Na palcach jednej ręki można policzyć pięściarzy, którzy schodzili ze sceny w odpowiednim momencie. Ta sztuka nie udała się także "Największemu". Muhammad Ali (56-5, 37 KO) boksował o wiele za długo, a jego wybitna kariera dobiegła końca 11 grudnia 1981 roku w kuriozalnych okolicznościach... na Wyspach Bahama. Pięściarze czuli się tam jak gladiatorzy w Rzymie, a Don King prawie przypłacił ten niecodzienny projekt życiem.
Ali po raz pierwszy został mistrzem świata w 1964 roku, gdy wbrew oczekiwaniom ekspertów zdetronizował Sonny'ego Listona (35-1). Dziesięć lat później nieco zmieniły się okoliczności, ale znów był pretendentem skazywanym na porażkę. W Kinszasie w niezwykłym stylu znokautował George'a Foremana (40-0), w którym widziano nowego dominatora wagi ciężkiej. Wydawało się, że to idealny moment na zejście ze sceny, ale Ali skutecznie bronił tytułu w dziesięciu kolejnych walkach.
Po drodze rozstrzygnął rywalizację z jednym z najgroźniejszych przeciwników. W 1975 roku Joe Frazier (32-2) został poddany w narożniku przed ostatnią rundą. – Nigdy nie byłem tak blisko śmierci – wyznał Ali, który w filipińskim ukropie przyjął 378 ciosów rodaka. Aż 365 z nich to były "power punches" – tzw. ciosy mocne. Nikt wcześniej i później nie bił "Największego" z podobną skutecznością, a przyjęte uderzenia z czasem zaczęły dawać o sobie znać.
Dwa lata później leciwy mistrz ostatkiem sił dał odpór Earniemu Shaversowi (54-5-1) – mocno bijącemu królowi nokautu nowej generacji. To było piętnaście rund piekła z niesamowitym zrywem w ostatniej rundzie. Ali kilka razy wyglądał na wiekowego pięściarza, który lada moment może przegrać przed czasem. – Earnie uderzył mnie tak mocno, że wstrząsnął moimi przodkami w Afryce! – opowiadał po wszystkim.
W 1978 roku 36-letni już czempion potknął się na Leonie Spinksie (6-0-1), ale potem pobił go w rewanżu. W idealnym świecie to byłaby wymarzona puenta legendarnej kariery. Drugą walkę ze Spinksem obejrzało ponad 60 tysięcy widzów na stadionie w Luizjanie. Pojedynek przyciągnął przed telewizory kosmiczną liczbę 90 milionów odbiorców dzięki otwartej antenie stacji ABC. To oznacza, że prawie co drugi telewizor w Ameryce miał na ekranie walkę Alego.
– Byłem gotów umrzeć, by przygotować się na Spinksa. Cierpiałem i poświęciłem więcej niż kiedykolwiek. Nie mam już nic do zyskania w boksie. To była moja ostatnia walka. Historia zapamięta mnie jako pierwszego mistrza wagi ciężkiej, który trzykrotnie sięgał po tytuł – zapowiadał Ali. Przewidywał, że jego rekord przetrwa "nawet tysiąc lat" i chciał odejść jako pięściarz spełniony.
Pieniądze ponad wszystko
Brakowało tylko... oficjalnego potwierdzenia. W czerwcu 1979 roku Bob Arum zapłacił "Największemu" 300 tysięcy dolarów za oświadczenie, w którym poinformował o sportowej emeryturze. Dzięki temu zwolnił się tytuł mistrza świata, a promotor mógł myśleć o kolejnych walkach i nowych biznesach. Na szczycie królewskiej kategorii zastąpił Alego jego dawny sparingpartner – Larry Holmes (35-0). Bokserskie życie toczyło się już bez niego, jednak legendarny pięściarz padł ofiarą własnego stylu życia i zmieniających się realiów.
