W organizowanie najważniejszych bokserskich walk jest zaangażowany już ponad pół wieku. 8 grudnia 2021 roku Bob Arum skończył 90 lat, ale wciąż nie myśli o emeryturze. Założyciel grupy Top Rank budzi ogromne emocje w środowisku zdominowanym przez młodszych o dwa, a niekiedy nawet trzy pokolenia, a jego życiorys to gotowy materiał na film.
Chyba trudno wskazać przedstawiciela bokserskiego środowiska, którego nie zaatakowałby werbalnie. Don King, Floyd Mayweather, Oscar De La Hoya, Manny Pacquiao, a ostatnio Terence Crawford – z każdym z nich znalazł się już na wojennej ścieżce. Jednak Arum to także wizjoner, który jako jeden z pierwszych zlecił kompleksowe badania fanów boksu, chcąc wyjść naprzeciw stale zmieniającym się oczekiwaniom.
Na początku było... prawo. Młody Robert wychował się w rodzinie ortodoksyjnych nowojorskich Żydów. Po ukończeniu Harvardu został prawnikiem. Najwięcej dała mu praca w Departamencie Sprawiedliwości, którym na początku lat sześćdziesiątych zarządzał Robert F. Kennedy. Plan był prosty – jego brat John miał sobie zapewnić reelekcję jako prezydent, a on miał zostać Sekretarzem Stanu.
30-letni Bob był nawet wstępnie pytany o przenosiny do Waszyngtonu, gdzie miał się zajmować podatkami. – Gdyby to wszystko doszło do skutku, to pewnie byłbym dziś emerytowanym sędzią federalnym i ktoś inny musiałby promować te wszystkie walki – wspominał Arum w 2013 roku. Zamiast reelekcji był jednak zamach, który na zawsze zmienił Amerykę.
W kolejnych latach młody prawnik trafił do jednej z najbardziej znanych nowojorskich firm, gdzie nawiązał współpracę z badającym okoliczności zamachu na JFK Louisem Nizerem – swego czasu najlepiej zarabiającym amerykańskim prawnikiem (to nazwisko widniało nawet w księdze rekordów Guinnessa). Arum był zaangażowany w powstanie wstępu do raportu Komisji Warrena. Temat poznał od podszewki i ma swoją teorię, która nieco różni się od oficjalnych ustaleń.
– Wierzę, że Kennedy został zamordowany przez Lee Harveya Oswalda i tylko przez niego, jednak uważam, że zamachowiec był agentem Fidela Castro. To miał być rewanż za próby zabicia Fidela na Kubie. Do tych wniosków doprowadziła mnie analiza wszystkich dowodów, a potem nie pojawiło się nic, co mogłoby zmienić moje spojrzenie. Jest wiele szalonych teorii, ale dowody wskazują na Oswalda i tylko na niego – tłumaczył Arum.
U boku „Największego”
W wyuczonym zawodzie pracował do 1979 roku. Gdy ostatecznie zamykał biuro był już wziętym promotorem o coraz większych ambicjach. A do boksu trafił przez przypadek – w młodości nie był bowiem fanem tego sportu. W 1965 roku kancelaria, w której pracował, kupiła prawa do... dystrybucji praw telewizyjnych w zamkniętym obiegu kinowym („closed circuit”) pięściarskiego pojedynku na szczycie wagi ciężkiej.
Ernie Terrell (37-4) przejął tytuł mistrza świata federacji WBA po tym, jak Muhammad Ali (28-0) został go pozbawiony za wybór rewanżu z Sonnym Listonem (35-2). Drugi czempion nie porywał tłumów tak jak pyskaty rodak, a jego spotkanie z Georgem Chuvalo (33-9-2) zapowiadało się na rutynową obronę tytułu. Arum miał jednak pomysł, jak podbić zainteresowanie transmisją. Pojedynek zorganizowano w Kanadzie – kraju pochodzenia pretendenta, a w telewizyjnym studiu miał się pojawić znany amerykański sportowiec.
