Kolejny świetny start Anny Kiełbasińskiej! Trzy dni po występie w Sztokholmie specjalistka od 400 metrów uzyskała 50.31 sekundy podczas mityngu w szwajcarskim Chaux-de-Fonds. To drugi jej czas w karierze, ale największe wyzwania dopiero za dwa tygodnie – na mistrzostwach świata w Eugene. – Nigdy w karierze nie miałam aż tak dużej zmiany strefy czasowej. W Eugene chciałabym pobiec może i pięć, sześć razy. Ale nie boję się – mówi TVPSPORT.PL sprinterka.
TO MUSISZ WIEDZIEĆ: TRAGICZNA NOC MŁODYCH LEKKOATLETÓW, ZOSTAWIENI NA PASTWĘ LOSU
Chaux-de-Fonds był ostatnim przystankiem Anny Kiełbasińskiej na drodze przygotowań do mistrzostw świata w Eugene. Tam druga najszybsza Polka w tym sezonie wystąpi indywidualnie i z tym ma związane duże nadzieje. Niemniej kibice lekkoatletyki i pewnie same specjalistki od 400 metrów dobrze wiedzą, że największym i najważniejszym wyzwaniem kolejny raz będzie wynik sztafety 4x400 m. Tam bowiem cel może być tylko jeden: medal. Kiełbasińska powinna biegać w USA jako jeden z filarów tej drużyny. Ma prawo tak myśleć, ponieważ jest nie tylko najszybsza w karierze, ale również równa. I niedzielny występ, trzy dni po biegu w Sztokholmie, tylko to potwierdził.
MICHAŁ CHMIELEWSKI, TVP SPORT: – Co wiesz o sobie samej po startach w tym roku?
ANNA KIEŁBASIŃSKA: – Że jestem mocna.
– Dziękuję, dobrego dnia.
– No przecież nie będę sztucznie udawała, że jest inaczej!
– Rozpoczęłaś sezon od wyrównania życiówki, którą chwilę później poprawiłaś. Jesteś najszybsza w życiu. Wszyscy wokół czekają na złamanie granicy 50 sekund i nie wierzę, że ty sama o tym nie myślisz. Przychodzi Diamentowa Liga w Sztokholmie – ostatnia przed wylotem na mistrzostwa świata – i wygrywasz, ale w czasie 50.60 s. Takie biegi cieszą czy rozczarowują?
– Nie ukrywam, że chciałam w Szwecji pobiec szybciej. Treningi wskazywały, że mogłam to zrobić. Teraz mój dystans na tym mityngu nie był "diamentowy", ale i tak odbył się w przyzwoitej obsadzie. Poza brakiem punktów do rankingu cyklu cała otoczka była taka, jakby był. A to ma duże znaczenie, że jest dużo ludzi, jest głośno, jest jakieś przedstartowe napięcie. Wiesz... wychodzisz na stadion, gdzie odbywa się coś ważnego i to czujesz całą sobą. Każdy sportowiec tego chce i na to czeka, licząc na sukces. Ale niestety, to nie jest takie proste: zaplanować, że będzie życiówka i już, szczególnie na 400 metrów. Żeby bić rekordy, musi ci sprzyjać wszystko – pogoda, wiatr, samopoczucie, temperatura, pora dnia, czy dobrze zjesz, czy się wyśpisz itd. Przed Sztokholmem miałam problemy żołądkowe, trudno. Dlatego nie chcę oceniać tego jako czarne albo białe. 50.60 s to ekstra wynik. Akceptuję to, że na więcej będę musiała jeszcze chwilkę zaczekać.
– Bardzo spodobało mi się, co powiedziałaś tam tuż po biegu. Że cel to indywidualny finał MŚ.
– Akurat na listach światowych mam ósmy wynik. A miejsc też jest osiem.
– W dodatku te listy, jak je przeglądam, nie wyglądają na razie wybitnie imponująco.
– Okej, ale tu już schodzę na ziemię. Widziałeś bieg w Paryżu? Nie chce mi się nawet odnosić do tego, jak na ostatnich metrach truchtała sobie najlepsza tam Shaunae Miller-Uibo. Gdy pobiegnie do końca i w szczycie formy, pewnie złamie 49 s. Inne dziewczyny też będą się rozkręcały, do MŚ zostało jeszcze trochę czasu.
– Do finału także, bo żeby tam się dostać...
– …trzeba przejść eliminacje i półfinał.
Właśnie. Jesteś biegaczką turniejową?
– Prawda jest taka, że na MŚ może dwie, trzy dziewczyny będą sobie mogły pozwolić na to, żeby przejść te rundy, kontrolując wydarzenia na bieżni i ewentualnie zwalniać. Reszta od początku musi biegać prawie na maksa. Dlatego mogę sobie patrzeć, która jestem na listach, a w USA mogą się zdarzyć niespodzianki. Ze mną, ale i z innymi. Nie będę się na nikogo oglądała ani kalkulowała. Jedyne, co jest potrzebne, to się dobrze nastawić mentalnie, a to akurat – jak sądzę – stoi u mnie na dobrym poziomie.
