Przejdź do pełnej wersji artykułu

Tenis. Nowy sportowy talent. Tomasz Berkieta: mógłbym być takim grzeczniejszym Kyrgiosem

/ Tomasz Berkieta (fot. IG) Tomasz Berkieta (fot. IG)

Ma 16 lat, na koncie pierwszy punkt ATP, a w tegorocznym juniorskim Australian Open doszedł do półfinału. Tomasz Berkieta w TVPSPORT.PL opowiada o tenisie, swojej codzienności i treningach pod okiem mamy.

Czytaj również: Tenis. Weronika Ewald podbija korty: można o mnie mówić "smarkula z paletkom"

Czytaj też:

Hubert Hurkacz (fot. Getty Images)

Ranking ATP: Hurkacz Hurkacz nadal poza "10", rekord Novaka Djokovicia. Stan na 27.02.2023

Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Rafael Nadal czy Roger Federer? A może Michael Phelps? Który sportowiec zrobił na tobie największe wrażenie? 
Tomasz Berkieta: – Oj, trudne pytanie. W sumie to wszyscy trzej, ale jakbym miał wybierać, to powiedziałbym, że Phelps.

– Dlaczego?
– Zawsze doceniałem jego wewnętrzną pewność siebie i świadomość własnych zdolności. Mimo niełatwych początków na basenie zdobył 28 medali olimpijskich i osiągnął bardzo dużo w pływaniu, co wzbudzało we mnie duży podziw, kiedy jeszcze sam trenowałem pływanie. 

Nadal czy Federer?
– Federer.

– Dlaczego?
– Federer. Aczkolwiek... Chyba jednak Rafa, ostatnio mi się pozmieniało. Ogólnie tenis kojarzy mi się z tymi dwoma nazwiskami, bo to ich najczęściej chciałem, jako dziecko, oglądać w telewizji. Ich style i sposób gry były zupełnie różne i dlatego ich rywalizacja zawsze była ciekawa. 

– Słyszałam, że daleko ci do "stoicyzmu" Federera.
– Ze stoicyzmem Federera mi nie po drodze. Zawsze lubiłem patrzeć na technikę Rogera, ale często wybieram bardziej waleczną grę z elementami ułańskiej fantazji, z którą kojarzy mi się Rafa z czasów jego młodości.  

– A Nick Kyrgios?
– To dość niebezpieczne porównanie. Lubię Kyrgiosa i do niego z grą mi chyba faktycznie najbliżej, ale jego zachowania nie pochwalam. Uważam, że gdyby nie sposób bycia, mógłby znacznie więcej osiągać, więc w sumie mógłbym być takim grzeczniejszym Kyrgiosem (śmiech).

– Chyba jesteś sportowcem, który najwcześniej ze wszystkich, z którymi się dotąd zetknęłam, poczuł, że jego dyscyplina to jest to. Miałeś półtora roku, tak, kiedy dostałeś od mamy–trenerki tenisa pierwszą małą rakietkę, prawda?
– Tak, moja mama jest trenerką tenisa. Kiedy miałem 15-16 miesięcy, powstawały filmiki, na których biegałem po domu i turlałem piłeczkę małą rakietką. Pierwszy raz z "tenisem" był jednak inny. Pewnego dnia moja mama przyszła z pracy, zostawiła na boku swoją rakietę, a ja wtedy doczołgałem się do niej i bawiłem się nią przez kilka dni. 

– Twoja mama zajmowała się tenisem w stu procentach zawodowo jako trenerka, czy to była dodatkowa rzecz w jej życiu?
– Mama była zawodniczką do szesnastego roku życia. Później kontuzja wykluczyła ją i na jakiś czas jej droga z tenisem się rozeszła. Będąc na studiach na Politechnice, wróciła do grania w sekcji tenisowej i od czasu do czasu grała z dziećmi. Po studiach podjęła pracę w zawodzie, ale po moim urodzeniu okazało się, że łatwiejsze będzie pogodzenie pracy trenerskiej z zajmowaniem się mną. W chwili, gdy okazało się, że kort to dla mnie plac zabaw i chcę grać, skończyła studia podyplomowe trenerskie i została przy tenisie. To na pewno bardzo ułatwiło nam życie i pozwoliło mi być tu, gdzie teraz jestem. Obecnie mama w dalszym ciągu zajmuje się nauką gry w tenisa dzieci i dorosłych, nie zapominając jednak o mnie.

– Jak się trenuje pod okiem mamy?
– Nie jest to normalna relacja trener–zawodnik, bo w dalszym ciągu to moja mama. Z jednej strony to plus, a z drugiej strony minus. Z mamą częściej zdarza mi się dyskutować odnośnie do celowości niektórych ćwiczeń, a z trenerem "zewnętrznym" trochę inaczej to wygląda. Wszystko zawsze sobie jednak wyjaśniamy. 

