Zimowe igrzyska w Pekinie dobiegły końca. Na szczęście. Wielu określi je zapewne mianem "najgorszych w historii" – być może zbyt surowo. Niemniej impreza zostanie zapamiętana jako momentami straszna i bezduszna – pozbawiona zupełnie olimpijskiego charakteru. Sportowcy byli zamykani w izolatkach, a nastoletnia gwiazda okazała się dopingowiczką. Nie wytrzymał nawet znicz, który ponoć zgasł dziewiątego dnia zmagań.
Magia igrzysk nie polega na setkach medali rozdanych najlepszym zawodnikom. Choć być może to właśnie jest w tej "zabawie" najważniejsze, wyjątkowości imprezie nadaje jej przesłanie. Igrzyska olimpijskie to nie tylko sport, a coś znacznie więcej – pewien nierozerwalny, niepodważalny zbiór wartości funkcjonujących zarówno na arenach, jak i w życiu.
Pół roku temu, podczas letniej edycji w Tokio, dużo mówiło się o zdrowiu psychicznym. Igrzyska w Pekinie nauczyły nas natomiast, jak szybko można zapomnieć przyjętą lekcję. Samopoczucie kogokolwiek nie miało żadnego znaczenia przy tysiącu skrupulatnie wypełnianych przepisów. Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze de facto jeszcze przed ceremonią otwarcia.
POZBAWIENI NADZIEI
Każdy, kto planował znaleźć się w Pekinie musiał przed wylotem pobrać specjalną aplikację, wypełnić pliki dokumentów i – co najważniejsze – przejść dwa testy na koronawirusa. Z powodu pozytywnego wyniku na pokład samolotu nie wsiedli panczeniści Karolina Bosiek i Damian Żurek. Oboje dolecieli do Chin w późniejszym terminie. Mniej szczęścia miała Zuzanna Fujak. Zakażona biegaczka została zastąpiona "last minute" przez Karolinę Kukuczkę.
Chorążymi reprezentacji pierwotnie mianowano Zbigniewa Bródkę i Natalię Czerwonkę. Ta druga już podczas oficjalnego ogłoszenia nie była obecna na sali. Niejednoznaczny wynik zmusił ją do pozostania w hotelowym pokoju i spowodował stres. Kolejny wymaz przyniósł jednak "negatyw", a łyżwiarka mogła polecieć z resztą kadry.
Spokojem nie cieszyła się długo. Badania wykonane tuż po lądowaniu wykazały, że zakażona jest nie tylko ona, lecz także Magdalena Czyszczoń, trener Arkadiusz Skoneczny, serwismen Andrzej Nędza-Kubiniec oraz obaj lekarze kadry. Atmosfera zaczęła gęstnieć. Kilkanaście godzin później do odizolowanych dołączył Marek Kania.
Prawdziwa, nerwowa walka z czasem rozpoczęła się 29 stycznia, gdy zakażenie wykryto u największej polskiej nadziei medalowej – Natalii Maliszewskiej, której najważniejszy start był zaplanowany już na 5 lutego. Łyżwiarka mimo dobrego samopoczucia musiała przebywać w hotelu-izolatce, którego nazwa "Galaxy" jeszcze długo będzie kojarzyć jej się z horrorem.
Kolejne dni mijały bardzo szybko, a zarazem chaotycznie. 2 lutego Polski Komitet Olimpijski podjął decyzję, że flagę podczas ceremonii poniesie nie Czerwonka, a Aleksandra Król. Chwilę później poinformowano, że Maliszewska i Czyszczoń uzyskały negatywne wyniki testów. Nazajutrz jednak obydwie znów były "pozytywne", co zniwelowało nadzieje na start tej drugiej niemal do zera.
Nic nie dały odwołania do Medycznego Panelu Eksperckiego. 4 lutego PKOl poinformował oficjalnie, że shorttrackistka nie wystąpi na koronnym dystansie. I znów nastąpiła nagła zmiana akcji. Z przyczyn niejasnych nawet samym zainteresowanym w okolicach północy czasu lokalnego pozwolono wszystkim Polaków wrócić do wioski. Najdłużej czekaliśmy... właśnie na Maliszewską, której zafundowano dodatkowe kilkadziesiąt minut niepewności.
