Trudno mieć bardziej sportową rodzinę niż Sebastian Korda. 22-latek z Florydy chce iść w ślady ojca i wygrać Australian Open. Jak sam mówi, na razie jest najgorszym sportowcem w rodzinie. To może zmienić się po sukcesie w Melbourne Park. Żeby jednak to osiągnąć, trzeba najpierw pokonać Huberta Hurkacza.
Pokonał byłego lidera rankingu Daniiła Miedwiediewa. Dwa tygodnie temu był bliski zatrzymania rozpędzonego Novaka Djokovicia w finale turnieju w Adelajdzie. Rady daje mu sam Andre Agassi, a Rafael Nadal stwierdził, że to wielki talent. Sebastian Korda, bo o nim mowa, nie miał łatwo w życiu. Gdy jesteś dzieckiem znanego sportowca, to automatycznie są pokładane w tobie wielkie oczekiwania. Nie zawsze udaje się je spełnić. Przykład? Leo Borg, syn legendarnego Bjoerna Borga, który na razie jest daleki od wyników ojca.
W przypadku Kordy wydaje się, że był on skazany na sukces, bo ten osiągał każdy członek jego rodziny. Tata wygrał Australian Open 1998, był w finale Roland Garros, a także zajmował drugie miejsce w rankingu ATP. Mama również była tenisistką i w pewnym momencie była 24. rakietą świata. Siostry obrały inną drogę, a mianowicie grę w golfa. Nelly siedmiokrotnie wygrywała LPGA Tour, a także zajęła pierwsze miejsce w Women's World Golf Rankings. Poza tym sięgnęła po złoto olimpijskie w Tokio. Starsza z sióstr Jessica również święciła sukcesy w tym sporcie.
Żeby urozmaicić życie jedynemu synowi, rodzicie zapisali 3-letnie dziecko na treningi hokeja. Na tafli Korda spędził sześć lat. Przełomowy moment przyszedł w 2009 roku, kiedy wybrał się na US Open wraz z ojcem i jego podopiecznym Radkiem Stepankiem. Czech rozgrywał swój mecz 3. rundy z Novakiem Djokoviciem. Spotkanie trwało do późnych godzin nocnych, jednak nie przeszkodziło to w wypełnieniu po brzegi kortu Artura Ashe’a. Wtedy najmłodszych z Kordów zakochał się w białym sporcie.
– Pojechałem na US Open z tatą i Radkiem Stepankiem w 2009 roku. On doszedł do 3. rundy. Grał z Djokoviciem na Arthur Ashe Stadium o 22:30. Stadion był całkowicie wypełniony. Pomyślałem, że to najfajniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem. Wróciłem do domu i powiedziałem: "To jest dokładnie to, co chcę robić". Reszta jest historią – tłumaczył po latach.
Postać Radka Stepanka okazała się niezwykle ważna w jego życiu. Petr Korda pomagał Czechowi przez 13 lat, po tym, jak zakończył karierę w 1999 roku, kiedy zrobiło się głośno o stosowaniu przez niego środków dopingowych i zawieszono go na rok. Zawiązanie współpracy z dwukrotnym triumfatorem Wielkich Szlemów w grze podwójnej poskutkowało tym, że Stepanek stał się niemal częścią rodziny.
– Jest trochę jak mój syn. Nie podróżuję z nim, ale przygotowuję go do turniejów, a on regularnie trenuje na Florydzie. Poza tym jesteśmy codziennie w kontakcie. Rozmawiamy o taktyce na mecze, jego dziennym grafiku – opowiadał triumfator Australian Open 1998.
Sam Stepanek po zakończeniu kariery zawodniczej połknął bakcyla do trenowania i zaczął współpracować z zawodnikami. Był odpowiedzialny za przygotowanie Novaka Djokovicia, a także Grigora Dimitrowa. W 2023 roku los znów połączył go z rodziną Kordów. Tym razem z synem.
Sebastian był dużym talentem, co potwierdził zwycięstwem w juniorskim Australian Open w 2018 roku, sprawiając tym samym prezent tacie na 50. urodziny. On też miał swój duży wkład w ten sukces, bo był pierwszym trenerem syna. Nie brakowało też jednak znakomitych doradców jak Andre Agassi czy Steffi Graff. Wszyscy widzieli w nim diament, który teraz szlifuje Stepanek.
– Jest dla mnie jak starszy brat. Zawsze dobrze się bawimy poza kortem i na nim. To świetny dodatek do mojego zespołu i teraz w pewnym sensie steruje tym statkiem. Mój tata jest teraz bardziej tatą – opowiadał.
Korda zadebiutował w turnieju rangi ATP w 2018 roku. Wówczas w Nowym Yorku zmierzył się z Francesem Tiafoe. Mimo porażki pozostawił po sobie dobrze wrażenie, by był w stanie ugrać seta z notowanym w pierwszej "100" Amerykaninem. Dwa lata później dotarł do swojego pierwszego finału. W nim przegrał z Hubertem Hurkaczem w trzech setach. W tym samym roku zadebiutował też w Wielkim Szlemie, a konkretnie w US Open, do którego otrzymał "dziką kartę". Wtedy jednak pożegnał się ze zmaganiami już w pierwszej rundzie po porażce z Denisem Shapovalovem.