– Ktoś, kto nigdy nie przebiegł na sto procent 400 metrów, nigdy nie zrozumie waszego wysiłku. Takiego, przed którym nie uciekniesz i którego się boisz, ale go nie unikniesz. Nastawić się na rywalizację to jedno. A na ten ból? Trener Matusiński zdradził wam już, jak chce z was korzystać przy sztafetach?
– Nie ma najmniejszego sensu jeszcze przed startem martwić się, czy dam sobie radę. Po co? To myślenie jest bez sensu. Każdy bieg ma być inną historią, nie mam zamiaru denerwować się, że mnie bolą nogi. Mogę co najwyżej sprawdzić program zawodów i wychodzi mi, że te "czterysetki" są ułożone całkiem rozsądnie. Na początku jest sztafeta MIX, potem indywidualne, dopiero na koniec 4x400 żeńskie i męskie. Będą dni przerwy, będzie gdzie złapać oddech, przynajmniej mam taką nadzieję. Na co dzień w trudniejszych momentach też biegamy w takiej intensywności – właśnie po to, żeby potem to wytrzymywać. Trener zwykle dzieli się z nami wstępnym planem, tylko że plany to jedno, a życie zawsze może napisać inny scenariusz, którego nie przewidzisz, a na który trzeba będzie zareagować. W optymistycznej wersji liczę na pięć biegów. Może zdarzyć się sześć. Ale jak będzie rzeczywiście? Nikt dziś nie zna dokładnej odpowiedzi.
– Czemu przed wylotem do USA nie pojechałaś na zgrupowanie jak wielu zawodników z kadry?
– Dostałam propozycję, ale dość późno i miałam już wtedy zaplanowany wyjazd do Holandii, do mojego trenera. Tamten wyjazd z kadrą nie był obligatoryjny, zresztą na aklimatyzacji w Seattle już będziemy razem i pewnie jako grupa dobrze to spożytkujemy. Warto pobyć ze sobą, ale wybierając Holandię, miałam w pamięci, że przyjdzie na to czas. Bo w zasadzie poza budowaniem "team spirit" w 4x400 i tak nie da się przećwiczyć zmian tak jak w krótkiej sztafecie, gdzie biega się po torach. U nas co bieg to tłok w strefie i inne zagrożenia. Choćbym milion razy zmieniła na treningu, to i tak nigdy nie będę na pewno spokojna. Jak w ruchu drogowym w szczycie korków. U nas działa bardziej doświadczenie niż mechaniczne powtarzanie ruchów. A ten atut jako zespół z pewnością mamy.
– Co jeszcze robi się na takich aklimatyzacjach? Mówią, że odpoczywa.
– Nie no, nie do końca! Okej, przed dużymi imprezami nie ma już tak mocnych zajęć. Wypadają może dwa razy w tygodniu i tyle. Ale chociaż objętościowo będzie lżej, to organizm i tak musi dostać bodziec. Biegamy wtedy w tempie jak na zawodach, żeby ciało się nie zastało i było gotowe na maksimum w każdej chwili. A poza tym trzeba uważać, żeby w głupi sposób na ostatniej prostej przed MŚ nie zrobić sobie krzywdy.
– Czy zmiana czasu też robi krzywdę?
– Przyznam szczerze, że nie wiem, jak to teraz będzie. Nigdy dotąd nie miałam przed zawodami aż takiej różnicy. To aż 9 godzin. Podobno niektórzy latają na zachód, nie śpiąc w samolocie i przeciągając dzień na miejscu. Ale to wersja hardcore'owa, ja tak chyba nie dam rady. Ale jak będzie w praktyce, to się okaże. Do tej pory najdalej leciałam na start na Bahamy i pamiętam, że w tamtą stronę było okej z przestawieniem zegarka w głowie. Dopiero powrót mnie bardziej rozregulował. Staram się już pomału chodzić później spać i przeciągać wstawanie, tylko że poranny wylot we wtorek i tak sporo utrudnia. Ale jakoś to będzie, pomalutku. Dzień po dniu. Do startu mistrzostw będzie trochę dni, żeby się z tym zmierzyć.
– Nie brzmisz na taką, którą te mistrzostwa stresują.
– A czemu by miały mnie przerażać? Przecież to znakomite, że mogę tam jechać! A może właśnie sobie tam świetnie poradzę? Bo co, bo jestem sprinterką, to nie wytrzymam? Bzdura! Trenuję po to, żeby spróbować i raz jeszcze ze sobą wygrać. Tak chcę się nakręcać. A nie tym, że coś może być nie tak!
– Wiesz, są tacy, którzy w docelowych imprezach mają poczucie, że właśnie tam i wtedy muszą coś udowodnić.
– Ja nic nie muszę udowodnić. Naprawdę. Ja w tym sezonie nic nie muszę. I to jest piękne.