| Inne zimowe / Łyżwiarstwo

Sztuka marzeń i uporu. Kariera Patrycji Maliszewskiej to przemierzanie historii short tracku w siedmiomilowych butach

Patrycja Maliszewska (fot. Getty Images)
Patrycja Maliszewska (fot. Getty Images)

Patrycja Maliszewska oficjalnie zakończyła karierę. W piątkowe popołudnie w swoim rodzinnym Białymstoku przejechała ostatni bieg. W sztafecie mieszanej wystąpiła z siostrą – Natalią Maliszewską, bratem – Jakubem Maliszewskim oraz Piotrem Michalskim. Zamknęła tym samym niezwykle bogaty rozdział swojego życia. I niezwykle ważny rozdział w historii polskiego short tracku.

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ

Skoki narciarskie miały Adama Małysza, a short track – Patrycję Maliszewską. Bo choć nie była pierwszą Polką, która wystartowała w mistrzostwach czy Pucharze Świata, to właśnie ona wprowadziła biało-czerwony sztandar na salony. Wyznaczyła drogę do celów, które wcześniej wydawały się nieosiągalne.

W historii polskiego short tracku znalazłoby się minimum kilka wybitnych postaci, mających niewątpliwy wpływ na rozwój dyscypliny. A mimo to nie można oprzeć się wrażeniu, że bez rodziny Maliszewskich nie byłoby niczego. Kariery Patrycji, a następnie Natalii wyznaczają oś od początku historii aż do teraz, uwzględniając wszystkie największe sukcesy.

A zaczęło się w gruncie rzeczy od przypadku. – Gdy rodzice zapisywali mnie do szkoły, nie wybierali jej pod kątem sportu. Trafiłam do tej najbliższej. I tak się złożyło, że akurat w niej była sekcja łyżwiarska. Od dzieciństwa byłam aktywna: chodziłam na tańce, a gdy babcia kupiła rolki, chętnie na nich jeździłam. Ale gdybym poszła do innej szkoły, nie mam pojęcia, kim byłabym dziś – opowiada Patrycja.

– Z perspektywy czasu widzę, ile miałam szczęścia. Również w tym, że trafiłam na czas, w którym pan Janusz Bielawski miał marzenie, by stworzyć klub z short trackiem i sprawić, by był to najlepszy klub w Polsce – dodaje. Prezes Bielawski powołał do życia białostocką Juvenię – do dziś hegemona, jeśli chodzi o polski short track.

Patrycja Maliszewska (fot. Getty Images)
Patrycja Maliszewska (fot. Getty Images)

SUKCESY W "EGZOTYCZNYCH" KRAJACH

Ani Szwajcaria, ani Serbia nie kojarzą się raczej z wyczynową jazdą na łyżwach. A jednak: to właśnie w tych krajach nastoletnia Patrycja po raz pierwszy "na poważnie" objawiła talent. W 2005 roku najpierw sięgnęła po złoto Olimpijskiego Festiwalu Młodzieży Europy (EYOF) w Monthey, a następnie zajęła szóste miejsce mistrzostw świata juniorów w Belgradzie. Na dystansie 500 metrów.

– Wtedy chyba nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, co zrobiłam. Pamiętam, jak podszedł do mnie trener i mówił: "Patrycja, jesteś szósta na świecie!". A ja przyjęłam to na chłodno w stylu: "no dobra, potrenujemy i za rok będzie jeszcze lepiej". A za rok wcale lepiej nie było. Dopiero po latach doceniłam te wyniki. Żałuję, że nie miałam więcej radości z nich w momencie, gdy przychodziły. Zwykle zadowolenie mieszało się z myślami, że wciąż mogę zrobić więcej – wspomina.

Do finału mistrzostw świata juniorów ostatecznie nigdy nie awansowała. Szybko zdominowała za to krajowe podwórko. Pierwszy indywidualny medal mistrzostw Polski wywalczyła jako 17-latka. Srebra na 500 i 1500 metrów oraz złoto na 1000 przełożyły się na drugie miejsce wśród wieloboistek (za Karoliną Regucką). I były początkiem niesamowitej serii.