Tamten rok był jednak przełomowy. W Roland Garros Korda przeszedł przez kwalifikację, gdzie w decydującym meczu rozprawił się z Asłanem Karacewem. Zmagania na paryskich kortach w głównej drabince rozpoczął od ogrania Andreasa Seppiego, a następnie rodaka, Johna Isnera. Kibice przecierali oczy ze zdumienia, bo 20-latek poczynał sobie bez kompleksów.
W kolejnym starciu z Hiszpanem, Pedro Martinezem, nie pozostawił złudzeń i wygrał w trzech setach. Nagrodą za zwycięstwo był pojedynek z idolem, a także obrońcą tytułu, Rafaelem Nadalem. – On jest moim największym idolem i powodem, dla którego gram w tenisa. Od niego zaczerpnąłem mentalność, by nigdy się nie poddawać. Na korcie zawsze staram się być taki jak on – tłumaczył przed meczem 22-latek. O uwielbieniu do Hiszpana niech świadczy fakt, że Korda nazwał swojego kota "Rafa".
Na ulubionej nawierzchni byłego lidera rankingu Korda był jednak bez szans i brutalnie przekonał się o potędze mistrza. Szybkie trzy sety i można było wracać do domu. Półtora roku później obaj panowie spotkali się w Indian Wells. Wtedy tenisista z Florydy notowany był już w pierwszej "100" i uważany za jeden z największych talentów w światowym tenisie. Potwierdził to na korcie, bo był o krok od pokonania idola.
W trzecim secie prowadził 5:2, jednak nie mógł postawić kropki nad "i", a dla takich tenisistów jak Nadal to woda na młyn. Korda bezlitośnie się o tym przekonał i przegrał po tie-breaku. Domykanie ważnych spotkań stało się później dla niego przekleństwem. Zupełnie jak dla jego najbliższego rywala, Huberta Hurkacza.
Mimo porażki z Nadalem, po meczu Hiszpan nie szczędził miłych słów Amerykaninowi z czeskimi korzeniami. – Wiem, że on gra świetnie. To młody dzieciak z ogromną mocą uderzeń. Czeka go świetlana przyszłość – skomentował.
Kolejne miesiące jednak nie były wymarzone dla Kordy. Na jego koncie nadal widniał tylko jeden tytuł za wygranie turnieju Emillia Romagna w 2021 roku. Blisko dopisania kolejnego triumfu Amerykanin był w Gijon, jednak przegrał w finale z Andriejem Rublowem. Tydzień później ta sytuacja powtórzyła się w Antwerpii, tylko tym razem górą był Felix Auger-Aliassime.
Przyszła pora na tegoroczne Australian Open, z którym rodzina Kordów ma piękne wspomnienia. Poza sukcesami ojca i syna, w ich pamięci utkwił moment z 2018 roku, kiedy to tenisista z Florydy wygrywał zmagania juniorskie, a w międzyczasie jego siostra zwyciężała KPMG Wolnbs PGA Championship.
Teraz znów pisze się piękna historia. Pokonanie byłego lidera rankingu, Daniiła Miedwiediewa, było wielkim wyczynem, bo Rosjanin nie był w stanie ugrać nawet seta z 22-latkiem. Tym samym Amerykanin wyrównał swój najlepszy wynik w Wielkim Szlemie.
– Moja starsza siostra była szósta na świecie w golfa. Wygrała The Royal Melbourne, który jest takim Australian Open dla kobiet w golfie. Młodsza siostra wygrała The Royal Adelaide i była numerem 1. W tenisowym rankingu mama była najwyżej na 24. miejscu, a tata na 2. Zdecydowanie jestem na razie najgorszym sportowcem w rodzinie – stwierdził 22-latek po meczu.
Jego celem będzie teraz awans za wszelką cenę do ćwierćfinału. Na drodze stanie mu Hubert Hurkacz, z którym ma rachunki do wyrównania za pamiętny finał z 2020 roku. Od tego czasu w grze obu zawodników zmieniło się bardzo dużo.
– Hubert nie będzie miał łatwo z Kordą. Mimo tego, że Amerykanin jest niżej notowany, to jednak wyeliminował turniejową Miedwiediewa, więc trzeba się z nim liczyć. Obaj panowie prezentują podobny styl gry. Zapowiada się kolejny pięciosetowy pojedynek. Hurkacz osiągnął już życiowy wynik, ale nie może się na tym zatrzymywać. Teraz stać go, żeby wygrać z każdym w turnieju – twierdzi Adam Molenda, były trener młodzieżowej reprezentacji Polski i komentator tenisowy.
Ich mecz zostanie rozegrany w niedzielę. Program na ten dzień poznamy w sobotę i wtedy dowiemy się, o której będą mogli wyjść na kort. Relacja na żywo z tego spotkania na TVPSPORT.PL.