Sugar Ray Robinson i Muhammad Ali – to najczęstsze wskazania przy wyborze pięściarza wszech czasów. Wśród kandydatur często pojawia się także Harry Greb, który jest w tych rozważaniach specyficznym wyjątkiem. To jeden z nielicznych wybitnych pięściarzy z początku XX wieku, którego osiągnięcia trzeba analizować na słowo honoru. Taśma z ringowymi osiągnięciami Amerykanina jest od dekad jak rozpalający wyobraźnię święty Graal, poszukiwany pod każdą szerokością geograficzną.
Żyjemy w czasach, które są przeładowane bodźcami w każdej płaszczyźnie. Sport nie jest wyjątkiem – dzięki technologii można obejrzeć walkę juniorów z dalekiej Australii bez wychodzenia z domu. Za większością popkulturowych pasji można podążać po maksymalnie kilku kliknięciach. Trudno sobie wyobrazić, że gdy wszystko można obejrzeć, usłyszeć i zrecenzować tak łatwo jak nigdy wcześniej, jakaś część sportowego kanonu może być niemożliwa do zweryfikowania i musi zostać przyjęta na wiarę.
Legendy i mity są jednak nieodłączną częścią kultury popularnej. O sportowych geniuszach XX wieku możemy dużo przeczytać, ale niemal wszyscy z nich zostali nagrani w akcji. Załóżmy jednak na moment, że po węgierskiej "złotej jedenastce" Gustava Szebesza z lat 1950-54 zostałyby tylko suche liczby i entuzjastyczne relacje świadków. Można w ciemno założyć, że siła rażenia tego zjawiska byłaby dużo mniejsza, a z czasem mogłyby zostać podjęte próby marginalizacji.
W boksie wybór najlepszego to niełatwe i skomplikowane zadanie. Dawno minęły już czasy, gdy w danej kategorii karty rozdawał tylko jeden mistrz. Masowa nadprodukcja tytułów i trofeów to tylko jeden z wielu elementów, które mocno zmieniły obraz dyscypliny w ostatnich latach. Doszło do tego, że niektóre mistrzowskie pasy można znaleźć w skrytce pocztowej, a w kilku kategoriach można wyróżnić równocześnie nawet sześciu-siedmiu czempionów.
Co widzi oko…
W takim stanie rzeczy koncepcja najlepszego bez podziału na kategorie wagowe nie do wszystkich przemawia. – Możecie włożyć Giennadijowi Gołowkinowi na plecy Wasyla Łomaczenkę, a ja i tak z nimi wygram – argumentował obrazowo niezrównany Tyson Fury (31-0-1, 22 KO). Nie jest w tym poglądzie osamotniony – dla wielu sympatyków boksu to właśnie król wagi ciężkiej jest automatycznie najlepszym ze wszystkich.
Są jednak nadal tacy, którzy chętnie podejmują się teoretycznie niemożliwego. Tę akademicką dyskusję próbuje się zamknąć w standardach. Porównuje się zatem ogólną liczbę mistrzowskich tytułów w poszczególnych kategoriach, liczbę walk mistrzowskich oraz klasę przeciwników. Spory wpływ na końcową klasyfikację ma także tak zwany "test oka", czyli mocno subiektywna ocena pięściarskich możliwości.
W 1894 roku doszło do walki, która została już zarejestrowana na taśmie. Sześć minut nagrania ze starcia Mike'a Leonarda z Jackiem Cushingiem pozwala zobaczyć nieco inną dyscyplinę od współczesnej. W kolejnych latach pojawiało się coraz więcej taśm, ale obecność kamer wcale nie była regułą – i to nawet podczas pojedynków mistrzowskich. To trwało nadspodziewanie długo, przez co straciliśmy na zawsze kilka legendarnych walk.
Pierwsze spotkanie Tony'ego Zale'a (57-16-2) z Rockym Graziano (43-6-5) w 1946 roku jest powszechnie uznawane z jedną z najlepszych ringowych potyczek w historii. W pierwszych dwóch rundach obaj byli na deskach, a broniący mistrzowskiego tytułu w kategorii średniej Zale nabawił się kontuzji. W sobie tylko znany sposób zdołał przełamać pretendenta, dając początek jednej z najlepszych trylogii w najnowszej historii.