Patrycja Maliszewska wywalczyła w sumie 54 medali mistrzostw Polski: 35 złotych, 11 srebrnych i 8 brązowych. Szesnaście triumfów współdzieliła z koleżankami ze sztafety Juvenii Białystok, niepokonanej nigdy (!) w historii. Kolejne osiem wywalczyła na 500 metrów, stając się w tej kategorii absolutną rekordzistką. W statystykach zagrozić może ją tylko młodsza siostra, Natalia, która dotychczas uzbierała siedem złotych medali za ten dystans.

– To zabawne, bo nigdy nie myślałam o sobie, że ukierunkuję się na konkretną konkurencję i będę jeździć tylko "pięćsetkę". Z wyników, z tego jak jeździłam, widać było, że na tym dystansie jestem najlepsza. Ale zawsze, gdy byłam w formie, potrafiłam przejechać dobrze wszystkie dystanse. Z tym, że moje "dobrze" na 1500 czy 1000 metrów międzynarodowo nie miało takiego wydźwięku, jak 500. Miałam bardzo dobry start i świetną koordynację, dzięki której szybko zmieniałam tor z prostej na wiraż, byłam dynamiczna. To dawało mi przewagę – zauważa sama zainteresowana.

Te atuty pozwoliły jej błyszczeć podczas imprez mistrzowskich. I sięgnąć po medale.

Patrycja Maliszewska (fot. Getty Images)
Patrycja Maliszewska (fot. Getty Images)

W POGONI ZA MEDALEM

Pogoń za tym pierwszym rozpoczęła się bardzo szybko. W 2007 roku Patrycja pojechała na debiutanckie mistrzostwa Europy. W kolejnym, w Ventspils, niespodziewanie doszła do finału. Od eliminacji prezentowała się znakomicie, a czasy kolejnych przejazdów nie tylko dawały nadzieję, ale kazały umieszczać ją wśród faworytek do złota.

Finał też, aż do mety, przebiegał po jej myśli. – Podchodziłam do tego bardzo zadaniowo. To dobre, bo pozwala mniej się stresować. Postawiłam sobie cel, żeby wejść jako liderka w wiraż i nie dać się wyprzedzić po wewnętrznej. Po zewnętrznej – proszę bardzo, jeśli któraś jest szybsza, niech jedzie – opowiada. I rzeczywiście od pierwszego wirażu prowadziła. Ba! Do mety dojechała jako pierwsza. A mimo to nie mogła cieszyć się ze złota.

– Jechałam i zastanawiałam się, dlaczego nikt mnie nie wyprzedza. Okazało się, że sytuacja wyglądała tak, że Evgenia Radanova, bardzo utytułowana zawodniczka, była z tyłu i próbowała wyprzedzić nas wszystkie po zewnętrznej. Nie udało jej się, więc na ostatnim wirażu trochę "przyaktorzyła". Zasugerowała sędziemu, że był jakiś kontakt między nami. Rok 2008, zero kamer, brak możliwości sprawdzenia. Arbiter uznał, że rzeczywiście ją odepchnęłam – opowiada Patrycja. W rezultacie reprezentantka Polski została zdyskwalifikowana i zepchnięta w klasyfikacji na czwarte miejsce. – Od razu po decyzji Jeren Otter, trener Holendrów, podszedł do mnie i powiedział, że jego zdaniem zostałam skrzywdzona. Kilka lat później sędzia przyznał się do błędu, przeprosił mnie. Ale cóż, to nie zwróci mi medalu. Wtedy nawet nie miałam zresztą czasu ani na dyskusje, ani na płacz, bo musiałam zebrać się do sztafety – dodaje.

Na kolejną poważną szansę Maliszewska musiała poczekać kilka lat. W następnym sezonie, choć do Turynu jechała już jako jedna z liczących się zawodniczek, zaprezentowała się przeciętnie. Podobnie jak rok później w Dreźnie. – To był dla mnie trudny czas. Przez dwa sezony byłam stale zmęczona, coś nie grało. Mój organizm nie potrafił chyba dostosować się do ciężkiego treningu – wyjaśnia.