Co w tym pozornie banalnym ruchu intrygującego? Arum doradził, by sięgnąć po Jima Browna – gwiazdę futbolowej ligi NFL i idola czarnej społeczności. Zrobił to jednak w czasach, gdy żaden Afroamerykanin nie pracował jako sprawozdawca sportowy w dużej telewizji. Z wielu względów był to strzał w dziesiątkę. Po wszystkim Arum usłyszał od nowego współpracownika słowa, które odmieniły jego życie.
– Bob, nie powinieneś być prawnikiem w jakiejś firmie. Ty powinieneś być promotorem! – powiedział na odchodne Brown. W odpowiedzi usłyszał uczciwą deklarację – Arum przyznał, że pojedynek Terrella z Chuvalo był... pierwszą walką, jaką obejrzał w życiu. Zaznaczył jednak, że byłby w stanie pomyśleć o nowej drodze życia, ale tylko gdyby udało się nawiązać współpracę z Muhammadem Alim.
Nie sposób ocenić, czy rzeczywiście tak myślał, czy już wtedy improwizował. Najprawdopodobniej po prostu zwietrzył znakomitą okazję – Brown był w końcu jednym z najbliższych przyjaciół Alego i nie była to wiedza tajemna. Znalazł się w wąskim gronie, z którym młody pięściarz świętował zdobycie tytułu po walce z Listonem w 1964 roku. To wtedy oznajmił, że zamierza przejść na islam i wkrótce zmienił tożsamość.
Jim Brown sprawił, że Arum i Ali zaczęli grać do jednej bramki. Zgodę na to wyraził w końcu także Elijah Muhammad – lider kontrowersyjnego bractwa Naród Islamu, z którym związał się mistrz wagi ciężkiej. Obrotny Bob założył firmę, którą nazwał Main Bout i chciał zorganizować unifikacyjną walkę Alego z Terrellem w Chicago. Zmienił się jednak status pięściarza, o którego upomniała się armia w związku z wojną w Wietnamie.
– Nie mam nic do ludzi z Wietkongu. Nigdy nie nazwali mnie czarnuchem – stwierdził Ali w telewizyjnym wywiadzie i rozpętał burzę. Kolejne komisje cofały pozwolenie na zawodowe starty, a Arum szybko zrozumiał, że ma poważny problem. Nowy promotor był przekonany, że szybkie przeprosiny załatwią sprawę. Na to nie zgodził się jednak Elijah Muhammad, a mistrz oczywiście zaufał mentorowi i ruszył na wojnę z całym krajem.
– Gdybym wierzył, że wojna przyniesie pokój i równość 22 milionom ludzi w Wietnamie, to sam bym wstąpił do wojska. Pójdę do więzienia? I co z tego? Jesteśmy w więzieniu od ponad 400 lat – grzmiał Ali. Takie deklaracje mocno skomplikowały plany jego nowego promotora. Stało się jasne, że zorganizowanie kolejnej walki w ojczyźnie jest właściwie niemożliwe, a długo oczekiwaną unifikację z Terrellem można włożyć między bajki.
Arum nadal improwizował. Po raz kolejny dogadał się z Kanadyjczykami i znów uśmiechnął się do George'a Chuvalo (34-11-2). Ambitny pięściarz podjął wyzwanie z zaledwie kilkunastodniowym wyprzedzeniem i wytrwał z Alim przez pełen dystans piętnastu rund. - To najtwardszy rywal, jakiego spotkałem w ringu – mówił na gorąco mistrz.
Pierwszy uczciwy człowiek boksu?
Pierwsza impreza zorganizowana przez Aruma nie przyniosła jednak sukcesu finansowego. Bilety kupiło ponad 13 tysięcy fanów. – Zarobiliśmy 120 tysięcy dolarów. Kolejne 40 dostaliśmy za przekaz telewizyjny, a 20 za prawa do transmisji poza granicami Kanady. Ze 180 tysięcy Ali dostał połowę, a Chuvalo 35-40. Tym, co zostało, opłaciłem pozostałe wydatki. Nie było żadnego zysku – opowiadał promotor.