Agencja Associated Press odnotowała, że Zale "wyglądał jak człowiek, który poszedł walczyć gołymi rękami z kimś uzbrojonym w piłę mechaniczną i ku własnemu zdziwieniu wyszedł z tego starcia zwycięsko". W 1996 roku magazyn "The Ring" umieścił ten pojedynek na piątym miejscu w rankingu najlepszych walk w historii. Jest jednak mały problem – taśmy z tej walki nie ma, bo akurat nie było przekazu telewizyjnego. Wszystko opiera się więc na relacjach uczestników i świadków oraz na tym, co podpowiada wyobraźnia na podstawie dwóch kolejnych walk Zale'a z Graziano, które zostały już zarejestrowane.
Bez ograniczeń
Brak pojedynczej walki to jednak niewielki problem. Większym wydaje się cała kariera, której nie sposób do końca zweryfikować, a tak właśnie jest w przypadku Harry'ego Greba (261-18-19, 48 KO). Magazyn "The Ring" sklasyfikował go w 2002 roku na siódmym miejscu w zestawieniu najlepszych pięściarzy poprzednich osiemdziesięciu lat. Jeszcze bardziej doceniają go dziennikarze i historycy boksu – Bert Sugar umieścił Greba na piątym miejscu w rankingu najlepszych w historii, a Max Kellerman nawet na czwartym.
Co wiemy na pewno o tym amerykańskim mistrzu, który – o ironio – przyszedł na świat w 1894 roku, a więc właśnie wtedy, gdy zostały nagrane fragmenty pierwszej bokserskiej walki? Mierzył sobie 173 cm, a zasięg jego ramion oszacowano na 180 cm. Zaczynał od walk w kategorii półśredniej (66,7 kg), ale w kolejnych latach kariery zdarzało mu się bić z ważącymi nawet około 90 kilogramów. Najczęściej walczył w kategorii średniej (72,6 kg) i nieco powyżej tego limitu.
Na świat przyszedł w ciężko pracującej rodzinie niemieckich imigrantów jako Edward Henry Greb. Pierwszą zawodową walkę stoczył już jako 19-latek, a potem stał się znany jako "Wiatrak z Pittsburgha”. Siłą rzeczy o jego fenomenie lepiej niż zdjęcia i filmy muszą mówić fakty. Harry stoczył blisko 300 walk na zawodowych ringach, z których wygrał aż 261. Przez 3 lata był mistrzem świata mocno obsadzonej kategorii średniej. W czasach rasowej segregacji nie uznawał żadnych podziałów.
Pokonał aż 18 byłych, przyszłych lub aktualnych czempionów. Przy skali tego wyczynu warto się na moment zatrzymać. W tamtych czasach było bowiem tylko osiem kategorii wagowych – w przeciwieństwie do osiemnastu (!), które oglądamy współcześnie. Taki wynik to zatem świadectwo naprawdę długiego stażu na najwyższym poziomie. Harry konsekwentnie podejmował się najtrudniejszych wyzwań, a wiele jego zwycięstw zaczęło być docenianych dopiero długo po jego przedwczesnej śmierci.
Przykład? W 1928 roku Gene Tunney (65-1-1, 48 KO) zakończył karierę jako niepokonany mistrz wagi ciężkiej. Jedyną porażkę poniósł 6 lat wcześniej właśnie z niepozornym Grebem. Patrząc przez pryzmat współczesności wiele rzeczy pozornie nie miało większego sensu. Panowie rywalizowali o tytuł mistrza USA w kategorii półciężkiej (limit – 79,2 kg), a niższy o 10 cm Greb był de facto reprezentantem wagi średniej (73,5 kg).
– Harry strasznie mnie zlał. Moja szczęka była spuchnięta po prawej stronie twarzy na całej długości. Sędzia i ring byli zalani krwią – moją krwią. Gdyby wtedy obowiązywały współczesne standardy i lekarze mieliby coś do powiedzenia, to nasza pierwsza walka prawdopodobnie zostałaby szybko przerwana i nikt by potem o mnie nie usłyszał – komentował Tunney.
