Magdalena Stysiak świetnie rozpoczęła sezon w Fenerbahce Stambuł. W TVPSPORT.PL atakująca reprezentacji Polski siatkarek opowiada o tym, jak chodzi się na kolacje z Edą Erdem, jaki jest Stefano Lavarini jako trener klubowy, o wzroście popularności w social mediach i tym, jak ciepło przyjęli ją tureccy fani.
Sara Kalisz, TVPSPORT.PL: – Umiesz już mówić po turecku?
Magdalena Stysiak: – Uczę się, ale idzie mi to bardzo powoli. Łapię już niektóre słówka, mam też zeszyt, w którym wszystko spisuję. To pomaga mi zapamiętywać zwroty, aczkolwiek nie naciskam na siebie w kontekście szybkiego przyswojenia tego języka, ponieważ nie jest on łatwy. Daję sobie na to troszkę czasu.
– Czytałam ostatnio nagłówki w prasie i raz po raz pojawiają się zwroty typu "Stysiak show". W Turcji uważają cię za gwiazdę. Przyzwyczaiłaś się do takich epitetów?
– Nie czytam portali niezależnie od tego, czy gram dobrze, czy źle. Mimo to nie da się nie natrafić na tego typu nagłówki, ponieważ ludzie wysyłają mi je choćby poprzez Instagrama. To bardzo miłe, że tak szybko jestem doceniana w Turcji i udało mi się trafić do kibiców. Czuję, że mnie lubią i czuję się członkinią "rodziny Fenerbahce".
– A jak w jednym zespole gra się z Edą Erdem? Pamiętam, że bardzo cieszyła cię ta perspektywa.
– Od zawsze było to moje marzenie, a w tym sezonie się spełniło. Według mnie bardzo dobrze zgrałyśmy się na meczach, czujemy ze sobą feeling. Na treningach też jest zresztą ok. Kiedy zdarzy się jej rozegrać, wiem, że każda piłka pójdzie do mnie (śmiech). Potrafi też mnie pochwalić i to jest bardzo miłe.
– Kiedy patrzy się na kadrę Turcji, wydaje się, że Eda jest bardzo opiekuńcza, taka "mama" zespołu. To dobre wrażenie?
– Tak, zdecydowanie. Nie zmienia to faktu, że jako kapitan potrafi odpowiednio zareagować. Kiedy trzeba krzyknąć, to to zrobi (śmiech). Mamy w zespole kilka starszych zawodniczek, które są w jej wieku albo niewiele młodsze, więc nie jest tak, że ona wyróżnia się wiekiem i prezentuje największą "matczyną" opiekę. Grono takich dziewczyn jest większe, co jest bardzo dobre, bo czuję ich sympatię i to, że dbają o młodsze koleżanki zarówno na boisku, jak i poza nim. Ich wsparcie jest bardzo miłe.
– Jak tak, jak myślałaś, że będzie?
– Myślałam, że będzie trudniej.
– Dlaczego?
– Przede wszystkim spodziewałam się, że po okresie gry we Włoszech będzie mi trudniej zaadaptować się do nowej sytuacji i nowego miejsca. Z reguły jestem jednak bardzo otwartą osobą i dość prędko "wdrażam się" w nowe realia. Udało mi się szybko przyzwyczaić do Turcji. Myślę, że to efekt tego, że przyjechałam tu z otwartą głową. Postawiłam sobie za cel bycie zadowoloną i pozytywnie nastawioną do wszystkiego. Tak też jest obecnie. W klubie czuję się bardzo dobrze. Co więcej, wiele osób pisze mi, że promienieję i ewidentnie odnalazłam się w Turcji mimo niedługiego okresu, który tu spędziłam. Widać to po tym, jak cieszę się z tego, że jestem na boisku. Czuję się w tym kraju bardzo dobrze.
– Daniele Santarelli powiedział mi nie tak dawno, że dzięki sukcesowi, który odniósł z kadrą Turcji, ludzie pozdrawiają go, kiedy jest w tym kraju, a nawet stają na ulicy, by się z nim przywitać. A jak ciebie traktują tureccy fani?
– Kibice w Turcji są zakochani w siatkówce. W okolicy klubu Fenerbahce zazwyczaj nie mogę przejść, by mnie ktoś nie zatrzymał. Ale ja to jeszcze nic! Kiedy wyjdzie się z Edą Erdem na kolację, następuje "katastrofa" (śmiech). Ludzie naprawdę ją uwielbiają i cały czas się z nią witają. W Turcji naprawdę jesteśmy rozpoznawalne, kibice bardzo nas szanują. Pamiętam jedną sytuację, która miała miejsce, kiedy wracałam z treningu. Dwie panie siedziały w pobliskiej restauracji. Jedna z nich mnie zobaczyła i zaczęła biec w moją stronę, krzycząc: "Stysia, hello, hello, welcome!". To było bardzo miłe i zabawne. Taksówki i samochody również niekiedy zatrzymują się na mój widok. Ludzie pozdrawiają, machają... Widać, że żyją siatkówką.
