Pojawił się znikąd, ale szybko stał się zjawiskiem budzącym fascynację. Mike Tyson rozpoczynał 1986 rok jako bokserska sierota. Mimo to narzucił sobie niesamowite tempo, godne wielkich mistrzów sprzed lat i eliminował kolejne przeszkody. Finał miał miejsce 22 listopada – zmiażdżył Trevora Berbicka (31-4-1) i został najmłodszym mistrzem świata w historii wagi ciężkiej. Minęło 35 lat i wydaje się, że nikt nie zbliży się do jego wyniku.
Na początku był tylko chaos – jak w "Mitologii" Jana Parandowskiego. W życiu nastoletniego Michaela Gerrarda Tysona od zawsze brakowało autorytetów. Ojca nie poznał, a matka nigdy nie miała dla niego czasu. Więcej uwagi znalazł na ulicach Brownsville, gdzie szybko dołączył do młodocianego gangu. Pobicia, włamania, kradzieże – z dnia na dzień okazało się, że ciemna strona życia zaczęła wyglądać na jedyną słuszną drogę. Gdy miał 13 lat, licznik aresztowań wybił "38" i konieczny stał się pobyt w zakładzie poprawczym.
Zagubiony nastolatek miał jednak także drugą stronę. W codziennych kontaktach z rówieśnikami był zahukanym introwertykiem, który wstydził się wady wymowy. Jego pasją była... hodowla gołębi. – Były w moim życiu odkąd pamiętam. Miałem 8-9 lat i już się nimi zajmowałem. Dlaczego? Po prostu robiliśmy to na Brooklynie. Nie wiem dlaczego, ale od zawsze puszczaliśmy gołębie – wspominał Tysona wiele lat po zakończeniu kariery.
Młodziutki Mike popełnił jednak błąd – opowiedział o swojej hodowli znajomym. Wieść zaczęła zataczać coraz szersze kręgi i w końcu dotarła do jednego z lokalnych łobuzów, który brutalnie zamordował jednego z ulubionych gołębi Tysona na jego oczach. Być może wtedy po raz pierwszy świat zobaczył "Bestię" – wściekły młokos stoczył pierwszy pojedynek w życiu i mocno zbił przeciwnika.
Zabawa w chowanego
O swoim fizycznym potencjale Mike przekonał się jednak dopiero w zakładzie poprawczym. Tam na 13-latka zwrócił uwagę Bobby Stewart – jeden z wychowawców, a prywatnie przyjaciel Cusa D’Amato, wybitnego trenera sprzed lat. Sędziwy szkoleniowiec szybko zauważył, że unikalne warunki Tysona mogą doskonale współgrać z jego autorskim stylem ”peek-a-boo", który wcześniej sprawdził się w przypadku Floyda Pattersona i Jose Torresa.
Nazwa w wolnym tłumaczeniu nawiązuje do zabawy w chowanego. Podstawą "peek-a-boo" jest aktywna defensywa, w której pięściarz rozpoczyna akcję schowany za podwójną gardą. Kluczem jest balans i wyczucie, które pozwala na szybkie przejście do ataku. Krępy Tyson w swoich najlepszych latach robił to wszystko idealnie. Zaczynało się najczęściej od niedocenianego lewego prostego, a potem w ruch szły kreatywne kombinacje – z legendarną akcją prawy sierpowy na dół plus prawy podbródek na głowę.
W latach osiemdziesiątych wydawało się, że styl wypracowany przez D'Amato to już tylko historyczna ciekawostka. Wszystko przez to, że prowadzenie walki w zgodzie z filozofią "peek-a-boo" było niezwykle wymagające i ryzykowne. Tymczasem Tyson spełniał wszystkie kryteria, a niski wzrost i krótki zasięg ramion potrafił przekuć w atuty. W bliskim kontakcie potrafił rozbijać rywali dynamicznymi seriami z obu rąk, w trakcie których płynnie zmieniał bokserską pozycję.
D'Amato pragnął stylu ofensywnego i atrakcyjnego dla kibiców, ale także bezpiecznego. Inspiracje czerpał między innymi z walk Maxiego Rosenblooma – mistrza świata kategorii półciężkiej z lat trzydziestych dwudziestego wieku. – Był najsprytniejszym pięściarzem pod względem defensywy, jakiego kiedykolwiek widziałem. Po prostu nie dało się go trafić. Wypracował niezwykłą umiejętność, która była jak radar. Przewidywał ciosy i na wszystko reagował z wyprzedzeniem – opowiadał po latach trener.
