{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
Skoki narciarskie mają islandzkiego Eddiego Orła? Anton Oeyvindsson: pracuję tylko po to, żeby skakać
Antoni Cichy /
Kiedy spotkam kogoś na ulicy i powiem mu, że zajmuję się skokami narciarskimi, pyta "czym? Co to za sport?" – mówi Anton Oeyvindsson. To on po kilkudziesięciu latach przywrócił Islandię na mapę skoków narciarskich. A rekord kraju ustanowił na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. I jak tu się dziwić, że bardziej popularny jest w Polsce niż Islandii?
Wygraj Puchar Świata z TVP Sport! Rusza Menedżer Skoków
To nie żarty. Islandia miała kiedyś olimpijczyków na skoczni. I wcale nie zajmowali ostatnich miejsc. Jonas Asgeirsson był 37. w 1948 roku w Sankt Moritz. Ari Gundmundsson 35. w 1952 roku w Oslo. Skarpheddin Gundmundsson 43. osiem lat później w Squaw Valley. Po 60 latach zawodnik z Islandii znów wzbił się w powietrze w oficjalnych zawodach z ramienia FIS. Nazywa się Anton Oeyvindsson, ma dziewiętnaście lat i w niedawnych konkursach FIS Cup zajął 51. i 46. miejsce. Pierwszego dnia ostatni, drugiego wyprzedził już dwóch rywali.
– To nie do końca taka sama historia, ale pod wieloma względami podobna – mówi w rozmowie z TVPSPORT.PL pytany, czy oglądał film "Eddie zwany Orłem" z Hugh Jackmanem. A inaczej, czy jest po trochu islandzkim Eddiem Edwardsem. Też osamotniony, też zdeterminowany. Ale miał nieco więcej szczęścia. W Islandii została już tylko jedna czynna skocznia (w przeszłości było ich kilka, na niektórych dało się skoczyć ponad 50 metrów).
– Myślę, że w latach 60. skoki narciarskie były dość popularne. Mieliśmy nawet zawodnika na igrzyskach. A potem ten sport zaczął wymierać. W Norwegii też skoki były kiedyś dużo ważniejsze od narciarstwa biegowego i piłki nożnej, a teraz już nie jestem pewien – analizuje. Islandię opuścił, nim zaczął chodzić. A pierwsze kroki – dosłownie i te na nartach – stawiał właśnie w Norwegii.

Skoczył na biegówkach i skacze do dziś
Urodził się na Islandii. Do Norwegii mały Anton wyjechał z rodzicami , kiedy miał zaledwie dwa miesiące. – Mieszkam w Lillehammer. Praktycznie całe życie spędziłem w Norwegii – opowiada. Z Islandii pochodzi jego mama. – Przeprowadziliśmy się, kiedy byłem bardzo mały. Mój tata jest Norwegiem. I to on pokazał mi narty. Zacząłem od narciarstwa biegowego, a któregoś dnia na stoku zbudowałem małą skocznię i skoczyłem na biegówkach. Tak to się zaczęło – dopowiada.
Miał szczęście. Po pierwsze, na Islandii pewnie nigdy narty nie wpadłyby do jego rąk. Po drugie, tam dalej dziwnie patrzą, kiedy słyszą, że ktoś może przypinać narty, rozpędzać się na nich i tracić na kilkadziesiąt metrów kontakt z podłożem. – Moja rodzina już się do tego przyzwyczaiła, ale kiedy spotkam kogoś na ulicy i powiem, że zajmuję się skokami narciarskimi, pyta „czym? Co to za sport?” Niektóre osoby już wiedzą, o co chodzi, ale wiele nie ma o nim bladego pojęcia – przyznaje Anton.
I dlatego nie jest mu lekko. – Islandzki związek zgłasza mnie do zawodów, ale za start muszę zapłacić sam – nie ukrywa. Norwegowie mogą go wspomóc, ale nie finansują. A Islandczycy co najwyżej zgłosić do konkursu, bo raczej skoków nie traktują jako sportowy priorytet. – Nie mam norweskiego obywatelstwa, więc nie mógłbym reprezentować Norwegii. I dlatego skaczę dla Islandii. A z drugiej strony, trudno byłoby skakać jako Norweg, bo poziom zawodników jest bardzo wysoki – ciągnie.
I tak został pierwszym Islandczykiem od dekad, którego nazwisko znalazło się na liście startowej. – To dość szalone, kiedy o tym pomyślę – mówi. Z dumą dzielił się tą wiadomością także w mediach społecznościowych.