Fenerbahce Stambuł to jeden z największych klubów pod względem liczby kibiców. Jest wielosekcyjny, więc niektórzy fani przychodzą do nas również z piłki nożnej. To jest naprawdę świetne!
– Dziennie ile robisz zdjęć z fanami?
– To zależy, w jaki dzień. Bywają takie, szczególnie meczowe, że kiedy już spędzimy bardzo dużo czasu rozdając autografy i robiąc zdjęcia, a tłum zainteresowanych nie maleje, musimy wychodzić drugim wyjściem, bo inaczej zostałybyśmy w hali do rana. Mamy swoje ścieżki (śmiech).
– Dostałaś już jakieś ciekawe prezenty od kibiców?
– Dostałam – między innymi zdjęcia i... lalkę Barbie.
– Siatkarkę?
– Nie, taką zwykłą (śmiech). Poza tym otrzymałam sporo bransoletek.
– A jak wygląda codzienne życie?
– Znajdą się ludzie, którzy myślą, że nie zawsze jest tu bezpiecznie. Kiedyś trochę o tym mówiono, poza tym znają taki wizerunek Turcji z filmów czy przekazów medialnych. Tak naprawdę to bardzo rozwinięty kraj, w którym mi osobiście dobrze się żyje – zarówno pod względem siatkarskim, jak i prywatnym. Kiedy wychodzę wieczorem na miasto, nie czuję żadnego zagrożenia, jest tu bardzo bezpiecznie. Poza tym ludzie zawsze są chętni do pomocy.
– A kuchnia?
– Jeszcze nie miałam zbyt wielu okazji do spróbowania lokalnych potraw, bo nie było na to czasu. Cieszę się za to, że mieszkam nad morzem, bo mam dostęp do owoców morza, które bardzo lubię. Muszę się przyznać, że nawet kebaba nie spróbowałam przez ten miesiąc (śmiech)!
– Jak oceniasz początek sezonu?
– Jest dobrze, ale zawsze może być lepiej. Bardzo szkoda mi meczu o Superpuchar, ale z drugiej strony to było pierwsze spotkanie – nie wiedziałyśmy, czego możemy oczekiwać po sobie i po drużynie przeciwnej.
– Poza tym to był tie-break, wszystko się mogło zdarzyć.
– To prawda. Mogłyśmy skończyć ten mecz 3:1, ale nie wykorzystałyśmy okazji. Teraz trenujemy cały czas na mocnym poziomie. Idziemy jak burza, wygrywamy mecze, więc to jest najważniejsze. Mogłybyśmy grać lepiej, bo czasami brakuje nam kilku zmian albo lepszego przyjęcia, ale naprawdę nie mamy na co narzekać. Zespół ma na skrzydłach zawodniczki, które nie mają problemów z high ballami, więc sobie radzimy.
– A jak wytrzymujesz fizycznie to obciążenie? Grałaś cały sezon kadrowy, teraz również nie będziesz miała wolnego.
– Pomiędzy sezonem kadrowym a klubowym dostałam pięć dni wolnego. Powiem szczerze, że ostatnio śmiałam się ze Stefano Lavariniego. Dlaczego? Ponieważ podszedł do mnie przed meczem i powiedział, że nie gram, chyba że zespół będzie w tarapatach. Popatrzyłam na niego i powiedziałam: "Jest! W końcu! Pierwszy taki mecz od maja!" (śmiech). Grałyśmy ze słabszym rywalem, wygrałyśmy gładko 3:0 i nie musiałam pojawić się na boisku. To było dla mnie coś innego i fajnego. Z drugiej strony byłam tak nieprzyzwyczajona do stania w kwadracie, że czułam się dziwnie. Doszłam do wniosku, że nie lubię w nim być. Mimo to dopingowałam zespół z całych sił, czując, że mogę odpocząć. Gramy teraz co trzy dni, więc na pewno mi się to przyda. Co do zdrowia, póki co nie odczuwam zmęczenia. Nie mam też żadnych dolegliwości.
– Stefano Lavarini jest takim samym trenerem w klubie i reprezentacji Polski siatkarek?
– Ogólnie można powiedzieć, że tak, choć wydaje mi się, że w klubie jest trochę bardziej luźny. Lubi też pożartować, jak zwykle, choć spoczywa na nas presja. Wydaje mi się jednak, że ma świadomość, że w Turcji ma więcej czasu na przygotowanie zespołu, grę i zbudowanie drużyny, więc może pozwolić sobie na większy luz. Nie zmienia to faktu, że treningi robi mocne i wymaga na nich bardzo dużo.
– W Turcji czujesz większą presję na wynik niż we Włoszech?
