Finał Pucharu Polski nie poraził jakością piłkarską. Wiele działo się za to na trybunach i... poza boiskiem. Fani Legii Warszawa i Rakowa Częstochowa skorzystali też z ogromnej dawki pirotechniki.
Finał Pucharu Polski nie porwał boiskowymi wydarzeniami. Legia Warszawa przez większość czasu musiała się bronić, a Raków Częstochowa szukał sposobu na pokonanie skonsolidowanej stołecznej defensywy. Oddzielna konfrontacja toczyła się na trybunach, gdzie przedstawiciele stolicy pod względem wokalnym ograli przyjezdnych z województwa śląskiego. Nie brakowało też pirotechniki, która była składnikiem każdej oprawy prezentowanej przez fanów obu ekip.
Przejęte ulice
Kibice Legii po godzinie 12:40 wyruszyli na PGE Narodowy spod własnego stadionu przy Łazienkowskiej. Fani gromadzili się tam już wcześniej. Finał Pucharu Polski stał się okazją, by święto nie trwało tylko w trakcie boiskowej rywalizacji, ale było też przedłużone. Kiedy pochód wystartował, osoby wspierające Wojskowych miały do pokonania most, a potem pozostawała długa prosta w kierunku miejsca rozgrywania spotkania.
Kibice Legii byli w trakcie pochodu bardzo spokojni. Nie brakowało wspólnych śpiewów, za to nie było pirotechniki czy wielkich flag. Wszystkich łączył wspólny cel – odzyskanie Pucharu Polski po pięciu latach przerwy. Jednocześnie nie brakowało policyjnej asysty, którą tworzyli funkcjonariusze w samochodach, na motocyklach, a nawet na koniach. Nie każdemu podobała się jednak sytuacja dookoła stadionu. Kiedy zaczął kropić deszcz, przejeżdżająca rowerzystka tylko krzyknęła: bardzo dobrze, niech im pada na łby. Można i tak podchodzić do święta polskiej piłki.
Kiedy warszawianie zmierzali na nieodległy Stadion Narodowy, na pobliskiej stacji kolejowej zatrzymywał się akurat pociąg z kolejnymi fanami Rakowa. Ci zaznaczali swoją obecność krzycząc nazwę swojego klubu z okien hamującego pojazdu. Goście z Częstochowy pojawili się w stolicy wcześnie. Ich wpuszczanie na obiekt trwało nawet od godziny 10:00.
W kontekście finału Pucharu Polski pojawiały się też doniesienia o problemach z oprawą osób wspierających Legię. Ostatecznie wszyscy kibice stołecznego klubu wchodzili na trybuny. Wcześniej fani obu drużyn przygotowali też konstrukcje, z których prowadzony był doping. W przypadku legionistów można było mówić o normalnym rusztowaniu, na którym pojawili się między innymi bębniarze.
Warszawa kocha zwycięzców
Finały Pucharu Polski przyzwyczaiły już do kibicowskiego kolorytu. Tego lepszego i gorszego. Synonimem drugiej sytuacji stały się rakietnice, z których odpalano pirotechnikę. Jeden z pocisków spowodował nawet krótki pożar dachu. Takich skrajności nie było teraz, gdy Legia spotkała się na PGE Narodowym z Rakowem.
Szybko stało się jasne, że kibicowsko na PGE Narodowym będą dominowali fani Legii. Stołeczni kibice sprawnie zaprezentowali pierwszą oprawę przy okazji wyjścia zawodników na boisko. Warszawa kocha zwycięzców – głosiło hasło pod wielkim płótnem z syrenką. Całość została wzbogacona pirotechniką oraz flagami w barwach Wojskowych.
Swoją oprawę prezentowali też fani Rakowa, którzy musili zrobić to podwójnie. Kartoniada w barwach częstochowskiego klubu nie zgrała się tempem z wielkim płótnem i wszystko trzeba było odpowiednio wyregulować. Potem odpalono też kolejną dawkę pirotechniki.
Mecz na trybunach lepiej rozpoczęli kibice Legii, którzy byli znacznie głośniejsi od przyjezdnych z Rakowa. Faktem jest też przewaga liczba, bo trybuna dla fanów Wojskowych została szczelnie wypełniona, a teoretycznie neutralne sektory w większości zajmowali ludzie w białych koszulkach oraz z szalikami Wojskowych. Więcej radości na starcie mieli jednak przyjezdni, którzy już od czwartej minuty mogli cieszyć się z faktu, że obrońcy tytułu grają z przewagą jednego zawodnika. Wszystko za sprawą czerwonej kartki, którą za faul przed polem karnym obejrzał Yuri Ribeiro.
