Do dobrze znanych sportów walki, wodnych czy rakietowych niepostrzeżenie dołączyły miejskie, zwane przez niektórych ulicznymi. Decyzją Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego na salony trafiły najpierw koszykówka 3x3, wspinaczka, deskorolka i surfing, a ostatnio breaking. Czy taniec może nadawać się do programu igrzysk? Postanowiliśmy to sprawdzić.
MISTRZYNI WRÓCIŁA PO USUNIĘCIU PIERSI I OKROPNEJ KONTUZJI. "NIE SPAŁAM TRZY DNI"
*** Korespondencja z Nowego Sącza ***
Kilka lat temu MKOl zauważył, że coraz mniej ludzi garnie się do aktywności fizycznej. I stwierdził, że skoro nie umiemy skutecznie przyciągnąć ich do sportu, sport musi wyjść do nich. Na ulicę. Stąd szczególna promocja dyscyplin, nie wymagających specjalistycznego sprzętu. Takich, do których uprawiania wystarczy kawałek miejsca.
Każda z dołączonych do programu igrzysk ma dodatkowo wspólny mianownik: show. Rywalizujący mają aplikować je małymi, lecz mocnymi dawkami. I z pewnością pod tym względem breaking wpisuje się w założenia.
Gdy dotarliśmy do Nowego Sącza, pod amfiteatrem zastaliśmy wypełniony po brzegi parking. I choć pierwszego dnia zawodów nie przełożyło się to na frekwencję, drugiego – podczas finałów – około 70 procent miejsc było zajętych. Część widowni stanowili zawodnicy i ich bliscy, jednak większość szukający nowych wrażeń kibice bądź przypadkowi gapie, zainteresowani głośnią muzyką dobiegającą ze środka. Niezależnie kim byli: z czasem coraz bardziej żywiołowo reagowali na to, co działo się na scenie. Choć nieśmiało, ostatecznie "kupowali" teatr, którego byli udziałem.
PODZIELONE ŚRODOWISKO
Teatr, jakim stał się breaking (to właśnie poprawna nazwa dyscypliny, nie "breakdance"), czyli styl tańca powstały wraz z nowym sposobem miksowania muzyki na Bronksie w latach 70. Nieodłącznie związany z wytworzoną przy nim subkulturą, która poza Nowym Jorkiem nam, Europejczykom, kojarzy się głównie z przedmieściami Paryża. Odkąd króluje na nich rap.
Nie można nie dopatrzyć się związku między gospodarzem kolejnych igrzysk a włączeniem do programu właśnie tej konkurencji. To budzi wątpliwości odnośnie do tego, co potem. Być może podobnie jak karate, breaking po "domowych" igrzyskach straci miejsce w rodzinie olimpijskiej, a z czasem zostanie zapomniany. A być może skorzysta i wypłynie na szerokie wody.
Niemniej trzeba mieć na uwadze, że jest dyscypliną, co do której nawet środowisko nie jest w stu procentach przekonane. Podobnie jak w gronie snowboardzistów czy skaterów są osoby, które nigdy nie zgodzą się na wciśnięcie swojego hobby, subkultury czy stylu życia w ramy słowa "sport". Bo choć te się rozszerzają, wciąż obowiązują w nich określone zasady. A nie o zasady chodziło przecież na Bronksie.
Przed rozpoczęciem igrzysk europejskich zawodnicy zostali nawet upomniani, by unikali obraźliwych gestów. Zamiana środkowego palca na kciuk w górę nie okraja co prawda dyscypliny, ale wtrąca ją w pewną formę. A to zaprzecza jej idei – wolności i freestyle'u.
Tańczący w gruncie rzeczy powinni mieć nieograniczone możliwości i zero przymusu. Nie ma pojęcia figur obowiązkowych. To nie łyżwiarstwo czy pływanie artystyczne. Są pewne powtarzające się elementy, znane przez każdego, do których najlepsi dokładają jeszcze coś, co sami wymyślą. Z czasem ich nowatorskie pomysły trafiają do kanonu, stając się kolejną podstawą do dalszego rozszerzania.
