Rivaldo nie miał techniki Neymara lub Ronaldinho, czy skuteczności Ronaldo, ale to jeden z tych Brazylijczyków niezbędnych w Barcelonie i reprezentacji. A miał tak przerażające dzieciństwo...
Fawele w Recife na północy kraju to nie była dzielnica biedy, tylko coś znacznie gorszego. Wielodzietna rodzina (miał czworo rodzeństwa) cierpiała, bo trudno było im znaleźć dach nad głową i prawidłowo się odżywiać. Choroby kolan, zębów lub układu pokarmowego były na porządku dziennym. To właśnie przez niedobór witamin Rivaldo ma wykrzywione nogi i stracił tak wiele zębów.
Latynoamerykanistka, dr Joanna Gocłowska Bolek z UW, przedstawia pokrótce, w jakich realiach żyją zamieszkujący fawele:
– Wiele domów jest zagrożonych zawaleniem, w wielu brakuje toalet, utwardzonej podłogi, a nawet dachu. Są to tymczasowe budynki sklecone naprędce z byle jakich materiałów, niespełniające standardów, niezbyt bezpieczne dla ludzi. Mieszkańcy nie mają często dostępu do opieki zdrowotnej ani rehabilitacji, brakuje środków na zakup lekarstw oraz lekarzy.
Około 15% populacji to bezdomni lub zagrożeni bezdomnością. Część ma dach nad głową, ale jest to miejsce niebezpieczne i tymczasowe, z którego mogą zostać eksmitowani w każdej chwili. Nierówności ekonomiczne i społeczne to codzienność Brazylii.
Problemy z nogami i zębami
– Gdybym przyszedł na świat w Rio de Janeiro czy Sao Paulo, to wszystko byłoby łatwiejsze. Moje nogi do dziś są takie z powodu nieodpowiedniej diety, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Wszyscy moi przyjaciele mieli problemy z zębami. Byliśmy niedożywieni, a piłka była jedyną szansą na ucieczkę z tego piekła – wyjawił swego czasu.
Grę w piłkę na ulicy łączył ze sprzedawaniem lizaków i soków na pobliskiej plaży. Długo czekał na pierwszą szansę. Gdy miał 16 lat ojciec zginął w wypadku samochodowym. Wtedy akurat podpisał pierwszy kontrakt, z Paulistano. Młody Rivaldo nie użalał się nad sobą, pokonywał pieszo 15 km, by dotrzeć na trening. Nie było go stać na bilet autobusowy.
Za bardzo w niego nie wierzono, krótko był też w Santa Cruz a w Mogi Mirim w ogóle nie grał, bo nie szczędzono mu krytycznych uwag z powodu złych warunków fizycznych. Został skreślony w obu klubach. I nie pomogło mu nawet to, że dostawał powołania do reprezentacji U-20.
– Nigdy nie sądziłem, że będę tak dobry. Mając dziesięć lat zobaczyłem Zico w telewizji, ale nie przypuszczałem, że dojdę aż tak daleko. Przeszkodą było to, że pochodziłem z północno-wschodniej Brazylii (większość legendarnych graczy pochodzi z południowej części), ale tata zawsze był przy mnie – na ulicy, na plaży, wszędzie. To on pomógł mi stać się profesjonalistą i zawsze gram dla niego. Podczas pobytu w Santa Cruz i Mogi Mirim dano mi do zrozumienia, że nie jestem najlepszy. Nikt nie wiązał ze mną nadziei. Wmawiano mi, że to inni zrobią wielkie kariery – opowiadał.
Przełomowe Corinthians
To proroctwo się nie sprawdziło, a przełomowa okazała się gra w Corinthians. Później przeszedł do Palmeiras, choć to byli... wrogowie.
Tam zaczął wygrywać. Zainteresował się nim Werder Brema, gdy miał już 24 lata, czyli długo grał w ojczyźnie. Jednak Niemcy nie spełnili oczekiwań finansowych Palmeiras. Zdecydowani byli Hiszpanie. Zapłacili 12 mln euro.
Przemknął przez Deportivo
W 1996 wzmocnił Deportivo La Coruna. Przyczynił się do zajęcia 3 miejsca na mecie sezonu. Strzelił 21 goli i... zgłosiła się Barcelona.
