Dla Joanny Sołtysiak niemożliwe nie istnieje. Polka została mistrzynią świata Ironman 70.3 w Lahti. Z Finlandii wróciła ze złotym medalem i doskonałym wynikiem AG w kategorii Open. Rok temu uległa poważnemu wypadkowi, który mógł pozbawić ją szans na uprawianie sportu. – Jechałam na rowerze 46 km/h. Przez nieuwagę nie zauważyłam wybrzuszenia w asfalcie. Podbiło mnie. Spadłam na ręce. Uszkodzeniu uległy nerwy – relacjonuje.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – Wróciła Pani z Lahti ze złotym medalem mistrzostw świata. Emocje nadal buzują?
Joanna Sołtysiak: – Nie mogę uwierzyć, że to się stało. Plan i zamierzenia to jedno. Realizacja drugie. Wszystko na starcie zagrało. Jestem bardzo szczęśliwa. Mam motywację do dalszej pracy.
– Jak udaje łączyć pracę z przygotowywaniem do startów?
– To dwie pasje. Nie mogę bez tego żyć. Inaczej nie dałabym rady. Dzień jest napięty do granic. Pracuję 8-10 godzin dziennie. Dodatkowo robię dwa treningi. Wychodzę z domu o 6, wracam około 20. Potem jem, kąpię się i idę spać. Szaleństwo.
– Wyczytałem, że pracowała pani przy budowie... reaktorów jądrowych.
– Od dwunastu lat pracuję jako inżynier budownictwa. Specjalizuję się w konstrukcji i budowie tuneli. Byłam przy tworzeniu tunelu do przyspieszania elektronów, czyli takiego, w którym wytwarza się energię atomową. Aktualnie buduję najdłuższy zatapialny tunel na świecie – między Danią a Niemcami.
– W tym momencie jest wielka radość po sukcesie, ale warto wspomnieć o bardzo poważnym wypadku rowerowym, któremu uległa pani przed rokiem.
– Wszystko miało miejsce w Szwecji, w trakcie zawodów "Ironman Kalmar". Rywalizowałam na pełnym dystansie. Byłam na prowadzeniu. Wszystko zapowiadało się bez kłopotów. Niestety, na 70-tym kilometrze straciłam panowanie nad rowerem. Jechałam 46 km/h. Przez nieuwagę nie zauważyłam wybrzuszenia w asfalcie. Podbiło mnie. Spadłam na ręce. Uszkodzeniu uległy nerwy. Ucierpiały: bark, ramię, łokieć, biodro i trzy palce. Wtedy byłam w życiowej formie. Szkoda, bo do teraz odczuwam skutki upadku. Gdy jeżdżę na rowerze drętwieje mi prawa ręka. Ta trudna chwila spowodowała, iż stałam się bardziej uważna. Trenują rozważniej. Doceniam, że jestem zdrowa i mogę ćwiczyć. Więcej czasu poświęcam na regenerację. Dojrzałam jako sportowiec. To był jeden z najtrudniejszych momentów w życiu. Osiem tygodni później miałam wziąć udział w mistrzostwach świata. I co? Wzięłam.
– Pani żartuje?
– Nie! Chociaż nie byłam przygotowana tak, jak chciałam. Bardzo bolesny start. Nie odpuściłam. To było wielkie marzenie. W końcu wywalczyłam kwalifikację, o której tyle marzyłam. Nie mogłam odpuścić.
– Kto pani pomógł tuż po wypadku?
– Jakimś cudem była tam spacerująca para, która zareagowała. W Szwecji odległości między domami są bardzo duże. Miałam wielkie szczęście. Zaopiekowali się mną. Zadzwonili po pogotowie. Nie opuścili na krok. Znieśli mnie z asfaltu. Nie byłam w stanie się ruszyć. Miałam zakrwawione kolano, bark oraz rękę. Nie wiedzieliśmy, co się ze mną dzieje. Położyli mnie w pozycji bocznej ustalonej. Byłam w szoku. Adrenalina cały czas buzowała. Myślałam, że jestem w stanie kontynuować wyścig. Na szczęście nie pozwolili mi wrócić na trasę. Nadal jestem w szoku, że znaleźli mnie na tym pustkowiu.
– Gdy przewieziono panią do szpitala jakie były rokowania? Co mówili lekarze?
– Największy problem był z nerwami w dwóch palcach. W szpitalu byłam około 16:00 w niedzielę. Lekarze nie specjalizowali się w chirurgii ręki. Nie byli w stanie szybko pomóc. W poniedziałek wysłali mnie do Malmoe. Tam przeszłam badania i prześwietlenia. Specjalista przejął nade mną kontrolę. Widzieli, że byłam w złym stanie psychicznym. Dawali optymistyczne prognozy. Powtarzali, iż jestem młoda i się wyleczę. Bardzo mi pomogli, bo byłam załamana.