Zagęszczona atmosfera
Jeszcze w pierwszej połowie fani Wojskowych zaprezentowali drugą oprawę, która sprawiła, ze nad boiskiem pojawiło się dość sporo dymu. Kibice stołecznego klubu rozwinęli wielką flagę z napisem Legia. – Puchar będzie nasz – krzyczeli dodatkowo widzowie w białych koszulkach. Obie strony dopingowały swoje drużyny, a… temperaturę podgrzewali nawet trenerzy.
Sędzia Piotr Lasyk potrzebował wsparcia z wozu VAR, by pokazać czerwoną kartkę portugalskiemu obrońcy. Potem arbiter miał problem z zapanowaniem nad temperamentem finałowego spotkania. Nie brakowało spóźnionych, niezdecydowanych czy wątpliwych decyzji, a to irytowało osoby zasiadające na ławkach rezerwowych. Najlepszą recenzją stresu i emocji była sytuacja, w której Kosta Runjaic i Marek Papszun wdali się w bardzo ożywioną dyskusję. Rozgorączkowane sztaby obu ekip musiały rozdzielać szkoleniowców, a przy okazji dorzucały kolejne słowa zaogniające sytuacje.
To nie był mecz piękny ani przyjemny dla oka. Więcej było negatywnych emocji, starć obu drużyn czy fauli, po których Lasyk raz za razem korzystał z kartek. Sędziowie mieli wiele pracy, podobnie było ze sztabami medycznymi Legii i Rakowa, które regularnie były wzywane, by udzielić pomocy poszkodowanym zawodnikom.
– Odpalanie pirotechniki jest zabronione. Wzywamy do zaniechania odpalania pirotechniki – powtarzał spiker. Fani widzieli też taki komunikat na telebimach, ale nie ograniczało to kibiców obu klubów w kolejnych pokazach z użyciem rac czy petard hukowych. Jeśli Polski Związek Piłki Nożnej liczył na brak pirotechniki, to najzwyczajniej w świecie się przeliczył. Spiker mógł powtarzać komunikaty, ale był bezradny wobec działań fanów.
Nie zmieniało to faktu, że na PGE Narodowym było po prostu bardzo głośno. Energia najzagorzalszych sektorów, które umiejscowiono za bramkami, udzielała się nawet gościom w trefach VIP. Nie trudno było zaobserwować, gdzie w bliskim otoczeniu przedstawicieli drużyn czy PZPN-u, znajdowały się jednostki wręcz "rozkręcające" doping czy zachęcające do machania szalikami.
Cisza przed burzą
W dzień flagi narodowej, na stadionie w Warszawie pojawiło się 44 701 widzów. Widoczne były spore pustki w sektorze Rakowa. Część krzesełek przeznaczono też na sektory buforowe. Wszyscy, którzy zdecydowali się pojawić na PGE Narodowym, zostali uraczeni dogrywką. Ta była efektem 90 minut doskonałej gry defensywnej ze strony Legii. Gracze z Częstochowy nie byli w stanie skruszyć stołecznego muru.
Spotkanie nie porywało, więc sytuacje meczowe nie potrafiły odpowiednio wzmocnić dopingu kibiców. Po czterech dawkach pirotechniki, arsenał zdawał się wrażenie skończyć. Fani Wojskowych zdecydowali się wówczas na prezentację flag na kijach.
Dogrywka się odbyła. Legia się broniła, Raków bił głową w mur. Można było przeczuwać, że dojdzie do serii rzutów karnych. 30 minut było niczym cisza przed burzą. A burza? Ta nastąpiła po serii rzutów karnych.
Jedna, druga, trzecia, czwarta i piąta seria. Wszystko przebiegało bezbłędnie. Potem Maik Nawrocki wykorzystał swoją jedenastkę, a do piłki podszedł Mateusz Wdowiak. Oddech, strzał i… interwencja Kacpra Tobiasza. Pozostał już tylko wystrzał stołecznej radości i szaleńczy bieg zawodników Legii w kierunku swoich kibiców.
Po drodze doszło jeszcze do szamotaniny legionistów z graczami Rakowa, którzy nie mogli pogodzić się z porażką. Ale kluczem było już świętowanie. Zawodnicy stołecznego klubu przez długi czas śpiewali z własnymi kibicami, a potem musieli już tylko odebrać trofeum. I taki to był Puchar Polski. Tak oto trofeum pozostało w stolicy, choć poprzednio gościło w niej na dłużej pięć lat temu.