Ta porażka dała początek wyjątkowej rywalizacji z dużo mniejszym Grebem. Spotkali się aż pięć razy. W drugiej walce, ponad pół roku później, wygrał Tunney, ale werdykt był powszechnie krytykowany. Aż 19 z 23 dziennikarzy zgromadzonych pod ringiem twierdziło, że Greb nie powinien stracić tytułu. "Ten werdykt prosi się o wszczęcie oficjalnego postępowania" – oceniono w "NY Evening Mail”.
Walcząc z ośmiornicą
Trzy kolejne ich walki przyniosły jeden remis i dwie wygrane Tunneya. Pięściarską nieśmiertelność zapewniły rodakowi Greba dopiero późniejsze dwie wygrane z legendarnym Jackiem Dempseyem (57-4-9), bo zakończył mu karierę. Poprzedni dominator królewskiej kategorii w latach dwudziestych słyszał wielokrotnie, że unika Harry'ego Greba. Wiadomo, że panowie dzielili ring podczas niezliczonych sesji sparingowych, a te Dempsey wspominał z estymą.
– Nigdy nie znajdował się w tym samym miejscu dłużej niż przez pół sekundy. Wszystkie moje ciosy były odpowiednio wymierzone, ale za każdym razem przeszywały powietrze. Harry cały czas odskakiwał, doskakiwał i okładał mnie najpierw lewą ręką, a potem prawą – lub na odwrót. Moja garda była podziurawiona. Próbowałem ciosów prostych, sierpowych i podbródkowych, ale czułem się jakbym walczył z ośmiornicą – relacjonował Dempsey.
Stylem Greba zachwycali się też dziennikarze. Według ich relacji był mistrzem w wywieraniu presji. Nie miał pojedynczego i nokautującego uderzenia, ale zasypywał przeciwników ciosami z różnych płaszczyzn, a do tego był wyjątkowym twardzielem. W zdecydowanej większości blisko 300 pojedynków to Harry był tym mniejszym w ringu. Mimo to tylko dwie walki przegrał przed czasem – pierwszą na początku kariery z rywalem cięższym o 7 kilogramów, a drugą niewiele później z powodu złamanej ręki.
– Mocno wierzę w postawienie wszystkiego na atak. Mój plan to ruszenie ostro od pierwszej sekundy – za każdym razem. Staram się, by obie pięści były zajęte tak mocno jak tylko umożliwiają to moje ramiona – tak opisywał pięściarską filozofię Harry Greb.
Jako zawodowiec zadebiutował w 1913 roku i od razu mocno się wyróżnił. Już w drugiej rundzie znokautował Reda Cumpstona – innego żółtodzioba. Doświadczony sędzia Yock Henninger stwierdził, że dawno nie widział tak definitywnego zakończenia. – Dla mnie to był nokaut roku. Mogliby liczyć nad Cumpstonem do 50 i dłużej, a i tak nic by to nie dało. To było najczystsze KO, jakie kiedykolwiek widziałem – ocenił sędzia z kilkunastoletnim doświadczeniem.
Walcząc o zdrowie
Kariery Greba nie przerwała I wojna światowa ani... pandemia. Gdy w 1919 roku cały świat walczył z "hiszpanką", Harry miał wyjątkową serię 45 zwycięstw. To oznacza, że walczył mniej więcej co osiem dni, gdy wokół umierali młodzi sportowcy. Szacuje się, że tylko w Stanach Zjednoczonych blisko połowa zgonów związanych z "hiszpanką" dotknęła tych w przedziale 20-40 lat.
Odeszli wówczas doświadczeni pięściarze – Terry Martin (47-25-13, 29 KO) i Jim Stewart (21-7-1, 19 KO). Śmierć przerwała też karierę perspektywicznego Samuela Ranzino (10-1-3, 4 KO), który miał zaledwie 17 lat. Inni zawodnicy doradzali w mediach jak walczyć z chorobą – Charles "Kid" McCoy (74-6-9, 59 KO) proponowal nowatorską terapię z wykorzystaniem elektrycznych szafek, rur parowych i czajników z olejkiem eukaliptusowym. Jim Jeffries (19-1-2, 16 KO) – były król wagi ciężkiej – przekonywał, że do pokonania "hiszpanki" wystarczyły mu dwie butelki whisky.
