Jan Błachowicz wrócił do treningów i ma się świetnie. Po ostatniej zremisowanej walce o mistrzowski tytuł UFC w wadze półciężkiej pozostał wielki niedosyt. 39-latek podkreśla, że pojedynek z Magomedem Ankalajewem mógł wypaść lepiej i dobrze wie, gdzie popełnił bezmyślne błędy.
Nieco ponad miesiąc po walce o mistrzowski pas na gali w Las Vegas Błachowicz wrócił do intensywnych treningów. Przez chwilę zmagał się z infekcją, która uniemożliwiła mu ćwiczenia. Po remisie pozostał wielki niedosyt. "Cieszyński Książę" nie zamierza osiadać na laurach. Po raz kolejny w karierze chce wrócić do kraju z pasem. Jest jednak świadom, jak dużo wysiłku będą kosztowały go następne miesiące przygotowań. 39-latek podkreślił także, że przebywając w "wielkim sportowym świecie" zmienił podejście do kilku życiowych kwestii. Opowiedział o tym w rozmowie z TVPSPORT.PL.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Doszedł już pan do siebie w stu procentach po ostatniej walce o mistrzowski pas?
Jan Błachowicz: – Było dużo zamieszania. Niedosyt. Ogromna pustka. Z jednej strony się nie mogę się cieszyć, bo nie wygrałem. Z drugiej nie mogę być załamany, bo nie przegrałem. Było blisko, a jednocześnie bardzo daleko. Mam wnioski do wyciągnięcia. Cały czas jestem w ścisłym światowym topie. Nadal mam szansę na odzyskanie mistrzowskiego pasa. Przed starciem z Rosjaninem byłem skazywany na porażkę. Wszyscy mówili, że będzie to "mecz" do jednej bramki. Pokazałem, że duża część osób bardzo się myli. Raz jeszcze powtórzę, po spokojnej analizie, słowo: niedosyt.
– To u sportowca mocne słowo.
– Trudno się dziwić. Ten remis bardzo we mnie siedzi. Było dużo złych emocji. Musiałem nad tym pracować. Zauważyliśmy z trenerami błędy, które popełniałem. Wiem, nad czym pracować jeszcze ciężej. Wróciłem na salę. Wcześniej nie było takiej opcji, bo zachorowałem. Brałem antybiotyk. Wolałem poczekać, nie ryzykować i nie męczyć zbyt mocno organizmu. Na szczęście wszystko wróciło do normy. Mata już rozgrzana do czerwoności!
– Co najbardziej zawiodło w starciu z Ankalajewem?
– Oczywiście zapasy. Problemy pojawiły się w końcówce trzeciej rundy. W czwartej i piątej podobnie. Na początku broniłem dobrze przy siatce. Nie pomyśleliśmy, że Magomedem będzie tak często obalał w polu. W pewnym momencie straciłem koncentrację. Musiałem za to zapłacić. Na szczęście nie najwyższą cenę.
– Po walce z Rosjaninem spotkał się pan z największym hejtem w karierze?
– Przeglądam serwisy i media społecznościowe na bieżąco, ale przed walką się wyłączam. Nie chcę, żeby docierały do mnie te wieści. Nie mogę całkowicie olać social mediów. Idę z biegiem czasu. Na świecie to norma, że zawodnicy prawie codziennie się tam udzielają. Muszę się w tym odnajdywać. Hejt było wielokrotnie i z tym nie wygram. Nie biorę wyzwisk do siebie. Mam do wykonania robotę w trakcie walk. To się liczy.
– Gdy dociera się na sam szczyt hierarchii UFC życie sportowca jest jeszcze trudniejsze?
– Są plusy i minusy, z korzyścią dla plusów. Trudniej przygotowywać się do pojedynków. Brakuje spokoju i skupienia. Wtedy robota nie jest tylko i wyłącznie na pierwszym miejscu. Dochodzi dużo zobowiązań, praca ze sponsorami i inne kwestie. Na szczęście życie ułatwiają dostępne większe środki finansowe.
– Miewał pan gorsze stany psychiczne przez natłok obowiązków i treningów?
– Przez większość kariery nie potrzebowałem pomocy psychologa. Od dwóch walk pracuję z trenerem mentalnym. Znalazłem się w miejscu kariery, w którym potrzebuję wsparcia. To był strzał w dziesiątkę. Daje mi to bardzo dużo. Nie wstydzę się tego.
– A media społecznościowe pomagają uciec od problemów czy wręcz przeciwnie?
– Na Instagramie 90 procent osób pokazuje tylko te piękne momenty z życia. My, po niektórych treningach, nie mamy siły się ruszyć. Codziennością są łzy, krew i pot. Ciężkie chwile są nieodłącznym elementem sportu. Nie wiem, czy kibice chcieliby na to patrzeć. Wolą widzieć efekt końcowy i cieszyć się z wygranych. Dobrze znane każdemy zawodnikowi są chwile załamań, kłótni z najbliższymi. Nie jest tak kolorowo, jak się wszystkim wydaje. Internet przekłamuje rzeczywistość i to bardzo.
– Sporty walki bardzo rozwinęły się w naszym kraju. Ma pan podobne odczucie?
– Jest tak. Do sportu narodowego jeszcze trochę brakuje, ale jesteśmy na dobrej drodze. Dużo się mówi też o freak fightach, ale one nie pchają dyscypliny pod względem sportowym. Gdyby patrzeć tylko na walki celebrytów, to cofnęlibyśmy się w rozwoju. Odciąłem się od tego. W prawdziwym sporcie kobiety i mężczyźni zapierniczają na maksa. Oddają zdrowie i serce na matach.
– Jakie ma pan plany na siebie i przyszłość?
– Czekam na styczniową walkę Glover Teixeira vs. Jamal Hill. Po niej zobaczę, które drzwi mi się otworzą. Nie odcinam jeszcze kuponów. Cały czas jestem w topie. Mam swój prime time. Marzy mi się wielka gala UFC w Polsce. Mogliśmy ją mieć niedawno, gdyby Jiri Prochazka nie chciał rewanżu z Teixeirą, tylko wybrałby mnie. Czekam spokojnie i nadal wierzę, że w naszym kraju dojdzie do największej walki w formule MMA na Starym Kontynencie.