– Długo zajął powrót do normalności?
– Gdyby nie wspomniany wcześniej czempionat, który został przeprowadzony osiem tygodni po wypadku, to pewnie nadal bym nad sobą płakała. Trzy tygodnie tylko leżałam w łóżku. Byłam na zwolnieniu lekarskim. Nie umiałam usiedzieć w miejscu. Nie wierzyłam, że uda się tak szybko pozbierać. Potem sumiennie wykonywałam ćwiczenia od lekarzy. Trudno było mi siedzieć. Powoli wchodziłam na rowerek stacjonarny i wykonywałam pierwsze ruchy nogami. Krok po kroku wracałam do formy. Do pływania i biegania wróciłam po sześciu tygodniach od wywrotki.
– Triathlonistki i triatloniści są niezniszczalni?
– Większość jest przyzwyczajona do bólu. Jeśli ktoś nie lubi cierpieć, raczej nigdy nie osiągnie sukcesu w tej dziedzinie. Już po drugiej godzinie odczuwamy mocne skutki startów. To trzeba po prostu kochać. Ten, kto ma większy próg bólu ma łatwiej i wygrywa.
– Chciałaby pani sprawdzić się na dystansie dłuższym niż Ironman?
– Mam za mało... urlopu do wykorzystania. Żeby ukończyć 10-krotnego Ironmana trzeba mieć co najmniej dwa tygodnie wolnego. Zależy mi na pracy. Jestem kierownikiem budowy. Skupiam się na "krótszych" dystansach i takim "najkrótszym", który, na ten moment wydaje się racjonalny jest dystans pełnego Ironmana (nadal oznacza 9 godzin wysiłku).
– Jakie ma cele na kolejne miesiące?
– Chciałabym zdobyć mistrzostwo świata na pełnym dystansie. Za trzy tygodnie startuję we Włoszech. Tam też fajnie byłoby zwyciężyć. Polacy są w światowej czołówce. Mocno mieszamy na trasie. Nie ma się czego wstydzić.
– W Danii jest więcej Polaków przygotowujących się do Ironmana?
– Niestety nie. Jestem osamotniona. Żyję w miasteczku, gdzie jest pięćset osób. Wszystkie treningi wykonuję sama. Nie ma żadnego klubu. Walczę w pojedynkę.
– W Polsce bardzo głośno zrobiło się na temat triathlonu. Zdaje sobie pani z tego sprawę?
– Tak, chociaż szkoda, że moja dyscyplina nie jest postawiona w pozytywnym świetle. W Danii też rozmawia się na temat Roberta Karasia. W tym kraju triathlon jest bardzo popularny. Ludzie dyskutują. Zdarzało się, że osoby, które nie trenują, ale wiedzą, że ja to robię, przychodziły i zadawały pytania na temat afery. Wyjaśnienia Roberta ich bardzo dziwiły Chcieli usłyszeć moją opinię.
– Jaka ona jest?
– Doping – nie tylko w triathlonie – jest niedopuszczalny. Przykro się robi, gdy pojawiają się takie wieści. To sprawa indywidualna. Jeśli ktoś może spojrzeć w lustro i cieszyć się po wywalczeniu medalu lub rekordu, a wie, że nie zrobił tego w czysty sposób to dla mnie niezrozumiałe działanie. Szkoda, że testy nie są robione tak często, jak powinny. Być może jest tak, że nawet ja wielokrotnie startowałam z kimś, kto brał niedozwolone substancje. Powinny być testowane osoby ze ścisłej czołówki w każdej dyscyplinie. Ostatnio, gdy wygrałam zawody w Norwegii byłam testowana, a osoba, która zajęła drugą lokatę nie. To pozostawia wiele do życzenia.
– Na koniec oddaję pani głos, by zwrócić się do wszystkich, którzy pomogli pani przejść przez trudne momenty.
– Chciałabym podziękować rodzinie i mężowi, którzy bardzo mocno mnie wspierają na co dzień. Podziękowania należą się również kibicom za wszystkie gratulacje oraz wiele miłych wiadomości.
TOP10 zawodniczek AG MŚ IRONMAN 70.3 w Lahti:
Anne Sophie Pierre – 4:22:19
Joanna Sołtysiak – 4:23:17
Katie Phipkin – 4:25:55
Stephanie Clutterbuck – 4:27:12
Megan Chapple – 4:28:03
Deborah Eckehouse – 4:28:45
Becky Woods – 4:29:05
Michelle Krebs – 4:29:21
Regan Hollioake – 4:29:53
Jordan Matthews – 4:30:47