W końcu przyszedł jednak sezon 2010/11 i coś "zaskoczyło". Ćwierćfinały, czy nawet półfinały Pucharu Świata stały się dla Patrycji Maliszewskiej normą. W Changchun dostała się nawet do finału A, gdzie dopiero na półtorej kółka przed metą medalową pozycję odebrała jej Koreanka Kim Dam Min. Miesiąc później z przekonaniem, że jest w formie, przystąpiła do mistrzostw Europy w Heerenveen. I tam nie pozwoliła już, by którakolwiek z rywalek obdarła ją z marzeń.

– Jechałam tam z poczuciem, że jestem w stanie walczyć o podium. Byłam świadoma tego, co dzieje się dookoła i tego, co mam zrobić. No i... zrobiłam to – opowiada po latach z uśmiechem. Na pytanie, czy były to jej najlepsze zawody w karierze, odpowiada stonowanie: – Było to coś "wow", bo po raz pierwszy przekroczyłam tę granicę, zdobyłam medal. Ale czy były to moje najlepsze biegi w karierze? Z pewnością miałam kilka lepszych, choć paradoksalnie nie dały mi one miejsc na podium – mówi.

Patrycja Maliszewska (po prawej) z medalem mistrzostw Europy (fot. Getty Images)
Patrycja Maliszewska (po prawej) z medalem mistrzostw Europy (fot. Getty Images)

KONTUZJA NIE PRZERWAŁA PASSY

– Szczerze mówiąc wtedy nie miałam poczucia, że zrobiłam coś wielkiego. Cały czas chciałam się tylko rozwijać. Myślałam, co mogę poprawić czy to w swojej technice, czy w ogóle w życiu: jak lepiej spać, lepiej jeść. Zaczęłam nieco inaczej postrzegać trening i szukać czegoś, co da mi przewagę – tłumaczy.

Tak bardzo udany sezon zakończyła jednak w przykry sposób. Podczas mistrzostw świata w Sheffield doznała wstrząśnienia mózgu, które wykluczyło ją z udziału w mistrzostwach Polski, a następnie w szeregu innych zawodów.

– Już w momencie, gdy upadłam razem z Amerykanką (z Laną Gehring w eliminacjach na 500 metrów - przyp. red.) poczułam, że coś jest nie tak. Później przez kilka tygodni nie mogłam w ogóle trenować. Miałam światłowstręt, zawroty głowy. Na szczęście nie spieszyłam się, żeby za wszelką cenę wrócić jak najszybciej – przyznaje.

Sezon 2011/12 przebiegł zatem jako ten "przejściowy". Patrycja Maliszewska poleciała tylko do Salt Lake City, gdzie doszła do finału B. Mistrzostwa Europy i świata musiała odpuścić. Powetowała to sobie jednak już w następnym roku.

Uraz nie zatrzymał bowiem jej rozwoju. Po powrocie znów była mocna. I choć w pierwszej części sezonu nie przekonywała formą, trafiła z nią idealnie na mistrzostwa Europy w Malmoe. Indywidualnie błyszczała. Była w czołówce i na 1500, i na 1000 metrów. "Pięćsetka" przyniosła jej brązowy medal. Kolejny wywalczyła następnego dnia, sprawiając sensację w sztafecie, wraz z młodszą siostrą, Aidą Bellą, Paulą Bzurą i Martą Wójcik. – Pamiętam moment, w którym wszystkie cieszyłyśmy się na lodzie, tylko Natalka stała ze skwaszoną miną. Podjechałam do niej i pytam: "co jest, nie cieszysz się?", a ona na to: "no bo jakoś źle mi się jechało" – wspomina Patrycja. – Cieszę się, że mogłam doświadczyć tej radości i sama i z dziewczynami. Bo to dwa rodzaje szczęścia – mówi.

A tego szczęścia związanego z mistrzostwami Europy było jeszcze więcej. Kolejne dwa lata później, w Dordrechcie, Maliszewska sięgnęła po brąz najpierw na 500 metrów, a później także w wieloboju. Ten drugi wywalczyła w szalonych okolicznościach, po zwycięstwie w superfinale, czyli biegu na 3000 metrów.