W ringu zarobił... więcej niż wszyscy poprzedni mistrzowie wagi ciężkiej razem wzięci. Paradoksalnie wyglądało to tak, że im Muhammad był starszy, tym większe pieniądze zaczynały go kusić, co nie ułatwiało decyzji o odejściu. Nie malała również kilkunastoosobowa grupa przybocznych, którzy żyli z ringowych sukcesów mistrza i popychali go do kolejnych wyzwań. Wśród nich wyróżniał się chciwością Herbert Muhammad – syn Elijah Muhammada, lidera bractwa Naród Islamu.
– Prawdziwy Ali był groźny, ale daleki od ideału. Na pewno nie był święty. Z pieniędzmi obchodził się jak ostatni głupek. Stale otaczali go podejrzani ludzie z różnych światów, którzy po prostu żyli z jego sukcesów – opowiadał Jonathan Eig, autor biografii "Ali: A Life". Kolejnym problemem był kompletny brak pomysłu na życie bez boksu. Ciało pięściarza potrzebowało odpoczynku, ale głowa nie potrafiła sobie poradzić z nowymi wyzwaniami.
To wszystko sprawiło, że w lutym 1980 roku Ali znów zaczął przebąkiwać o powrocie na kolejną walkę. Na celownik wziął Johna Tate'a (20-0) – nowego mistrza federacji WBA. Osiągnięto nawet wstępne porozumienie co do warunków finansowych, ale czempion w ostatniej rundzie niby rutynowej obrony tytułu nieoczekiwanie został znokautowany po ciosach skazywanego na pożarcie Mike'a Weavera (21-9). Pomysł trafił więc do kosza, ale... tylko na moment.
Wydawało się, że Ali może zmierzyć się z sensacyjnym mistrzem, ale wtedy Don King zaproponował dużo bardziej lukratywną walkę z Holmesem. Ogłoszono nawet, że do pojedynku dojdzie na brazylijskim stadionie Maracana w obecności ponad 160 tysięcy widzów. Ta wizja się nie zmaterializowała, ale w październiku do walki doszło w USA. Pieniądze były zbyt kuszące…
W 1971 roku za "Walkę Stulecia" z Frazierem na konto Alego wpłynęło 2,5 miliona dolarów. Trzy lata później za wyjazd do Kinszaszy otrzymał ponad dwa razy tyle, a kwota ta była wówczas rekordową wypłatą. W 1980 roku za spotkanie z niepokonanym Holmesem zagwarantowano mu aż 8 milionów dolarów. O pozycji weterana najlepiej świadczy to, że miał zarobić dużo więcej niż obrońca tytułu zmierzający od wygranej do wygranej.
Tykająca bomba…
Obawy pojawiły się na długo przed wyjściem do ringu. Lekarze z komisji sportowej stanu Nevada odnotowali, że Ali ma problemy z koordynacją mięśniową. Nie trafiał… palcem w swój nos. Podobno dramatycznie wyglądały też próby skakania na jednej nodze. Mimo to licencja została wydana, a pięściarz pojawił się w ringu. Na pierwszy rzut oka wyglądał całkiem dobrze – ważył najmniej od czasu walki z Foremanem. Szybko okazało się jednak, że sprawa ma drugie dno.
W związku z zaburzeniami pracy tarczycy weteranowi przepisano Thyrolar – lek, który powinien wykluczyć go z zawodowego uprawiania sportu. Dodatkowo Ali łykał go częściej niż zezwalała recepta, nierzadko podwajając podstawową dawkę. Efektem było skrajne zmęczenie i odwodnienie, które pomogło mu zrzucić kilka kilogramów. Pięściarz nie był nawet w stanie kończyć ostatnich sparingów i większość ostatnich dni przed walką spędził w łóżku. Mimo to był przekonany, że poradzi sobie z Holmesem.
– Nauczyłem Larry’ego wszystkiego co potrafi, ale nie wszystkiego co potrafię! – przekonywał współpracowników z dawnym błyskiem w oku. Problem w tym, że sparingpartner sprzed lat był już dużo lepszym zawodnikiem niż wtedy, gdy jako młokos po raz pierwszy trafił na zgrupowanie Alego. Po drodze stał się pełnoprawnym mistrzem, który najlepiej od czasów „Największego” posługiwał się lewym prostym.
