| Czytelnia VIP

Zapomniane życiorysy – Ryszard Komornicki. Zależny wyłącznie od piłki i… żony

Ryszard Komornicki (z lewej) w towarzyskim meczu z Meksykiem (fot. Getty Images)
Ryszard Komornicki (z lewej) w towarzyskim meczu z Meksykiem (fot. Getty Images)
Sebastian Piątkowski

64. urodziny świętuje Ryszard Komornicki, 20-krotny reprezentant Polski i znany trener, przez większość kariery związany z Górnikiem Zabrze. W tym dniu szczególnym miał sporo do opowiedzenia…

DALSZĄ CZĘŚĆ PRZECZYTASZ POD REKLAMĄ
"Dzień, w którym umarł uzbecki futbol". Tragedia Pachtakora Taszkent

Czytaj też

W katastrofie lotniczej w 1979 roku zginęła cała drużyna uzbeckiego Pachtakora Taszkent (fot.

"Dzień, w którym umarł uzbecki futbol". Tragedia Pachtakora Taszkent

Sebastian Piątkowski (TVP Sport) : – Nie przygotowałem się należycie, bo ponoć Komornicki jest trudny i raczej nie warto z nim rozmawiać…
Ryszard Komornicki :
– A ja muszę podnieść się z kanapy, bo skoro dzwoni Warszawa to wypada stanąć na baczność!Dzwoni pan przy okazji urodzin, więc... od razu poproszę o ferrari!       

– Postaram się, choć nie mogę za dużo obiecać…
– Trudno, jakoś przeżyję. A nie wie pan, bo to nie do uwierzenia, ale na co dzień nadal jeżdżę maluchem! Został mi jeszcze po grze w Górniku…

– To interesujące, bo Krzysztof Baran dostał talon na ładę.
– Ale Baran i inni trafiali do Górnika jako gwiazdy, a ja co najwyżej przeszkadzałem przeciwnikom.

– Rozumiem. Każdemu według potrzeb i… zasług?!
– Otóż to!

– Przy wzroście 183 cm to w maluchu nie za komfortowo?
– 185! Jakoś się mieszczę, choć bywa trudno.

– A waga?
– A jaka ma być? Nadal olimpijska!

– Teraz na treningach tylko teoria czy zdarza się jeszcze kopnąć piłkę?
– Podchodzę jedynie do karnych, bo nie każdy umie je strzelać. Ewentualnie zrobię dłuższy przerzut i to w zasadzie wszystko. Nigdy nie lubiłem gry w oldbojach, więc dziwię się tym, którzy mając 20 kilogramów nadwagi wciąż uganiają się za piłką. Szczególnie tym, którzy grali na wysokim poziomie. Teraz wyglądają dość komicznie.

Zapomniałem, że jest pan trudnym człowiekiem.
– Bo jestem.

– Rzeczywiście…
– Wie pan co? Mówi się, że trudne kobiety są bardziej pożądane, a ja nie zwykłem mówić tego, co chcieliby usłyszeć inni. Od dziecka miałem swoje zdanie.

Niedobrze. Takich nie lubimy.
– W Polsce wciąż dominuje kolesiostwo – kolega pomoże koledze, będzie fajnie, następnie wszyscy podadzą sobie ręce i potem spojrzą na stan konta.

– Tylko ten Komornicki zawsze wychodzi przed szereg. Przychodzi do klubu, stawia żądania, wydziwia…
– Zawsze wymagałem profesjonalnego podejścia, ale dla niektórych są to wymogi nie do zaakceptowania. Nie ukrywam, że bardzo zraziłem się do pracy w Polsce i nikt nie namówi mnie już do powrotu.

– Czyli ktoś jeszcze dzwoni?
– Czasem pojawiają się nowe propozycje, ale przestałem wierzyć w obietnice. W Górniku słyszałem – możesz wprowadzać swoje zasady, masz dowolność i tak dalej. I co się okazało? Zacząłem te zasady wcielać w życie i od razu niektórzy zawodnicy nie byli zadowoleni.