"Noc cudów" nie zakończyła się happy endem. Po kilku godzinach rozbitego stresem snu nasza reprezentantka udała się do hali, gdzie – tuż przed zawodami – dowiedziała się, że kolejny test dał pozytywny wynik. I że nie może zostać dopuszczona do startu.
Sam fakt, że główna kandydatka do medalu nie mogła podjąć walki w imprezie, do której przygotowywała się wiele lat jest historią smutną, ale nie skandaliczną. Prawdziwym skandalem było natomiast wprowadzenie ogromnego chaosu informacyjnego – ciągłe mącenie, wzbudzanie nadziei i ich zabijanie.
"Nie wierzę już w żadne igrzyska" – napisała Polka w emocjonalnym oświadczeniu wydanym w mediach społecznościowych. 5 lutego mogła jedynie przyglądać się temu, jak największe rywalki walczą między sobą o medale. Następnego dnia... była już "negatywna", dzięki czemu wróciła na lód. Osłabiona brakiem treningów i rozbita psychicznie nie zdołała już nic zwojować na mniej lubianych dystansach.
Maliszewska była najbardziej wyrazistym przykładem sportowca, któremu pozytywny wynik testu na koronawirusa odebrał możliwość przystąpienia do rywalizacji w Pekinie. Ale nie jedynym. Od 23 stycznia do ceremonii zamkniecia zdarzyły się tylko dwa dni (16 i 18 lutego), w których nikt nie został odesłany do izolatki. Łącznie w wiosce olimpijskiej wykryto 437 zakażeń, w tym 185 u sportowców lub członków sztabów.
A to niepełne liczby. Dodać należy bowiem tych, którzy w ogóle nie mogli przylecieć do stolicy Chin. W kraju została m.in. Marita Kramer, która na skoczni była równie pewną kandydatką do medalu, co Maliszewska na lodzie.
W tym miejscu trzeba przyznać jednak, że poza wspomnianymi przypadkami zdziesiątkowane zostały jeszcze tylko listy startowe w kombinacji norweskiej. Na walkę o medale w zdecydowanej większości konkurencji covid-19 nie miał więc wpływu – poza ewentualnym osłabieniem tych, którzy wcześniej przeszli chorobę. Ale na to nie poradziłby nic żaden organizator.
15-LETNIA MISTRZYNI, BOHATERKA, OSZUSTKA
Do skandalu doszło także w związku z wynikiem innego testu – antydopingowego. Kamiła Walijewa miała być jedną z największych gwiazd igrzysk w Pekinie. Łyżwiarka figurowa, która z lekkością wykonywała poczwórne skoki, przyleciała do Chin po dwa złote medale – w drużynie i indywidualnie.
7 lutego pięknym występem w programie dowolnym 15-latka zapewniła Rosyjskiemu Komitetowi Olimpijskiemu złoto. Nazajutrz wstrzymano dekorację z "powodów prawnych". Okazało się, że dopiero tego dnia pojawiły się wyniki testów z mistrzostw Rosji, które rozegrano w grudniu. U Walijewej wykryto trimetazydynę.
Nastąpił impas. Zgodnie z regulacjami łyżwiarka powinna być bowiem zawieszona i... w ogóle nie przyjechać na igrzyska. Tymczasem nie dość, że już się tam znalazła, zdążyła wystąpić. Tymczasową dyskwalifikację, nałożoną automatycznie po ogłoszeniu nieprawidłowości zdjęto kolejnego dnia – po odwołaniu zawodniczki. Sprawa trafiła przed Trybunał Arbitrażowy w Lozannie, który postanowił, że nastolatka może zostać warunkowo dopuszczona do zawodów solistek. Ogłoszono, że w przypadku zajęcia przez nią miejsca w czołowej "trójce" medale zostaną rozdane dopiero po całkowitym wyjaśnieniu sprawy, w której toku zawodniczka albo się wybroni, albo zostanie zdyskwalifikowana.
Po programie krótkim młoda Rosjanka prowadziła. Każdego kolejnego dnia robiło się jednak wokół niej coraz więcej zamieszania. Amerykańskie media szybko podważyły jej tłumaczenia, że śladowe ilości niedozwolonej substancji mogą wynikać z picia wody z jednego kubka wraz z dziadkiem, który leczy się na serce. Podano, że poza trimetazydyną w jej organizmie wykryto także inne środki – nie mogące mieć już nic wspólnego z medykamentami.