– My naprawdę przed tym superfinałem nie mieliśmy przeliczonych punktów. Może i lepiej, bo gdybym wiedziała, że mogę mieć medal, pewnie bym się zestresowała. A tak wiedziałam tylko, że jestem w klasyfikacji siódma i nie mam nic do stracenia. Stwierdziłam, że właściwie co mi szkodzi spróbować – pojadę na dubla. Zamysł był taki, że odjadę po pierwszej premii, gdy będzie zwolnienie. Natomiast trenerzy powiedzieli mi: "jeśli chcesz, jedź, ale nie czekaj na pierwszą premię. Zacznij od początku" – wyjaśnia Patrycja.

– Jeszcze w heat boxie śmiałyśmy się z dziewczynami, która spróbuje zrobić dubla. Powiedziałam im, że w sumie mam taki pomysł, ale chyba nie uwierzyły. A sam bieg ułożył się idealnie tak, jak planowałam. Późno przyspieszyły, dzięki czemu przejechałam niewiele okrążeń w pojedynkę i mogłam dojechać do mety. Gdy już ją przekroczyłam, widziałam, że Arianna Fontana próbuje gonić. Jej trenerzy podliczyli, że musi dojechać za mną, żeby utrzymać miejsce na podium, ale w połowie pościgu zrezygnowała, nie dała rady. A ja? Ja cieszyłam się, że w ogóle dojechałam tak długi dystans. Ledwie widziałam na oczy, gdy podjechała do mnie Lara [van Ruijven - przyp. red.] i zaczęła gratulować. Była pierwszą osobą, od której dowiedziałam się, że mam medal, a ze zmęczenia nie byłam w stanie nawet odpowiedzieć. Machnęłam tylko ręką – opowiada.

Do dziś Patrycja Maliszewska pozostaje jedyną Polką z wielobojowym medalem wielkiej imprezy.

Patrycja Maliszewska podczas igrzysk w Soczi (fot. Getty Images)
Patrycja Maliszewska podczas igrzysk w Soczi (fot. Getty Images)

TRZY RAZY IGRZYSKA

W międzyczasie, w latach 2007-2015, Patrycja Maliszewska sześciokrotnie startowała w mistrzostwach świata. Jest to krajowy rekord pod względem liczby występów w tej imprezie (w marcu 2023 wyrównany przez Natalię Maliszewską). Najlepsze wspomnienia wiąże z Debreczynem, gdzie niedługo po udanych mistrzostwach Europy w Malmoe była w czołówce. Najwyżej – na 10. miejscu podczas rywalizacji sprinterek.

Jeszcze cenniejszym przeżyciem były igrzyska olimpijskie, w których uczestniczyła trzykrotnie. – Każde były zupełnie inne i do każdych przystępowałam z zupełnie innej pozycji. Do Vancouver jechałam jako "świeżak". Nogi mi się trzęsły. W Soczi byłam bardziej pewna siebie, miałam doświadczenie i dobre przeczucia. Ani razu nie pomyślałam tam, że mogą to być moje ostatnie igrzyska. W Pekinie natomiast miałam już takie myśli – przyznaje.

Najwięcej obiecywała sobie po Soczi. Wszystkie przygotowania w sezonie 2013/14 podporządkowane były tym jednym zawodom. Spokoju nie zmąciło nawet odpadnięcie w półfinale na mistrzostwach Europy. – Wiedziałam, że w Dreźnie nie będę w najwyższej formie. Szykowałam się na Soczi. Przed wylotem głośno mówiłam o tym, o czym marzę. Ostatecznie "pięćsetka" nie wyszła, ale na 1000 metrów byłam świetnie przygotowana. Byłam zachwycona, że potrafię ścigać się na poważnie również w tej konkurencji – mówi. Doszła w niej do ćwierćfinału.