Ten oczywiście pojawił się z czasem. Pomogło zaufanie Alego, ale kluczem okazała się także współpraca z Herbertem Muhammadem - synem lidera ruchu religijnego, który wszedł w bokserski biznes. Panowie powołali do życia grupę Top Rank, która od 1973 roku rozdaje karty na rynku. W latach osiemdziesiątych prowadzili kolejną generację zdolnych. Także "Wielką Czwórkę" – Marvina Haglera, Roberto Durana, Sugara Raya Leonarda i Thomasa Hearnsa, którzy regularnie walczyli ze sobą.
Z czasem uznaną marką stały się gale z szyldem "Top Rank Boxing On ESPN". Seria trwała od 1980 roku przez 16 lat i pomogła wykreować wiele gwiazd nowego pokolenia. Koniunkturę napędzała rywalizacja z konkurentami. Szczególnie z Donem Kingiem – promotorem młodszym o 8 miesięcy od Aruma, który wyróżniał się bujną fryzurą i długim językiem. On również miał związek z prawem, ale innego typu – trafił nawet do więzienia za pobicie ze skutkiem śmiertelnym.
Arum i King kariery zawdzięczali Alemu, z którym mogli rozwinąć skrzydła i przecierać szlaki. Niestety – obaj przyczynili się do tego, że "Największy" boksował o wiele za długo i wciąż miał kłopoty finansowe. Dwóch czołowych promotorów jednak sporo różniło – przede wszystkim w podejściu do pięściarzy. King słynął z oszustw i klauzul dodawanych do umów małym drukiem. Mike Tyson twierdzi, że na współpracy z nim stracił kilkadziesiąt milionów dolarów.
Arum oczywiście też ma sporo za uszami. W 2000 roku przyznał, że zapłacił 100 tysięcy dolarów łapówki prezydentowi organizacji IBF za korzystne decyzje w sprawie George'a Foremana. Najstarszy mistrz świata wagi ciężkiej to jeden z największych obrońców sędziwego promotora. - Bob Arum nigdy nie oszukał pięściarza. Jeśli obiecał ci 5 dolarów, to dostawałeś 5 dolarów. Jeśli miałeś dostać 5 milionów, to płacił co do centa. To pierwszy człowiek w boksie, który uczciwie obchodził się z pieniędzmi – ocenił "Big George", który współpracował z Top Rank przy 14 walkach.
Sensacyjny powrót po latach Foremana to tylko jedno z niezwykłych wydarzeń, w którym maczał palce Arum. W latach dziewięćdziesiątych pomógł wykreować wizerunek Oscara de la Hoyi (promował 37 jego walk). Potem odsłonił przed światem talent Floyda Mayweathera, któremu zorganizował 35 pojedynków.
Do obu medalistów olimpijskich przekonały go... badania. Szeroko zakrojona kampania sprawiła, że grupa Top Rank uznała, że jest nisza do wypełnienia dla odbiorców latynoskich i afroamerykańskich. De La Hoya i Mayweather u szczytu karier postawili na własne biznesy. Wtedy stali się konkurentami Boba i mogli poznać jego inne oblicze...
– Nie mogą zostać swoimi promotorami – tak samo jak ja nie mogę wejść do ringu, by zadawać lewe proste i sierpowe. Po prostu się na tym nie znają i nie mogą się nazywać promotorami. Tak samo jak nie zna się na tym szwajcarski bankier, który nie ma żadnego zaplecza. Nie tylko w tym sporcie, ale w ogóle w kontaktach z opinią publiczną – w ten sprytny sposób Arum zaatakował De La Hoyę, Bernarda Hopkinsa i wchodzącego do biznesu Richarda Schaefera.
Tym razem nie miał racji – grupa Golden Boy Promotions wciąż trzyma się w branży, a wszyscy trzej panowie są konkurencją. Grupa Top Rank wróciła po latach do ESPN, gdzie znalazła miejsce także w aplikacji streamingowej. Arum wciąż odgrywa znaczącą rolę. Latem 2020 roku jako pierwszy po pandemicznej przerwie zaczął cykl gal w szczelnie zamkniętej hotelowej "bańce", które stały się inspiracją dla kolejnych promotorów.