Ali od pierwszej rundy chwiał się na nogach i nie miał żadnych argumentów. – Mija pierwsza runda – jest bity. Mija druga – scenariusz się powtarza. Po trzeciej zdałem sobie sprawę, że tym razem nie jest to żadna część planu taktycznego, a cud się nie wydarzy – wspominał dziennikarz Dave Kindred. Holmes obijał go jak worek treningowy. W dziesięciu rundach doprowadził do celu 340 ciosów zanim wreszcie weteran (który odpowiedział zaledwie 42 uderzeniami) został poddany przez narożnik. Decyzję podjął trener Angelo Dundee, ale podobno polecił mu to Herbert Muhammad – pomysłodawca całej inicjatywy, który stracił wiarę w wygraną.
– Ali tamtego wieczora był tykającą bombą. Mogło go dotknąć wszystko – od ataku serca poprzez wylew aż do różnego rodzaju krwawienia mózgowego – ocenił doktor Ferdie Pacheco. Długoletni współpracownik odradzał kolejne występy, ale zainteresowany nie chciał zostawić po sobie takiego wrażenia. – Powrócę! – rzucił krótko do dziennikarzy po porażce z Holmesem.
„Dramat na Bahamach”
W Ameryce nikt nie chciał podpisać się pod jego kolejnym występem. Kolejne komisje stanowe odmawiały wydania licencji, więc pojawił się pomysł walki w egzotycznym miejscu – na Wyspach Bahama. Rywalem został Trevor Berbick (19-2-1) – pięściarz z szerokiej czołówki, który również przegrał z Holmesem. Ali zamierzał wygrać, a potem rzucić wyzwanie Weaverowi, który wciąż miał mistrzowski pas. – Pokonać go w wieku 40 lat, zostać mistrzem czwarty raz i odejść – to byłoby w porządku – przekonywał.
Forma była jednak zła. Weteran miał kłopoty z ukończeniem porannych biegów, a w ringu zaprezentował swą najcięższą wersję w karierze. Od walki z Holmesem przytył o ponad 10 kilogramów. W ringu wyglądał tragicznie – jeden z dziennikarzy porównał go do... "ludzika Michellin”. Rywal był słabszy od poprzedniego pogromcy i chyba tylko dzięki temu pojedynek nie był aż tak jednostronny. Mimo to po dziesięciu rundach w górę powędrowała ręka Berbicka. – Ojciec czas wygrał – podsumował Ali, ale brzmiał już jak emeryt.
Wydarzenie promowano jako "Dramat na Bahamach", ale w istocie przypominało ono tragifarsę. Na egzotycznej wyspie pojawił się nawet Don King, który miał podpisaną umowę z Berbickiem. W związku z tym domagał się pieniędzy od organizatora pojedynku – Jamesa Corneliusa. Nie doczekał jednak walki – wrócił na Florydę ze złamanym nosem, wybitymi zębami i rozciętą wargą.
– Pan Cornelius i czterech innych mężczyzn zjawili się w moim pokoju hotelowymi i zaatakowali mnie fizycznie. Po wszystkim usłyszałem, że jeśli nie opuszczę Bahamów, to zostanę zamordowany – opowiadał King. Według świadków zdarzenie miało nieco inny przebieg, a po spokojnej rozmowie to Don nieoczekiwanie popchnął jednego z towarzyszy promotora, prowokując konfrontację.
Było to jednak tylko preludium tego, co wydarzyło się w dniu walki. Legendarny trener Eddie Futch przyznał, że nie widział tak źle zorganizowanej gali. W programie było sześć walk, jednak tylko trzech pięściarzy (Ali, Berbick i Thomas Hearns) miało oddzielne szatnie. Pozostałych dziewięciu skoszarowano w jednym pomieszczeniu. – Teraz wiem, jak mogli czuć się gladiatorzy w Rzymie. Widzieliście "Spartacusa"? Tam też wszyscy czekali w tym samym miejscu – zdradził Scott LeDoux, jeden z uczestników gali.