Po igrzyskach postanowiła poszukać nowej energii do działania. To wówczas po raz pierwszy spotkała się z trenerami Urszulą Kamińską i Sebastianem Crossem. – Przeżywałam jakiś kryzys. W końcu podzieliłam się z nimi swoimi odczuciami. Powiedziałam, że niby jestem na treningu, ale jedyne, o czym podczas niego myślę, to żeby go skończyć. Pamiętam spokój w ich oczach. Zrozumienie. Powiedzieli, że jeśli nie czuję się na sto procent w treningu, mogę zaplanować sobie jakąś przerwę. To był pierwszy raz, gdy ktokolwiek uświadomił mi, że nie jestem tylko zawodnikiem, który musi codziennie wychodzić na lód, ale też człowiekiem, który może dać sobie czas. Następnego dnia byłam już znacznie lżejsza, a jazda zaczęła na nowo sprawiać mi satysfakcję – opowiada.

W sezonie 2014/15 Patrycja trzykrotnie jechała w finale B Pucharu Świata na 500 metrów. Kolejny rok rozpoczęła od podobnego wyczynu. W zawodach w Montrealu, podczas których jej siostra wywalczyła pierwszy w historii medal imprezy tej rangi, zajęła piąte miejsce. Nikt nie przypuszczał, że jeden z najpiękniejszych weekendów w historii polskiego short tracku będzie preludium do jednego z największych dramatów.

Patrycja Maliszewska (fot. Getty Images)
Patrycja Maliszewska (fot. Getty Images)
Kontuzja, depresja, marazm... Niezwykła droga Maliszewskiej na igrzyska

Czytaj też

Natalia i Patrycja Maliszewskie (fot. PAP)

Kontuzja, depresja, marazm... Niezwykła droga Maliszewskiej na igrzyska

HEROICZNA WALKA Z DEMONAMI

Pięć dni później w Toronto, podczas biegu eliminacyjnego na 1000 metrów, Patrycja prowadziła i blokowała Veroniquę Pierron. W pewnym momencie Francuzka upadła, ścinając z lodu również naszą reprezentantkę. Obie z impetem uderzyły w bandę. – Poczułam potworny ból. Wiedziałam, że nie jest dobrze, ale cały czas myślałam, że to po prostu złamanie. Nawet, gdy w szpitalu usłyszałam, że są jakieś odłamy, w głowie miałam: "wsadzą w gips, trochę przerwy i wrócę". Przygotowywałam się do igrzysk i miałam przekonanie, że nic wielkiego nie może mi się stać – opowiada Patrycja.

By poskładać nogę, niezbędna była operacja, którą Maliszewska przeszła jeszcze w Kanadzie. Musiała zostać tam kolejny miesiąc, by dopiero w grudniu wrócić samolotem do Polski. – Cały czas czułam, że coś nie gra. Noga była spuchnięta, z bólu nie mogłam spać. Kłóciło się to z opiniami lekarzy, że wszystko jest dobrze i mogę zacząć ją obciążać. Po powrocie do kraju, w klinice w Warszawie powiedzieli mi, że trzeba reoperować, bo noga jest źle złożona i się nie zrośnie. To był dla mnie cios. Poczułam się oszukana, zawiedziona całym systemem – kwituje.

Pod koniec stycznia 2016 roku jeszcze raz usłyszała werdykt medyków: dziewięć miesięcy bez jazdy na łyżwach. Od tego momentu rozpoczęła walkę z demonami całego świata – o to, by wrócić i znów móc grać na własnych zasadach.

Karierę Patrycji Maliszewskiej można podzielić na dwie odmienne części: tę przed upadkiem w Toronto – gdy jako polska pionierka zdobywała kolejne sportowe szczyty oraz tę po upadku – gdy musiała przewartościować wiele rzeczy, a celem samym w sobie stał się powrót do światowej czołówki.

To, co działo się od końcówki 2015 roku aż do igrzysk w Pekinie stanowi materiał na hollywoodzki film. Zawodniczce, której świat zawalił się przez kontuzję, niedługo później zawalił się jeszcze raz ze względu na chorobę mamy. Rehabilitację łączyła więc z regularnymi podróżami między Warszawą a Białymstokiem. W końcu została w rodzinnym domu, starając się jakkolwiek trenować na miejscu. Niestety, przyszedł kolejny cios – śmierć mamy. – Nagle stanęłam i... nie miałam niczego. Nie było ani jej, ani łyżew, w które mogłabym uciec. Otarłam się o depresję. A może w nią wpadłam? – zastanawiała się w jednym z wywiadów.