Legendarny prezes Deportivo La Coruna Augusto Cesar Lendoiro był jednak bardzo uparty i kategoryczny. Jeśli postanowił, że nie sprzeda piłkarza, to nie było zmiłuj. Taki Mauro Silva spędził w klubie aż 13 sezonów, bo prezes nie chciał go puścić... Zawodnik dostawał ciekawe propozycje rokrocznie, zwykle z Włoch, ale Lendoiro zawsze dawał mu podwyżkę i temat był zamknięty. Nie zawsze ta metoda kończyła się tak samo. W przypadku Bebeto pozwoliła zatrzymać gracza na cztery lata, ale już Rivaldo trzeba było oddać po... roku na El Riazor. Lendoiro kupił za pieniądze zarobione na jego sprzedaży nowych piłkarzy, którzy poprowadzili mu zespół do tytułu mistrza Hiszpanii w sezonie 1999/2000.
Wściekłość prezesa
Leszek Orłowski opisał tę sprawę w książce "Hiszpańskie drużyny, które zadziwiły świat":
"Barcelona latem 1997 po prostu zapłaciła klauzulę odejścia i nie było nic do gadania. Lendoiro ponoć szalał ze złości, gdy Rivaldo się pakował. Znał żądania finansowe zawodnika, wiedział, ile potrzeba, by go zatrzymać, ale akurat nie miał tych pieniędzy i nie było ich skąd pożyczyć. Inni byli szczęśliwi, mogąc zrobić taki biznes. Lendoiro sprowadził piłkarza za 12 mln euro (trener Toshack uważał, że to za dużo) i sprzedał za 40, ale prezes El Depor się wściekał. Równie świetnie mógł zarobić na każdym ze swoich asów".
Po sprzedaży Rivaldo Deportivo zmieniło kadrę, trafili tam różni piłkarze, a warto wymienić... Lionela Scaloniego, obecnego selekcjonera Argentyny, mistrza świata, który nigdy nie był wybitnym zawodnikiem, ale nazywano go sercem zespołu. W opowieściach o złotej erze El Depor zawsze trzeba więc znaleźć miejsce dla niego.
Od bohatera do niechcianego
Rivaldo grał w Barcelonie pierwsze skrzypce w sezonach 1997/98 oraz 1998/99. One przyniosły Katalończykom ligowe triumfy. A FIFA w 1999 przyznała mu tytuł Piłkarza Roku. Trzeci rok gry na Camp Nou był jednak dla niego kryzysowy.
Słabość do Brazylijczyków
W 1999 Barcelona obchodziła setną rocznicę istnienia, a punktem głównym celebry był mecz z... Brazylią. Na boisko wyszedł Romario i reszta asów kadry, która przegrała finał mundialu 1998. Rivaldo, który był wtedy graczem Barcelony, chciał grać początkowo w barwach klubu, jednak górę wzięła duma narodowa i wystąpił w reprezentacji kraju.
Mecz był porywający, wynik końcowy to 2:2. Dla Brazylii gole strzelili Ronaldo i Rivaldo, a dla Barcelony Luis Enrique i Phillip Cocu. Ten mecz miał symbolikę, ponieważ Katalończycy zawsze dbali o dobre relacje z Brazylią.
Pierwszy z tej wybitnej piłkarsko nacji grał w Barcelonie już w 1931, a był to Fausto Dos Santos. Do przybycia Neymara w klubie występowało aż 28 Brazylijczyków: Ronaldo, Romario, Ronaldinho, obecny selekcjoner Albanii, niedawnych rywali Polski w eliminacjach EURO 2024, czyli Sylvinho, Dani Alves i oczywiście Rivaldo.
Koncert na Camp Nou
Barcelona mogła liczyć na Rivaldo w najważniejszych momentach. Był nieoceniony choćby w czerwcu 2001, gdy Katalończycy musieli pokonać Valencię w ostatniej kolejce sezonu i wyprzedzić ją, by awansować do Ligi Mistrzów. Rivaldo o to zadbał.
Wbił Valencii trzy gole, a trzecie trafienie przewrotką zza linii pola karnego, tuż przed końcem meczu, jest do dziś uwzględniane w kategorii goli finezyjnych. Przyjął piłkę na klatkę piersiową po podaniu Franka de Boera i złożył się do strzału tak doskonale, że zmieścił ją tuż przy słupku bramki Santiago Canizaresa. Carles Puyol skakał długo z radości, a Rivaldo zdarł z siebie koszulkę w euforii.