"Pracuję tylko po to, żeby zarobić na skoki"
Zrobił pierwszy krok na międzynarodowej arenie. Po prostu wystartował. Chciałby więcej, ale realnie patrzy na sytuację. Także z najbardziej prozaicznych i przyziemnych powodów. – Potrafię sobie wyobrazić siebie na mistrzostwach świata juniorów, ale raczej ciężko będzie mi dostać się do Pucharu Kontynentalnego albo Pucharu Świata. Skoki nie są priorytetem islandzkiej federacji. Sam muszę za wszystko płacić – mówi otwarcie Anton.
Klub z Lillehammer go wspiera, ale i tak płaci. Ile? Rocznie około 45 tysięcy koron norweskich. To około 21 tysięcy złotych. Droga pasja. – No tak, w pewnym sensie to hobby, bo na tym nie zarabiam. Ba, muszę pracować, żeby zarobić na wyjazdy na zawody, na sprzęt – przyznaje.
Wiele wolnego czasu nie ma. Im więcej godzin, tym większy zarobek, a skoki trochę kosztują. – Pracuję w firmie, która zbiera ziarna różnych rodzajów drzew, prowadzi nad nimi pewne badania, a potem sprzedaje tym, którzy je sadzą. Zaczęło się jako praca sezonowa, w wakacje. Ale zostałem tu, przydzielają mi więcej zadań. Pracuję tylko po to, żeby zarobić na skoki – opisuje swoją determinację 19-letni Islandczyk.
Cele? On nawet nie wie, czy najbliższa zima nie okaże się ostatnią. – Będę usatysfakcjonowany, jeśli wezmę udział w mistrzostwach świata juniorów. To by mi wystarczyło – nie buja w obłokach. – Szczerze mówiąc, wszystko zależy od tego, jak pójdzie mi tej zimy. Miałem trochę problemów na skoczni. Zobaczymy – stara się przewidzieć przyszłość. Ale moment na małe marzenia też jest. – Jeśli zacznę bardzo dobrze skakać, może spróbuję sił w Pucharze Kontynentalnym – zaczyna się zastanawiać.
Rekord Islandii? Ten nieoficjalny ustanowił w Zakopanem
– Tak, to dość dziwna sytuacja. Ale zaczynam się do niej przyzwyczajać – zamyśla się Anton. Islandczyk znów skacze w zawodach FIS. Ostatni, trzeci od końca? I tak wzbudza zainteresowanie. Przede wszystkim w… Polsce. – Pisało do mnie trochę ludzi na Instagramie. Głównie z Polski. Pytali, czy trenuję na Islandii czy w Norwegii – śmieje się 19-latek.
– To pewnie twoja sytuacja obchodzi więcej osób w Polsce niż Islandii? – dopytujemy.
– I to dużo więcej! – odpowiada z rozbrajającą szczerością.
Wie, że lata 60. już nie wrócą. Została jedna skocznia i to taka, na której można polecieć kilkanaście metrów. Latem przyciąga miłośników skoków na rowerach. Tych na nartach brakuje. – Myślę, że ciężko będzie zebrać na Islandii taką społeczność skoków. Praktycznie nikt się tym nie interesuje. Prawie nikt nie ogląda nawet narciarstwa biegowego, nie mówiąc o skokach – nie ma wątpliwości Anton, rekordzista kraju.
A ten rekord ustanowił na Wielkiej Krokwi. Poleciał na 127 metrów. Niestety, wynik wciąż nieoficjalny. – W Zakopanem to był jedynie trening, nie zawody, więc ten rekord nie liczy się jako oficjalny. Skoczyłem już parę razy ponad 100 metrów, ale najlepszy wynik w konkursie to wciąż 94,5 metra – mówi precyzyjnie.
W Polsce bywał. W 2019 roku na obozie treningowym zobaczył Dawida Kubackiego, co zrobiło na nim spore wrażenie. Już wtedy wzbudzał zainteresowanie. – Kiedy siedziałem na belce startowej, słyszałem, jak pokazywali na flagę na kasku i mówili "o, Islandia" – wspomina. A "Islandia" mówi oczywiście po polsku, nie żadne angielskie Iceland.
Może tej zimy znów się do nas wybierze? Już wie, że pewnie mógłby liczyć na pomoc. Nawet z noclegiem. W końcu w Polsce zna go więcej osób niż w kraju, który reprezentuje. – Jeśli macie zawody FIS Cup, czemu nie? Mógłbym przyjechać! Ale mój główny cel to FIS Cup w Notodden, mistrzostwa świata juniorów i Puchar Norwegii – zapowiada.