I choć wydawało się, że cały świat sprzeniewierzył się przeciwko niej, zdołała przełamać marazm. Pojawiła się grupa ludzi, tworzących OTTO Team. To oni przywrócili Patrycji nadzieje. Nadzieje, które przetrwały mimo niepowodzenia przy próbie zakwalifikowania się na igrzyska w Pjongczangu. I które pozwoliły na dalszą walkę – do skutku. W końcu, po latach walki dopięła swego – awansowała na igrzyska w Pekinie, w których pojechała zarówno indywidualnie na 500 metrów, jak i w sztafecie.

Kontuzja, depresja, marazm... Niezwykła droga Maliszewskiej na igrzyska

Czytaj też

Natalia i Patrycja Maliszewskie (fot. PAP)

Kontuzja, depresja, marazm... Niezwykła droga Maliszewskiej na igrzyska

Polska sztafeta podczas igrzysk w Pekinie (fot. Getty Images)
Polska sztafeta podczas igrzysk w Pekinie (fot. Getty Images)

DOJRZEWANIE DO SPEŁNIENIA

Igrzysk w Pekinie nikt z reprezentantów Polski, z oczywistych przyczyn pozasportowych, nie zapamięta dobrze. Niemniej udział w nich był pewną pieczęcią na karierze Patrycji Maliszewskiej. Potwierdzeniem, że sprostała wszystkim przeciwnościom losu.

Olimpijski występ był zresztą ostatnim międzynarodowym w jej karierze. – Będąc tam nie byłam przekonana, że to koniec. Dopiero gdy wróciłam, opadł stres i zaczęły wychodzić różne bóle, zaczęłam myśleć, co powinnam zrobić. Poszłam na badania. Lekarz stwierdził, że nie wymagam operacji, ale zasugerował, że możnaby wykonać zabieg. Ale nie wyobrażałam sobie kolejnej rehabilitacji, chodzenia o kulach i walki o powrót. Poprosiłam, żeby zacząć od fizjoterapeuty. Później zaczęły wychodzić kolejne dolegliwości. W końcu pomyślałam sobie: "kurczę, jak ja mogę myśleć o ściganiu się, gdy nie jestem w stanie się normalnie obrócić". To wszystko zaczęło powoli składać się w decyzję o zakończeniu kariery – przyznaje.

– Długo myślałam o tym, co chciałabym jeszcze osiągnąć w sporcie i co jest możliwe do zrobienia. W końcu doszłam do wniosku, że ten ostatni sezon, w którym wywalczyłam kwalifikację olimpijską, był dla mnie naprawdę mega wartościowy. Że po nim mogę się spokojnie obrócić za siebie ze świadomością, że nie mam sobie nic do zarzucenia. Wszystko było na tip-top. Czuję się spełniona jako sportowiec. Wiem, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Że nie odpuszczałam. Życzę wszystkim, żeby odchodząc ze sportu mieli takie odczucie, jak ja teraz – dodaje.

W ten sposób zamyka tę piękną historię: o wierze w siebie, konsekwentnym dążeniu do celu i osiąganiu sukcesów na przekór przeciwnościom losu. Zamyka też pewien rozdział w historii polskiego short tracku. Choć zadbała już o to, by natychmiast otworzył się kolejny. Następne pokolenie łyżwiarzy, dla których przez lata była inspiracją, już sięga po medale. A to przecież dopiero początek.

