{{title}}
{{#author}} {{author.name}} / {{/author}} {{#image}}{{{lead}}}
{{#text_paragraph_standard}} {{#link}}Czytaj też:
{{link.title}}
{{{text}}}
{{#citation}}{{{citation.text}}}
ME w Monachium. Co się odwlekło, to nie uciekło. A przecież Natalia Kaczmarek odgrażała się, że kończy
Michał Chmielewski /Ten rezultat miał być w Eugene. A przypętała się choroba i wszystko nam popsuła. Dlatego teraz jestem spokojny o Monachium. Wiem, jak pracowaliśmy – to dokładnie mówił trener Marek Rożej, gdy Natalia Kaczmarek w Chorzowie łamała granicę 50 sekund. – Przyjechałam tu zrobić swoje. Pobiegnę tyle, ile mam – mówiła z kolei biegaczka. W finale mistrzostw Europy pobiegła. I ma. Medal. A przecież jeszcze dwa lata temu rozczarowana odgrażała się, że z lekkoatletyką to może być koniec.
To rywal wybił Czykiera z rytmu? Polacy... za późno złożyli protest
Czytaj też:
Ewa Różańska po zdobyciu srebrnego medalu podczas ME w Monachium: siłę już mam, została praca nad techniką
Korespondencja z Monachium
Konrad Bukowiecki, czyli od lat partner życiowy Natalii Kaczmarek, wrzucił swego czasu zdjęcie na Instagram. On stoi ze skwaszoną miną, w tle jego kobieta rozdaje autografy rozmawia z mediami. "Kiedy wszyscy chcą zdjęcie z mistrzynią olimpijską, a z tobą już nikt" – tak mniej więcej je opisał. Gdy się poznawali, Natalia była jeszcze tylko rezerwową i młodą nadzieją sztafety. To Konradem żyła lekkoatletyczna Polska i to od niego chciała zdjęcia i podpisy na kartkach.
Chociaż przed Bukowieckim – oby – jeszcze lata dobrego pchania kulą, to role w tej relacji się odwróciły. W środę w Monachium Kaczmarek ostatecznie postawiła stempel jakości na swojej karierze. Przy czym nikt nie mówi, że ostatni.
Dwa lata temu Natalia Kaczmarek mówiła: jak tak dalej pójdzie, to ja kończę
Cztery lata temu w Berlinie zawodniczki Marka Rożeja nawet nie było jeszcze w składzie sztafety na finał. Tam debiutowała w stadionowej dużej międzynarodowej imprezie seniorów. Po roku, gdy w Dosze tzw. "Aniołki" w kapitalnym stylu wywalczyły srebrne medale mistrzostw świata, nieopierzona jeszcze dziewczyna oglądała zawody w telewizji. Oczywiście, pobiegła wtedy jako młodzieżówka 52.34 sekundy i zdobyła złoto ME tej kategorii w Gavle, jednak to nie był poziom, jaki pozwalałby namieszać w ekipie Aleksandra Matusińskiego. Szkoleniowiec miał wtedy jasne zasady i według nich wychodziło, że lepsza na tamten moment będzie Aleksandra Gaworska.
– Myślę, że ja mam jeszcze czas. Na razie cieszę się tym sukcesem, a może jeśli będę cierpliwa, to kiedyś dostanę szansę? – mówiła w 2019 roku.
Po tamtym lecie rozwój Kaczmarek miał przyspieszyć. Jej bliska koleżanka Anna Pałys podkreślała również, że ta dorosła do ciężkiej pracy. – Nie znam wielu osób, które aż tak profesjonalnie podchodziłyby do uprawiania sportu. To robot, musi mieć wszystko ułożone i uporządkowane. W dodatku ciągle chcący uczyć się nowych rzeczy: jak działa organizm, jak się regeneruje, czego potrzebuje, jak powinien się odżywiać. Czasami mam wrażenie, że przeczytała już wszystkie książki o tej tematyce. I że wszystkie rady wprowadziła już w życie. Przekonała się nawet do fizjoterapeutów, których początkowo unikała. Ale okej, ma słabość. Dla orzeszków, grubo krojonych lays'ów i pringlesów zielona cebulka chyba nadal dałaby się pokroić – opowiadała jej partnerka z grupy treningowej Rożeja. Kaczmarek trafiła do niej wraz z pójściem na studia. Wcześniej biegania uczył jej Tomasz Saska – ten sam, który teraz błyszczy wraz z utalentowaną sprinterką Nikolą Horowską.