Russian Ministry of Defence (!) posted this video promising Russian Army will defend innocent Russian ice skaters from evil dark forces. Yes, they are damn serious about Olympics. pic.twitter.com/kJV6ounZhd
— Sergej Sumlenny (@sumlenny) February 18, 2022
𝐀𝐥𝐞𝐤𝐬𝐚𝐧𝐝𝐫𝐚 𝐓𝐫𝐮𝐬𝐨𝐰𝐚 mimo wykonania pięciu poczwórnych skoków "tylko" ze srebrem 🥈 #Beijing2022 Po ogłoszeniu wyników wpadła w histerię 😱 „Nienawidzę was, nienawidzę sportu, nie chcę iść na ceremonię” - mówiła 😡 𝐀 𝐧𝐚 𝐜𝐞𝐫𝐞𝐦𝐨𝐧𝐢𝐢... 𝐩𝐫𝐳𝐲𝐩𝐚𝐝𝐞𝐤❓ pic.twitter.com/IntejX1yPO
— TVP SPORT (@sport_tvppl) February 17, 2022
OGIEŃ ZGASŁ SAM Z SIEBIE?
Za nami igrzyska, w których aspekty sportowe zostały zdominowane przez wszelkie dostępne "ciemne siły". Gdy zawodnicy w dezinformacyjnym chaosie lądowali w izolatkach, a popis na tafli dawała przyłapana na dopingu 15-latka (i to za zgodą MKOl!) trudno było zachwycać się rywalizacją.
Nie wytrzymał nawet ogień olimpijski. Dziewiątego dnia igrzysk reporterzy "USA Today" donieśli, że symbolizujący pokój na świecie płomień zgasł w wyniku mocnych podmuchów wiatru. Rzecznik komitetu organizacyjnego natychmiast temu zaprzeczył. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, jak było w rzeczywistości.
Przygasający znicz idealnie wpisuje się natomiast w obraz tego, czego mieliśmy okazję doświadczyć podczas minionych igrzysk. Bo po tygodniu covidowo-dopingowym, drugi upłynął pod znakiem przekraczających normy podmuchów wiatru. Wiele konkurencji przełożono w czasie, "drużynówkę" w narciarstwie alpejskim ledwie rozegrano (gdyby nie udało się jej przeprowadzić ostatniego dnia igrzysk, prawdopodobnie zrezygnowanoby z przyznania jednego kompletu medali), a 50-kilometrowy bieg mężczyzn skrócono do nieco ponad połowy dystansu.
Aura momentami mocno wpływała na walkę o medale w skokach narciarskich czy biathlonie. Nawet ona na szczęście nie była jednak w stanie zatrzymać największych mistrzów. Z piecioma medalami stolicę Chin opuścili Johannes Thingnes Boe, Aleksander Bolszunow i Marte Olsbu Roeiseland.
#Beijing2022: klasyfikacja multimedalistów
— Dawid Brilowski (@BrilovD96) February 20, 2022
Johannes Boe ���� ����������
Aleksander Bolszunow ����������
Marte Roeiseland ���� ����������
Irene Schouten ���� ��������
Therese Johaug ���� ������
Quentin Fillon-Maillet ���� ����������
T.Boe ���� | J.Klaebo ���� | S.Schulting ���� ��������
NILS VAN DER POEL POSKROMIŁ HOLENDRÓW
Od 1998 roku nieprzerwanie holenderscy panczeniści zdobywali mistrzostwa olimpijskie na 5000 lub 10 000 metrów. A najczęściej na obydwu dystansach. Wreszcie znalazł się ktoś, kto pozbawił ich złota. Nils van der Poel zrobił to w swoim stylu – wywołał kontrowersję, a następnie pobił rekord świata i znów dołożył do pieca.
Jego wyniki w ostatnich latach kazały stawiać go w roli faworyta. Na 5000 metrów miał jednak nie lada kłopoty. Jego największy rywal, Patrick Roest, uzyskał znakomity czas. Szwed długo przegrywał na kolejnych międzyczasach. Straty odrobił z nawiązką dopiero na dwóch ostatnich rundach, a po zakończeniu zawodów... oskarżył lodomistrza, że ten przygotował lepszą taflę na przejazdy Holendrów.
