Przeszła psychiczną katorgę. Mówi wprost: dotknęła dna i myślała, że umiera. Dla byłej szczypiornistki nie ma tematów tabu. Wygrała z depresją i chce pomóc jak największej liczbie chorych. Poznajcie historię Ewy Urtnowskiej.
Filip Kołodziejski, TVPSPORT.PL: – W tym momencie rozmawiam ze szczęśliwą osobą?
Ewa Urtnowska: – Ze szczęśliwszą i spokojną.
– Przeszła pani długą drogę.
– Ona cały czas trwa. Jestem w procesie. Za mną mozolna i ciężka praca. Warta przejścia.
– 9 kwietnia 2021 roku na profilu "Fundacja graj z głową" wrzuciła pani post, w którym przyznała, że znajdujesz się w poważnym stadium depresji. Od tego czasu dużo się zmieniło?
– Choroba pochłonęła całą mnie. Rodzinę i bliskich. Zatrzymała nam czas. Z perspektywy wiem, że dobrze się stało. Wszystko dzieje się po coś. Przelałam to, co siedziało w głowie na papier.
– O depresji mówi pani wprost. Nie owija w bawełnę. Imponuje mi to.
– Gdy opowiadam o najtrudniejszych chwilach złe wspomnienia wracają. Ciało pamięta. Gdy mówię o tej chorobie mam ciarki. Od początku czułam, że chcę o tym powiedzieć. Nie ma co ukrywać prawdy, tym bardziej, jeżeli nasza prawda jest w stanie pomóc drugiej osobie. Problemy psychiczne i kryzysy psychiczne to nadal temat tabu. Zbyt dużo osób bagatelizuje, co się z nimi dzieje i pozostaje sama w kryzysie. Nie wiedzą, gdzie sięgać po pomoc. Cieszę się, że sytuacja się poprawia, a ja mogę dawać świadectwo. Zdaję sobie sprawę, ilu osobom udało się pomóc.
– Nadal trudno mówi się pani o chorobie?
– Jest łatwiej. Każda rozmowa na ten temat przywołuje jednak wspomnienia. Dobrze zrobiłam, iż powiedziałam głośno czym jest ta choroba.
– Możemy wrócić do najtrudniejszych chwil?
– Możemy.
– Napisała pani: "Czułam, że umieram". Co się za tym kryło?
– Mrozi, kiedy się widzi takie zdanie. Mrozi, kiedy czuje się je na własnej skórze. Czułam, że umieram. Gdy choroba zawładnie umysłem i ciałem nie widzi się nic innego poza czarnymi barwami. Nie ma się nadziei na wyzdrowienie. Dotknęłam dna, tak wtedy czułam. Dla mnie to był stan fizyczny i psychiczny. Rozpadłam się na kawałki. Nie byłam zdolna trzeźwo myśleć. Nie spodziewałam się, że można znaleźć się w takim stanie.
– Padło również określenie – "depresja to rak umysłu". Możemy rozwinąć tę myśl?
– Raka nie miałam, mam nadzieję, że nigdy mieć nie będę. Znalazłam jednak taką analogię. Depresja włada całym ciałem i umysłem. Postępuje szybko. Zjada nas kawałek po kawałku. Czułam się zdegradowana. Cierpią też najbliżsi.
– Jak objawiała się choroba w najgorszych chwilach?
– Nie byłam w stanie wstać z kanapy do łazienki. Dopóki leki nie zaczęły działać najprostsze czynności były niemożliwe do wykonania. Leżałam i patrzyłam w ścianę. Najgorsze było bycie z własnymi myślami i czekanie aż będzie lepiej. Teraz wiem, że bezcenne jest, by osoby wokół dawały nam nadzieję. Proces zdrowienia nie wygląda tak, że od razu robi się nam lepiej. Krok po kroku udaje się wracać, to bardzo powolny proces. Wielką pracę wykonali najbliżsi i psycholog. Najczęściej jesteśmy tak mocno zamknięci w depresji, że wszystkie racjonalne bodźce i sygnały do nas nie docierają. Wszystko negowałam. Gdy psycholog mówiła do mnie: "Działaj powolutku". Nie byłam w stanie tego słuchać. Słowo "powolutku" było największym cierpieniem.
– Trudno było zaufać osobie, która proponowała pomoc?
– Zaufanie w tej chorobie jest bardzo trudne, ale kluczowe. Wszystko, co dochodzi do nas z zewnątrz odbija się jak od ściany. Nie jest łatwo uwierzyć obcej – na początku – osobie, że może być z nami coraz lepiej, To wsparcie pozwala jednak przetrwać. Ważne było dla mnie słowo od osób, które pokonały depresję. To bezcenna pomoc.
– W trakcie choroby była pani już mamą małej Zosi. Macierzyństwo okazało się dużym problemem. Pisała pani: "Jestem szczęśliwą mamą, ale tylko na zdjęciu".
– To był najcięższy kaliber. Najtrudniejszy stan do dźwignięcia. Opieka nad dzieckiem była bardzo trudna. Wiem, że depresja po czasie umocniła nasze relacje, a bycie mamą nabrało jeszcze głębszego wymiaru.