– Skoro zawodnicy, to pewnie także prezesi?!
– Łatwiej podziękować za pracę trenerowi, niż jedenastu piłkarzom, rzecz oczywista. Wie pan, najgorzej podpaść tak zwanym świętym krowom, których nie brakuje w polskich klubach. Nie lubię owijać w bawełnę i nie będę akceptował czegoś, co jest dla mnie nie do zaakceptowania. Niezależnie od tego, czy dotyczy to mojej żony, kolegów, czy prezydenta Stanów Zjednoczonych.

– Ewentualnie działaczy GKS-u Tychy?!
– W Tychach wszystko było super, ale tylko na papierze. Oficjalnie pełniłem funkcję dyrektora sportowego, lecz prezes Bartnicki ograniczył ją do koordynowania pracy akademii i trenerów juniorów. Nie miałem wpływu na to, co działo się w pierwszym zespole! Wszyscy byli na mnie źli, a nawiasem mówiąc, nie uważam, by szkolenie w tym klubie można określić takim mianem. Praca z młodzieżą polegała głównie na małpowaniu tego, co robi się na Zachodzie – czy to w Bayernie, czy Liverpoolu. Brakowało koncepcji, ładu, składu. Metodyka szkolenia była jedynie na papierze, zresztą ta uwaga dotyczy większości polskich klubów. Wie pan, nie lubię oszustwa, a odnoszę wrażenie, że gonimy zachodnie standardy głównie propagandowo, pięknymi słówkami! Słuchamy tak zwanych ekspertów z telewizji, chełpimy się szkółkami i akademiami. Nazwa akademia to w kontekście polskiej piłki to wręcz paradoks, bo zawsze wyobrażałem ją sobie jako coś wyjątkowego, ambitnego…

– Od czego w takim razie powinniśmy zacząć?
– Od mentalności! Wszystko zaczyna się od głowy. Zdradzę, że w Tychach zobaczyłem rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Powiedziałem panu kiedyś, że piłka to prosta gra. Kładziemy nacisk na rozwój dzieci i młodzieży, a przecież chłopcy powinni przede wszystkim cieszyć się grą, trenować, opanować podstawowe elementy. Taktyka przyjdzie z czasem, z doświadczeniem. Leży u nas nadal indywidualne trenowanie, a narodowy model szkolenia można włożyć między bajki. Po przeczytaniu pięciu stron tego wiekopomnego dzieła bez żalu odłożyłem je na półkę. Nie dowiedziałem się niczego nowego. Nie porwało mnie przetłumaczenie publikacji z Zachodu, na dodatek długimi fragmentami dość nieudolne. Książka oczywiście sprzedała się dobrze, specjaliści od marketingu też pewnie są zadowoleni. 

Nie traktujmy jednak polskiej piłki jako narodowego dobra, zejdźmy wreszcie na ziemię! W Szwajcarii nikt się nie wywyższa, szkoli się na dobrym poziomie, nie ma podziału na lepszych i gorszych. Zasada jest prosta – im wyżej grałeś, tym bardziej musisz przykładać się podczas kursów i konferencji. Nie ma półśrodków, zdawania egzaminów za zasługi i tym podobne. Tymczasem w Polsce skupiamy się na rządzeniu, a nie zarządzaniu! To podstawowa różnica! 

Porównałbym to do obrazów znanych ze starych niemieckich filmów, w których żołnierz jest ważny, bo ma z boku dużego psa. Nie pracujemy, by zarządzać, pracujemy, by rządzić! Widzimy to zwłaszcza w piłce młodzieżowej, a przecież dziecko to też człowiek. Czuje, rozumie, potrzebuje luzu.

"Dzień, w którym umarł uzbecki futbol". Tragedia Pachtakora Taszkent

Czytaj też

W katastrofie lotniczej w 1979 roku zginęła cała drużyna uzbeckiego Pachtakora Taszkent (fot.