– Szczerze? Nie odczuwam presji w standardowym jej rozumieniu. Jasne, mówi się o niej, ale nie czuję jej na treningach, czy meczach. Jest więc presja na wynik, ale nie na grę. To zdrowe.
– Czy po zakończeniu sezonu kadrowego dostałaś od Stefano Lavariniego jakieś zalecenia, czy odpuścił, bo wiedział, że spędzicie ze sobą kolejne miesiące?
– Stefano zrobił po ostatnim meczu oficjalne spotkanie z zespołem i na nim powiedziałam, że nawet nie zdążymy się za sobą stęsknić, bo widzimy się za pięć dni. Wiem, że to, co trener chce uzyskać od mnie jako sportowca, będzie starał się wypracować właśnie teraz.
– Jego obecność w klubie daje większy komfort? Łatwiej wchodzi się w nowe miejsce, mając znajomego trenera?
– To oddziałuje w dwie strony. Bardzo dobrze czuję się przy Stefano. To świetny człowiek i super trener. Ufamy sobie nawzajem. Nie wywiera na mnie presji i dzięki temu gram luźniej. Bardzo dobrze go znam, wiem, czego mogę oczekiwać. Nie muszę więc zadawać pytań na treningu, bo wiem, jak wyglądały pewne schematy w kadrze. Myślę, że jemu też jest łatwiej w nowym miejscu, kiedy ma zawodniczkę i sztab, z którymi już współpracował.
– Wracając do sezonu kadrowego – co jest dla ciebie najjaśniejszym wspomnieniem?
– Zarówno medal jak i kwalifikacja. To były dwie zupełnie inne historie i dwa zupełnie inne momenty. To po zdobyciu brązu Ligi Narodów się popłakałam, po wywalczeniu kwalifikacji nie. Medal jest fizyczny, namacalny. To, że jedziemy na igrzyska chyba do mnie jeszcze nie dochodzi. Oglądanie każdego TikToka z tego, jak zdobyłyśmy bilety do Paryża, przypomina mi, w jak trudniej sytuacji byłyśmy po przegranej z Tajlandią, gdy wiedziałyśmy, że musimy wygrywać do końca turnieju. Czasami mówię sobie: "Magda, jedziesz na igrzyska". Skala tego, co się stało, dotrze do mnie jednak dopiero, kiedy dostaniemy się do Paryża i oczywiście, jeśli trener mnie zechce w składzie. Uważam, że to był najlepszy sezon reprezentacyjny.
– Czy podskórnie czujesz, że musisz na siebie trochę bardziej uważać zdrowotnie właśnie przez igrzyska?
– Nie myślę o tym. Mało który sportowiec rozważa coś, co się może wydarzyć. Wiem jednak, że muszę na siebie uważać. Absolutnie żadnemu zawodnikowi czy zawodniczce nie życzę jakiegokolwiek urazu przed tymi zawodami. To najgorsze, co może się stać. Wyobrażasz sobie walczyć o marzenia, dostać bilet na igrzyska i niefortunnie wypaść ze składu przez kontuzję? W takich chwilach wszystko jest w gruzach. Staram się o tym nie myśleć, choć wdrażam dodatkowe rozciągania czy elementy rozgrzewki, żeby zminimalizować ryzyko urazu. Mam jednak świadomość, że kontuzja może zdarzyć się w każdej chwili. Nie jest łatwo. Gramy co trzy dni. Nie miałyśmy dużej przerwy po kadrze. Taki jednak jest nasz sport.
– W kontekście medialnym twoja pozycja po okresie reprezentacyjnym wzrosła?
– Myślę, że tak. Wśród polskich kibiców ten proces trwa już od jakiegoś czasu. Widzę, że ludzie zaczęli nas wspierać, kibicować, ale również bardziej od nas wymagać. Z wynikami w parze idą presja i... hejt. Po każdym przegranym meczu czy secie trafia do nas wiele wiadomości. Jesteśmy osobami publicznymi, więc ludzie nie mają skrupułów, by nas oceniać. Żadna z nas nie jest głupia i wie, jak zagrała mecz. Jest jednak różnica między hejtem a krytyką. Ten pierwszy dotyka mocno między innymi na Instagramie.
Wracając do pytania, największy "skok" popularności w mediach społecznościowych zauważyłam po podpisaniu umowy z Fenerbahce. Doszło mi około 25 tysięcy obserwujących. Tureccy kibice są bardzo zafascynowani siatkówką, oglądają ją i śledzą to, co wrzucamy w social media. Nawet po meczach widzę, w jak dużej liczbie postów i relacji jestem tagowana. Nie da się tego porównać do tego, co było wcześniej.
– Cel na sezon?
– Przetrwać w zdrowiu i bez kontuzji. No i zdobyć mistrzostwo Turcji.
0 - 3
USA
1 - 3
USA
0 - 3
Niemcy
2 - 3
Słowenia
3 - 0
Egipt
3 - 1
Argentyna