O autorskiej metodzie zrobiło się głośno w latach pięćdziesiątych. D'Amato rozpoczął wówczas współpracę z Floydem Pattersonem – triumfatorem igrzysk w Helsinkach z 1952 roku. Pięściarz wywalczył wprawdzie złoto w kategorii średniej, ale wśród zawodowców realizował się w gronie półciężkich. Pewny sukcesu trener już na początku wspólnej drogi deklarował, że ostatecznym celem jest i tak podbój królewskiej kategorii, ale mało kto traktował go wówczas poważnie.
Okazało się, że Patterson trafił na idealny moment. Jego gwiazda rozbłysła, gdy ze sceny zszedł Rocky Marciano (49-0). Mistrz olimpijski pod okiem D'Amato w końcu został mistrzem w 1956 roku – gdy miał dokładnie 21 lat, 10 miesięcy i 24 dni. Z krótką przerwą dominował w kategorii ciężkiej aż do 1962 roku. Wtedy na jego drodze pojawił się Sonny Liston (33-1) – owiany złą sławą król nokautu o potwornym lewym prostym.
D'Amato odradzał podopiecznemu podpisanie kontraktu na walkę, bo za Listonem stała mafia. Do wyobraźni Pattersona bardziej przemawiała jednak wypłata. Za pierwszą walkę z unikanym pretendentem zarobił dwa miliony dolarów – zdecydowanie najwięcej w karierze. W ringu nie było jednak żadnej rywalizacji – Liston zmiażdżył mistrza już w pierwszej rundzie, a ekspresową demolkę powtórzył kilka miesięcy później także w rewanżu.
Przyjaciel Alego… i szefa mafii
Drogi Pattersona i D'Amato się rozeszły, ale przyszły mentor Tysona jeszcze przez wiele lat był ważną postacią w pięściarskim środowisku. Kolejne sukcesy świętował z Jose Torresem – mistrzem kategorii półciężkiej. Pod koniec lat sześćdziesiątych pomagał także
Wzrok D'Amato pozostawał ostry. Był jednym z pierwszych, którzy dostrzegli potencjał w Wilfredzie Benitezie, a poza tym udzielał się głównie jako menedżer. Wciąż jednak trenował trudną młodzież, ale już głównie rekreacyjnie. Gdy pod koniec lat siedemdziesiątych Stewart przyprowadził 13-letniego Tysona, sędziwy trener od razu dostrzegł w nim ogromny potencjał. Młody Mike wiedzę chłonął jak gąbka i bezkrytycznie przyjmował opowieści mentora o starych czasach.
Kompletnie zaufał też trenerowi w kwestii bokserskiego stylu. W tamtych czasach nikt już nie stosował filozofii „peek-a-boo", ale D'Amato miał nosa – Tyson nadał dawnym ideom nowy wymiar. Wymarzona droga zakłada olimpijskie złoto, które miało otworzyć wszystkie drzwi – podobnie jak przed laty w przypadku Pattersona. Tym razem stawka była jeszcze wyższa, bo igrzyska w 1984 roku odbyły się w Los Angeles pod czujnym okiem amerykańskich mediów.
Przez wiele lat wydawało się, że ten plan może się udać. W 1982 roku 16-letni Tyson zdobył drugie złoto juniorskich igrzysk. Podczas turnieju znokautował przeciwnika w osiem sekund, czym ustanowił rekord. W kraju jego nazwisko mówiło coraz więcej, jednak na ostatniej prostej do wywalczenia olimpijskiej przepustki pojawiła się przeszkoda. W walkach decydujących o awansie dwukrotnie lepszy okazał się Henry Tillman. Napisać, że decyzja wzbudziła kontrowersje, to… nie napisać nic.
– Igrzyska w Los Angeles mogły być dla Mike'a wyjątkowe. Bardzo rzadko zdarza się okazja, że pięściarz może wziąć udział w takim turnieju przed własną publicznością, a Tyson zdobyłby złoto. Oszustwo, którego doświadczył w eliminacjach, to ostateczny test charakteru – nie przebierał w słowach D'Amato, który został prawnym opiekunem Mike'a po śmierci jego matki.
Po igrzyskach więcej pisano o dziewięciu amerykańskich złotych medalistach, którzy współtworzyli jeden z najlepszych olimpijskich zespołów w historii. Większość trafiła potem pod opiekę firmy Main Events, która od początku płaciła im ogromne pieniądze za zawodowe walki. Pierwszymi startami Tysona – który na zawodowstwie zadebiutował w marcu 1985 roku – mało kto się interesował, ale miało się to szybko zmienić.