– Co panią przerosło w byciu mamą?
– Wszystko. Nawet najprostsze czynności. Wyczynem było przewijanie i zabawa. Leżałam w miejscu. Nie mogłam dać siebie dziecku. W tamtym momencie było to niemożliwe. Serce pękało. Pojawiały się wątpliwości, czy jestem dobrą mamą. Pojawiało się wiele pytań. Mąż, rodzice i teściowa dawali wtedy Zosi to, czego nie mogła dostać ode mnie. Psycholog powtarzała, że najważniejsze jest to, żebym była obok. Niezależnie od stanu, w którym się znajdowałam. Nadal jej za to dziękuję. Mimo, że to jedna z najtrudniejszych rzeczy. Nie ma co udawać przed dzieckiem, że wszystko jest w porządku, gdy tak nie jest. Kłamstwo nie pomaga. Starałam nie chować się ze złymi stanami. Kiedy płakałam nie uciekałam przed córką. W bezpieczny sposób jej wszystko tłumaczyłam. Dziecko wtedy uczy się, że nie zawsze jest kolorowo. To bardzo ciężka, ale cenna lekcja od życia.
– Padło pytanie w głowie: "Dlaczego ja?"?
– Niejednokrotnie. Szczególnie na samym początku. Najlepszą odpowiedzią było – "A dlaczego nie?". Rozwalająca szczerość, ale trafna. Nie wierzę w przypadki. Wszystko dzieje się po coś. Psycholog powtarzała, że depresja będzie moją największą przyjaciółką. Po tych słowach nie chciałam iść na kolejne spotkanie. Nie mieściło mi się to w głowie. Cierpiałam, a ktoś ze mnie "żartował". Po czasie okazało się, że miała rację. Chociaż nadal z tyłu głowy mam fakt, iż depresja w wielu przypadkach kończy się śmiercią lub innymi tragediami. Ta choroba to bardzo duża lekcja w życiu, pod warunkiem że odpowiednio ją przepracujemy.
– Na temat depresji głośno zrobiło się po wypowiedziach Michała Kubiaka u "Żurnalisty".
– Widziałam to nagranie.
– Mówił między innymi: "Wiem, że depresja jest poważną chorobą, ale nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłbym sam popaść w taki stan. Nie okazuje zrozumienia dla takich myśli", "Uważam psychologię sportu za rzecz zbędną". Takie wypowiedzi mają sens?
– Każdy ma prawo mówić to, co myśli. Ponosimy konsekwencje swoich wypowiedzi, różnimy się poglądami, jesteśmy inni. Komentując powyższe, mogę jedynie powiedzieć, że życzę panu Kubiakowi, aby nigdy nie doświadczył tej choroby. Nie da się wyobrazić tego stanu dopóki samemu się w niego nie wpadnie. Tu po raz kolejny chcę podkreślić, jak ważne i cenne jest dla chorego wsparcie osób, które mierzyły się z depresją. Zdrowej osobie ciężko jest zrozumieć stan depresyjny. Ponadto osobom, które wśród najbliższych mają osobę chorą na depresję z całego serca polecam rozmowę z psychologiem, który może pokierować, jak rozmawiać z chorym. Tak, aby zapewnić bezpieczeństwo choremu i komfort osobie wspierającej. To bardzo ważne. Odnosząc się do stwierdzenia na temat psychologii sportu mogę powiedzieć jedno: to przykre, że w dzisiejszych czasach, biorąc pod uwagę, co dzieje się wkoło, takie stwierdzenia jeszcze padają. Tym bardziej motywuję się do działania w tym zakresie.
– Coraz większa liczba sportowców mówi o tej chorobie. Marek Plawgo, Agnieszka Kobus-Zawojska czy Jerzy Janowicz nie kryli się z problemami. Trend będzie rosnący?
– Cieszę się, że mówią otwarcie o tym, co ich spotkało. To bardzo cenne, że najwyższej klasy sportowcy decydują się mówić prawdę. Za sportem idzie dużo pieniędzy. Kibice i sponsorzy chcą oglądać gladiatorów tworzących widowisko i zdobywających kolejne trofea. Zbyt często jednak zapominają o tym, że sportowcy to przede wszystkim zwykli ludzie, którzy jak każdy mierzą się z wyzwaniami przynoszonymi przez życie. Nie znają codzienności, przez którą przechodzimy. Coraz więcej zawodniczek i zawodników to uświadamia. Wielokrotnie usłyszałam: "Przecież robisz to, co lubisz. Jest fajnie. Zarabiasz dużo pieniędzy. Dlaczego narzekasz?". Ludzie nie chcą widzieć szarych barw. Albo jesteś słaby, albo dobry. Prawda zawsze jest po środku. Uprawiając zawodowy sport musimy wiele znosić, wiele poświęcać i – niestety – wiele tłumić. Rozgraniczamy życie prywatne i publiczne. W trudniejszych momentach nie da się tego zrobić. Mamy lepsze i gorsze momenty. Niektórzy są pozornie silni i non stop chowają się za różnymi maskami. Trzeba jednak pamiętać, że to, co kryjemy wewnątrz przez lata nie znika. Po czasie wypływa, znajduje ujście pod różną postacią. U mnie po zejściu z parkietów organizm odmówił posłuszeństwa. Trzeba o tym mówić, nawet jeśli pojawiają się negatywne komentarze. Nie udawajmy, że jest kolorowo, gdy nie jest. Profesjonalny sport to piękna przygoda, ale mówmy również głośno o tym, że jest dużo sytuacji, które nie powinny mieć miejsca.