"Dzień, w którym umarł uzbecki futbol". Tragedia Pachtakora Taszkent

Roy Keane. Zgorzkniały rzeźnik z Cork

Czytaj też

Roy Keane po zakończeniu kariery (fot. Getty Images)

Roy Keane. Zgorzkniały rzeźnik z Cork

– Trudno mówić o luzie, skoro już dwunasto - i trzynastolatkowie odczuwają tę nieznośna presję...
– Dzieje się tak dlatego, bo trenerzy pracujący z dziećmi ukierunkowani są na wynik. Marzeniem większości jest szybkie objęcie pierwszego zespołu, stąd chęć wyróżniania się i uzyskiwania jak najlepszych rezultatów. Miałem szczęście, że w niewielkim Stroniu Śląskim trafiłem na trenera, który nigdy nie pracował z seniorami. Był to wyjątkowy szkoleniowiec, powiedziałbym nawet, że szkoleniowiec – wychowawca, potrafiący dotrzeć do młodych ludzi.

– Nie wiem kogo ma pan na myśli, ale świętej pamięci Erwin Wojtyłka mówił o panu w samych superlatywach.
– Wojtyłka trenował pierwszy zespół, a ja wspominam Sławomira Bąka. Wychował wielu dobrych zawodników, bo potrafił do nas dotrzeć.

– A prezes Drożdż jeszcze żyje!
– Tak, widziałem się z nim kilka lat temu, bo co roku staram się odwiedzać stare kąty. Pozostaję jeszcze w kontakcie ze Zbigniewem Lipkowskim, który długo pracował w Stroniu, niemal 100 lat.

– Chyba trzydzieści kilka, nie pamiętam dokładnie. 
– Zgadza się. Miło wspominam okres spędzony w Stroniu, to były fajne czasy. Trafiłem na grupę piłkarzy, od których wiele się nauczyłem. Taki Zbyszek Rynkowski z Wałbrzycha miał niesamowite kopnięcie, choć nosił buty o rozmiarze 36! Świetnie uderzał rzuty wolne, niejednokrotnie podpatrywałem te strzały. Był jeszcze bramkarz z pana miasta, niestety już nieżyjący…

– Leszek Szafraniec.
– Tak! Można powiedzieć, że ci starsi zawodnicy mnie wychowali, a sympatia do klubu pozostała do dziś.

– W tym niewielkim Stroniu Śląskim przez rok gościła nawet druga liga…
– Mieliśmy naprawdę dobrych piłkarzy. Pamiętam dobrze Stanisława Chomyna, z którym uczęszczałem na treningi. Były to czasy tak zwanego zawodowstwa, bo choć pozostawaliśmy zatrudnieni w różnych zakładach, to koncentrowaliśmy się tylko na grze w piłkę. I pewnie dlatego w Pucharze Polski wyeliminowaliśmy nawet GKS Tychy!

– I wtedy wpadł pan w oko działaczom ze Śląska?
– Tak, poza tym grał u nas chłopak z tego regionu i mówił mi o ich zainteresowaniu. Nawet nie wiedziałem, gdzie leżą te Tychy, ale postanowiłem zaryzykować. A dalej wszystko potoczyło się dość szybko.

– I dość przyzwoicie! Górnik to pewnie szczególny klub?
– Oczywiście! Kibicowałem im od dziecka, miałem 10 lat, gdy grali w finale Pucharu Zdobywców z Manchesterem City. Nazwiska Lubańskiego i Szołtysika działały na wyobraźnię, marzyłem więc, by trafić do Górnika.

– No i się spełniło.
– Dopisało mi szczęście, choć niczego nie dostałem za darmo. W czasach mej gry było powiedzenie: – Za darmo to umarło! Lubiłem wspinać się po szczeblach kariery, walczyć o miejsce. Po przejściu do Zabrza słyszałem jednak głosy, że trafię do zespołu rezerw i pomogę im w walce o utrzymanie…

– Swoją drogą, ależ to był wtedy zespół! Z panem, Janem Urbanem i Andrzejem Iwanem… Szkoda tylko, że w europejskich pucharach brakowało szczęścia. Trudno myśleć o sukcesach, gdy trafia się na Bayern lub Real Madryt.
– W losowaniu rzeczywiście nie mieliśmy szczęścia. Proszę pamiętać, że przez długie lata Górnik nie grał w pucharach, więc może tu tkwiła przyczyna?!

