Nie, raczej nie. Na pewno wiedział o mojej nominacji, bo trudno było zakładać, że jako prezes PZPS miałby nie wiedzieć, ale nie sądzę, żeby miał aż taką władzę, by wskazywać i dobierać ludzi w zupełnie innym podmiocie niż prowadzony przez niego.
– Jest pan człowiekiem, który przyzwyczaił się do wielkich emocji i robienia sportowo wielkich rzeczy. Bał się pan nudy w życiu po siatkówce i prezesurze?
– Niby jej nie zaznałem, bo kiedy skończyłem karierę siatkarską, prawie błyskawicznie trafiłem do ligi. Po odejściu z niej trochę odetchnąłem, abstrahując od sposobu, w który się ze mną pożegnano. Wielce nie tęsknię i wiem, że od wszystkiego można się odzwyczaić. Życie na tylu emocjach nie jest do końca zdrowe. U każdego przyjdzie ten moment, w którym będzie trzeba odpuścić. Być może jest to dla mnie chwila, w której muszę nadrobić zaległości familijne i wieść spokojniejsze życie.
– Rodzinie łatwo było pana ugościć na stałe?
– Będąc sportowcem nie siedziałem na miejscu. Ta praca jest mobilna, podobnie było w przypadku działania na rzecz ligi. Od jedenastu miesięcy zapuściłem korzenie na stałe i docieramy się z żoną po dwudziestu latach małżeństwa. Jestem w domu i zajmuje się nim. Już nie jeżdżę bez przerwy po Polsce i świecie.
– Trudne to zajęcie?
– Nie, nie jest trudno. Nie jestem kurą domową. Docieranie się jest bardziej kwestią charakteru. Żyliśmy razem przez dwadzieścia lat i teraz musimy się do siebie przyzwyczaić na nowo. Żeby problemy były tylko takie!
– Wystarcza panu kibicowanie córce?
– Jeszcze synowi! Też zaczął grać. Mam komu kibicować i nie muszę szukać sobie dodatkowych wrażeń. Zawsze będę też wspierał drużynę z Warszawy. Jest ona we mnie głęboko zakorzeniona. Moja córka z kolei gra już w SMS-ie w Szczyrku, a syna trzeba zawozić na turnieje. Co ciekawe, odczuwam większe emocje, gdy grają dzieciaki.
Joanna Wołosz: pomyślałam, że może już mnie w tej kadrze nie będzie
– Jakie więc towarzyszyły panu emocje, gdy zawoził pan córkę do SMS-u?
– Chyba normalne, żona się bardziej przejęła. Z domu wyjechałem dość wcześnie, więc byłem pogodzony z myślą, że i córka wyjedzie. Zresztą, bardzo na to nalegała. W Szczyrku ma opiekę na wysokimi poziomie i odpowiednią liczbę treningów. Całe szczęście dziewczyny trzy, cztery razy w roku mają ferie i przyjeżdżają do domu.
– Rozmawiał pan z córką na temat tego, jak w Polsce nosi się nazwisko "Zagumny"?
– Powoli sama się przekonuje, że to nie jest prosta sprawa. Chyba sobie z tym poradziła. Mam nadzieję, że pierwszy szok już minął, bo wiadomo, że takie sprawy potrafią wywołać różne emocje. Moja córka stara się jednak bronić swoją grą i tym, jak podchodzi do sportu.
– Były duże ataki?
– Raczej przytyki, że pewnie uważa, że należy jej się to czy tamto. Raczej się tym nie przejmuje. Lubi grać w siatkówkę i to jest najważniejsze. Mam nadzieję, że zdrowie pozwoli jej robić postępy.
Sprzeciw w sprawie Grbicia. "Możliwe, że Polska będzie musiała znaleźć innego trenera"
– Dla pana nazwisko "Zagumny" było ciężarem?
– Trochę się z tym mierzyłem. Mój tata był trenerem i miał dość kontrowersyjne poglądy. Nie ze wszystkimi było mu po drodze. Nie płynął z nurtem, lubił wchodzić w sprzeczki i podkreślać swoje zdanie. Na początku miałem więc dość trudno. Byłem też do niego porównywany. Szybko zacząłem jednak pracować na własne nazwisko.
– Często patrzy pan na złoto mistrzostw świata?
– Czasami na nie zerkam, kiedy schodzę do piwnicy potrenować. Wisi w ładnej ramie. Nie wywołuje już większych myśli. Jest tylko medalem. To miłe wspomnienie, ale nie ma co żyć przeszłością.
– To było najważniejsze wyróżnienie?
– Jest na równi z wicemistrzostwem świata i mistrzostwem Europy.
– Który medal zdobywało się panu najtrudniej?
– Ten w Japonii. Był pierwszy i niewiele osób w nas wierzyło.
– Pogratulował pan zwycięstwa w wyborach Sebastianowi Świderskiemu?
– Tak.
– Czyli zmieniło się coś od 2017 roku, kiedy po raz ostatni rozmawialiśmy, a pan miał wtedy nieco żalu z powodu atmosfery rozstania z ZAKSĄ.
– Czas leczy rany. Podczas pracy w lidze mieliśmy dobry kontakt na stopie biznesowej. Chcieliśmy poprawić podobne rzeczy w siatkówce. W mojej ocenie nasza dyscyplina jest w dobrych rękach. Mam tylko nadzieję, że reszta osób pozwoli Sebastianowi zrealizować choć część planu, który sobie nakreślił.
– Czyj to czas, by być trenerem reprezentacji Polski?
– Duże szanse ma Nikola Grbić. Zna środowisko i wie, jak pracuje się z Polakami. To nie jest łatwe. Zna też Sebastiana, ma doświadczenie jako trener na arenie międzynarodowej, bo prowadził również inną reprezentację. To bardzo duży atut. Co do innych kandydatów, to nawet o nich nie myślałem, bo wydawało mi się, że klamka już zapadła. Potrzeba więcej negocjacji ze strony Serba i dogadania się ze strony Sir Safety Perugii. Na chwilę obecną chyba lepszego kandydata nie ma, ale mogę się mylić.
– Jacek Kasprzyk powiedział kiedyś, że nadawałby się pan na trenera kadry. Nadal nie ma pan takich ambicji?
– Nadal nie widzę siebie w tej roli. Bawię się w trenerkę w swojej akademii i mi to wystarczy. Do bycia szkoleniowcem seniorskiej drużyny trzeba się dobrze przygotować. Nie należy obejmować reprezentacji czy klubu z marszu. W najbliższym czasie trenerem więc nie będę. Spędziłem pół życia w hali i drugiej połowy nie chcę przeżyć w ten sposób. Póki nie będę gotowy do powrotu, tematu nie będzie.
– Czego sobie pan życzy z okazji 44. urodzin?
– Zdrowia dla mnie i rodziny.
– A jak pan świętuje?
– Żona zaprosiła mnie na kolację w sobotę, a w poniedziałek była druga tura, którą sam musiałem przygotować (śmiech).
Mirosław Przedpełski o licencji Taylora Sandera: nie można mu odciąć możliwości zarabiania
Żeńska kadra i coaching? Vital Heynen rozlicza Tokio 2020 i mówi "Czas na zmiany"
Nikola Grbić i grzywna. Czy to będzie czynnik odstraszający? Sebastian Świderski odpowiada