W ringu bez trenera
Mike toczył walki co kilka tygodni i efektownie nokautował kolejnych rywali. Rzemiosła uczył się także na sparingach, w których w kolejnych latach pomagał mu między innymi Oliver McCall. – Przeboksowaliśmy razem 300-350 rund. Nauczyło mnie to, że przed nim nie można po prostu stać. Wiem też jak sprawić mu problemy z balansem. Inni pięściarze się tego boją i zachowują się jak jeleń zmierzający w stronę nadjeżdżającego samochodu – relacjonował McCall.
W listopadzie 1985 roku wydawało się, że proces kształtowania Tysona zmierza w odpowiednim kierunku. D'Amato nie doczekał jednak udanej zemsty na bokserskim środowisku. Podupadł na zdrowiu i po krótkiej hospitalizacji zmarł 4 listopada 1985 roku. Miał 77 lat, a oficjalną przyczyną zgonu było zapalenie płuc. Mike stoczył zawodową walkę trzy dni przed jego śmiercią, a kolejną niespełna tydzień po pogrzebie mentora. Szalone tempo miało sprawić, że w trudnym okresie myśli młodego pięściarza mogły odpłynąć w stronę boksu.
– Uwierzcie mi – gdyby nie ten stary Włoch byłbym nikim. Cus D'Amato był mocno konfrontacyjną osobą – tak jak ja. Do końca pozostawał impulsywny i porywczy. Jeśli ktoś sprawił mu przykrość lub zawiódł go to nie odpuszczał – nawet mając 75 lat. Boże, współcześni psychologowie mieliby z nim używanie... Ciągle brakuje mi mojego przyjaciela i mentora – opowiadał po latach Tyson o szczególnej więzi łączącej go z bokserskim outsiderem.
Wchodząc w 1986 rok Mike mógł liczyć na wsparcie Kevina Rooneya – jednego z ostatnich uczniów D'Amato, który nie był tak utalentowany i utytułowany jak Torres i Patterson. Patrząc z dzisiejszej perspektywy można odnieść wrażenie, że Tyson poruszał się wówczas na autopilocie i wciąż żył w zgodzie z filozofią mentora – w ringu i poza nim. Media coraz częściej nazywały go "Kid Dynamite", doceniając dynamit w obu jego pięściach.
Jak wyglądał przyspieszony kurs do mistrzostwa świata? W oczy rzuca się przede wszystkim niezwykła intensywność startów, która współcześnie jest zjawiskiem niespotykanym i powszechnie kojarzy się z boksem przedwojennym – tym samym, który tak zafascynował Tysona podczas pierwszych miesięcy pobytu u Cusa D'Amato.
Mike Tyson (15-0, 15 KO) – David Jaco (19-5, 15 KO) [11 I 1986]
Idealny rywal na wejście w Nowy Rok. Mierzący blisko dwa metry Jaco nie był poważnym testem, choć przed rokiem pokonał Donovana Ruddocka, z którym ścieżki "Żelaznego Mike'a" miały się przeciąć pięć lat później. Walka została przerwana już w pierwszej rundzie po trzech nokdaunach, ale pobity... pamiętał tylko dwa. Za porażkę otrzymał pięć tysięcy dolarów, ale w kolejnych latach pokazał, że stać go jeszcze na twardy boks, zaliczając pełen dystans między innymi z Oliverem McCallem.
Mike Tyson (16-0, 16 KO) – Mike Jameson (14-9, 8 KO) [24 I 1986]
Tuż przed wyjściem do ringu Tyson przebił się do mediów głównego nurtu – trafił na okładkę "Sports Illustrated”. Jameson potrafił sporo przyjąć – przed tą walką przegrał przed czasem tylko dwa razy, a po niej nokaut zafundował mu tylko George Foreman. Mike po raz pierwszy usłyszał gong rozpoczynający piątą rundę, ale może to dlatego, że trzecia... trwała tylko dwie minuty. Twardy Jameson wciąż wstawał po nokdaunach, ale sędzia Joe Cortez w końcu uznał, że zobaczył już wystarczająco dużo i przerwał pojedynek ku wyraźnemu rozczarowaniu pokonanego.
Mike Tyson (17-0, 17 KO) – Jesse Ferguson (14-1, 10 KO) [16 II 1986]
Niedoceniane starcie w dorobku młodej "Bestii". Ferguson miał już na koncie między innymi wygraną z Jamesem "Busterem" Douglasem – przyszłym pogromcą Tysona. Jesse tym razem pokazał sporo brudnego boksu, sięgając po nieprzepisowe sztuczki zwłaszcza w klinczach. W piątej rundzie w końcu znalazł się na deskach i wydawał się zraniony. W kolejnym starciu został zdyskwalifikowany za uporczywe faulowanie, ale pojedynek ostatecznie zapisano jako TKO na korzyść Tysona.