– Wystąpiła pani 39 razy w reprezentacji Polski i zdobyła 38 bramek. Co ten okres w życiu pani dał, a co zabrał?
– Dał z pewnością duże wyróżnienie i ważne doświadczenie na sportowej drodze. Spełniłam sportowe marzenie gry z orzełkiem na piersi. Nigdy nie byłam pierwszą twarzą kadry, znałam swoje miejsce w zespole. Czasami mierzyłam się z pytaniem: "Co Ty robisz w reprezentacji?”. Odpowiedź jest prosta: sama się przez lata nie powoływałam, więc widocznie zasługiwałam żeby być częścią reprezentacji. No dobrze, a co mi zabrał...? Czas na regenerację fizyczną i psychiczną spędzony w domu, kiedy inne zawodniczki odpoczywały od gry, a my pracowałyśmy na zgrupowaniach. Podsumowując: ten okres dał mi więcej niż zabrał.
– Gdy mówi pani o grze w narodowych barwach pojawia się szeroki uśmiech.
– Poznałam fantastycznych ludzi. Cieszę się, że będę mogła opowiadać o tych historiach córce. Teraz po czasie wiem, że szybciej podjęłabym decyzję o rezygnacji z gry w kadrze. Wcześniej nie miałam tyle odwagi. Dużo mnie to wewnętrznie kosztowało. Uczymy się na błędach.
– Po wielu życiowych przejściach wspólnie z Kingą Achruk, Agnieszką Białek, Małgorzatą Stasiak oraz Martą Mazurkiewicz założyłyście fundację "Graj z głową". Może pani opowiedzieć coś więcej na ten temat?
– To projekt, który ma na celu podejmowanie tematyki zdrowia psychicznego w środowisku sportowym, nazywanie rzeczy po imieniu, obalanie tabu depresji i kryzysów psychicznych w sporcie. Dawanie narzędzi pomocy osobom, które tego potrzebują. Bardzo duży nacisk kładziemy również na edukację środowiska sportowego, w tym temacie mamy wiele do zrobienia. Są wokół osoby, które nas mocno wspierają. Zrobiłyśmy duże poruszenie w środowisku sportowym i w mediach, wsadziliśmy kij w mrowisko. Zauważyli nas przedstawiciele Polskiej Agencji Antydopingowej. Otrzymałyśmy też jednorazowe wsparcie z Ministerstwa Sportu i Turystyki. Pozyskane środki umożliwiły nam realizację pierwszych projektów. To jednak za mało żeby dalej działać. Jesteśmy w kryzysie. Chodzi o brak środków do działania. Szukamy wsparcia. Projekt nadal ma ogromny sens, środowisko sportowe potrzebuje wsparcia. Niedługo będziemy "na rynku" dwa lata. Udało się pomóc wielu osobom. Dostajemy pozytywny feedback, niestety dobre słowo to za mało. Co chwile kontaktują się z nami osoby, które potrzebują pomocy, wsparcia. Widać, że skala problemu z kłopotami psychicznymi i depresją w kraju oraz na świecie jest bardzo duża. Sytuacja w polskich szkołach jest tragiczna, a młodzież uprawiająca sport jest o wiele bardziej narażona na problemy psychiczne. Chcemy działać w profilaktyce. Janowicz powiedział wprost: "Społeczeństwo jest coraz słabsze". Zgadzam się z tym. Siedzenie z założonymi rękoma nie pomoże. Narzekać może każdy. Trudniej jest działać. Mówiąc nieskromnie: wiem, że jesteśmy bardzo potrzebne dlatego zwracam się do wszelakich instytucji oraz prywatnych przedsiębiorców o wsparcie finansowe naszych działań. Warto w nas inwestować. Cieszę się, że mogę dalej działać w sporcie i pomagać. To piękna kontynuacja sportowego życia po zejściu z boiska.
– Jakie ma pani cele i marzenia na przyszłość?
– Niedawno miałam rozmowę z koleżanką, która obchodziła urodziny. Wspólnie doszłyśmy do wniosku, że życzymy sobie tylko i aż zdrowia. Wtedy można robić to, czego pragniemy. Nie ma ważniejszej wartości. Trzeba być zawziętym i walczyć o to, by dobrze się czuć, fizycznie i psychicznie. Zawodowo chciałabym robić to, co sprawia mi radość i ma sens, a nie jest tylko przykrym obowiązkiem wynikającym z konieczności zarobku. Nie chcę za kilkadziesiąt lat stwierdzić w fotelu, że nienawidziłam swojej pracy. Wciąż uczę się samej siebie. Dążę do tego, by po prostu żyć w zgodzie ze sobą.