Nie przejęło go oburzenie, jakie swoimi wypowiedziami wywołał w Niderlandach. Przeciwnie: do startu na 10 000 metrów podszedł z wielkim spokojem. Tam nie pozostawił już najmniejszych złudzeń – wygrał z gigantyczną przewagą, bijąc przy tym rekord świata. Chwilę później na wizji, podczas wywiadu telewizyjnego, odebrał telefon z gratulacjami od premier Szwecji, a rozmowę zakończył słowami: "dzięki, Magda!".
Podwójne mistrzostwo olimpijskie Van der Poel okrasił... publikując w sieci swój plan treningowy, w którym opisywał szczegółowo co robił dzień po dniu.
Jego historia jest o tyle niezwykła, że po poprzednich igrzyskach w Pjongcznagu (2018) zrobił dwuletnią przerwę od jazdy na łyżwach. Czym się zajmował? – Przebiegłem 20 ultramaratonów, skakałem ze spadochronem, na rok wstąpiłem do wojska. Poza tym dużo imprezowałem i jeździłem na snowboardzie. W sumie na rowerze także – opisywał w "The New York Times". A później wrócił i niemal natychmiast zaczął wygrywać.
RIIBER POMYLIŁ TRASĘ
Gdyby przed igrzyskami zrobić listę "10 sportowców, którzy na pewno staną na podium", Jarl Magnus Riiber zająłby jedno z czołowych miejsc. Norweg wydawał się pewniakiem. Po pierwsze: dlatego, że w ostatnim czasie wygrywał niemal wszystkie zawody, w których brał udział. Po drugie: dlatego, że podczas igrzysk w kombinacji norweskiej do rozdania są aż dwa komplety medali. Nikt nie przewidział jednak, że będzie miał tak potwornego pecha.
Z rywalizacji na skoczni normalnej wypadł, podobnie jak kilku innych czołowych zawodników, ze względu na pozytywny wynik testu na koronawirusa. Kilka dni później wrócił do treningów z zamiarem powetowania niespodziewanej absencji. Na dużej skoczni odleciał konkurencji, uzyskując aż 142 metry.
Do biegu startował jako pierwszy i wydawało się, że nic nie jest w stanie odebrać mu złota. W rzeczy samej: zabrał je sobie sam. Pomylił bowiem trasę i musiał zawracać. W rezultacie stracił bardzo dużo czasu i zawody ukończył na ósmym miejscu.
MIKAELA SHIFFRIN BEZ MEDALU
W czołówce "pewniaków" do podium była też Mikaela Shiffrin – jedna z najlepszych narciarek alpejskich w historii, a w dodatku aktualna liderka Pucharu Świata. W jej przypadku trudno mówić nawet o pechu. Amerykanka po prostu nie dała rady – wypadła z trasy we wszystkich kluczowych konkurencjach.
Dwa dni po nieukończeniu giganta popełniła fatalny błąd w pierwszym przejeździe slalomu. Nawet po tym wydawało się niemal niemożliwe, że Shiffrin opuści Pekin bez zdobyczy. Szczególnie, że w supergigancie i zjeździe sytuacja zdawała się normować. W obu dotarła do mety, notując czasy na swoim "zwyczajnym" poziomie – zajmując odpowiednio dziewiąte i osiemnaste miejsce.
Wielkie szanse, być może nawet na złoto, miała w kombinacji. Na półmetku, a zatem po zjeździe, była piąta. W slalomie... znowu wypadła jednak z trasy i na tym zakończyła swoje indywidualne występy. Na podium nie stanęła też z drużyną. Reprezentacja USA przegrała pojedynek o brąz z Norwegią.
MODELKA SZALAŁA NA STOKACH
Swoją zimową mega-gwiazdę udało się stworzyć Chińczykom. Tamtejsi kibice zakochali się w Eileen Gu – narciarce dowolnej, która wywalczyła złoto w big airze i halfpipie oraz srebro w slopestule'u. Miłość fanów okazała się tak wielka, że... po pierwszym sukcesie 18-latki przeciążone zostały serwery Sina Weibo, czyli chińskiej wersji Twittera.
I nie była to miłość czystosportowa, bo Gu imponuje również urodą. Jest modelką, a zarazem twarzą wielu znanych marek. Często występuje w reklamach – od cadillaca i Bank of China po kawę.