BITWA, CZYLI SHOW
Wychodząc na scenę, rywalizujący do końca nie wiedzą, co pokażą. Są przygotowani, ale poza odtworzeniem sekwencji ruchów chodzi o to, by dać się ponieść. Muzyce, publiczności, ale i rywalowi. Kilkudziesięciosekundowe wyjścia są nie tylko pokazem umiejętności, ale i odpowiedzią na to, co zostało pokazane.
Gdy w bitwie o brąz B-boy Lee zakończył jedno ze swoich wyjść ruchem imitującym rzut piłki do kosza, B-boy Lil Zoo rozpoczął kolejną część od gestu położenia wyimaginowanej piłki, którą następnie wykopał. W finale zawodów kobiet, B-girl India pokazywała na palcach, że bitwa zakończy się wynikiem 3-0 jeszcze zanim jej konkurentka przystąpiła do ostatniej części.
Na scenie poza tańcem roi się od gestów. Mają one pokazywać pewność siebie, deprymować rywala, ale i wysyłać sygnał oceniającym. Breaking w tym sensie jest podobny do retoryki, gdzie
chodzi nie tyle o to, by rzeczywiście być lepszym, co o to, by pokazać, że jest się lepszym. Ale czy da się inaczej? W pierwszych fazach zawodów wyraźnie widać, kto wykonuje tricki na bardziej zaawansowanym poziomie. Później granice się zacierają. Pozostaje subiektywne spojrzenie.
SUBIEKTYWIZM
Sam, siedząc w amfiteatrze jako kompletny laik, do ćwierćfinałów bez problemu rozpoznawałem, kto wygra. Później kilkukrotnie dziwiłem się ocenom, między innymi przy bitwie jedynego reprezentanta Polski. – Werdykt był słuszny, popełniłem kilka błędów – tłumaczył mi później B-boy Wigor, który w walce o półfinał musiał uznać wyższość holenderskiego B-boya Lee.
Zapytany o największe różnice między "standardowymi" zawodami breakingowymi, a tymi na igrzyskach, wskazał na publiczność. Ta, w której dominują nieobeznani z dyscypliną zachwyca się nie najtrudniejszymi, a najbardziej widowiskowymi elementami.
Werdykt wydają natomiast sędziowie, którzy sami w przeszłości tańczyli breakdance. Na zawodach tej rangi (podobnie będzie na igrzyskach olimpijskich) jest ich dziewięciu i oceniają po każdej rundzie. Ostatecznie zwycięża zawodnik, który wygra większą liczbę rund.
Arbitrzy mają kierować się takimi elementami jak: poczucie rytmu zawodnika, jego charyzma i prezencja na scenie, technika oraz trudność przedstawionych elementów. Mimo tych wytycznych, trudno odejść od poczucia, że gdy dochodzi do starcia dwójki będącej na równie wysokim poziomie, ostatecznie decyduje subiektywne spojrzenie.
CZY BREAKING JEST OLIMPIJSKI?
W tym miejscu ja też pozwolę sobie na większą dawkę subiektywizmu. Bo o ile zupełnie nie przeszkadza mi rywalizacja pod pseudonimami (uważającym, że na igrzyskach wszyscy powinni występować wyłącznie pod nazwiskiem przypomnę, że Gilberto Amauri de Godoy Filho zdobywał złoto jako Giba i jest tylko jednym z wielu przykładów olimpijczyków posługujących się pseudonimami), o tyle brak możliwości zero-jedynkowej oceny tego, kto jest lepszy, już tak.
Niewątpliwie świat zmierza w tym kierunku, że wszystko musi być szybkie i efektowne, maksymalnie skondensowane i wyzwalające emocje. A breaking to zapewnia. W Paryżu z pewnością zobaczymy wspaniałe show, na jeszcze wyższym poziomie niż to, którego finał w Nowym Sączu śledziłem z ogromną ciekawością, łapiąc się niekiedy za głowę.
Po igrzyskach trzeba będzie natomiast podjąć decyzję: czy to właśnie o show ma chodzić? I albo wyrzucić breaking z programu, albo odnaleźć w nim coś więcej, chociażby to nawiązanie do sztuki retoryki, które – być może błędnie – rzuciło mi się w oczy.
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-
-