Siał popłoch w Krakowie
A w sierpniu Barcelona przyleciała do... Krakowa na mecz z Wisłą. Wielu kibiców nadal pamięta, że w 2008 Pep Guardiola przegrał tam pierwszy oficjalny mecz w roli trenera Barcy 0:1. Ale naprawdę porywające widowisko miało miejsce w rundzie wstępnej eliminacji Ligi Mistrzów aż 22 lata temu...
Prezes Bogdan Basałaj cieszył się bardzo, że w pierwszym meczu Wisła podejmie Barcę przy ul. Reymonta. Grzegorz Pater, Ryszard Czerwiec, Kamil Kosowski i Maciej Żurawski mieli świadomość, jak mocny to jest rywal. Cenili umiejętności strzeleckie Rivaldo i Patricka Kluiverta.
Pod Wawelem padło siedem goli. Było już 3:2 dla Wisły po dwóch trafieniach Grzegorza Patera i jednym Tomasza Frankowskiego, jednak Katalończycy, których Carles Rexach nie oszczędzał w szatni, po przerwie już nie stracili gola, a wbili dwa.
Bramkę zdobyli Kluivert i Rivaldo. Brazylijczyk miał nawet hat-tricka, bo w pierwszej połowie trafił dwa razy, z karnego na 1:1 i później na 2:2. On "gonił" wynik, odpowiadając na bramki Patera, by w 73. minucie strzelić zwycięskiego gola.
Tolerancyjny trener
Po meczu man of the match spieszył się na samolot do Frankfurtu, skąd zaplanował lot do Brazylii. Carles Rexach nie robił mu problemów i zgodził się na kilkudniową absencję.
W rewanżu kibice nie obejrzeli już szalonego meczu, a Franciszek Smuda znalazł się pod ostrzałem mediów, bo ustawił drużynę skrajnie defensywnie. Odnotowano tylko jeden celny strzał Wisły w spotkaniu. A Rivaldo grał na Camp Nou 90 minut. Jedynego gola strzelił Luis Enrique.
Co ciekawe, być może Wisła sprawiłaby nawet sensację, gdyby nie decyzja FIFA. Otóż Rivaldo dostał przed tym dwumeczem powołanie na towarzyską potyczkę reprezentacji z Panamą, ale Barcelona złożyła odwołanie, które zostało rozpatrzone pozytywnie dla klubu.
Zmierzch w Barcelonie
Trzeci sezon Louisa van Gaala w Barcelonie stał pod znakiem spięć z Brazylijczykami. A to dlatego, że Rivaldo chciał grać jako "dziesiątka", a van Gaal upierał się, że nie umie zachować dyscypliny na tej pozycji, tak jak Jari Litmanen, którego Holender obdarzył zaufaniem jeszcze w Ajaksie.
Jonathan Wilson cytował van Gaala w książce "Dziedzictwo Barcelony. Dziedzictwo Cruyffa":
"Rivaldo chciał mieć podczas meczów wolną rękę. W tamtym momencie to był problem tej drużyny. Kiedy Rivaldo grał jako "dziesiątka", mieliśmy jednego pomocnika mniej: nie mogłem do tego dopuścić. Oto dlaczego wystawiałem go zawsze na lewej stronie, zresztą to grając na tej pozycji, dostał Złotą Piłkę. Kiedy odebrał tę nagrodę, przyszedł do mojego biura, a nigdy wcześniej tego nie robił, i oznajmił, że chciałby coś powiedzieć w szatni. Sądziłem, że chce podziękować kolegom, bo ustawiałem drużynę "pod niego", a pressing zawsze zaczynał się za jego plecami, ponieważ sam nie angażował się w walkę o odbiór piłki. Ale OK, nigdy nie robiłem z tego problemu. Mógł robić, co chciał, a reszta się przystosowywała: nasz pressing zawsze był zorientowany na lewą stronę, właśnie ze względu na niego. Tym razem jednak wszedł do szatni i powiedział: "Nigdy więcej nie zagram jako "jedenastka" (tradycyjnie numer lewoskrzydłowego). Naprawdę chciał być "dziesiątką". Musiałem więc powiedzieć: "Przesuwam cię do rezerw. Może tam mnie przekonasz" – tłumaczył trener
Barcelona przegrała pierwszy mecz bez Rivaldo, a van Gaal skomentował tę sytuację raz jeszcze:
"Był dla nas bardzo ważny. Atakując z lewej strony, strzelał mnóstwo goli. Zaraz po tej porażce piłkarze postanowili się wtrącić. Guardiola przyszedł do mnie i powiedział: "Niech gra jako "dziesiątka", bo bez niego nie zdobywamy bramek". Zgodziłem się. Kiedy drużyna myśli, że coś robię nie tak, muszę się dostosować. Niby to ja jestem trenerem, ale oni muszą wierzyć w to, co robią. Rivaldo grał więc jako "dziesiątka", ale nasza dobra passa dobiegła końca i wkradł się chaos" – zrekapitulował van Gaal.