Choć okrzyknięto ją mianem "następnego Yao Minga" czy "księżniczki Pekinu", Gu wcale nie pochodzi z Chin. Urodziła się w San Francisco, nauczyła jeździć na kalifornijskich stokach, a ze Stanami Zjednoczonymi wiąże również sporą część pozasportowego życia. Kraj matki reprezentuje – przynajmniej według oficjalnej wersji – by "inspirować miliony młodych ludzi i promować sport, który kocha".
Wielką zagadkę stanowi jej obywatelstwo. – Gdy jestem w USA, nikt nie może zaprzeczyć, że jestem Amerykanką. A gdy jadę do Chin, nikt nie zaprzeczy, że jestem Chinką. Posługuję się biegle obydwoma językami i utożsamiam się z kulturą obu krajów – mówiła sama zainteresowana w rozmowie z "Washington Post".
Nigdy nie przyznała oficjalnie, czy zrzekła się amerykańskiego paszportu, a w Chinach nie toleruje się podwójnego. Pytania o tę kwestię wracają do niej jak bumerang – nawet na konferencjach prasowych podczas igrzysk.
MIAŁ BYĆ EMERYTEM, ZOSTAŁ MISTRZEM
Najbardziej utytułowanym alpejczykiem na igrzyskach w Pekinie został natomiast Johannes Strolz, który wywalczył złote medale w kombinacji i "drużynówce", a także srebro w slalomie. To o tyle zaskakujące, że na początku sezonu nikt nie przewidywał go nie tylko do podium, ale... w ogóle do startu.
Austriak nie znalazł się w żadnej z kadr rodzimej reprezentacji. Do startów przygotowywał się na własną rękę i brał udział w zawodach Pucharu Świata korzystając z absencji kontuzjowanych kolegów. Sensacyjna wygrana w Adelboden dała mu olimpijską kwalifikację w slalomie. Ojciec, mistrz olimpijski w kombinacji z Calgary (1988), namówił go, by spróbował także w jego koronnej konkurencji. Uprawniające do startu punkty FIS zebrał w Pucharze Europy – zawodach drugiej rangi.
W Pekinie zaskoczył. Samemu przygotowując sobie narty ograł największych. W wieku 29 lat został podwójnym mistrzem olimpijskim.
Inspirującą historię na alpejskich stokach napisała także Sofia Goggia. I to mimo braku zwycięstwa. Włoszka pod koniec stycznia doznała kontuzji – uszkodziła kolano, więzadła krzyżowe, kość strzałkową i ścięgno mięśniowe. Cudem był sam fakt, że dwa tygodnie później stanęła na starcie w igrzyskach. Podwójnym to, że wywalczyła srebro w zjeździe.
RZEŹ NIEWINIĄTEK W MIKŚCIE
Podczas igrzysk w Pekinie wiele mówiło się o kombinezonach skoczków – ich wpływie na wyniki i regulaminowości. Nie doczekaliśmy się dyskwalifikacji Karla Geigera ani żadnego z jego niemieckich kolegów, choć zdjęcia jasno pokazywały, że stroje, w których przystąpili do rywalizacji odbiegały od tego, co zapisano w przepisach.
Rzeź niewiniątek obserwowaliśmy natomiast w mikście, a w roli głównej wystąpiła Agnieszka Baczkowska, odpowiadająca za kontrolę sprzętu. Niemcy nie zakwalifikowali się do drugiej serii, bo właśnie w związku z nieregulaminowym kombinezonem zdyskwalifikowana została Katharina Althaus. Sędziowie ukarali też Sarę Takanashi i Danielę Iraschko-Stolz, przez co szanse na podium straciły Japonia i Austria.
Zgodnie z oczekiwaniami po złoto sięgnęli Słoweńcy. Kolejne miejsca mogły zaś budzić zdumienie. Srebrne medale odebrali reprezentanci Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego, a brązowe – Kanady. Na olimpijskie podium wskoczyli więc tacy zawodnicy jak Matthew Soukup, Mackenzie Boyd-Clowes czy Daniił Sadriejew, którzy łącznie (!) przez całą karierę (!) uzbierali mniej punktów Pucharu Świata niż Jan Hoerl w przedolimpijskiej części sezonu 2021/22. Szok? A jakże!
BABCIA NA ŁYŻWACH
Kwalifikacje olimpijskie w łyżwiarstwie szybkim są jednymi z najtrudniejszych. Szczególnie, jeśli aspiruje się do wystartowania w reprezentacji Niemiec, która poza międzynarodowymi, nakazuje wypełnienia także krajowych minimów. Claudii Pechstein udało się przebić przez to "sito", a w Pekinie była jedną z tych, dla których sam udział w igrzyskach był już sukcesem.