Niezwykłe przypływy szczerości
W XXI wieku doświadczony promotor przegrywał sądowe sprawy z Mayweatherem i De La Hoyą, ale... poprowadził od zera do bohatera Manny'ego Pacquiao, któremu zorganizował 20 pojedynków. Przemyślany dobór rywali, odpowiednia ekspozycja w mediach i przede wszystkim efektowny styl prezentowany w ringu sprawiły, że anglojęzyczna publiczność pokochała Filipińczyka, który w 2021 roku zakończył bogatą w sukcesy karierę i myśli teraz o prezydenturze w ojczyźnie.
Arum nie powiedział "dość". W ostatnim czasie przestał przejmować się konwenansami. Dziennikarz Mike Coppinger zarzucił mu, że oszczędzał na wypłatach dla jednego z klientów. – Zamknij się, gnojku! Wyprowadźcie go! – polecił ochroniarzom. A prowadzącą konferencję Kate Abdo nazwał "totalnie uprzedzoną" i zrugał za pomysł konfrontacji twarzą w twarz Tysona Fury'ego z Deontayem Wilderem przed ich trzecim pojedynkiem, co jego zdaniem mogło zakończyć się bójką.
Niespodziewane przypływy szczerości były znakiem rozpoznawczym Aruma dużo wcześniej. – Zarobię tonę pieniędzy na rewanżu, ale to była naprawdę fatalna decyzja sędziów – tak skomentował werdykt po pierwszej walce Manny'ego Pacquiao z Timothym Bradleyem. Wiedział co mówi – obaj byli jego klientami. Nie zawsze było jednak kolorowo. Oto bowiem jeden z cytatów z Aruma zaczął żyć własnym życiem i prześladuje go do dziś.
– Wczoraj kłamałem, ale dziś mówię prawdę – te słowa często są przedstawiane jak mantra wszystkich promotorów. Szef grupy Top Rank faktycznie użył tego sformułowania na konferencji prasowej, ale uważa, że padł ofiarą dziennikarskiej prowokacji. Po latach tłumaczył, że sprawa miała szerszy kontekst i dotyczyła upojnego wieczoru z dziennikarzami dzień wcześniej podczas śnieżnej burzy. Po kilku głębszych rozpoczęła się dyskusja, a promotor stwierdził, że zawodnik A jest lepszy od B.
Dzień później – już na konferencji prasowej w blasku fleszy – powiedział coś odwrotnego. Zapytany o motywację przez dziennikarza, który uczestniczył w zakrapianym spotkaniu, użył właśnie tej legendarnej wymówki. Potem sprawę podgrzał Michael Katz – redaktor, który miał z Arumem na pieńku. – Ludzie zaczęli myśleć, że to jakaś moja mantra. Doszło do tego, że musiałem opowiadać o kontekście tej wypowiedzi nawet zeznając w sądzie – relacjonował promotor.
Mając 90 lat Bob zachowuje mentalność samca alfa. Wciąż uważa się za lidera i nie zostawia suchej nitki na konkurentach. Młodszego o 50 lat Eddiego Hearna nazwał "rozpuszczonym gnojkiem, który nie ma pojęcia o pracy promotora w USA". Jeszcze dłuższa jest historia konfliktu Aruma z Daną Whitem – szefem organizacji UFC, który odgrażał się, że wejdzie do boksu.
– UFC to banda skinheadów oglądająca w ringu innych facetów, którzy wyglądają jak skinheadzi. (...) Tego nie da się oglądać. Zawodnicy tarzają się po macie jak homoseksualiści. Ten sport nie pokazuje żadnego talentu – grzmiał wiele lat temu w kultowej rozmowie z Arielem Helwanim. Oczywiście z czasem zmienił zdanie – odkąd dostrzegł pieniądze w potencjalnych konfrontacjach pięściarzy z zawodnikami MMA.
Fury i biznesowe wątpliwości
2021 rok jest dla Aruma słodko-gorzki. Najbardziej ucieszył go triumf Fury’ego, któremu zaufał po wielu osobistych zakrętach i właściwie od zera wymyślił mu karierę w Ameryce. Wiadomo, że Top Rank zorganizuje mistrzowi wagi ciężkiej jeszcze co najmniej jedną walkę. W ostatnich tygodniach Arum podgrzał w swoim stylu atmosferę stwierdzeniem, że Fury pokonałby nawet Muhammada Alego u szczytu formy.