– Jakie są największe plusy posiadania mamy w tenisie?
– Są ogromne, nawet pomijając zredukowane koszty treningów. Niejednokrotnie przekonałem się, że na rodziców zawsze mogę liczyć, co niestety nie w każdym przypadku dotyczy osób z zewnątrz. Rodzice są ze mną na dobre i na złe. Nikt nie angażuje się tak jak oni i bez nich trudno byłoby mi dotrwać do tego momentu.

Prawdą jest jednak powiedzenie, że mój sport trochę dzieli. Mimo tego, że lubimy we trójkę spędzać czas, ze względu na ogromne koszty wyjazdów rzadko razem podróżujemy. Mama przeważnie zostaje w domu, a z tatą jeżdżę na turnieje i jest moim coachem wyjazdowym.

– Tata też zajmował się tylko tenisem, skoro teraz jest twoim trenerem wyjazdowym?
– "Trener wyjazdowy" – mówimy to trochę w formie żartu. Tata od ośmiu lat jeździ ze mną na turnieje. Ma o mnie wiedzę większą niż niektórzy trenerzy i to jest jego olbrzymi atut. Zna mnie jak nikt inny. Wie, czego w danym momencie potrzebuję, co powinienem zrobić, a co odpuścić. Sam był piłkarzem ręcznym do dwudziestego roku życia i doskonale wie na czym polegają rywalizacja i sport.

– Tenis to drogi sport. Budżet łatwo jest spiąć z gry juniorskiej?
– Nigdy nie mieliśmy dużego budżetu do wykorzystania, ale próbowaliśmy za to zoptymalizować mój proces treningowy. Zawsze szukaliśmy dodatkowego trenera, lecz najczęściej grałem dwa razy w tygodniu w grupach, a pozostałe treningi miałem z mamą. W kategoriach młodszych tata był świetnym sparingpartnerem, więc toczyliśmy długie, zacięte mecze. Bardzo doceniam też pracę mamy, ale po tylu latach słuchania jej, inny głos mówiący niejednokrotnie to samo, trafia do mnie szybciej. 

Miałem szczęście, że we właściwych momentach trafialiśmy na pomocne osoby i robiłem kolejne kroki do przodu. Obecnie sponsoruje mnie mój klub Legia w ścisłej współpracy z firmą Lexus. Mam też wsparcie Polskiego Związku Tenisowego, otrzymuję od kilku lat stypendium z fundacji JW, i od tego roku jestem również stypendystą międzynarodowego programu BNP Paribas. Za to wsparcie jestem ogromnie wdzięczny. Dobry wynik w Australian Open, zarówno mój jak i pozostałych zawodników i zawodniczek, na pewno zwiększył zainteresowanie tenisem, a tym samym i mną, co być może zaowocuje nowymi możliwościami. 

– Są tenisiści w Polsce, którzy od najmłodszych lat dysponują własnym kortem, zapleczem, o którym inni mogą tylko pomarzyć. Są też sportowcy, którzy w młodym wieku sobie dorabiali. Czy ty byłeś w tym gronie?
– Ciężko znaleźć czas na dorabianie grając w tenisa i przez całą szkołą podstawową chodząc na lekcje. W pewnym momencie naciąganie rakiet było dla mnie zabawą i może nie było zarobkiem, ale na pewno dużą oszczędnością. Dość często zrywałem i zrywam naciągi. Podczas dwugodzinnego treningu zdarzyło się, że pękło mi ich osiem. Teraz nie jest to zabawą, ale lubię mieć pewność, że mam dobrze naciągnięte rakiety, więc robię to sam.

– Trudno naciąga się rakiety?
– Początkowo było trudno, bo miałem dziesięć lat i przez pierwsze trzy, cztery rakiety dość długo to trwało. Nie jestem cierpliwy. Teraz doszedłem jednak do wprawy i naciągam je szybko, ale i tak jest to strasznie nudne. Bez filmu w telefonie czy laptopie się nie obejdzie. Naciągnięcie czterech rakiet w jeden dzień, w którym mam jeszcze treningi i naukę, nawet rozłożone w czasie, jest sporym wyzwaniem, a zdarza mi się, że naciągam ich sześć.

– Co masz poza tenisem dla siebie?
– Podczas wakacyjnych wyjazdów wyciszam się nurkując. Lubię podziwiać w ciszy podwodny świat. Przepadam również za freedivingiem, bo daje więcej swobody niż nurkowanie ze sprzętem. W trakcie wyjazdów turniejowych staramy się coś zwiedzać, Teraz jestem w Kairze i pojechaliśmy zobaczyć piramidy. Byłem w Egipcie szesnaście razy, ale ani razu nie ich widziałem, bo wolałem pływać! Poza kortem dużo czytam i słucham muzyki.