Świat uporał się z pandemią, ale wtedy Greb zaczął mieć problemy zdrowotne innej natury. W 1921 roku Kid Norfolk (89-18-6) był cięższy o ponad 8 kilogramów, ale to nie wystarczyło mu do wygranej. Według jednej z relacji coraz bardziej zdesperowany przeciwnik miał zranić Greba kciukiem w prawe oko. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że przyczyną nieszczęścia był regulaminowy cios, który nie zmienił jednak obrazu walki – zwycięskiej dla Harry'ego.
Ponad wszelką wątpliwość wiadomo, że od tej walki Greb zaczął mieć poważne problemy ze wzrokiem. Nie przerwał jednak kariery na dłużej aż do listopada 1922. Wówczas Bob Roper (35-28-8) próbował go zdeprymować... wchodząc do ringu z wężem, który syczał złowrogo na jego barkach. Pojedynek od początku był brudnym boksem, a tuż po walce Harry był widziany z opatrunkami na lewym i prawym oku.
Dwa miesiące przerwy to dużo – zwłaszcza gdy walczyło się właściwie co tydzień. Greb i tak wybrał skróconą ścieżkę i oszukiwał okulistów... zapamiętując kolejność liter na tablicy przed badaniem. Według osób z otoczenia już wtedy nie widział na prawe oko, a stale pogarszało się widzenie lewym. Nawet do tego stopnia, że Harry chodził spać przy zapalonym świetle.
Kolejne pojedynki stawały się coraz trudniejsze. W listopadzie 1923 roku Soldier Jones (19-19) rzucił faworyta na deski w pierwszej rundzie i mocno go okładał. Greb "zataczał się jak pijak" – jeśli wierzyć relacji "World News". Kryzys przetrwał dzięki ringowemu cwaniactwu. Potem ruszył do ataku, ale po wszystkim... nie pamiętał niczego z pierwszych sześciu rund.
Alkoholowa prowokacja
W tamtym czasie Harry Greb był pięściarzem uznanej klasy.
– Boks nie jest najszlachetniejszą ze sztuk, a ja nie jestem szlachetnym artystą – to jeden z jego najsłynniejszych cytatów. Zarobione pieniądze inwestował w nieruchomości i grunty. Formę szlifował podczas niezliczonych sparingów oraz... pracując przy budowie mieszkań, na których miał potem zarabiać.
Nie wybierał sobie rywali – chciał walczyć z wszystkimi najlepszymi, po kolei. Nie zawsze mógł liczyć na podobne podejście. W 1923 roku Johnny Wilson (55-21-8) był mistrzem świata kategorii średniej. Konfrontację z Harrym odradzał mu jednak menedżer – Harry Killelea. Wiedząc o tym Greb uknuł niecodzienną intrygę.
Korzystając z tego, że menedżer przebywa w tym samym barze, Harry poprosił kelnerkę, by do kieliszków wlewała mu wodę. Po kilkunastu minutach zataczał się i udawał pijaka. Robił to na tyle przekonująco, że menedżer zmienił zdanie i zwietrzył okazję pokonania rywala o znanym nazwisku przez swego zawodnika. W ringu nie było jednak litości – Greb wygrał i rozpoczął imponującą mistrzowską kadencję, która skończyła się niespełna trzy lata później.
W lutym 1926 roku 32-letni Amerykanin stracił tytuł na rzecz Tigera Flowersa (110-14-5). Pół roku później nieskutecznie próbował go odzyskać. – Jeśli kiedykolwiek w ogóle wygrałem jakąś walkę, to właśnie teraz – mówił na gorąco rozgoryczony Greb. Kibice wybuczeli werdykt i wtargnęli do ringu domagając się sprawiedliwości.