Wystartowała na 3000 metrów oraz w mass starcie. Do drugiej konkurencji przystępowała mając 49 lat i 362 dni, co uczyniło ją najstarszą olimpijką w historii zimowej edycji imprezy. Dodatkowo zrównała się z Noriakim Kasaim w liczbie występów w igrzyskach. Te były dla niej ósmymi.
KUBUSIOWE CHUSTECZKI I POCZWÓRNY AXEL
Yuzuru Hanyu – książę łyżwiarstwa figurowego i mistrz wśród solistów z Soczi (2014) i Pjongczangu (2018) – musiał ustąpić z tronu. W Pekinie najlepszy był Amerykanin Natchan Chen, który w programie krótkim pobił nawet rekord świata w punktacji.
Japończyk, mimo braku medalu, również był bliski, by ponownie zapisać się w historii. W programie dowolnym spróbował wykonania poczwórnego axla. Mógł zostać pierwszym na świecie, któremu się to udało. Niestety, nie ustał.
Serca kibiców podbił natomiast... opakowaniem na chusteczki. Maskotką Hanyu jest Kubuś Puchatek. Nie mógł zabrać go ze sobą na igrzyska, gdyż w Chinach bajka o sympatycznym misiu jest zakazana. Stworzył więc specjalne, "kubusiowe" pudełeczko, którego używał podczas zawodów.
Hanyu „przemycił” jednak… opakowanie na chusteczki w kolorach Kubusia Puchatka �� pic.twitter.com/CoyFsEpdFL
— Mateusz Górecki (@M_Gorecki) February 8, 2022
Medale
1 ![]() | 16 | 8 | 13 | 37 |
2 ![]() | 12 | 10 | 5 | 27 |
3 ![]() | 9 | 4 | 2 | 15 |
2 - 1
ROC
1
2
1
2
1
2
1
2
1
2
1
2
1
3:54.30
2
3:54.67
3
3:55.09
4
3:55.15
5
3:55.27
6
3:55.72
7
3:56.15
8
3:56.55
9
3:56.99
10
3:57.06
11
3:57.07
12
3:57.49
13
3:57.65
13
3:57.65
15
3:57.70
16
3:57.97
17
3:57.98
18
3:58.02
19
3:58.17
20
3:58.48
21
2:59.16
22
2:59.19
23
2:59.27
24
2:59.29
25
2:59.96
26
3:00.00
27
3:00.65
28
3:03.42
1
59.13
2
59.25
3
59.27
4
59.28
5
59.30
5
59.30
7
59.38
8
59.40
9
59.44
9
59.44
11
59.46
12
59.47
13
59.49
14
59.56
15
59.59
16
59.61
17
59.66
18
59.93
19
1:00.06
20
1:00.10
1
1:24:54.0
2
+1:43.3
3
+2:33.3
4
+2:35.4
5
+2:37.2
6
+2:38.7
7
+2:40.0
8
+2:41.5
9
+3:06.1
10
+3:41.0
11
+3:42.5
12
+5:14.4
13
+6:20.3
14
+6:21.4
15
+6:27.2
16
+6:27.6
17
+6:28.1
18
+6:28.5
19
+6:29.6
20
+6:47.0
+6:49.0
22
+6:49.2
23
+7:07.7
24
+7:10.7
25
+7:12.3
26
+7:12.3
27
+7:18.3
28
+7:25.9
29
+7:33.8
30
+7:39.3
31
+8:43.8
32
+8:57.2
33
+9:00.8
34
+9:02.6
35
+9:51.4
36
+9:53.6
37
+10:37.3
38
+10:47.0
39
+11:14.2
40
+11:18.4
41
+11:32.6
42
+11:35.6
43
+12:12.1
44
+13:14.2
45
+13:25.5
46
+13:45.2
47
+14:20.8
48
+14:24.1
49
+14:44.8
50
+14:59.8
51
+15:20.5
52
+16:24.6
53
+17:20.2
54
+17:48.0
55
+18:39.1
56
+19:25.9
+19:54.8
58
+21:28.1
59
+21:43.6
60
+25:10.2
61
-
-
-
-