Zobacz też
Powrót, problemy zdrowotne i... maraton. Przed legendą kluczowy rok
Natalia Czerwonka (fot. Getty Images)

Powrót, problemy zdrowotne i... maraton. Przed legendą kluczowy rok

| Inne zimowe / Łyżwiarstwo 
Wyznanie medalistki olimpijskiej. Ukrywała to przez 12 lat
Martina Sablikova (fot. Getty Images)

Wyznanie medalistki olimpijskiej. Ukrywała to przez 12 lat

| Inne zimowe / Łyżwiarstwo 
"Budujemy historię". Rośnie nowa zimowa siła polskiego sportu
Nikola Mazur (fot. Getty)

"Budujemy historię". Rośnie nowa zimowa siła polskiego sportu

| Inne zimowe / Łyżwiarstwo 
Niemcy przejmą "nasz" PŚ. A Zakopane może mieć problem
Budowa toru lodowego w Zakopanem (fot. PAP)

Niemcy przejmą "nasz" PŚ. A Zakopane może mieć problem

| Inne zimowe / Łyżwiarstwo 
Polska straciła ważną międzynarodową imprezę!
Natalia Maliszewska nie powalczy o punkty PŚ na polskiej ziemi (fot. Getty).

Polska straciła ważną międzynarodową imprezę!

| Inne zimowe / Łyżwiarstwo 
Maliszewska wyróżniona prestiżową nagrodą
Natalia Maliszewska (fot. Getty)

Maliszewska wyróżniona prestiżową nagrodą

| Inne zimowe / Łyżwiarstwo 
Świetna wiadomość! Kolejna kwalifikacja olimpijska dla Polski
Władimir Samojłow wywalczył kwalifikację olimpijską dla Polski (fot. Getty).

Świetna wiadomość! Kolejna kwalifikacja olimpijska dla Polski

| Inne zimowe / Łyżwiarstwo 
Amerykanie obronili tytuł mistrzów świata
Madison Chock i Evan Bates (fot. Getty Images)

Amerykanie obronili tytuł mistrzów świata

| Inne zimowe / Łyżwiarstwo 
Mamy olimpijską kwalifikację. Wielki sukces Polki!
Jekaterina Kurakowa wywalczyła awans na igrzyska olimpijskie (fot. Getty).

Mamy olimpijską kwalifikację. Wielki sukces Polki!

| Inne zimowe / Łyżwiarstwo 
MŚ: Polka z awansem do programu dowolnego
Jekaterina Kurakowa (fot. PAP/EPA)

MŚ: Polka z awansem do programu dowolnego

| Inne zimowe / Łyżwiarstwo 
Polecane
Najnowsze
Talent z Polski! "Ten chłopak może niedługo grać na dużo większych stadionach"
Talent z Polski! "Ten chłopak może niedługo grać na dużo większych stadionach"
fot. Tomasz Markowski
Mateusz Miga
| Piłka nożna / PKO BP Ekstraklasa 
Filip Rózga (fot. Getty)
Szansa na specjalną nagrodę dla Polki podczas gali Złotej Piłki!
Ewa Pajor ma za sobą kapitalny sezon (fot. Getty).
Szansa na specjalną nagrodę dla Polki podczas gali Złotej Piłki!
| Piłka nożna / Hiszpania 
Były piłkarz Barcelony krytykuje Szczęsnego. "Widzę chorego człowieka"
Wojciech Szczęsny (fot. Getty).
Były piłkarz Barcelony krytykuje Szczęsnego. "Widzę chorego człowieka"
| Piłka nożna / Hiszpania 
Etatowy kadrowicz kontuzjowany. Przekazał, co z grą w reprezentacji
Jakub Kochanowski i Kamil Semeniuk (fot. Getty)
Etatowy kadrowicz kontuzjowany. Przekazał, co z grą w reprezentacji
fot. Facebook
Sara Kalisz
Przełomowe wieści dla Barcelony. Padła data powrotu na Camp Nou
Piłkarze Barcelony (fot. Getty).
Przełomowe wieści dla Barcelony. Padła data powrotu na Camp Nou
| Piłka nożna / Hiszpania 
Magazyn Betclic 1 Ligi po 33. kolejce (19.05.2025)
Magazyn Betclic 1 Ligi po 33. kolejce (19.05.2025)
Magazyn Betclic 1 Ligi po 33. kolejce (19.05.2025)
| Magazyn Betclic 1 Ligi 
Niesamowity rekord Rakowa i 1800 goli na stadionie Cracovii!
Piłkarze Rakowa Częstochowa (fot. PAP)
Niesamowity rekord Rakowa i 1800 goli na stadionie Cracovii!
Wojciech Frączek
Wojciech Frączek
Do góry