– Ciekawa teoria!
– Jeśli już spadać to najlepiej z wysokiego konia, nie tak jak dziś, gdy odpadamy z egzotycznymi drużynami o istnieniu których często nie mamy pojęcia. W tamtych czasach trafialiśmy na zespoły ze ścisłej europejskiej czołówki, a z Realem to omal nie sprawiliśmy niespodzianki. I wie pan co? Nigdy nie rozmawialiśmy o przeciwniku, koncentrowaliśmy się na grze. Dziś roi się od analityków, wykresów i tym podobnych, a my po prostu robiliśmy swoje! Liczyła się gra, a nie rozmyślanie o rywalach, zwykle tych z najwyższej półki.

– A czego zabrakło w Meksyku?
– Przede wszystkim byłem wdzięczny trenerowi Piechniczkowi za powołanie.

– Co w tym dziwnego? W końcu w Górniku był pan kluczową postacią.
– Ale z trenerem poznaliśmy się jeszcze w Tychach. Mało kto wie, że swego czasu Piechniczek miał tam rolę koordynatora. A w Meksyku nie byłem do końca sobą, bo szwankowało wiele rzeczy.

Roy Keane. Zgorzkniały rzeźnik z Cork

Czytaj też

Roy Keane po zakończeniu kariery (fot. Getty Images)

Roy Keane. Zgorzkniały rzeźnik z Cork

"Brzydki" napastnik. Cruyff się co do niego pomylił, Piątek nie przerwał jego klątwy

Czytaj też

Zlatan Ibrahimović (L) oraz Filippo Inzaghi przed meczem Milanu z Genoą w Serie A (fot. Getty)

"Brzydki" napastnik. Cruyff się co do niego pomylił, Piątek nie przerwał jego klątwy

– To znaczy?
– Choćby organizacja. Jadąc na turniej zarezerwowałem sobie numer 8, a na miejscu okazało się, że przydzielono mi sprzęt z numerem 13. Nie lubię się skarżyć, ale wymiary, które podałem przed mistrzostwami dotyczyły innej koszulki. Rozmiar sprzętu nie do końca mi więc odpowiadał, trudno było o komfort gry i właściwe samopoczucie. 

– Czuł się pan zniechęcony?
– Nie ukrywam, że tak. Na dodatek czułem się wtedy źle, bo po ciężkim sezonie nie miałem dnia odpoczynku! Fizycznie byłem wykończony. O ile pierwszy mecz zagrałem dość przyzwoicie, to z każdym następnym było już tylko gorzej. Ale nie mam powodów do narzekań, w końcu wielu piłkarzy o większych umiejętnościach nie dostąpiło nigdy zaszczytu gry w finałach mistrzostw świata. Trzeba więc cieszyć się z tego, co się osiągnęło i szanować tę grę w Meksyku. Podkreślę raz jeszcze, wiele zawdzięczam Antoniemu Piechniczkowi, a także Hubertowi Kostce. To szkoleniowcy, którzy ukształtowali mnie piłkarsko.

– Kostka też jest trudny…
– Bardzo inteligentny, imponujący warsztatem i psychologicznym podejściem do zawodników. Kostka bywa oceniany powierzchownie, większość postrzega go jako mało przyjemnego, a ja nie powiem o nim złego słowa. Zresztą, jeśli wychodzi się w świat z Dąbrowy Dolnej, wioski liczącej ledwie osiem numerów i jedzie potem na mistrzostwa świata, to trudno chyba oczekiwać od życia więcej? Gorzkie żale byłyby nie na miejscu. Owszem, w Meksyku wypadłem słabo, lecz patrząc na całokształt nie mam powodów do narzekań. Jako piłkarz jestem spełniony, a klamrą było wywalczenie mistrzostwa Szwajcarii w wielu 34 lat. Na dodatek z klubem, który najczęściej walczył o utrzymanie. Nie mam więc chyba powodów do narzekań, osiągnąłem więcej niż mogłem sobie wymarzyć.