Są także biznesowe porażki. Najbardziej bolesne to te z końca listopada. Terence Crawford (38-0, 29 KO) po wygranej walce z Shawnem Porterem (31-4, 17 KO) powiedział Arumowi w twarz, że kończy z nim współpracę, bo ten przez wiele lat nie doprowadził do jego spotkania z Errolem Spencem (27-0, 21 KO) – innym niepokonanym mistrzem świata kategorii półśredniej.
– Interesuje mnie tylko ta walka. Skoro Bob nie potrafił do niej doprowadzić, gdy z nim współpracowałem, to tym bardziej wątpię, że uda mu się to teraz – stwierdził pięściarz, który pod okiem Top Rank sięgał po mistrzowskie tytuły w trzech kategoriach i stoczył dla Aruma 24 walki.
Bob nie dał po sobie tego poznać, ale w duchu pewnie odetchnął z ulgą. Crawford – przy olbrzymim talencie i możliwościach – po prostu nie miał tego czegoś, co pozwoliłoby zrobić z niego wielką gwiazdę pokazywaną w systemie Pay-Per-View. – Z pieniędzy, które straciłem na jego karierze w ostatnich trzech walkach, mógłbym zbudować sobie dom w Beverly Hills. I to byłaby naprawdę piękna posiadłość – dogryzał promotor w 2020 roku.
Kolejnym ciosem była porażka Teofimo Lopeza (16-1, 12 KO). Młody Amerykanin wyglądał na kogoś, kto ma wszystko, by zostać następną wielką postacią w bokserskim światku. W październiku 2020 roku zdetronizował Wasyla Łomaczenkę (15-2, 11 KO) – największą wówczas gwiazdę Top Rank. Arum nie chciał zapłacić młodemu oczekiwanych milionów, więc organizatora walki w obronie tytułu wyłonił przetarg, w którym dotychczasowy promotor zaoferował najmniej.
Efekt? Grupa Top Rank straciła nie tylko ciekawą walkę, ale dziś nie ma już także mistrza, który nieoczekiwanie okazał się gorszy od George'a Kambososa (20-0, 10 KO). Mimo to wszystko zdaje się sugerować, że w kolejnych miesiącach Arum nie zniknie ze sceny, a dzięki współpracy ze Sky Sports będzie mógł częściej pokazywać się także na rynku brytyjskim.
W grze trzymają go nie tylko Fury i Łomaczenko, ale także lansowany na następcę Mayweathera Shakur Stevenson (17-0, 9 KO) oraz Josh Taylor (18-0, 13 KO) – niekwestionowany mistrz świata kategorii superlekkiej. Top Rank odważnie myśli o przyszłości, czego dowodem może być zakontraktowanie Keyshawna Davisa i Richarda Torreza – amerykańskich srebrnych medalistów igrzysk olimpijskich w Tokio. Oficjalnie firmą zarządza Todd DuBoef – przybrany syn założyciela.
Bob Arum utrzymuje znakomitą formę nie tylko dzięki bokserskiej pasji. Przekonuje, że wiele dała mu również... marihuana. Pierwszy kontakt z tą używką miał w połowie lat sześćdziesiątych. Potem zagrał nawet w filmie "The Marijuana Affair" - niszowej jamajskiej produkcji. W kolejnych latach stał się jednym z tych, którzy najgłośniej domagają się zdjęcia konopii z list zakazanych substancji w sporcie. W długich lotach pomagają mu cukierki nasączone THC, które zachwala w telewizyjnych wywiadach.
– Wszyscy powinni zmienić podejście do marihuany, którą zaczęła demonizować administracja Richarda Nixona. Skrzywdzili w ten sposób wielu – głównie tych, którzy umierają na raka – ocenił. Film z udziałem legendarnego promotora jest właściwie nie do namierzenia, choć aktywnie szuka go wiele osób. – To najgorszy film akcji w historii kina. Jeśli go nie widzieliście, to nic nie tracicie – puentuje w swoim stylu Bob Arum i... nie chce słyszeć o emeryturze.
KACPER BARTOSIAK