– A jakie wrażenie zrobiła na tobie Australia?
– Australia jest pierwsza na liście moich ulubionych miejsc i turniejów. Atmosfera tam faktycznie była szalona, jak i sama publiczność. Bardzo mi to pasowało, cieszę się, że tam pojechałem. Wynik również był dobry. Doświadczenie, które tam zebrałem, na pewno zaprocentuje w przyszłości.

– Co zrobiło na tobie największe wrażenie? Czy miałeś okazję poznać kogoś, zrobić sobie zdjęcie, pogadać, wymienić kilka słów ze sławami tenisa?
– Podobno Australian Open jest najgorszym turniejem, jeśli chodzi o takie aspekty. To ogromne miejsce i z jednego krańca na drugi przejeżdża się meleksem. To pewien minus. Juniorzy od seniorów byli dość mocno odgrodzeni. Nie było możliwości większej interakcji. Od ćwierćfinałów dostaliśmy jednak przepustki do seniorskiej szatni, restauracji, wszystkiego. Widziałem między innymi Sebastiana Kordę, który ostatnio zrobił na mnie duże wrażenie, i innych znanych zawodników. Kibicowałem i rozmawiałem z Magdą Linette oraz z Jankiem Zielińskim. Miałem okazję zagrać trening z Łukaszem Kubotem pod okiem trenera Mariusza Fyrstenberga. 

– A jak w takiej Australii młody człowiek się uczy, kiedy ma 16 czy 17 lat i do matury jeszcze trochę zostało?
– Nie jest łatwo się skupić na nauce. Miałem w perspektywie siedzenie na kortach Australian Open, co było moim marzeniem, a zamiast tego powinienem pójść do pokoju i się uczyć. Ogólnie ciężko się skupić na nauce podczas wyjazdów, ale mam świadomość, że jest to konieczne, bo trzeba mieć tak zwany "plan B".

– Szkołę masz internetową?
– Nie. Korzystam z tak zwanej edukacji domowej. Przerabiam materiał obowiązujący w danej klasie z każdego przedmiotu, a następnie zdaję egzaminy ustne i pisemne w szkole. Ocena na koniec roku jest składową wszystkich tych elementów.

– A jak z kontaktem rówieśniczym?
– Najwięcej przyjaciół mam za granicą, bo regularnie widujemy się na turniejach i mamy dużo wspólnych tematów i przeżyć.

– Nie brakuje ci normalności pod tym względem? Lata szkolne, to lata, w których najłatwiej jest nawiązywać relacje.
– Myślę, że nawiązuję bardzo dużo relacji w "szkole tenisowej". W obecnych czasach, nawet chodząc regularnie do szkoły, życie kręci się wokół komputerów i telefonów i to też nie są idealne relacje. Trudno powiedzieć co jest normalnością. Jeżeli jest nią świat wirtualny, to chyba wolę jednak ten mój realny.

– Zainwestowałeś w sportową stronę życia i to się opłaciło, bo w wieku 16 lat zdobyłeś pierwszy punkt do rankingu ATP. Jakie to uczucie?
– Bardzo się ucieszyłem, bo to jest kolejny krok na mojej tenisowej drodze. Na razie pierwszy punkt ATP nie daje mi jednak nic poza satysfakcją i obecnością na zawodowej liście rankingowej. Dzięki niemu mogę jednak powiedzieć, że jestem zawodnikiem ATP.

– Czy na juniorskich turniejach da się zarobić?
– Nie bezpośrednio. Dzięki uczestnictwu w nich przede wszystkim zdobywa się doświadczenie i punkty do rankingu, bez którego ciężko funkcjonować w tenisowym świecie. Oczywiście dobre mecze i turnieje mogą pomóc w zdobyciu kontraktów lub sponsorów, którzy najczęściej finansują treningi tenisowe, wyjazdy na turnieje jak też zapewniają niezbędny sprzęt. W turniejach juniorskich nie ma jednak nagród finansowych.

– Nawet za Australian Open i dojście do półfinału?
– Nie, nic. To największa różnica między seniorami a juniorami.

– Gdzie w takim razie w najbliższym czasie możesz zdobyć kolejne punkty do rankingu ATP?
– Teraz jestem w Kairze, kolejne dwa tygodnie to zmagania w Monastyrze, seniorskie. Mam nadzieję, że kolejny punkt, może dwa, uda się dołożyć.

Źródło: TVPSPORT.PL
Unable to Load More

Najnowsze

Zobacz także