Mogło się wydawać, że po kontrowersyjnej porażce z Flowersem Harry Greb nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w poważnym boksie. W 1926 roku zdecydował się jednak na zakończenie kariery, bo chciał wreszcie zadbać o zdrowie, o czym wiedzieli tylko najbliżsi. Najpierw rozstał się z prawym okiem, które zastąpiła szklana proteza. Potem odmówił sparingów z Dempseyem. – Czułbym się jak złodziej. Nikt nie jest w stanie przygotować go na lanie, które go czeka – oceniał przed walką rodaka z Tunneyem. Czas pokazał, że miał rację.
Na tropie bokserskiego Graala
Greb po operacji wzroku miał w planach kolejne. Zgłosił się do kliniki w Atlantic City na stosunkowo prosty i bezpieczny zabieg nosa i udrożnienie dróg oddechowych, które ucierpiały wskutek kariery i kilku wypadków samochodowych. Na stole operacyjnym wszystko się skomplikowało. Pięściarz zapadł w śpiączkę i nigdy nie odzyskał przytomności. Zmarł 22 października 1926 roku, a jako oficjalną przyczynę podano atak serca. Z biegiem lat pojawiło się wiele spiskowych teorii, z których żadna nie znalazła potwierdzenia w faktach.
Przedwczesna i tragiczna śmierć to kolejny element legendy Harry'ego Greba – człowieka, który był stworzony do walki i któremu okrutny los nie pozwolił zrealizować się poza boksem. Nie można wszak wykluczyć, że gdzieś na strychu zostanie znaleziona taśma z nagranym jego występem. Wiadomo, że co najmniej cztery z tych walk były śledzone przez kamery.
Bill Paxton – autor książki o pięściarzu – dotarł do kilku osób, które mogą pamiętać jak wyglądały walki Greba. Sporo wskazuje na to, że między 1970 a 1993 rokiem rzeczywiście można było oglądać geniusza na taśmie 35 mm lub 16 mm. Za każdym razem był podobny scenariusz – fani boksu nie zdawali sobie sprawy, że mają do czynienia z pięściarskim Graalem. W 1991 roku odkryto jedyną jak do tej pory taśmę z rozgrzewką Greba. To daje pewne wyobrażenie o jego stylu.
– Być może taśma z walką Harry'ego odnajdzie się kiedyś w jakimś pudle pełnym pamiątek po zmarłym krewnym. Może wciąż leży na jakimś strychu lub w piwnicy pomiędzy rzeczami, na które nikt od lat nie patrzył... Mam nadzieję, że kiedyś coś wypłynie podczas jakiejś wyprzedaży garażowej. To nic pewnego, ale do końca będę w to wierzył – deklarował Paxton.
Czas wydaje się kluczowy i niestety nie pracuje na korzyść marzycieli. Żywot przeciętnej taśmy filmowej z czasów Greba oceniano na 30-80 lat – i to przy idealnej konserwacji. Pozostaje więc nadzieja, że ktoś uprzednio przegrał taką taśmę na któryś z późniejszych nośników. Cuda naprawdę się zdarzają – w 2012 roku odkryto kolekcję 17 unikalnych woskowych cylindrów, które zaginęły ponad pół wieku wcześniej.
Kolekcja zawierała między innymi jedyne znane nagranie głosu kanclerza Otto von Bismarcka. Poza tym można na nim usłyszeć także 89-letniego dowódcę Helmutha von Moltke. Nagrania pozostają jedynymi znanymi świadectwami, dzięki którym słychać człowieka urodzonego w XVIII wieku.
Być może splot szczęśliwych okoliczności sprawi, że kiedyś uda się także bliżej poznać Harry'ego Greba – pięściarza, który w długiej karierze aż 48 razy mierzył się z tymi z bokserskiej Galerii Sław (Hall Of Fame), co jest rekordem. Wygrał aż 32 takie walki (kolejny rekord) i nigdy nie dał się znokautować, choć w większości przypadków był w ringu tym filigranowym – nierzadko lżejszym o kilkanaście kilogramów. Na razie fanom sportu i badaczom boksu muszą wystarczać pisemne świadectwa, które są aktem wiary w fenomen jednego z najlepszych, jacy kiedykolwiek pojawili się w ringu.