– A jak było w roli trenera?
– Ograniczał mnie charakter, nieposkromiona ambicja. Być może chwilami bywałem zbyt dumny, nie pozwalałem sobą pomiatać. Nie godziłem się na układy, bywałem zwalniany przy wydatnej pomocy dziennikarzy. Kiedyś, jeszcze w Luzernie usłyszałem od człowieka związanego z mediami:– Za dwa tygodnie już cię tu nie będzie. 

– Swego czasu w śląskiej gazecie poradzono mi, bym nie pisał źle o GKS-ie Katowice. Rzutowało to potem na relacje z klubem i miałem problemy z uzyskaniem informacji.  
– Też ciekawie! Jedno mogę panu powiedzieć – jestem zależny wyłącznie od piłki i żony. Nikt nie będzie mi mówił co i jak mam robić, bo o pewnych sprawach zwykłem decydować sam! Nigdy nie uzależniałem się od ludzi, nie koleguję się z menedżerami piłkarzy.

– A Cezary Kucharski?!
– To inna relacja, bo z Czarkiem przyjaźnimy się od lat.

– A małżonka przywykła do pańskiego charakteru?!
– Toleruje mnie, tyle wiem…

– W takim razie proszę ukłonić się żonie.
– Dziękuję. A pan może pozdrowić sympatyków polskiej piłki!

– Zabrzmiało to tak, jakby teleportował się pan z lat osiemdziesiątych.
– Najważniejsze, że nikogo nie obraziłem.

"Brzydki" napastnik. Cruyff się co do niego pomylił, Piątek nie przerwał jego klątwy

Czytaj też

Zlatan Ibrahimović (L) oraz Filippo Inzaghi przed meczem Milanu z Genoą w Serie A (fot. Getty)

"Brzydki" napastnik. Cruyff się co do niego pomylił, Piątek nie przerwał jego klątwy

Polecane
Najnowsze
Wszystkie oczy na królową. W piątek pierwszy bieg Bukowieckiej
polecamy
Wszystkie oczy na królową. W piątek pierwszy bieg Bukowieckiej
foto1
Michał Chmielewski
| Lekkoatletyka 
Natalia Bukowiecka na olimpijskim podium w Paryżu (fot. PAP)
Hurkacz pożegnał się z Rzymem. Kiedy jego kolejne występy w sezonie?
Kiedy gra Hubert Hurkacz w 2025 roku? Sprawdź plany startowe Polaka [TERMINARZ]
nowe
Hurkacz pożegnał się z Rzymem. Kiedy jego kolejne występy w sezonie?
| Tenis / ATP (mężczyźni) 
Kłopoty kadrowe Lecha. Kolejny gracz kontuzjowany
Daniel Hakans po przejściu do Lecha ma problem z regularną grą (fot. PAP)
Kłopoty kadrowe Lecha. Kolejny gracz kontuzjowany
Radosław Laudański
Radosław Laudański
Wyprzedaż w Barcelonie! Długa lista nazwisk
W Barcelonie może dojść do sporych zmian (fot. Getty Images)
Wyprzedaż w Barcelonie! Długa lista nazwisk
| Piłka nożna / Hiszpania 
Wielki budżet Legii Warszawa? "Mamy rekordowe przychody"
Legia Warszawa zwiększy budżet na kolejny sezon? Wojskowi mogą przekroczyć... 200 mln złotych (fot: Getty)
Wielki budżet Legii Warszawa? "Mamy rekordowe przychody"
fot. TVP
Piotr Kamieniecki
Derby na wagę złota. Czy Barcelona zdobędzie dziś mistrzostwo?
Derby na wagę złota. Czy Barcelona zdobędzie dziś mistrzostwo? (fot. Getty)
Derby na wagę złota. Czy Barcelona zdobędzie dziś mistrzostwo?
| Piłka nożna / Hiszpania 
Koniec turnieju w Rzymie dla Hurkacza!
Hubert Hurkacz (fot. Getty Images)
Koniec turnieju w Rzymie dla Hurkacza!
| Tenis / ATP (mężczyźni) 
Do góry