Doprowadził do furii
Pod koniec gry Rivaldo w Barcelonie, w 2002, autonomiczna reprezentacja Katalonii grała na Camp Nou towarzyski mecz z Brazylią Luisa Felipe Scolariego. Rivaldo wtedy nie wystąpił, ale jego słowa odbiły się szerokim echem: "Przy całym moim szacunku dla Katalonii, gdyby Brazylia musiała zagrać z reprezentacją Hiszpanii, to taki mecz wywarłby większą presję na mój kraj. Katalonia nie jest oficjalną reprezentacją FIFA. To tak, jakby grać z Krajem Basków czy Galicją" – komentował Brazylijczyk.
Rivaldo starał się potem ratować. Oświadczył, że jego intencją nie było obrażanie Katalończyków, ale złe wrażenie pozostało. Hispanista, prof. Filip Kubiaczyk uważa, że kibiców Barcelony dotknęły najbardziej słowa o tym, że byłoby lepiej dla Brazylii, gdyby grała z Hiszpanią. I dodaje, że mecz z Brazylią bez Rivaldo obejrzało na Camp Nou ponad 96 tys. To był dowód, że Katalonia chce mieć swoją drużynę narodową i mecz był piłkarskim świętem.
Rivaldo nie chciał robić na złość Barcelonie i choć miał ofertę z Realu Madryt, to wybrał AC Milan. Zawiódł jednak we Włoszech, a później była Grecja. W CV ma też Uzbekistan i Angolę. W 2015 zakończył karierę w Brazylii, w Mogi Mirim. Tam, gdzie kiedyś dostał pierwszą cenzurkę, że nie nadaje się do gry w piłkę...
Mundiale Rivaldo
W 1998 w finale mistrzostw świata Brazylia rozczarowała, przegrywając z Francją. To był pierwszy mundial Rivaldo. Po turnieju komentatorzy uważali, że Mario Zagalo, ówczesny selekcjoner, popełnił błąd, bo za bardzo uzależnił drużynę od Ronaldo. Obok niego grał Bebeto, a z linii pomocy wbiegał do ataku... Rivaldo.
W Azji powrócił już skuteczny Ronaldo. Gol na dzień dobry z Turcją, pierwszy od prawie... trzech lat, potem z Chinami, dwa z Kostaryką, a w fazie pucharowej trafił do bramki Belgów. Brazylijczycy nie byli jednak oczarowani grą Ronaldo. W meczu z Belgią, który był bardzo wyrównany, prowadzenie dał drużynie Rivaldo, bo piłka szczęśliwie odbiła się od obrońcy rywali i wpadła do bramki. A on mógł wreszcie wyjść z cienia tego, który był zawsze w centrum uwagi.
Brazylia dotarła do finału i zdobyła piąty raz złoto mistrzostw świata, tzw. pentacampeao. Niezaprzeczalnie to była najlepsza drużyna tego mundialu, ale uwzględniając eliminacje trzeba stwierdzić, że sukces rodził się w bólach. Światu pokazało się w pełni trio 3R: Ronaldo, Ronaldinho i Rivaldo, choć znawca mundiali Leszek Jarosz pisze nawet o... kwartecie 4R, podkreślając ważną rolę Roberto Carlosa.
"Rivaldo był brzydkim kaczątkiem Brazylii, a Ronaldo złotym chłopcem, bohaterem i ikoną" – taką ocenę sformułowano w "These Football Times".
Kariery obu przenikały się, bo przecież Barcelona, sprowadzając Rivaldo, chciała znaleźć godnego następcę Ronaldo. Obaj byli wielcy, ale dziś o tym pierwszym mówi się zdecydowanie za mało. A przecież to mistrz świata, który grał też pierwsze skrzypce w Barcy...