Ten reżim miał się szybko zwrócić. Kaczmarek, choć nikt szczególnie jej wówczas o to nie pytał, musiała postawić sobie za cel wyjazd na igrzyska w Tokio. Później oczywiście imprezę przełożono, wielu zawodników w ogóle odpuściło trening kosztem przygotowań. Ale sama Natalia sobie nie odpuszczała, tymczasem jesienią okazało się, że nie przełożyło się to na liczby. Zaliczyła pierwszy w życiu rok, w którym nie poprawiła życiówki. Jej bliscy przyznawali po fakcie, że to bardzo ją dotknęło. Oczywiście, mieliśmy do czynienia z wywróceniem sportu do góry nogami, ale będąc młodym, ma nieduże znaczenie, czy odbywają się igrzyska, czy nie. Liczy się postęp, którego zabrakło. Jej bliscy wspominali po czasie, że to wtedy pierwszy raz odgrażała się, że ma dosyć lekkoatletyki. – Ja się chyba wypaliłam, jak tak dalej będzie szło, to kończę! – te jej słowa wspominała Pałys.
Czytaj też:
ME w lekkoatletyce: Natalia Kaczmarek i Anna Kiełbasińska zapowiadają walkę o złoto w sztafecie
Gosia powiedziała o Natalii: kiedyś dzieciom powiem, że z nią biegałam
Widocznie taki rok jednak miał sens. Musiał, jeżeli po nim zapracowała na nazwisko tak bardzo, że dziś firma new balance korzysta z tego w międzynarodowej kampanii reklamowej. Zdjęcia Natalii wiszą w Monachium przy skrzyżowaniach i na przystankach, podobnie w metrze. Na jednym nawet się podpisała.
A o tym, jak duży nagle w 2021 przyszedł przeskok, wspomniała niedawno sama Kaczmarek. Gdy w Chorzowie jako druga Polka po Irenie Szewińskiej złamała granicę 50 s (49.86), we łzach przyznała przed kamerą, że już poprzednia magiczna bariera – 51 sekund, osiągnięta poprzedniego lata – wywołała w niej tak duże emocje. Nawet się nie obejrzała i już ma załatwioną kolejną. – Pewnie, że jestem dumna, że ja, taka Natalia, zostałam jedną z najlepszych na świecie – przyznała. Swoją drogą, Stadion Śląski stał się jej szczególnym miejscem. Zanim gościł teraz Diamentową Ligę, wiosną ubiegłego roku odbywały się tam nieoficjalne MŚ sztafet. Kaczmarek pod nieobecność Justyny Święty-Ersetic była już liderką drużyny. Wystąpiła na ostatniej zmianie w finale 4x400, dlatego że tak Matusińskiemu podpowiedział wcześniejszy wewnętrzny sprawdzian. Nie zawiodła. Małgorzata Hołub-Kowalik, jeden z filarów "starej gwardii", powiedziała później coś symbolicznego: – Jestem dumna, że mogę startować z tak zdolnym młodym pokoleniem. I wiecie co? Wyobrażam sobie, że kiedyś usiądę z dzieckiem przed telewizorem i będę mogła mu powiedzieć: patrz, jakie mama miała kiedyś fajne koleżanki.
Na razie Małgorzata jeszcze na szczęście nie siada przed telewizorem, tylko na trybunach, w oczekiwaniu na udział w sztafecie nadal w roli zawodniczki. Dokładnie tak samo oglądała w Tokio finał miksta, po którym obie zostały mistrzyniami olimpijskimi. Nie sprawdziliśmy tego, ale będąc tutaj w Monachium, w środę na pewno nie odpuściłaby kolejnej szansy obejrzenia na żywo, jak pisze się historia polskich 400 metrów.
Było pięknie, ale to nie koniec. I dziewczyny o tym wiedzą
Następny rozdział ma się napisać jeszcze w trakcie tych ME. Z tak dysponowaną Kaczmarek, ale również kapitalną, trzecią w środę Anną Kiełbasińską i awansującą do finału Igą Baumgart-Witan Polki mają wszelkie środki ku temu, aby zmazać plamę po nieudanych MŚ w Eugene. I to może nawet z rekordem Polski. Medale z imprez tej rangi przywożą nieprzerwanie od 2016 roku i niewiele wskazuje, aby to miało się zmienić. Tak mocne jako nacja nie są nawet Holenderki, mimo że mają w stajni nie tylko kapitalną Femke Bol, ale również Lieke Klaver. One jednak, pomimo sukcesu ich miksta w USA, występują w roli podgryzających. A nasza kadra wie, jak sobie z tym radzić, oby również przy nieco słabszej formie Święty-Ersetic.
– My już zapomniałyśmy o Stanach. Tu jest czysta karta, nowe rozdanie – zapewniają biało-czerwone. Co równie ważne, po upływie kilku tygodni pomału wycisza się również konflikt, do jakiego doszło w Eugene. Nawet jeżeli wokół grupy są nadal osoby, którym nieszczególnie zależy na zgodzie, to panie przed półfinałami indywidualnymi nie miały problemu choćby z tym, aby wsiąść we cztery do jednej taksówki, gdy niespodziewanie nie pojawił się ich autobus. W niej normalnie rozmawiały, powoli topniały lody. Ten ostatecznie stopnieje, gdy wejdą na podium jako sztafeta. I chociaż już teraz nasze żeńskie 400 m ma co świętować, to dopiero wtedy ostatecznie będą mogły strzelać korki od szampanów. Dziewczyny to wiedzą.