Mike Tyson (18-0, 18 KO) – Steve Zouski (25-9, 14 KO) [10 III 1986]
– Mam potwornie zapchany kalendarz, ale taka jest cena sławy. Muszę zrezygnować z wielu rzeczy i sporo poświęcić. Nie mogę żyć jak zwykły 19-latek – mówił Tyson o częstych występach. Poprzednie zwycięstwa zaprowadziły go na 10. pozycję w rankingu federacji WBC. Zouski nie był wielkim wyzwaniem – nastolatek zakończył walkę w trzeciej rundzie efektownym lewym sierpowym po zmianie pozycji.
Mike Tyson (19-0, 19 KO) – James Tillis (31-8, 24 KO) [3 V 1986]
Zakażenie ucha sprawiło, że na kolejną walkę Tyson musiał czekać prawie dwa miesiące. Warto było – doświadczony Tillis postawił spory opór i jako pierwszy przeboksował z młodym królem nokautu pełen dystans. Mało tego – w opinii części obserwatorów mógł zrobić wystarczająco dużo, by tej walki nie przegrać. Różnicę zrobił jednak nokdaun z piątej rundy, w której rywal Tysona radził sobie bardzo dobrze. Ostatecznie młody faworyt wygrał na punkty, ale zdaniem dwóch sędziów tylko 6-4 w rundach. – Pan Tillis był w znakomitej formie i dał świetną walkę. Trafił mnie kilkoma mocnymi ciosami. W żadnym wypadku nie powinien kończyć kariery – apelował pełen uznania Mike.
Mike Tyson (20-0, 19 KO) – Mitch Green (16-1-1, 10 KO) [20 V 1986]
Starcie dwóch dumnych synów nowojorskich ulic, czyli Brooklyn kontra sąsiednie Queens. Tyson dostał także okazję spotkania się z zawodnikiem wyżej notowanym w rankingu. Green nie miał wiele do powiedzenia, ale również dał radę wytrwać dziesięć rund. Za walkę zarobił jednak tylko 30 tysięcy dolarów – Tyson prawie 10 razy więcej. Rewanż miał miejsce dwa lata później na ulicy i obrósł legendą – obaj nabawili się kontuzji, które wpłynęły na ich plany sportowe.
Mike Tyson (21-0, 19 KO) – Reggie Gross (18-4, 12 KO) [13 VI 1986]
Historyczny moment: od tej walki rozpoczęła się promotorska współpraca Tysona z Donem Kingiem, która kosztowała go dziesiątki milionów dolarów. Po dwóch pojedynkach na pełnym dystansie tym razem młokos wrócił do korzeni i zakończył walkę już w pierwszej rundzie. Gross próbował protestować, ale ani przez moment nie zanosiło się na inny finał.
Mike Tyson (22-0, 20 KO) – William Hosea (12-3, 10 KO) [28 VI 1986]
– Marzenie o pokonaniu Tysona odmieniło moje życie – tłumaczył Hosea w rozmowie z ESPN. Na marzeniach się jednak skończyło, a pobudka była brutalna, bo pojedynek rozstrzygnął się już w pierwszej rundzie. Pokonany po wszystkim narzekał na niewłaściwe obuwie, przez które miał się slizgać. Dodatkowym problemem była ponoć... niewłaściwa interpretacja liczenia. Tyson był już numerem dwa w rankingu, a mistrzowski pojedynek wydawał się na wyciągnięcie ręki.
Mike Tyson (23-0, 21 KO) – Lorenzo Boyd (15-5, 9 KO) [11 VII 1986]
Dwa tygodnie po poprzednim występie Tyson wyszedł rozgrzać się przed kolejnym trudniejszym pojedynkiem. Lżejszy o ponad 10 kilogramów Boyd zapowiadał, że może zranić młodą "Bestię", ale nie był żadnym wyzwaniem. Mike już w pierwszej rundzie złamał mu nos, a w drugiej poobijał żebra i wygrał przed czasem.
Mike Tyson (24-0, 22 KO) – Marvis Frazier (16-1, 7 KO) [26 VII 1986]
Syn legendarnego Joego Fraziera był notowany w TOP 10 wagi ciężkiej i miał być większym wyzwaniem niż poprzedni rywale. Nie był – wściekły Tyson ruszył na niego zdeterminowany jak chyba nigdy wcześniej. Finałem był ciężki nokaut w narożniku po zaledwie 30 sekundach. – Mogłem liczyć do 20, ale nic by to nie dało – opowiadał sędzia Joe Cortez. Żaden poprzedni rywal "Bestii" nie padł tak szybko. – Nazywam się Mike Tyson, pochodzę z Catskill w Nowym Jorku i jestem najlepszym pięściarzem świata – przechwalał się w ringu młody zwycięzca.